PZPN
fot. Oficjalna piłka, PZPN / fot. Mikołaj Barbanell (Piłkarski Świat)
Udostępnij:

eWinner II liga: Górnik Polkowice największym wygranym kolejki pełnej niespodzianek

Górnik Polkowice wykorzystał potknięcia swoich głównych rywali w walce o awans do Fortuna I ligi i nie tylko został liderem eWinner II ligi, ale także powiększył przewagę nad grupą pościgową. W strefie spadkowej doszło natomiast do kolejnych przetasowań.

7 kwietnia (środa) - zaległe spotkania

Stal Rzeszów - Pogoń Siedlce 1:5 (0:1)

Rafał Maciejewski 56 - Maciej Górski 27, 55, 70, 85, Marcin Kozłowski II 77

Stal: Wiktor Kaczorowski - Dominik Marczuk, Łukasz Góra, Sławomir Szeliga, Piotr Głowacki - Błażej Szczepanek (Ramil Mustafajew 70'), Marcel Kotwica (Wojciech Reiman 70'), Bartosz Wolski (Michał Musik 87') - Grzegorz Goncerz (Wiktor Kłos 34'), Rafał Maciejewski (Dawid Olejarka 70'), Mariusz Sławek.

Pogoń: Bartosz Klebaniuk - Maciej Kołoczek, Julien Tadrowski, Ivan Očenáš, Bartłomiej Olszewski (Krystian Miś 46') - Miłosz Przybecki (Bartosz Brodziński 78'), Krzysztof Danielewicz (Marcin Burkhardt 86'), Oskar Repka, Ishmael Baidoo, Franciszek Wróblewski (Marcin Kozłowski II 74') - Maciej Górski (Piotr Pierzchała 86').

Przedmeczowy typ: remis

Środowe odrabianie zaległości w eWinner II lidze przyniosło sporo niespodziewanych rozstrzygnięć. O ile wynik spotkania Motor Lublin - Skra Częstochowa można było w jakimś stopniu przewidzieć, to wydarzenia ze Stalowej Woli można określić pod pewnymi względami jako szokujące. Głównie chodzi o rozmiar zwycięstwa gości, a także postawę jednego z zawodników Pogoni.

W pierwszych minutach inicjatywa zdecydowanie leżała po stronie gospodarzy, którzy powinni już wtedy wyjść na prowadzenie. Groźnie było już w 6. minucie, gdy po wymianie podań bez przyjęcia Mariusza Sławka i Bartosza Wolskiego ten drugi dograł w pole karne do Grzegorza Goncerza. W ostatniej chwili Bartosz Klebaniuk wraz z obrońcami uniemożliwili napastnikowi Stali oddanie strzału. Jeszcze bliżej gola gospodarze byli w 17. minucie. W pole karne z lewej strony boiska dograł Sławek, a futbolówka po średnio fortunnej interwencji Juliena Tadrowskiego trafiła w słupek. Do tych okazji stworzonych przez Stal w pierwszym fragmencie spotkania doliczyć trzeba również dwa słabe strzały z dystansu Piotra Głowackiego.

Na tym etapie spotkania Pogoń skupiała się głównie na defensywie, jednak z czasem zaczęła się rozkręcać. W 24. minucie po dośrodkowaniu Miłosza Przybeckiego strzału oddać się jeszcze nie udało - Franciszka Wróblewskiego w ostatniej chwili uprzedził Dominik Marczuk. Trzy minuty później wydawało się, że akcja znowu spełźnie na niczym. Przybecki dogrywał tym razem do Ishmael Baidoo, którego uprzedził rywal. Po chwili jednak po łatwej stracie w środku pola Krzysztof Danielewicz zagrał w pole karne, a Maciej Górski strzałem przy dalszym słupku pokonał Wiktora Kaczorowskiego.

Gospodarze długo będą sobie pluli w brodę za to, że nie potrafili przekuć swojej przewagi w przynajmniej jednego gola. Po przerwie zawodnicy Pogoni zagrali jeszcze lepiej, jak w pierwszej połowie, a przede wszystkim nie mieli problemów z wykorzystywaniem prostych błędów rywala, które z minuty na minutę się nawarstwiały. Cztery minuty po wznowieniu gry, ponownie po dograniu Przybeckiego, bardzo blisko strzelenia drugiego gola był Górski. Napastnik Pogoni po otrzymaniu podania z prawej strony boiska próbował minąć Kaczorowskiego, ale ostatecznie strzelił mocno i niecelnie. O wiele lepiej 31-latek zachował się sześć minut później. Po stracie w środku pola Oskar Repka podał na lewe skrzydło do Wróblewskiego. Ten momentalnie odnalazł w polu karnym Górskiego, który uprzedził kryjącego go rywala i pewnym strzałem pokonał Kaczorowskiego.

Pomimo o wiele gorszej postawy w drugiej połowie, zawodnicy Stali bardzo szybko zdołali strzelić kontaktową bramkę. Spora w tym zasługa gości, a konkretnie fatalnego błędu Ivana Očenáša. Słowacki obrońca zamiast wybić piłkę po długim podaniu z głębi pola, próbował zastawić Rafała Maciejewskiego licząc przy tym, że Klebaniuk wyjdzie z bramki i przechwyci futbolówkę. Tak się jednak nie stało, a Maciejewski umiejętnie przepchał rywala i przelobował bramkarza Pogoni, wykorzystując tym samym ich karygodny brak komunikacji.

To trafienie niewiele zmieniło w postawie gospodarzy. Ich szturm, na który nadzieję mogli mieć kibice Stali, nie nastąpił. Poza kilkoma dośrodkowaniami i zablokowanymi uderzeniami to Klebaniuk nie musiał się jakoś specjalnie wysilać. Zdecydownaie więcej działo się po drugiej stronie boiska. Cytując klasyka, defensywa Stali widząc pomyłkę Očenáša musiała stwierdzić, "potrzymaj nam piwo". Krótko mówiąc, każda z kolejnych bramek padła po indywidualnych błędach zawodników gospodarzy, co całkowicie obnażyło ich bramki, a także co tu ukrywać, rezygnację. Jak można inaczej to określić, gdy spojrzymy na trzeciego gola dla Pogoni z 70. minuty? Wprowadzony z ławki Krystian Miś mając za plecami dwóch rywali wbiega na środku boiska pomiędzy kolejnych dwóch rywali, mija ich z łatwością, wbiega w pole karne i wystawia piłkę do pustej bramki Górskiemu. Na poziomie centralnym takie rzeczy nie mają prawa się zdarzać.

To samo można powiedzieć o zachowaniu Kaczorowskiego z 77. minuty. 19-latek, który rozgrywa całkiem udany sezon, w tej konkretnej sytuacji w fatalnym stylu sprezentował kolejnego gola rywalom. Po jednym z wielu długich podań górą bramkarz Stali zdecydował się na wyjście z bramki. Kaczorowski jednak źle obliczył lot piłki, która finalnie go minęła, a przebywającemu od niecałych trzech minut Marcinowi Kozłowskiemu nie pozostało nic innego, jak skierować piłkę do pustej bramki. Obraz nędzy i rozpaczy dopełnił piąty gol dla gości. W 85. minucie Miś z łatwością mija kolejnych rywali i oddaje piłkę Danielewiczowi. Środkowego pomocnika Pogoni zawodnicy Stali również nie mieli zbytniej ochoty atakować. Finalnie całą akcję po prostopadłym podaniu zakończył Górski, strzelając w sytuacji sam na sam z Kaczorowskim swojego czwartego gola w tym spotkaniu.

Tylko jednym występem Górski potroił swój dorobek strzelecki - przed spotkaniem ze Stalą 31-latek strzelił tylko dwie bramki. Idąc dalej, po raz ostatni tak dużo bramek w lidze w barwach jednego zespołu ten zawodnik strzelił w sezonie 2016/17, gdy był piłkarzem Jagiellonii Białystok i w siedmiu występach w III lidze strzelił sześć goli. Uczciwie trzeba przyznać, że ten napastnik mógł strzelić jeszcze dwie bramki - w pierwszej połowie strzelił nad bramką, a w drugiej po kolejnym dograniu Przybeckiego jego strzał obronił Kaczorowski.

Po raz ostatni cztery bramki danego zawodnika w jednym spotkaniu II ligi obserwowaliśmy pod koniec poprzedniego sezonu. Występujący wówczas w Górniku Polkowice Michał Bednarski strzelił cztery gole w wygranym 4:1 spotkaniu z Elaną Toruń, które odbyło się 21 czerwca. Bednarski zakończył tamten sezon z 24 bramkami na koncie i koroną króla strzelców.

Zaryzykuję stwierdzeniem, że środowy "popis" obrońców Stali był najsłabszym występem jakiejkolwiek defensywy występującej w tym sezonie eWinner II ligi. Przez około pierwszą godzinę gry jeszcze to wszystko jako tako wyglądało. Później jednak szwy puściły, a każdy kolejny gol to dodatkowy wrzucony kamyczek do ogródka jakim stała się linia obrony Stali. Odważna i ofensywna gra Pogoni cieszyła oko, jednak wynikała ona głównie z tego, na jak dużo rywale im pozwalali.

Nowy miesiąc wygląda nam trochę na odwrócenie ról. Po fatalnym marcu Pogoń Siedlce wygrywa dwa spotkania z rzędu i wyraźnie odskakuje od strefy spadkowej, a nawet zbliża się do barażów. Dla Stalowców z kolei kwiecień na ten moment układał się koszmarnie. W świąteczny weekend drużyna prowadzona przez Daniela Myśliwca w ostatnich sekundach straciła zwycięstwo z Błękitnymi Stargard. W tamtym spotkaniu rzeszowianie przez zdecydowaną większość czasu przeważali i tak naprawdę zasłużyli sobie na zwycięstwo. W starciu z Pogonią zasłużyli sobie jedynie na jeszcze większą liczbę straconych bramek.


Motor Lublin - Skra Częstochowa 0:0

Motor: Sebastian Madejski - Marcin Michota, Rafał Grodzicki, Ariel Wawszczyk, Paweł Moskwik - Filip Wójcik (Piotr Ceglarz 74'), Piotr Kusiński, Dawid Pakulski (Rafał Król 63'), Dominik Kunca, Szymon Rak (Leszek Jagodziński 63') - Krzysztof Ropski.

Skra: Mikołaj Biegański - Krzysztof Napora, Hubert Sadowski, Mariusz Holik, Rafał Brusiło - Titas Milašius (Damian Warnecki 46'), Karol Noiszewski, Radosław Gołębiowski (Lucjan Klisiewicz 61'), Piotr Nocoń, Dawid Niedbała (Maksim Kwiencer 76')  - Kamil Wojtyra (Maciej Kazimierowicz 68').

Przedmeczowy typ: zwycięstwo Skry

Biorąc pod uwagę ostatnie występy, trzeba było być sporym optymistą, by spodziewać się w Lublinie innego rezultatu niż zwycięstwo Skry Częstochowa. Nie po raz pierwszy II liga pokazała nam, że jest szalenie nieprzewidywalna. Środowy wyjazd na południowy wschód nie zakończył się tak pomyślnie jak sobotnia wyprawa do Chojnic. Chociaż z przebiegu czasu goście mogli być w umiarkowanym stopniu zadowoleni z rezultatu.

W porównaniu z meczem z Chojniczanką Skra wyszła w odmiennym zestawieniu. Gra piątką obrońców z dwoma wahadłowymi została zastąpiona klasycznym 4-5-1. Dodatkowo Radosław Gołębiowski dokonał kilku roszad w składzie - nie były to jednak tak znaczące zmiany, po których można byłoby stwierdzić, że częstochowianie przystępowali do meczu z Motorem wyraźnie osłabieni.

Mecz od samego początku był wyrównany, na co wskazują także pomeczowe statystyki. Mogą one nam pokazać także, że w przeciągu 90 minut padło zaledwie pięć celnych strzałów oddanych na bramkę rywala. Na pierwszy z nich przyszło nam czekać do 21. minuty spotkania. Wówczas po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Dawida Pakulskiego strzał głową oddał Rafał Grodzicki. Ta próba nie zrobiła wrażenia na Mikołaju Biegańskim, który pewnie interweniował.

Pod koniec pierwszej połowy uaktywnili się przyjezdni. Najwięcej problemów Sebastianowi Madejskiemu sprawił w 43. minucie Titas Milašius. Po mocnym strzale wypożyczonego z Wisły Płock Litwina bramkarz Motoru z trudem zaliczył udaną interwencję. Bramce gospodarzy zagroził również Piotr Nocoń, z którego próbą poradził sobie Madejski.

Po przerwie bliżej zwycięstwa byli miejscowi, którzy nie potrafili przekuć swojej przewagi na gola. Aktywny po stronie Motoru był występujący w środku pola Dominik Kunca. Uderzenia Słowaka były jednak zbyt słabe lub niecelne, by w jakikolwiek sposób mogły zaskoczyć Mikołaja Biegańskiego. Skra w porównaniu z pierwszą połową stworzyła sobie jeszcze mniej okazji. W zasadzie wyszczególnić można jedynie strzał Noconia z rzutu wolnego z końcówki spotkania. Wydaje sie, że goście więcej uwagi poświęcili kontestowaniu decyzji sędziego Leszka Lewandowskiego. Szczególnie miało to miejsce w 52. minucie, gdy Nocoń został kopnięty w głowę przez Marcina Michotę. Piłkarzom obu drużyn z pewnością nie pomagały zmienne i wymagające warunki atmosferyczne. Zwłaszcza opady śniegu wpłynęły na nawierzchnię, co musiało mieć wpływ na podejście do gry.

Skra nie wykorzystała szansy zrównania się punktami z trzecią Chojniczanką Chojnice, jak również odrobienia strat do prowadzących dwóch zespołów. "Na otarcie łez" dla podopiecznych Marka Gołębiewskiego pozostaje utrzymanie statusu jedynego niepokonanego drugoligowca w 2021 roku. Myślę, że w Lublinie jeden punkt jeszcze przed meczem wzięliby w ciemno. Zespół prowadzony przez Marka Saganowskiego tym razem zaprezentował się na własnym obiekcie o wiele lepiej, niż miało to miejsce w sobotę w meczu z rezerwami Śląska Wrocław. A to jest już jakiś powód do optymizmu.

Zapis transmisji z tego spotkania można obejrzeć tutaj.


8 kwietnia (czwartek)

Znicz Pruszków - GKS Katowice 1:0 (1:0)

Maciej Firlej 45

Znicz: Piotr Misztal - Marcin Bochenek, Maciej Wichtowski, Martin Baran, Mateusz Grudziński - Krystian Tabara (Martin Janco 75'), Krystian Pomorski, Lukáš Hrnčiar (Mariusz Gabrych 83'), Maciej Machalski (Szymon Kaliniec 69'), Owé Bonyanga (Gabor Grabowski 75') - Maciej Firlej.

Katowice: Bartosz Mrozek - Zbigniew Wojciechowski, Arkadiusz Jędrych, Michał Kołodziejski, Danian Pawłas (Grzegorz Janiszewski 84') - Krystian Sanocki (Arkadiusz Woźniak 59'), Rafał Figiel, Michał Gałecki (Bartosz Jaroszek 59'), Marcin Urynowicz (Adrian Błąd 59'), Dominik Kościelniak - Filip Kozłowski (Piotr Kurbiel 59').

Przedmeczowy typ: zwycięstwo GKS-u

Środowe, zaległe mecze II ligi nie potoczyły się w taki sposób, jak moglibyśmy pierwotnie przypuszczać. To wszystko jednak blednie, kiedy spojrzymy na to, co dzień później wydarzyło się w Pruszkowie, gdzie znajdujący się tuż nad kreską Znicz sensacyjnie okazał się lepszy od zajmującego pozycję lidera GKS-u Katowice.

Jak jednak spojrzymy na to, co działo się na murawie, taki rezultat dziwi już zdecydowanie mniej. Gospodarze przez większość spotkania prezentowali się lepiej od swojego rywala i jak się wydaje, stworzyli sobie również więcej okazji do strzelenia gola. Zaczęło się całkiem nieźle, bo w 27. minucie GKS zaprezentował bardzo ciekawe rozegranie stałego fragmentu gry. Rafał Figiel zamiast oddać strzał z rzutu wolnego, puścił piłke po ziemi tuż obok zaskoczonego muru. Futbolówkę przejął Filip Kozłowski, który w świetnej sytuacji trafił wprost w Piotra Misztala.

Po raz kolejny Maciej Firlej pokazał, że w ostatnim czasie jest motorem napędowym ataku Znicza. W weekend strzelił bramkę i "wypracował" dwa rzuty karne. Na swoim boisku w starciu z katowicką "Gieksą" był jednym z najgroźniejszych zawodników Znicza i jedynym, któremu udało się pokonać Bartosza Mrozka. Tuż przed przerwą po dośrodkowaniu z prawej strony boiska Firlej opanował futbolówkę w polu karnym i pomimo asysty rywali zdołał oddać strzał na bramkę GKS-u. Futbolówka przeleciała między nogami Michała Kołodziejskiego i wpadła tuż przy słupku bramki strzeżonej przez Mrozka. Firlej tym samym odegrał się za sytuację z 37. minuty, gdy Kołodziejski w ostatniej chwili zablokował jego próbe uderzenia z ostrego kąta po podaniu Lukáša Hrnčiara.

Lider przegrywający do przerwy powinien w drugiej połowie zdecydowanie zaatakować, a wręcz zdominować swojego rywala. Problemem dla Rafała Góraka niewątpliwie jest to, że taki scenariusz nie wystąpił. W pierwszej części drugiej połowy meczu to Znicz był groźniejszy, nawet jeżeli próby Firleja i Mateusza Grudzińskiego nie były specjalnie groźnie dla Mrozka. W końcu i goście pokazali na co ich stać. Pierwszym przebłyskiem było długie podania Adriana Błąda do Arkadiusza Woźniaka. Po tym zagraniu ten drugi źle przyjął piłkę trafiając ostatecznie wprost w Misztala. Woźniak prócz tej próby, starał się także zaliczyć asystę. Po jego wrzutce w 74. minucie słaby strzał głową wprost w Misztala oddał Kołodziejski. Zdecydowanie bliżej sukcesu był inny z defensorów GKS-u - wprowadzony w końcówce Grzegorz Janiszewski. Po centrze Zbigniewa Wojciechowskiego do piłki wybitej przez Misztala dopadł Piotr Kurbiel, który dograł do Janiszewskiego. Jego strzał z pierwszej piłki był jednak niecelny. W drugiej minucie doliczonego czasu gry ponownie zagrożenie dla gospodarzy stworzył Figiel. Tym razem nie podawał, a uderzał z rzutu wolnego, ale futbolówka i tym razem przeleciała ponad bramką.

Porażka w Pruszkowie nie jest jednak jedynym problemem GKS-u Katowice. Po powrocie z tego meczu zawodnicy i członkowie sztabu szkoleniowego katowickiego klubu przeszli testy na obecność koronawirusa. Zdaniem "Sportu" wykryto aż 13 zakażeń. Środowe spotkanie z Olimpią Elbląg zostało odwołane z automatu. Wszystko wskazuje na to, że nie odbędzie się również sobotni mecz GKS-u z Błękitnymi Stargard. Konieczność nadrabiania zaległości w najważniejszym okresie sezonu może okazać się zgubna.

Skrót z tego spotkania można obejrzeć tutaj.

10 kwietnia (sobota)

Skra Częstochowa - Stal Rzeszów 3:4 (1:2)

Kamil Wojtyra 45 (karny), 53, 90 (karny) - Wojciech Reiman 10, 15, 56, 85

Skra: Mikołaj Biegański - Krzysztof Napora (Damian Warnecki 74'), Hubert Sadowski, Adam Mesjasz, Rafał Brusiło - Dawid Niedbała (Lucjan Klisiewicz 46'), Karol Noiszewski (Sebastian Rogala 87'), Radosław Gołębiowski (Maciej Kazimierowicz 61'), Piotr Nocoń, Titas Milašius (Dominik Smykowski 87') - Kamil Wojtyra.

Stal: Gerard Bieszczad - Radosław Sylwestrzak, Damian Kostkowski, Marcel Kotwica, Piotr Głowacki - Jakub Szczypek, Wojciech Reiman, Bartosz Wolski - Krystian Pieczara (Mariusz Sławek 70'), Dawid Olejarka (Błażej Szczepanek 84'), Wiktor Kłos (Rafał Maciejewski 78').

Przedmeczowy typ: zwycięstwo Skry

Był to mecz nie jednego, ale dwóch aktorów. Na popularnej Lorecie w sobotnie wczesne popołudnie padło aż siedem bramek, a ich autorami było tylko dwóch zawodników. Ostatecznie lepsi okazali się przyjezdni, którzy zakończyli tym samym serię siedmiu spotkań z rzędu bez porażki, którą Skra wyśrubowała w 2021 roku.

Po pierwszym kwadransie gospodarze znaleźli się w ogromnych tarapatach, gdy belka z wynikiem wskazywała nam na dwubramkowe prowadzenie Stali. Obie bramki Wojciecha Reimana były szalenie do siebie podobne - po dograniu z lewej strony boiska kompletnie niepilnowany w polu karnym Reiman pewnym, technicznym strzałem pokonał Mikołaja Biegańskiego. Co ciekawe, w obu przypadkach Reiman oddawał strzały niemal z tego samego miejsca. W pierwszym przypadku asystę zaliczył Dawid Olejarka, który wycofał piłkę do nabiegającego Reimana. Przy drugiej bramce Krystian Pieczara po otrzymaniu podania z lewego skrzydła stał tyłem do bramki, jednak przytomnie odegrał do Reimana, który zrobił swoje.

Skra dała nam się poznać w tym sezonie jako zespół, dla którego ofensywa nie jest złem koniecznym. Tak więc po fatalnym starcie, wraz z upływem czasu gospodarze zaczęli atakować zdecydowanie śmielej. Bardzo aktywny w tym był występujący na lewej stronie boiska Litwin Titas Milašius. To właśnie po faulu na nim w końcówce pierwszej połowy Szymon Lizak podyktował rzut karny, który na gola zamienił Kamil Wojtyra. Ta decyzja sędziego wzbudziła jednak wiele kontrowersji. Gerard Bieszczad po niepewnej interwencji i wypuszczeniu futbolówki przed siebie chciał złapać ją ponownie, jednak, zdaniem sędziego, nieprzepisowo zaatakował rywala. Kilka minut przed tym zdarzeniem Milašius przegrał pojedynek sam na sam z Bieszczadem. Dwóch dogodnych okazji nie wykorzystał także Dawid Niedbała.

Gospodarze wyciągnęli wnioski z pierwszej połowy i zaraz po przerwie nie dali się po raz trzeci zaskoczyć Reimanowi, który w 49. minucie miał kolejną sytuację do strzelenia gola. Prócz tego, że Skra nie dała sobie strzelić gola, to na dodatek w 53. minucie zdołała wyrównać. Karol Noiszewski w środku pola zauważył, że linia defensywy Stali była mocno wysunięta i posłał za ich plecy prostopadłe podanie do Wojtyry, który w swoim stylu wykończył sytuację sam na sam bezbłędnie. Goście mieli sporo pretensji do arbitra, wskazywali na spalonego u rywali, jednak wydaje się, że nie był to błąd Lizaka, a źle skonstruowana pułapka ofsajdowa.

Odrobienie dwóch bramek w stosunkowo krótkim czasie zawsze jest sporym osiągnięciem. Skra mogła cieszyć się z tego jednak zaledwie przez trzy minuty, a po raz trzeci pognębił ich niesamowicie skuteczny w tym spotkaniu Reiman. W przeciwieństwie do jego dwóch trafień z pierwszej połowy, kiedy bardzo dużo miejsca i swobody dali mu obrońcy Skry, to tym razem pomocnik Stali nie potrzebował już niczyjej pomocy. Jego strzał z rzutu wolnego bez wątpienia stanowi ozdobę tego meczu, który bez wątpienia można określić mianem hitu kolejki.

Skra ze stanu równowagi nie nacieszyła się zbyt długo i po chwili znowu musieli robić to, co robili przez praktycznie cały mecz - gonić wynik. Tym razem nie poszło im tak gładko jak wcześniej, ale kilka ciekawych sytuacji gospodarze sobie stworzyli. Swoistym gamechangerem mogło być wprowadzenie w przerwie Lucjana Klisiewicza, jednak ten zawodnik mimo kilku szans nie zdołał odmienić losów spotkania. W 81. minucie w pojedynku Wojtyry z Reimanem mogło być już 3:3, jednak napastnik Skry przeniósł piłkę nad poprzeczką.

Zamiast 3:3, cztery minuty później było już 2:4 dla przedstawicieli rzeszowskiej Stali. Po zablokowaniu zagrania Bartosza Wolskiego w polu karnym Skry obserwowaliśmy delikatny bilardzik, po którym futbolówka trafiła pod nogi Reimana. Tak dysponowany jak w tym spotkaniu Reiman takiej sytuacji nie mógł zmarnować i mocnym uderzeniem po dalszym słupku w zasadzie zamknął marzenia Skry na wywalczenie w tym spotkaniu chociażby punktu. W czwartej minucie doliczonego czasu gry drugą bramkę z rzutu karnego, a trzecią w ogóle strzelił jeszcze Wojtyra, jednak był to już ostatni przebłysk, który w ostatecznym rozrachunku niewiele zrobił.

Stal Rzeszów na wiosnę jest zespołem szalenie nieobliczalnym. Piłkarze trenowani przez Daniela Myśliwca w przeciągu około półtora miesiąca potrafili dwukrotnie przegrać 1:5 z zespołami, które obecnie znajdują się niżej w ligowej tabeli niż Stal - Lechem II Poznań i Pogonią Siedlce. Z drugiej zaś strony rzeszowianie wywalczyli komplet sześciu punktów na terenie Górnika Polkowice i Skry Częstochowa, a więc drużyn znajdujących się w ścisłej czołówce tej ligi. Dodatkowo, całkiem niedawno Stal w ostatniej akcji meczu wypuściła z rąk zwycięstwo z Błękitnymi Stargard. To wszystko na ten moment daje siódmą pozycję w tabeli i spore szanse na załapanie się do barażów o awans do wyższej ligi. Jedno wydaje się jednak pewne - Stal jeszcze niejendokrotnie nas zaskoczy w tym sezonie. Problem w tym, że nie wiemy czy pozytywnie, czy negatywnie.

Skra nienajlepiej znosi ligowy maraton, jaki w ostatnim czasie przechodzi. W obrębie zaledwie dwóch tygodni podopieczni Marka Gołębiewskiego rozegrają aż pięć spotkań w lidze. Po heroicznym zwycięstwie w Chojnicach Skra zdobyła w dwóch kolejnych meczach zaledwie jeden punkt. Terminarz w najbliższych dniach nie będzie dla częstochowian łaskawy - Sokół Ostróda i Hutnik Kraków jawią się jako zespoły nieobliczalne, które potrafią napsuć krwi każdej drużynie, jednocześnie będąc w stanie przejść kompletnie obok meczu. Najbliższe mecze powinny nam rozjaśnić nieco kwestie tego, czy Skra faktycznie zasługuje na promocję do zaplecza Ekstraklasy.


Pogoń Siedlce - Górnik Polkowice 1:2 (1:2)

Krzysztof Danielewicz 44 - Mariusz Szuszkiewicz 17, Maciej Kołoczek 45 (bramka samobójcza)

Pogoń: Bartosz Klebaniuk - Maciej Kołoczek, Julien Tadrowski, Ivan Očenáš, Krystian Miś (Bartosz Brodziński 89') - Ishmael Baidoo, Mateusz Piotrowski (Marcin Kozłowski II 46'), Oskar Repka, Krzysztof Danielewicz, Franciszek Wróblewski (Piotr Pierzchała 68') - Miłosz Przybecki.

Górnik: Mateusz Malec - Dominik Radziemski, Maciej Kowalski-Haberek, Paweł Kucharczyk, Karol Fryzowicz - Rafał Karmelita (Jarosław Ratajczak 78'), Bruno Żołądź, Kamil Wacławczyk, Filip Baranowski - Mateusz Piątkowski, Mariusz Szuszkiewicz (Marek Opałacz 89').

Przedmeczowy typ: zwycięstwo Górnika

Górnik Polkowice jako jedyny zespół ze ścisłej czołówki eWinner II ligi nie zawiódł i wywalczył komplet punktów w starciu z niżej notowanym rywalem. Nagrodą dla piłkarzy Janusza Niedźwiedzia jest powrót na pozycję lidera. O zwycięstwo w Siedlcach nie było jednak łatwo, bo Pogoń nie po raz pierwszy w tym sezonie napsuła sporo krwi faworytowi.

Po spokojnym pierwszym kwadransie jako pierwsi zaatakowali przyjezdni, co już w 17. minucie zakończyło się pierwszym w tym spotkaniu trafieniem. Piłkę spod własnej bramki wybijał wówczas Bartosz Klebaniuk. Pojedynek główkowy z rywalem wygrał Mateusz Piątkowski, który dograł do Filipa Baranowskiego. Lewy pomocnik Górnika wykorzystał brak zdecydowanego pressingu ze strony rywali, podbiegł pod pole karne i przytomnie dograł na lewe skrzydło do wybiegającego za jego plecami Mariusza Szuszkiewicza. 30-latek spokojnie przyjął piłkę i posłał piłkę obok bezradnego Klebaniuka.

Strzelona bramka natchnęła Górnika do kolejnych ataków. Co prawda goście nie forsowali za specjalnie tempa meczu, jednak podwyższyć wynik bezskutecznie próbowali Dominik Radziemski i Rafał Karmelita. Na większe emocje kibice musieli poczekać do ostatnich fragmentów pierwszej części spotkania, kiedy mogliśmy zaobserwować klasyczną wymianę ciosów.

W 44. minucie Ishmael Baidoo skorzystał ze sporej przestrzeni jaką pozostawili mu rywale na prawej stronie boiska. Wypożyczony z Górnika Zabrze Ghańczyk bez większych problemów zszedł do środka mijając Kamila Wacławczyka, który nie włożył zbyt dużo wysiłku w powstrzymanie rywala, po czym zagrał do znajdującego się przed polem karnym Krzysztofa Danielewicza. Baidoo momentalnie próbował wbiec w pole karne licząc na to, że Danielewicz dostrzeże jego starania. Sprowadzony zimą z Miedzi Legnica pomocnik miał jednak inny pomysł na sfinalizowanie tej akcji - spokojnie przyjął sobie piłkę i zdążył oddać świetny strzał w górny róg bramki Górnika zanim jego próbę zablokował wyraźnie spóźniony Maciej Kowalski-Haberek.

Tuż przed przerwą Górnik przeprowadzał na połowie gospodarzy kolejny atak pozycyjny. Piątkowski rozrzucił piłkę na prawą stronę boiska do Dominika Radziemskiego. Występujący na prawej stronie defensywy zawodnik podprowadził piłkę pod linię końcową i dośrodkował w okolice dalszego słupka w nadziei, że stojący tam Karmelita lub Piątkowski skierują futbolówkę do bramki. Ostatecznie wyręczył ich obrońca Pogoni Maciej Kołoczek, który naciskany przez Karmelitę stojąc praktycznie metr przed linią bramkową, pechowo skierował futbolówkę głową do własnej bramki.

W drugiej połowie bramek nie zobaczyliśmy, a to głównie ze względu na to, że goście kontrolowali przebieg meczu i nie pozwolili swoim rywalom na strzelenie kolejnej wyrównującej bramki. Co nie oznacza, że miejscowi nie stworzyli sobie kilku sytuacji. Najlepszej z nich po przerwie nie wykorzystał iłosz Przybecki, który w świetnej okazji posłał futbolówkę nad bramką Górnika. Zespół z Polkowic z kolei był najgroźniejszy po kontrach. Co najmniej dwie z nich powinny zakończyć się bramkami, jednak sytuacji sam na sam z Klebaniukiem nie wykorzystali najpierw Baranowski, a później także i Karmelita.

Nie było to najbardziej porywające zwycięstwo Górnika w tym sezonie. Jest ono jednak bardzo cenne, bo umożliwia powrót na pozycję lidera eWinner II ligi. Jeszcze cenniejsza dla podopiecznych Janusza Niedźwiedzia jest obecnie przewaga siedmiu punktów nad trzecią Chojniczanką Chojnice i aż dziewięciu nad czwartą Skrą Częstochowa. Taka zaliczka jest już bardzo cenna w kontekście bezpośredniego awansu do Fortuna I ligi.

Pogoń Siedlce jeszcze przed tym spotkaniem stała przed szansą na trzecie zwycięstwo z rzędu. Ta passa nie powstała, jednak drużyna Bartosza Tarachulskiego ma powody do umiarkowanego optymizmu. Całkiem przyzwoita gra oraz sześć punktów przewagi nad strefą spadkową w dłuższej perspektywie powinno wystarczyć, by utrzymać szczebel centralny w Siedlcach.


Garbarnia Kraków - Chojniczanka Chojnice 2:1 (0:1)

Michał Fidziukiewicz 55, 60 - Tomasz Mikołajczak 40

Garbarnia: Dorian Frątczak - Daniel Morys, Donatas Nakrošius, Michał Rutkowski, Jakub Kowalski - Jakub Górski (Błażej Radwanek 76'), Mateusz Duda, Tomasz Kołbon, Grzegorz Marszalik (Bruno Wacławek 76') - Michał Fidziukiewicz (Marek Masiuda 81'), Michał Feliks (Kamil Kuczak 68').

Chojniczanka: Paweł Sokół - Jan Mudra, Marcin Grolik, Martin Klabník, Michał Sacharuk - Serhij Napołow, Adrian Rakowski (Robert Ziętarski 46'), Maciej Kona (Paweł Czajkowski 74'), Tomasz Mikołajczak (Szymon Emche 89'), Adam Ryczkowski (Artur Pląskowski 81') - Szymon Skrzypczak (Olaf Nowak 75').

Przedmeczowy typ: zwycięstwo Chojniczanki

Okazało się, że GKS Katowice i Skra Częstochowa nie będą jedynymi zespołami z ligowej czołówki, które w 26. kolejce eWinner II ligi straciły punkty w spotkaniu z niżej notowanym i teoretycznie słabszym rywalem. Chojniczanka Chojnice w Krakowie po raz drugi z rzędu przegrała pomimo uzyskania prowadzenia.

Mniej zorientowany w kształt tabeli II ligi obserwator srogo pomyliłby się, gdybyśmy wskazali mu drużynę wyżej notowaną. Garbarnia grała bardzo odważnie od samego początku dominując swojego rywala. Bolączką zespołu prowadzonego przez Łukasza Surmę była jednak bardzo duża nieskuteczność. Sam Michał Feliks w pierwszych 45 minutach miał trzy świetne okazje do pokonania Pawła Sokoła. Wydaje się, że najbliżej celu był w 23. minucie, gdy po podaniu Michała Fidziukiewicza napastnik Garbarni wyszedł sam an sam z bramkarzem. Całą akcję pogrzebał sam Feliks, który za mocno wypuścił sobie futbolówkę, przez co Sokół wygarnął mu ją spod nóg. Prócz tego, groźnie było także po strzale głową Feliksa, próbie z dystansu Daniel Morysa oraz uderzeniu Michała Fidziukiewicza. Pomimo naprawdę wielu prób bramkarz Chojniczanki do przerwy pozostał niepokonany.

Chojniczanka z kolei grała bardzo słabo i wyglądała na zespół, który nie ma zbytnio pomysłu, jak zagrozić bramce rywala. Największe zagrożenie z ich strony szło głównie po stałych fragmentach gry. Jeden z nich w 40. minucie dał Chojniczance prowadzenie. Adrian Rakowski zamiast wrzucać piłkę pod bramkę, w gąszcz zawodników, zagrał górną piłkę na lewą stronę. Tam kompletnie niepilnowany był Szymon Skrzypczak, który zbliżył się w okolice pola karnego i zgrał w okolice "piątki". Ze sporego zamieszania pod bramką Garbarni najbardziej zadowolony wyszedł Tomasz Mikołajczak. Kapitan przyjezdnych strzałem piętą pokonał Doriana Frątczaka.

PStracona bramka nie zbiła z tropu gospodarzy, którzy po przerwie zaatakowali z jeszcze większą ambicją. I tym razem zostali za to nagrodzeni. W 55. minucie Morys dośrodkował w okolicę linii końcowej po lewej stronie pola karnego. Tam Feliks otrzymał zdecydowanie za dużo swobody od rywali, dzięki czemu spokojnie zgasił piłkę głową, a następnie dośrodkował do Fidziukiewicza. 30-latek precyzyjnym strzałem głową doprowadził do wyrównania. Ten sam zawodnik zaledwie pięć minut później skompletował dublet. Po odważnej szarży Tomasza Kołbona w polu karnym Chojniczanki doszło do małego zamieszania. Futbolówka ostatecznie trafiła do Fidziukiewicza, który nie zmarnował tak dobrej okazji i celnym strzałem przy dalszym słupku pokonał Sokoła po raz drugi tego dnia.

Trudno nie odnieść wrażenia, że mecz z Garbarnią był dla Chojniczanki najsłabszym jaki rozegrali w 2021 roku. Podopiecznym Adama Noconia po prostu nie szło. Podobnie jak w pierwszej połowie, tak i po przerwie okazji stwarzanych przez gości nie było zbyt dużo. Jeszcze przed stratą dwóch bramek technicznego strzału z rzutu wolnego spróbował Robert Ziętarski. Uderzenie wyszło finezyjne, jednak nie zaskoczyło Frątczaka, który pewnie złapał piłkę. Chyba najbliżej drugiego trafienia przyjezdni byli w 71. minucie. Po dośrodkowaniu Michała Sacharuka z lewej strony boiska piłkę głową nad bramkę przerzucił Mikołajczak. W ostatnich minutach lepsze okazje stworzyli sobie gospodarze, jednak ani Morys, ani wprowadzony z ławki Kamil Kuczak nie zdołali strzelić trzeciego gola i przypieczętować zdecydowanie zasłużonego zwycięstwa.

Jak po tym meczu prezentuje się sytuacja w ligowej tabeli? Chojniczanka na ten moment traci aż sześć punktów do drugiego GKS-u Katowice i siedem "oczek" do liderującego Górnika Polkowice, który wykorzystał potknięcia swoich rywali. Jednocześnie dobrą informacją dla tego zespołu jest porażka Skry Częstochowa, przez co Chojniczanka wciąż utrzymała się na trzeciej pozycji w tabeli. Dla Garbarni było to trzecie zwycięstwo w tym roku i druga wygrana z rzędu. To wszystko powoduje, że krakowianie znajdują się praktycznie idealnie na środku tabeli. Zajmując 10. miejsce Garbarnia ma sześć punktów straty do miejsca barażowego, a także osiem punktów przewagi nad strefą spadkową.


KKS 1925 Kalisz - Motor Lublin 1:1 (0:0)

Néstor Gordillo 90 - Krzysztof Ropski 55

KKS 1925: Michał Molenda - Nikodem Zawistowski, Bartosz Waleńcik, Mateusz Gawlik, Marcin Radzewicz (Bartłomiej Putno 83'), Mateusz Mączyński (Romāns Mickevičs 70') - Robert Tunkiewicz, Michał Borecki (Adrian Łuszkiewicz 70'), Tomasz Hołota (Kamil Koczy 83'), Néstor Gordillo - Bartłomiej Maćczak (Mateusz Majewski 70').

Motor: Sebastian Madejski - Michał Król, Rafał Grodzicki, Ariel Wawszczyk, Marcin Michota - Filip Wójcik (Szymon Rak 82'), Dawid Pakulski (Piotr Ceglarz 46'), Piotr Kusiński, Dominik Kunca (Leszek Jagodziński 90'), Paweł Moskwik (Sławomir Duda 72') - Krzysztof Ropski.

Przedmeczowy typ: zwycięstwo KKS-u 1925

Emocje do ostatnich sekund towarzyszyły nam również w spotkaniu dwóch beniaminków mających barażowe aspiracje. W lepszej sytuacji przed tym spotkaniem był KKS 1925 Kalisz, który był wyżej w tabeli i miał cztery punkty przewagi nad Motorem Lublin.

Ci kibice, którzy postanowili spędzić późne popołudnie, by obserwować zmagania na stadionie w Kaliszu raczej się nie zawiedli. Bramkarze obu drużyn mieli sporo do roboty, a akcje ofensywne zawsze dobrze się ogląda. Jako pierwszy mocniej przycisnął Motor, jednak Michał Molenda nie skapitulował po strzałach m.in. Krzysztofa Ropskiego, Filipa Wójcika czy Dominika Kuncy. Po jednym z uderzeń słowackiego pomocnika futbolówka trafiła w poprzeczkę. Z upływem czasu gospodarze również dochodzili do głosu kilkukrotnie zmuszając Sebastiana Madejskiego do interwencji.

Na bramki musieliśmy jednak poczekać do drugiej części spotkania. Dziewięć minut po wznowieniu gry po przerwie przyjezdni rozegrali bardzo ładną zespołową akcję, którą po płaskim podaniu Wójcika wykończył Ropski, dla którego było to drugie trafienie w barwach Motoru. Ten sam zawodnik w 63. minucie mógł dobić rywala, jednak jego strzał głową okazał się nieskuteczny.

Z minuty na minutę narastała jednak zdecydowana przewaga gospodarzy, którzy uparcie dążyli do strzelenia wyrównującego gola. Madejski zaliczył zwłaszcza w koncówce kilka udanych interwencji, jednak w czwartej minucie doliczonego czasu gry musiał skapitulować. Piłkę w okolice pola karnego wrzucał Mateusz Majewski. Lekko w tej sytuacji zawalił Rafał Grodzicki, który nie sięgnął piłki głową, pozwalając tym samym opanować ją Néstorowi Gordillo. Sprowadzony zimą Hiszpan przyjął piłkę i bardzo ładnym uderzeniem z woleja potwierdził po raz kolejny swoje ponadprzeciętne umiejętności, a co najważniejsze, uratował cenny punkt kaliszanom.

Przez 21 spotkań piłkarze KKS-u 1925 nie zremisowali żadnego spotkania. Teraz poszli z kolei w drugą stronę - spotkanie z Motorem było drugim zremisowanym meczem z ostatnich trzech rozegranych w ramach rozgrywek eWinner II ligi. Gospodarze z tego punktu powinni być zadowoleni, przynajmniej w stopniu umiarkowanym. Owszem Stal Rzeszów ucieka im w tabeli, jednak gdyby nie trafienie Gordillo to ich strata do szóstego miejsca nie wynosiła by trzy punkty, a cztery. Motor z kolei traci siedem "oczek" do rzeszowskiej Stali.


Olimpia Grudziądz - Lech II Poznań 1:3 (1:1)

João Criciúma 6 - Filip Szymczak 24 (karny), 53, 62

Olimpia: Nikodem Sujecki - Hubert Mich, Robert Obst, Bartosz Widejko - Patryk Leszczyński (Najim Romero 76'), Michał Graczyk (Omid Popalzay 65'), Grzegorz Gulczyński (Marko Zawada 65'), Grzegorz Płatek (Rafał Kruczkowski 85'), Mikołaj Gabor - José Embaló, João Criciúma.

Lech II: Krzysztof Bąkowski - Arkadiusz Kaczmarek, Wojciech Onsorge, Maksymilian Pingot, Krystian Palacz - Igor Ławrynowicz, Eryk Kryg (Kacper Wachowiak 85'), Jakub Białczyk, Siergiej Kriwiec (Ołeksandr Jacenko 88'), Jakub Karbownik (Jerzy Tomal 90') - Filip Szymczak (Jakub Malec 88').

Przedmeczowy typ: remis lub zwycięstwo Lecha II

Piłkarze Olimpii Grudziądz w pewnym momencie złapali naprawdę dobrą formę i wydawało się, że kryzysy podopieczni Zbigniewa Smółki mają już za sobą. Niestety dla nich, starcie z Lechem II Poznań przyniosło Olimpii trzecią porażkę z rzędu, z czego dwie z nich zostały odniesione z bezpośrednimi rywalami o walce o ligowy byt. Po chwili złapania oddechu poza strefą spadkową Olimpia wróciła do obszaru zagrożonego i zajmuje obecnie przedostatnią pozycję. Chwilowo poza najgorszą trójkę wyskoczyły rezerwy Lecha, które przed tym spotkaniem okupowały ostatnią pozycję.

Początek nie zwiastował smutku, który otoczył okolice Stadionu Centralnego po ostatnim gwizdku Alberta Różyckiego. Już w 6. minucie dośrodkowanie z lewej strony boiska Mikołaja Gabora celną główką wykończył João Criciúma. W pierwszych minutach prócz niego, na bramkę Lecha II strzelali również Grzegorz Płatek i Gabor. Miejscowi szukali różnych sposobów, by pokonać Krzysztofa Bąkowskiego. Kibice mogli obserwować zarówno centry z obu skrzydeł, jak i próby z dystansu.

Goście mieli w swoim składzie jednego zawodnika, który nie po raz pierwszy okazał się dla nich kluczowy. Filip Szymczak w tym sezonie zmagał się z kilkoma urazami, przez co zagrał w tym sezonie zaledwie w łącznie 13 spotkaniach pierwszego zespołu "Kolejorza" oraz trzech meczach Lecha II (licząc mecz w Grudziądzu). Artur Węska stara się raczej nie polegać na "spadach" z pierwszego zespołu, jednak tym razem taki zawodnik niemal w pojedynkę odmienił losy spotkania. I co istotne, jego występ wcale nie przeczy filozofii Lecha, wedle której w rezerwach grać mają głównie najzdolniejsi zawodnicy z akademii, którzy będą jedynie wspomagani przez kilku bardziej doświadczonych piłkarzy.

Po świetnych dziesięciu, może pietnastu minutach Olimpii, do głosu doszli goście. A prym wiódł wspominany przed chwilą Szymczak. W 23. minucie Igor Ławrynowicz został bardzo ostro poktraktowany w polu karnym Olimpii przez Roberta Obsta. Decyzja sędziego nie mogła być inna - rzut karny, którego pewnym egzekutorem był Szymczak. Zaledwie dwie minuty później Lech II mógł wyjść na prowadzenie. Strzał zza pola karnego Ławrynowicza co prawda był niecelny, ale piłka nieznacznie pofrunęła nad bramką Olimpii.

Ostatnie dziesięć minut pierwszej połowy to kolejny zryw gospodarzy, którzy wręcz oblegali bramkę rywala. Pojawiło się sporo naprawdę niezłych dośrodkowań, jednak aż w trzech przypadkach brakowało naprawdę niewiele, by jeden z piłkarzy Olimpii wbił futbolówkę do pustej bramki. Raz w takiej sytuacji znalazł się Grzegorz Płatek, a aż dwukrotnie José Embaló. Do tego były już niecelny strzał z powietrza Michała Graczyka oraz uderzenie João Criciúmy, które "na raty" obronił Bąkowski.

Te końcowe fragmenty pierwszej części meczu długo będą odbijały się czkawką w Grudziądzu. Zwłaszcza gdy patrzyli na popisy Szymczaka, który wziął sprawy w swoje ręcę i zapewnił rezerwom "Kolejorza" siódme zwycięstwo w tym sezonie. W 53. minucie po kontrze Siergiej Kriwiec dograł do napastnika Lecha II, który z łatwością ograł Huberta Micha i Bartosza Widejko, po czym posłał strzał nie do obrony. Dziewięć minut później kolejna kontra gości zakończyła się trzecim trafieniem. Jakub Karbownik wbiegł lewą stronę w pole karne i wystawił piłkę Szymczakowi, któremu pozostało jedynie umiejętnie dostawić nogę i po chwili celebrować ustrzelenie swojego drugiego hat tricka na drugoligowych boiskach.

Po stracie dwóch bramek gospodarze nie mieli już nic do stracenia i po raz kolejny mocno zaatakowali rywala. Lech II jednak  tym razem nie dał się zaskoczyć, jak miało to miejsce na samym początku meczu i pomimo wielu wrzutek i kilku strzałów nie dali się zaskoczyć i dowieźli korzystny wynik do samego końca.


Błękitni Stargard - Sokół Ostróda 3:1 (0:1)

Dawid Polkowski 67, Michał Cywiński 89, Damian Niedojad 90 - Krzysztof Wicki 3

Błękitni: Dominik Sasiak - Jan Andrzejewski, Jakub Ostrowski, Daniel Wajsak, Bartłomiej Mruk (Bartosz Sitkowski 64') - Mateusz Bochnak, Hubert Krawczun (Damian Niedojad 46'), Dawid Polkowski, Michał Cywiński, Bartosz Boniecki (Tomasz Kaczmarek 46') - 13. Kamil Walków.

Sokół: Błażej Niezgoda - Wojciech Mazurowski, Karol Żwir, Karol Turek - Michał Zimmer, Kamil Zalewski (Adam Dobosz 90'), Jakub Czajkowski, Krzysztof Wicki (Sebastian Rugowski 46'), Tomasz Gajda - Dawid Wolny, Rafał Siemaszko (65' Wojciech Kalinowski).

Przedmeczowy typ: zwycięstwo Sokoła

Po bardzo słabym starcie rundy wiosennej przed zawodnikami Sokoła Ostróda trochę nieoczekiwanie stanęła szansa na trzecią wygraną z rzędu. Podopieczni Piotra Jacka po pokonaniu Pogoni Siedlce i Olimpii Elbląg mieli ochotę na wywiezienie kompletu punktu ze Stargardu. Błękitni, którzy od prawie miesiąca nie wygrali żadnego meczu w lidze, nawet pomimo powrotu Adama Topolskiego na ławkę trenerską nie byli uznawani za faworyta.

Pierwsze fragmenty meczu nie zwiastowały nam innego wyniku, jak pewne zwycięstwo Sokoła. Już nawet abstrahując od szybko zdobytego gola, to bardzo ofensywnie nastawiony zespół gości grał ładną dla oka piłkę i nie dopuszczał zbytnio rywala pod swoje pole karne. Pierwszy celny strzał Błekitni oddali dopiero w 29. minucie, gdy strzał z ostrego kąta Mateusza Bochnaka zdołał na róg sparować Błażej Niezgoda. W zasadzie jeśli chodzi o pierwszą część tego spotkania, to po stronie miejscowych pochwalić można chyba jedynie Bochnaka, który starał się coś szarpnąć z przodu i dać kolegom impuls do odrabiania strat.

Sokół już w 3. minucie wyszedł na prowadzenie. Piłkę z rzutu rożnego dośrodkował Tomasz Gajda. Ta trafiła wprost na głowę Krzysztofa Wickiego, który oddał mocny strzał na bramkę. Z pierwszą próbą Dominik Sasiak sobie poradził, jednak przy dobitce rosłego rywala był już kompletnie bezradny. Oglądając urywki z tego spotkania warto zwrócić uwagę na dosyć oryginalną, ale także i różnorodną strategię rozgrywania rzutów rożnych przez zawodników Sokoła. Wicki próbował zaskoczyć po raz drugi Sasiaka w 17. minucie, jednak wówczas po dograniu Rafała Siemaszki ofensywny pomocnik gości strzelił mocno ponad bramką. O wiele bliżej drugiego trafienia dla Sokoła był Dawid Wolny. Jego uderzenie z okolic linii pola karnego świetnie obronił jednak Sasiak.

Podobnie jak w pierwszej połowie, tak i zaraz na początku drugiej części goście strzelili gola. Tym razem z gry. Po podaniu z lewej strony boiska Michał Zimmer w sytuacji sam na sam pokonał Sasiaka. Bramka nie została jednak uznana z powodu pozycji spalonej prawego wahadłowego Sokoła. Prócz niego, swoje kolejne próby mieli także Siemaszko i Wolny.

Dość nieoczkiewanie, w 67. minucie padła wyrównująca bramka. Nieoczekiwanie ze względu na dotychczasowy przebieg tego spotkania. Sokół owszem nieco zwolnił tempo w porównaniu z początkiem spotkania, jednak w dalszym ciągu daleko było od utraty optycznej przewagi na boisku. Często jednak tak bywa, że jedno świetne zagranie potrafi odwrócić losy spotkania o 180 stopni. Po złym wybiciu piłki z własnego pola karnego fantastycznym strzałem z dystansu stan meczu wyrównał Dawid Polkowski.

Po raz drugi z rzędu Błękitni w ostatnich sekundach zadali swojemu rywalowi ostateczny cios, pozbawiając go punktów. W przypadku meczu ze Stalą Rzeszów był to remis wywalczony w ostatnich sekundach. W spotkaniu z Sokołem poszło im jeszcze lepiej, bo w końcowych minutach Błękitni strzelili aż dwie bramki. Najpierw po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Michał Cywiński zdołał uwolnić się od kryjącego go obrońcy, przyjął sobie piłkę i mocnym strzałem z około 5-7 metrów nie dał Niezgodzie żadnych szans na interwencję. W ostatniej akcji meczu po dograniu Kamila Walkowa ładnym strzałem zwycięstwo Błękitych przypieczętował Damian Niedojad.

Wygrana z Sokołem Ostróda pozwoliła Błękitnym po raz kolejny wydostać się ze strefy spadkowej. Po remisie Hutnika Kraków oraz porażce Olimpii Grudziądz zespół prowadzony przez Adama Topolskiego ma dwa punkty przewagi nad 17. Hutnikiem i stawia kolejny mały kroczek w drodze upragnionego utrzymania na szczeblu centralnym. Ogromny niedosyt musi panować natomiast w Ostródzie. Po dwóch udanych spotkaniach apetyt był na pewno nabrzmiały, tym bardziej, że po raz kolejny stopniała strata do miejsc barażowych. Ostatecznie Sokół przegrywa, a Stal Rzeszów nieoczekiwanie pokonuje Skrę Częstochowa, przez co ostródzianie ponownie tracą pięć "oczek" do ostatniego z miejsc gwarantujących udział w barażach o prawo gry w Fortuna I lidze.


Hutnik Kraków - Olimpia Elbląg 0:0

Hutnik: Arkadiusz Leszczyński - Tomasz Wojcinowicz, Piotr Stawarczyk, Łukasz Kędziora - Sebastian Olszewski, Miłosz Drąg (Filip Handzlik 69'), Javier Bernal, Abdallah Hafez (Kacper Jodłowski 80'), Krzysztof Świątek (Dawid Linca 80'), Piotr Zmorzyński - Michał Kitliński (Kamil Sobala 64').

Olimpia: Andrzej Witan - Michał Ressel, Tomasz Lewandowski, Łukasz Sarnowski, Tomasz Sedlewski - Sebastian Kamiński (Sebastian Bartlewski 59'), Aleksander Waniek, Klaudiusz Krasa, Dawid Jabłoński (Oskar Kordykiewicz 86'), Damian Poliński (Marcin Bawolik 56') - Janusz Surdykowski.

Przewidywany typ: zwycięstwo Hutnika

Dla każdego z zespołów walczących o utrzymanie najważniejsze nie są mecze z ligową czołówką, a z innymi rywalami w walce o ligowy byt. Z tego względu spotkanie Hutnika Kraków z Olimpią Elbląg zapowiadało się bardzo ciekawie. Przynajmniej teoretycznie oba zespoły nie powinny kalkulować i powalczyć o pełną pulę.

Pierwsza połowa pod względem ofensywnym była bardzo słaba. Oba zespoły co prawda parokrotnie gościły pod bramką rywala, jednak w tym przypadku kompletnie zawiodło wykonanie. Po stronie gospodarzy zwrócić uwagę należy na dwie bardzo słabe próby Dawida Jabłońskiego, z którymi bez żadnego problemu poradził sobie Arkadiusz Leszczyński. Zdecydowanie bliżej szczęścia był Janusz Surdykowski, który po otrzymaniu górnego podania był naciskany przez rywali i oddał strzał zza pola karnego, po którym piłka poszybowała wysoko ponad bramką. Po stronie gości najgroźniej było w 22. minucie, gdy piłkę w pole karne wrzucał Javier Bernal. Po lekkim zamieszaniu futbolówka trafiła pod nogi Abdallaha Hafeza, który miał przed sobą otwartą drogę do bramki. W ostatniej chwili Egipcjanina ubiegł Andrzej Witan i wygarnął mu piłkę spod nóg.

Niestety. Po przerwie piłkarze wrzucili wyższego biegu. W tym przypadku byłby to chyba drugi bieg, bo bardzo ciężko byłoby znaleźć w tym meczu sytuację przy których naprawdę moglibyśmy uwierzyć, ze zakończyłaby się golem. W drugiej połowie przewagę mieli gospodarze, jednak podobnie jak w pierwszej połowie ograniczyli się do kiepskich uderzeń z dystansu. Witana strzałami zza pola karnego zaskoczyć próbowali Piotr Zmorzyński, Michał Kitliński oraz Bernal. Szczególnie strzał Hiszpana, bardzo mocny, ale i bardzo niecelny był najlepszym odzwierciedleniem poziomu tego spotkania. Najgroźniej po przerwie pod bramką Olimpii było w 88. minucie, kiedy Filip Handzlik dograł piłkę z prawej strony do Kacpra Jodłowskiego. Wprowadzony osiem minut wcześniej pomocnik chwilę zwlekał ze strzałem i w efekcie został zablokowany.

Po drugiej stronie boiska nie było o wiele lepiej. W zasadzie poza strzałem po ziemi Surdykowskiego z prawej strony pola karnego, który bez problemów obronił Leszczyński, to czyste konto Hutnika nie było zagrożone. W doliczonym czasie gry goście postanowili nieco zmienić swoją taktykę i w krótkim czasie próbowali wymóc na Konradzie Gąsiorowskim podytkowanie dwóch rzutów karnych - za faul oraz zagranie ręką. Arbiter pozostał niewzruszony na ich protesty, karając dwóch piłkarzy Olimpii żółtymi kartonikami.

Pomimo wywalczenia jednego punktu Olimpia spadła na ostatnie miejsce w tabeli. Stało się tak po wygranej Lecha II Poznań z Olimpią Grudziądz. Na ten moment podopieczni Jacka Trzeciaka do bezpiecznej strefy tracą dwa punkty. Na miejsce zagrożone spadkiem spadł również Hutnik. W następnej kolejce o wiele łatwiejsze zadanie czeka na krakowian, którzy zagrają u siebie z Błękitnymi Stargard. Przed Olimpią natomiast bardzo ciężkie zadanie jakim będzie spotkanie z GKS-em Katowice. Wiceliderem podrażnionym po ostatniej wpadce i utracie przodownictwa w lidze.


11 kwietnia (niedziela)

Śląsk II Wrocław - Bytovia Bytów 3:2 (1:0)

Przemysław Bargiel 14, Sebastian Bergier 60 (karny), Mateusz Młynarczyk 90 - Mateusz Wrzesień 61, Piotr Giel 90

Śląsk II: Bartłomiej Frasik - Patryk Caliński, Szymon Lewkot, Olivier Wypart - Szymon Krocz, Adrian Bukowski (Mateusz Młynarczyk 76'), Maciej Pałaszewski, Adrian Łyszczarz (Paweł Fediuk 86'), Przemysław Bargiel (Igor Maruszak 62'), Mateusz Maćkowiak - Sebastian Bergier (Filip Michalski 76').

Bytovia: Adrian Olszewski - Kuba Lizakowski (Jakub Nowakowski 63'), Krzysztof Bąk, Filip Dymerski, Matheus Camargo, Jakub Bach (Maciej Kozakowski 46') - Eryk Moryson (Michał Kieca 90'), Paweł Zawistowski, Przemysław Lech (Maciej Błaszkowski 82') - Mateusz Wrzesień (Kacper Sezonienko 63'), Piotr Giel.

Przedmeczowy typ: zwycięstwo Śląska II

Po raz kolejny rezerwy Śląska Wrocław pokazały, że ospały początek rundy wiosennej był przypadkiem przy pracy i podopieczni Piotra Jawnego są w stanie powalczyć o miejsce barażowe. Zwycięstwo nad Bytovią jest trzecią wiktorią z rzędu, a także czwartym kolejnym spotkaniem, w którym drużyna z Wrocławia nie przegrała. Chociaż tym razem przy Oporowskiej emocję sięgały zenitu, a strata dwóch punktów z niżej notowaną Bytovią była już więcej niż realna.

Przy Oporowskiej sporo działo się już od samego początku meczu. Jako pierwsi zaatakowali gospodarze, jednak w 4. minucie Sebastian Bergier strzelał nad bramką (sytuacja od 11:00). W odpowiedzi na bramkę Śląska II strzelał Filip Dymerski, jednak z jego strzałem głową po wrzutce z rzutu rożnego poradził sobie Bartłomiej Frasik, dla którego był to dopiero trzeci występ w tym sezonie eWinner II ligi (sytuacja od 13:25).

W kolejnych minutach gola próbował strzelić także Adrian Łyszczarz, jednak jego próba minęła bramkę Bytovii. Zdecydowanie bardziej skuteczny w 14. minucie był Przemysław Bargiel. Maciej Pałaszewski próbował prostopadłego podania w pole karne do Bergiera. To zagranie przeciął ostatecznie Matheus Camargo. Brazylijczyk zrobił to jednak na tyle nieumiejętnie, że zagrał pod nogi Bargiela, który ładnym strzałem bez przyjęcia w lewy dolny róg zaskoczył Adriana Olszewskiego (sytuacja od 19:55).

Niewiele ponad dziesięć minut później kolejnej dobrej sytuacji nie wykorzystał Bergier. Bardzo ładną wymianę podań na prawej stronie boiska zaprezentowali Szymon Krocz i Łyszczarz. Ten pierwszy otrzymał prostopadłe podanie i na wślizgu zagrał do niekrytego Bergiera. Ten stał sam tuż przed bramką, jednak źle kopnął piłkę, która trafiła ostatecznie w ręcę Olszewskiego (sytuacja od 31:30). Pomijając gola Bargiela była to najlepsza sytuacja jaką piłkarze Śląska II stworzyli sobie w pierwszej połowie.

Chyba jeszcze bliżej gola w 36. minucie był zespół Bytovii. Z lewej strony boiska piłkę wzdłuż linii bramkowej posłał Mateusz Wrzesień. Futbolówka trafiła do Piotra Giela, który co prawda uderzał z nieco ostrego kąta, ale miał przed sobą pustą bramkę. Najskuteczniejszy strzelec gości w tej sytuacji posłał jednak piłkę obok bramki Śląska II (sytuacja od 43:04). Na początku drugiej połowy oba zespoły stworzyły sobie po jednej, dogodnej sytuacji, jednak zarówno próba Września, jak i strzał Bargiela okazały się niecelne.

Drugą połowę można podzielić na dwa fragmenty, podczas których działo się zdecydowanie najwięcej, było najwięcej emocji, a także rozstrzygnęły się losy spotkania.

Pierwszy z nich rozpoczął się w 58. minucie od faulu w polu karnym Bytovii. Wbiegający w szesnastkę Łyszczarz bardzo łatwo minął Krzysztofa Bąka, który musiał ratować się w tej sytuacji faulem. Do piłki ustawionej na jedenastym metrze podszedł Bergier, który zmylił Olszewskiego i strzelił 13 gola w tym sezonie eWinner II ligi i szóstego z rzutu karnego (sytuacja od 1:22:50). Bardzo szybko jednak wróciliśmy do punktu wyjścia, sytuacji, która towarzyszyła piłkarzom jeszcze przed przewinieniem Bąka. Minutę i 11 sekund po trafieniu Bergiera kontaktową bramkę dla Bytovii strzelił Wrzesień. Tym razem pomocnik gości zachował się w najlepszy możliwy sposób, przyjął piłkę z lewej strony pola karnego, z łatwością minął obrońcę Śląska i pewnym strzałem pokonał Frasika (sytuacja od 1:25:15).

Wraz z biegiem czasu w drugiej połowie bliżej strzelenia kolejnej bramki byli gospodarze, jednak Olszewski w lepszym lub trochę gorszym stylu zdołał skutecznie interweniować po próbach Łyszczarza i Krocza. Brak chociażby jednej bramki pochodzącej z tej sytuacji zemścił się na miejscowych w samej końcówce. I tutaj przechodzimy do drugiego, chyba jeszcze bardziej interesującego fragmentu, o którym pisałem wyżej.

Zanim jednak do tego doszło, to chwilę wcześniej w świetnej sytuacji fatalnie spudłował Paweł Zawistowski. Na jego szczęście, chwilę później po dalekim wyrzucie piłki z autu futbolówkę głową do bramki skierował Giel, zaskakując tym samym całą defensywę Śląska II, z Frasikiem na czele (sytuacja od 1:55:15). Jednak to wszystko było za mało, by wywieźć z Wrocławia choćby jeden punkt. W pierwszej minucie doliczonego czasu gry Mateusz Młynarczyk otrzymał zdecydowanie za dużo swobody w środku pola, dzięki czemu zbliżył się w okolice pola karnego i oddał strzał na bramkę. Strzał bardzo dobry i widowiskowy, przy którym Olszewski był kompletnie bezradny. Na domiar złego dla przyjezdnych, wydaje się, że piłka odbiła się jeszcze od niefortunnie interweniującego Matheusa Camargo, co już całkowicie uniemożliwiło Olszewskiemu właściwą reakcję. Pomiędzy wznowieniem gry od środka a golem Młynarczyka minęło zaledwie 15 sekund (sytuacja od 1:55:55).

Rezerwy Śląska Wrocław rzutem na taśmę przeskoczyły dzięki lepszemu bilansowi bramek Stal Rzeszów i z powrotem wskoczyły do TOP6 zajmując ostatnie z miejsc premiowanych grą w barażach o awans do Fortuna I ligi. Stawka jest jednak na tyle wyrównana, że ciężko jest wyrokować jak ten sezon dla beniaminka się zakończy. Wydaje się jednak, że realizacja celu minimum, jakim jest utrzymanie się w debiutanckim sezonie na poziomie centralnym jest niezagrożona. Bytovia z kolei po zdobyciu tylko jednego punktu w trzech ostatnich spotkaniach znów musi z większą uwagą patrzeć na dolne rejony tabeli. Przewaga podopiecznych Kamila Sochy nad strefą spadkową wynosi na ten moment zaledwie pięć punktów.


W tej kolejce pauzowały Wigry Suwałki.

Jedenastka 26. kolejki eWinner II ligi według tygodnika Piłka Nożna

Dorian Frątczak (Garbarnia Kraków) - Dominik Radziemski (Górnik Polkowice), Martin Baran (Znicz Pruszków), Jakub Ostrowski (Błękitni Stargard), Lukáš Hrnčiar (Znicz Pruszków), Wojciech Reiman (Stal Rzeszów), Adrian Łyszczarz (Śląsk II Wrocław), Jakub Karbownik (Lech II Poznań), Michał Fidziukiewicz (Garbarnia Kraków), Filip Szymczak (Lech II Poznań), Kamil Wojtyra (Skra Częstochowa).

Tabela eWinner II ligi po 26. kolejce

[table id=117 /]

Czołówka klasyfikacji strzelców eWinner II ligi po 26. kolejce

  1. Kamil Wojtyra (Skra Częstochowa) - 18 bramek
  2. Dawid Wolny (Sokół Ostróda) - 15 bramek
  3. Piotr Giel (Bytovia Bytów) - 14 bramek
  4. Sebastian Bergier (Śląsk II Wrocław), Marcin Urynowicz (GKS Katowice) - 13 bramek
  5. Eryk Sobków (Górnik Polkowice) - 12 bramek
  6. Wojciech Reiman (Stal Rzeszów), Szymon Skrzypczak (Chojniczanka Chojnice), Janusz Surdykowski (Olimpia Elbląg) - 10 bramek

Terminarz 27. kolejki eWinner II ligi:

14 kwietnia (środa)

Lech II Poznań - Znicz Pruszków, godz. 13:00 - transmisja na kanale YT Lecha, Typ: X

Stal Rzeszów - Garbarnia Kraków, godz. 13:00 - transmisja na platformie TVCOM, Typ: 1

Hutnik Kraków - Błękitni Stargard, godz. 16:30 - transmisja prawdopodobnie na platformie TVCOM lub w aplikacji eWinner, Typ: 1

Bytovia Bytów - KKS 1925 Kalisz, godz. 17:00 - transmisja prawdopodobnie na platformie TVCOM lub w aplikacji eWinner, Typ: 2

Motor Lublin - Wigry Suwałki, godz. 18:00 - transmisja w TVP Sport, Typ: 2

Sokół Ostróda - Skra Częstochowa, godz. 18:00 - transmisja prawdopodobnie na platformie TVCOM lub w aplikacji eWinner, Typ: 2

Chojniczanka Chojnice - Śląsk II Wrocław, godz. 19:30 transmisja prawdopodobnie na platformie TVCOM lub w aplikacji eWinner, Typ: 1

Spotkanie GKS-u Katowice z Olimpią Elbląg, które było zaplanowane na 14 kwietnia na godz. 17:00 zostało odwołane z powodu wykrytych przypadków zakażenia koronawirusem w katowickim zespole. Podobny los spotkał piłkarzy Górnika Polkowice, w związku z czym ich mecz z Olimpią Grudziądz również został odwołany. W tym przypadku lider eWinner II ligi poinformował o aż dziesięciu przypadkach zakażeń wśród zawodników.

Pauza: Pogoń Siedlce.

Dane za 90minut.pl


Avatar
Data publikacji: 13 kwietnia 2021, 11:00
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.