Powiedzmy to na samym początku – jakkolwiek definiujemy sukces, jeśli uznamy, że na tym mundialu go osiągnęliśmy, zrobiliśmy to dzięki Wojciechowi Szczęsnemu. Po latach ryzykownych zagrań i większych lub mniejszych wpadek Szczęsny wspiął się na wyżyny swojego talentu i dosłownie wybronił nam kilka meczów.
Daliśmy się zdominować rywalom pod każdym względem. Nasze statystyki wyglądają żenująco. W trakcie turnieju oddaliśmy cztery celne strzały (według niektórych źródeł było ich pięć). Mecz z Meksykiem był prawdopodobnie najgorszym spotkaniem spośród wszystkich rozegranych do tej pory na mistrzostwach świata w Katarze. Nie działo się tam nic, poza wątpliwym rzutem karnym, którego nie wykorzystał Robert Lewandowski. Jednak Meksyk też nie zagrał nic ładnego, obie ekipy liczyły na 0:0.
W spotkaniu z Arabią Saudyjską mieliśmy ogromną dozę szczęścia. Choć Saudyjczycy są ekipą słabą, zepchnęli nas do defensywy. Po kilkunastu minutach powinniśmy grać w dziesiątkę, bo Matty Cash zdecydowanie zasługiwał na drugą żółtą kartkę. Nie doszło do tego, zdobyliśmy dwie bramki, z czego jedna była prezentem od rywali. Trudno powiedzieć, że plan na mecz mógł tak wyglądać. Wystarczyło, by sędzia nie popełnił błędu w przypadku Casha i byłoby z nami cienko.
Ale dajmy spokój – mamy cztery punkty i wychodzimy na Argentynę. Cel jest prosty – nie stracić zbyt wiele i liczyć, że Meksyk nie strzeli za dużo. Przez 45 minut broniliśmy się w dziewięciu i udawało się utrzymywać remis, który daje nam awans, ale nikt nie wierzył, że będziemy odpierać ataki Argentyny w nieskończoność. Trener Czesław Michniewicz zauważył, że coś z naszą grą jest nie tak i w przerwie przeprowadził dwie zmiany.
Tuż po przerwie padła bramka, zaraz potem druga. Meksyk prowadził z Arabią Saudyjską 2:0. Od tej chwili jedna bramka mogła zaważyć na tym, czy wyjdziemy z grupy, czy pojedziemy do domu. Co postanowił zrobić selekcjoner Michniewicz? Ano nic.
Jak staliśmy w polu karnym, tak dalej mieliśmy w nim stać. Argentyńczycy mieli kilka klarownych sytuacji, lecz sami je marnowali, nie trafiając w bramkę. Jednak potem ekipa z Ameryki Południowej nie chciała z nami grać w piłkę. Można podejrzewać, że ma to coś wspólnego z ich niechęcią do trenera Meksyku i świadomością, że kolejny gol strzelony Polsce premiowałby awansem ekipę z Ameryki Północnej. Ale to tylko domysły.
Co by się stało, gdyby Meksyk jednak strzelił trzecią bramkę, gdyby Argentyna trafiła do siatki raz jeszcze. Czesław Michniewicz pozostawił wszystko w rękach losu i innych drużyn. Nie przechodziliśmy nawet na połowę naszych rywali, nie udał nam się żaden drybling. To było po prostu fatalne widowisko.
Niektórzy mówią, że Michniewicz zaryzykował. Nie zgadzam się z tym. Nie było tam żadnego ryzyka. To była zwyczajna bierność i oczekiwanie. To tak, jakby płynąć łodzią, która nabiera wody i zamiast postarać się zatkać dziurę albo chociaż wylewać tę wodę, płynąć przed siebie, licząc, że kto inny nas z tej tonącej łodzi wyciągnie, zanim utoniemy.
Awans zawdzięczamy nieskuteczności Meksyku i bierności Argentyny, która przy bezpiecznym wyniku pozwoliła nam powoli wykrwawiać się do końcowego gwizdka. Nie zgadzam się z narracją mówiącą o wielkiej strategii Michniewicza. Na ostatni mecz wyszliśmy z założeniem, by wykopywać piłkę jak najdalej i liczyć na to, że nasi rywale będą się mylić, a Meksykowi zabraknie jakości w meczu z Arabią Saudyjską. Od zajęcia trzeciego miejsca ocalił nas: Wojciech Szczęsny, arbiter meczu Polska – Arabia Saudyjska i trener reprezentacji Argentyny, który nie zachęcał swoich piłkarzy do strzelania kolejnych bramek.
Ta strona używa plików cookies.