fot. Krzysztof Drobnik (Piłkarski Świat)
Udostępnij:

Łukasz Rabiega o finale PP: Widowisko było koszmarne

Arka, która walczy o pozostanie w LOTTO Ekstraklasie i Lech, który walczy o mistrzostwo. Faworyt tego spotkania był oczywisty.

Elektrycy z Gdyni

Spotkanie zaczęło się od obustronnego narobienia w gacie. Lech zestresowany maksymalnie tym, że musi wykonać plan, który dotychczas na PGE Narodowym w ogóle mu się nie udało zrealizować. Z drugiej strony Arka Gdynia, która została przytłoczona rangą tego spotkania. Od samego początku obrona Arki była tak cholernie elektryczna, że można byłoby zasilić małe osiedle ich zwarciami. Tym bardziej niezrozumiałym był fakt, że Lech nie wykorzystał żadnej okazji po błędach obrońców, których na początku było mnóstwo.

Obiecanki cacanki

Już abstrahując od przebiegu całego spotkania. Wystawienie Buricia w składzie, bo coś mu obiecano. Decyzja ma swoje plusy i minusy. Do pozytywnych aspektów można zaliczyć to, że Bjelica był słowny i zyskał kolejny punkt zaufania w szatni. I to byłoby na tyle z plusów. Finał. Lech w gazie. Burić w ogóle nie gra od. Nie jest w trybie meczowym i brakuje mu ogrania. Za pewnik można wziąć to, że na pewno choć przy jednej akcji coś może nie zatrybić. Putnocky w szczycie formy ląduje na ławce i cholera wie dlaczego. Jeżeli Kolejorz ma zdobywać jakieś trofea, to na boisku powinni grać ci, którzy są w formie, a nie ci, którym coś obiecano. W mojej opini był to pierwszy tak poważny błąd Chorwata w Lechu.

Order z ziemniaka

Też nie ma co się pastwić nad zawodnikami Kolejorza, bo dobrze wiedzą - przynajmniej wszyscy kibice mają taką nadzieję - że zawalili jeden z najważniejszych meczów w sezonie. Jednak do ciężkiej cholery jak to jest, że zawodnik dostaje piłkę na siódmy metr przed bramką i nie umie czysto trafić w piłkę w ostatniej akcji regulaminowego czasu gry. Tak. Chodzi mi tutaj o Radosława "Jeźdźca bez głowy" Majewskiego, który odbiegł od kolegów z zespołu bardzo mocno poziomem. Jeżeli miałbym przyznać order z ziemniaka za ten mecz, dla zawodnika, który był najgorszy na boisku, to otrzymałby go właśnie Majewski. Dużo pod grą, to się chwali. Jednak od takiego zawodnika wszyscy oczekują tego, że da coś w ofensywie, a nie będzie tracił piłki co rusz lub posyłał je gdzieś w maliny.

Kapitan?

Drugi order powędrowałby do Łukasza Trałki. Tak doświadczonemu zawodnikowi wręcz nie wypada być tak obkichanym, szczególnie na początku spotkania. Co piłka trafiała do kapitana Kolejorza, to ten bał się wprowadzić piłkę bardziej agresywnie, a jak już to robił, to było to trochę na aferę. Na początku spotkania z jego winy Arka mogła wyjść na prowadzenie i być może mecz nie potrzebowałby dogrywki, aby zostać rozstrzygniętym. Jednak Trałka nie był wyróżniającą się postacią ani na plus, ani na minus. Jednak doświadczenie powinno wygrać z tremą i to on powinien dyrygować działaniami w środku pola prowadząc Lecha do zwycięstwa.

Konsekwentna Arka

Arka to co miała, to wykorzystała. Gdynianie zrobili to, co do nich należało. Zbunkrowali się pod bramką i czekali na kontrataki. Ten jeden wyszedł w dogrywce i już było pewne, że to podopieczni Leszka Ojrzyńskiego podniosą puchar. Tak więc z mojej strony wielkie brawa dla trenera Ojrzyńskiego i jego podopiecznych za wykazanie większej celności przy wykańczaniu swoich sytuacji. Jednak widowisko w tym finale było tak koszmarne, że więźniowie skazani na dożywocie, w ramach kary, przynajmniej raz w tygodniu powinni oglądać te spotkanie w tempie x0,75.

autor: Łukasz Rabiega


Kamil Gieroba
Data publikacji: 3 maja 2017, 12:27
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.