Europa odjeżdża, a my się jeszcze cofamy

Liga Europy

UEFA.com

Zmotywowany tym, że Legia Warszawa jako jedyna heroicznie broni honoru polskich drużyn w Europie, postanowiłem zastanowić się – co tak naprawdę może pomóc ekipom z naszej Ekstraklasy w tym, aby nie opadały jeszcze przed rozpoczęciem poważnego grania w ramach europejskich pucharów? Przełożenie meczu ligowego, odpowiednie zmotywowanie piłkarzy, zatrudnienie fachowców na ławkach trenerskich czy oddanie rządzenia klubem komuś kto się na tym zna?

Uff.. Było gorąco. I mam tutaj na myśli jedynie temperaturę panującą wczoraj w Atenach, gdzie warszawska Legia zagrała rewanżowy mecz w III rundzie eliminacji Ligi Europy. Ponad 30 stopni Celsjusza i niepewny wynik z pierwszego spotkania mogły wprawić fanów stołecznego klubu w niemałe zakłopotanie. Przecież doskonale wiemy, że polskie drużyny potrafią odpadać z rozgrywek europejskich w sobie tylko znany sposób. Kiedy z każdym kolejnym rokiem wydaję się, że gorzej być nie może, to nasze zespoły niczym cwaniaczki z popularnych dowcipów wydają się mówić:

– Ja nie dam rady?! Potrzymaj mi piwo.

I spektakularnie wywalają się na pierwszej, a w porywach drugiej przeszkodzie, tylko po to, aby za rok znów powtórzyć swój wyczyn. Ot, taki mamy klimat i musimy z nim żyć. Legii się udało. Jako jedyna Polska drużyna jeszcze stara się pokazywać, że obraz polskiej piłki nie musi być porównywany do słynnego obrazu Edvarda Muncha pt. “Krzyk”.

Przełożony mecz – profesjonalizm czy jego brak?

Gdy okazało się, że Legioniści swój mecz rewanżowy z Atromitosem Ateny będą musieli zagrać w środę, a nie jak to zazwyczaj w ramach Ligi Europy bywa w czwartek, w klubie ze stolicy szybko postanowiono działać i poprosić o przełożenie ligowego starcia z Wisłą Płock, które pierwotnie miało odbyć się 11 sierpnia. Spółka Ekstraklasa S.A przychylnie ustosunkowała się do propozycji Legii i w miniony weekend zawodnicy trenera Aleksandara Vukovicia mieli wolne. Mogli oni w spokoju przygotować się do ważnego rewanżowego meczu, który w opinii wielu miał być testem dla serbskiego szkoleniowca. Sam Vuković wydaję się być lekko odchylony od rzeczywistości, o czym świadczą jego wypowiedzi po meczach i niektóre decyzje personalne.

Tenże Vuković przed sezonem dał jasno do zrozumienia, że on chcę, aby jego zespół grał co trzy dni nawet do grudnia. Łatwo wywnioskować, że trenerowi marzy się awans do rozgrywek grupowych Ligi Europy. Wizja jak najbardziej do przyjęcia, bo w naszym kraju potrzebne są silne zespoły, a już za chwilę jako liga w rankingu UEFA wypadniemy poza 30-stke, co jest powodem do wstydu dla wszystkich związanych z piłką nożną w naszym kraju. Może stąd troska o Legię we władzach Ekstraklasy i przełożenie meczu z Wisłą Płock? Po ewentualnym niepowodzeniu, jak to u nas jest w zwyczaju działacze i trenerzy warszawskiego zespołu szukaliby winnych wszędzie, ale nie u siebie.

Dziś już się tego nie dowiemy, bo Legia ostatecznie wyeliminowała Atromitos – co nie było wyzwaniem patrząc na poziom umiejętności zawodników z Grecji. Zagrali chyba słabszy dwumecz niż półamatorski zespół z Gibraltaru, z którym Legia miała okazję rywalizować.

Chciałem się tutaj skupić na kwestii przełożenia spotkania ligowego, celem lepszego przygotowania się do rewanżu. Wiem, że były inne czasy i wtedy Lech Poznań grał rewanż jednak u siebie – ale w październiku 2008 roku, po boju z Austrią Wiedeń i dramatycznym zwycięstwie po dogrywce, Lech trenera Smudy podejmował u siebie Legię. Było to trzy dni po pamiętnym spotkaniu w ramach eliminacji istniejącego jeszcze wtedy Pucharu UEFA. Każdy kto zna trenera Smude wiedział, że nie będzie on robił wielu zmian w składzie. I tak też było. Lech wyszedł na mecz z Legią praktycznie taką samą 11-stką, jak trzy dni wcześniej na spotkanie z Austrią Wiedeń.

Piszę o tym, bo wydaję mi się, że zespół aspirujący do zdobycia mistrzowskiego tytułu bez problemu powinien poradzić sobie z grą w systemie niedziela – czwartek – niedziela, a w niektórych przypadkach zamiast czwartku z grą w środę. Zresztą w naszej lidze, dzięki nagromadzeniu meczów zdarzają się kolejki, że dany klub gra w piątek – wtorek i znów piątek.

Zawodzi motywacja?

Zostawiając na boku terminarz i to, czy mecze klubu X lub Y przekładać czy nie, to dużo chyba ważniejszą kwestią jest to, że nasze zespoły nie potrafią wykorzystać wyższości swoich umiejętności nad teoretycznie słabszymi rywalami. Patrząc na grę Legii, Piasta, czy Cracovii w tej edycji eliminacji LE odniosłem wrażenie, że zawodnicy tych drużyn boją się wpadki i ten strach nie pozwala im na rozwinięcie skrzydeł i postawienie kropki nad i już w pierwszym meczu.

Piast Gliwice mając za rywala zespół ze słabszej od naszej ligi łotewskiej nie potrafił sobie poradzić w dwumeczu. Można to poniekąd zganić na brak doświadczenia, ale też trzeba zauważyć brak odpowiedniego zmotywowania zawodników. I nie mam na myśli tego, że oni nie chcieli wygrać meczu z Riga FC, bo zapewne chcieli. Ale moim zdaniem zabrakło takiego przesłania – panowie spokojnie, jesteśmy od nich lepsi. Tego spokoju w szeregach (zwłaszcza defensywnych) Piasta nie było i w efekcie Mistrz Polski odpadł z rozgrywek pucharowych po starciu z Mistrzem Łotwy.

Dużo bardziej zawiły jest przypadek odpadnięcia Cracovii po dwumeczu z drużyną DAC Dunajska Streda. Podopieczni trenera Michała Probierza, który kilka lat temu nazwał eliminacje europejskich pucharów pocałunkiem śmierci. I w tym roku, po raz kolejny prowadzony przez niego klub, został solidnie obdarowany tymi śmiercionośnymi całusami.
Cracovia nie potrafiła pokonać już pierwszej przeszkody na swojej drodze, czym jeszcze mocniej zapisała się w historii polskich blamaży w Europie. Piłkarze z Dunajskiej Stredy po pokonaniu zespołu z Krakowa trafili na dwumecz z Atromitosem.

Słaby zespół Atromitosu okazał się lepszy w dwumeczu ze słowacką drużyną i w nagrodę mógł liczyć na spotkanie się z wicemistrzem Polski – Legią Warszawa. Zasadne jest pytanie – jak to możliwe, że tak słaby grecki zespół zdołał wyeliminować klub, który pokonał w dwumeczu Cracovię? I jak bardzo świadczy to o tym, na jakim poziomie jest aktualnie nasza piłka.

Nie każdy trener to fachowiec

Nawiązując do odpowiedniej motywacji zawodników należy też wspomnieć o tych, którzy w największym stopniu za to odpowiadają. Trenerzy – to od nich wszystko się zaczyna i to oni zazwyczaj jako pierwsi płacą swoją posadą za niepowodzenia w lidze czy w każdych innych rozgrywkach.

Stanowczo trzeba powiedzieć, że nie każdy stojący przy ławce trenerskiej człowiek, to fachowiec i ekspert w swojej dziedzinie. Mieliśmy już na przestrzeni lat w Polsce takich artystów, że głowa mała. Przyjeżdżali z innych krajów i z miejsca próbowali diagnozować problemy, tylko po to, aby po kilku miesiącach się pakować i przez kilka miesięcy odbierać pensję zapisaną w kontrakcie. Ja osobiście jestem zwolennikiem tego, żeby jak najwięcej szans dawać młodym polskim trenerom. Jeśli już mają się oni czegoś nauczyć i w przyszłości wyciągnąć z tego wnioski, to niech robią to sami. Tabuny zagranicznych myślicieli, którzy uważają, że przyjeżdżając z innego piłkarskiego świata omamią nas swoimi spostrzeżeniami, w większości przypadków tylko i wyłącznie blokują rozwój polskiej myśli szkoleniowej.

Żeby było jasne, to zawsze są wyjątki od reguły. Kosta Runjaic, Gino Lettieri to najnowsze przykłady tego, że niekiedy zagraniczny szkoleniowiec nie musi przyjechać do Polski tylko po to, aby zarobić. A ma pomysł na zespół i porafi go wdrożyć. W przeszłości takimi trenerami zza granicy, którzy zostawili po sobie dobre wrażenie byli między innymi Dragomir Okuka, Werner Liczka, Robert Maaskant, Dusan Radolsky czy Rodoslav Latal.

Jednak dużo bardziej odpowiada mi droga jaką przechodzi Marcin Brosz czy Piotr Stokowiec. Uczą się oni na swoich błędach i powoli, krok po kroku rozwijają swoją wiedzę.

Niewiedza na górze

Brak cierpliwości, pochopne decyzje i brak podstawowej wiedzy na temat rządzenia klubem piłkarskim – to tylko najważniejsze zarzuty w stronę właścicieli klubów w Polsce.

Mamy w kraju przykłady rządzenia klubem przez miasta (Śląsk, Wisła Płock, Górnik czy Piast Gliwice)
Mamy przykłady rządzenia klubem przez biznesmenów (Legia, Lech, Jagiellonia, Cracovia i inne)

Ale jednym wspólnym mianownikiem jest brak cierpliwości w działaniu. Efekt ma przyjść tu i teraz. Taka dewiza często przyświeca tym, którzy inwestują w klub piłkarski. Pal licho, że często nie mają oni pojęcia o tym jak funkcjonuje prawdziwy klub (wiedza czerpana z FM-a), ale jeszcze częściej na siłę chcą oni pokazać tym wszystkim, którzy coś im zarzucają, że tak naprawdę:

– Szef ma zawsze rację!
– Jeśli są wątpliwości, patrz punkt wyżej.

Taka zasada już na początku jedyne do czego doprowadzi, to do złości fanów i niepotrzebnych nieporozumień. A nierzadko również do całkowitego upadku klubu (Polonia Warszawa, a za chwilę Ruch Chorzów).

O ile rozumiem stwierdzenie faktu, że piłka nożna to biznes, o tyle nie rozumiem podejścia niektórych właścicieli do rządzenia klubem na zasadzie produktu, który sam na siebie zarobi. Jasnym jest, że nim się cokolwiek zarobi, to trzeba najpierw zainwestować i że niekiedy są to kwoty do siebie nieporównywalne. Ale jeśli rządzący polskimi klubami nie nauczą się tego, aby być cierpliwym, dać czas na naukę trenerom, ale także sobie to efekty będą coraz bardziej opłakane. Każdy błąd będzie tuszowany kolejnym, a ten kolejny jeszcze następnym.

I ostatecznie polska piłka zamiast się rozwijać, to nie tyle stoi w miejscu, co się cofa. W zastraszającym tempie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x