wieczorne szaleństwo
fot. Football Memories
Udostępnij:

„Wieczorne szaleństwo” – sequel w ekranizacji ekipy Setiena. Przypomnijmy pioniera

Wstyd, poniżenie, deklasacja. Katalończycy nie byli pierwsi. Hiszpanie na tym polu już się popisali. FC Barcelona w piątkowy wieczór pozazdrościła wyczynu Deportivo La Coruna z 2003 roku. Pamiętacie jeszcze "wieczorne szaleństwo"?

Listopadowy wieczór, Stade Louis II, mecz fazy grupowej Ligi Mistrzów. AS Monaco w rewanżu gościło u siebie Deportivo La Coruna, z którym przegrali na wyjeździe po golu Diego Tristana. Dzięki bramce czołowej postaci "Depor", Hiszpanie wskoczyli w swojej grupie na miejsce lidera. Kolejny komplet punktów i zero presji aż do fazy pucharowej. Idea bardzo prosta. Przed ekipą Javiera Irurety jeszcze mecz z grackim AEK-iem i Mistrzem Holandii - PSV Eindhoven. Podopieczni Didiera Deschampsa mieli jednak inny plan na wieczór.

"Wieczorne szaleństwo" w Monaco. Rothen, Giuly, Prso, cóż to była za ekipa!

AS Monaco bez Fernando Morientesa, ten z kontuzją po meczu z Le Mans nie usiadł nawet na ławce rezerwowych. Z absencją również Shabani Nonda i Josea Oshadogan. Deschamps postawił na Jaroslava Plasila. W ataku dał szansę Dado Prso, który tego dnia obchodził 29. urodziny. Gdyby nie uraz partnera z zespołu prawdopodobnie mecz zacząłby na ławce. Deportivo w stabilnej sytuacji punktowej, choć trzeba pamiętać, że ostatnio przechodzili lekkie załamanie strzeleckie na podwórku ligowym. W kadrze brakowało Victora, Luque i Frana Gonzaleza, kapitana. Żądlić miał Diego Tristan. Zdobywca Pichichi sprzed dwóch sezonów wraz z Amaviscą miał uskutecznić plan Irurety. Rzeczywistość okazała się brutalna, a zespół gości, zamiast stawić opór postawił... autostradę. Wprost do własnej bramki.

Francuzi szybko objęli prowadzenie po fatalnym błędzie Manuela Pablo. Z szesnastego metra do siatki przyjezdnych trafił Jerome Rothen, otwierając wynik meczu. Dziewięć minut później zanotował asystę przy drugiej bramce. Tym razem to Ludovic Giuly podwyższył rezultat, mijając golkipera bez żadnych przeszkód. W 26. minucie Molina wyciągał futbolówkę z siatki raz jeszcze. Popis swoich umiejętności dwukrotnie zaprezentował jubilat - Daniel Prso. Po pół godziny gry było już 4:0.

Przyjezdni odpowiedzieli dziesięć minut później po golu Tristana. Hiszpan najpierw ograł Squillaciego w polu karnym francuskiej drużyny, a później nie dał szans Flavio Romie. Chwilę później stratę bramkową zmniejszył Lionel Scaloni, dobijając strzał Valerona, lecz przed gwizdkiem arbitra na przerwę hattricka skompletował Prso, kontrując sparaliżowanego rywala. 5:2 do przerwy.

Kwadrans nadziei, 45 minut koszmaru

Po zmianie stron na murawie zameldował się Gustavo Munua, który zastąpił w bramce Molinę. Dość niecodzienny widok w kontekście zmian nie podziałał. Irureta z boiska zdjął również Pablo, jednego z winowajców pierwszej bramki dla gospodarzy. Już po dwóch minutach zamiast gola hiszpańskiej ekipy, to AS Monaco podwyższyło wynik za sprawą Plasila. Giuly zaczął naciskać Manue, który zagrał do Plasila, stojącego na 40 metrze od bramki. Ten strzałem bez przygotowania wpakował piłkę między słupki i na Stade Louis II było już 6:2.

Bezradne Deportivo dwie minuty później ukłuł raz jeszcze Dado Prso znów w duecie z Rothenem. Chorwat tego wieczoru miał już cztery bramki na swoim koncie. Podopieczni Deschampsa nie zamierzali spuszczać z tonu nawet po golu Tristana w 52. minucie meczu. Hiszpan ominął defensorów francuskiej drużyny i nie dał żadnych szans Romie. To było jednak zbyt niewiele by wrócić jeszcze do gry. Wynik ustalił Edouard Cisse strzałem obok lewego słupka. Kurtyna. To by było na tyle.

Doświadczenie przegrało z pomysłowością

Nikt nie przypuszczał, że listopadowy rewanż zakończy się po jedenastu bramkach. "Wieczorne szaleństwo", tak brzmiał tytuł porannej okładki "L’Equipe". Główną rolę odegrał Dado Prso - nie wszystkim znany, nieporęczny Chorwat. Po dziesięciu latach pobytu we Francji doczekał się swojej chwili. To była jego noc. Nigdy nie słynął z nadzwyczajnej skuteczności, choć ubiegły sezon mógł zaliczyć do udanych. Mierzący ponad 190 centymetrów napastnik w swojej karierze dla AS Monaco łącznie strzelił 28 bramek w 101 meczach. Po meczu z Deportivo La Coruna dołączył do ścisłego grona graczy, którzy mogli pochwalić się czterema trafieniami w jednym meczu Ligi Mistrzów - Marco Van Bastena i Filippo Inzaghiego.

- Van Basten był moim idolem, kiedy byłem dzieckiem. Jestem dumny z tego, że jestem na tym samym poziomie. Inzaghi jest inny. Nie lubię go ani jego brata - mówił Prso w jednym z wywiadów dla angielskiej prasy. Choć do boiskowej klasy obydwu z wymienionych brakowało mu wiele, to ten dzień zdecydowanie należał do niego. Takiego debiutu nie powstydziłby się ani legendarny Holender, ani włoski snajper.

Latem AS Monaco stanęło przed trudną decyzją. Chętnych na ściągnięcie do siebie kilku gwiazd drużyny z Księstwa nie brakowało, a Deschamps nie mógł zatrzymać u siebie wszystkich. Finansowo wyglądali coraz gorzej. Francuski szkoleniowiec potrafił jednak czarować, co udowadniał już wielokrotnie. W następnym sezonie utrzymał trzecie miejsce w Ligue 1 . Przebić ten wynik udało się dopiero w sezonie 2013/14. Claudio Ranieri zdobył wtedy wicemistrzostwo kraju.


Avatar
Data publikacji: 17 sierpnia 2020, 8:00
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.