Liga Europy
fot. UEFA.com
Udostępnij:

Europejskie puchary – tylko spokojnie

1 sierpnia 2019 roku zapisał się w historii polskiego futbolu, jako kolejny "Czarny Czwartek". Otóż tego dnia z trzech drużyn, które miały realne szansę na awans do trzeciej rundy eliminacji Ligi Europy, została jedna. W dodatku jest to ta drużyna, do której jest najwięcej pretensji za styl gry, za niewykorzystywanie swojego potencjału i za to, że na ławce trenerskiej tego zespołu zasiada facet nie do końca przygotowany do pełnienia tej roli. Obraz polskiej piłki w pigułce, to obraz nędzy i rozpaczy.

Wyobraźmy sobie taką scenkę - czwartek, około godziny 18.00 prezes PZPN Zbigniew Boniek siada sobie w fotelu przed telewizorem. Na stoliku obok stoi przygotowany kieliszek do wina, a z lodówki zostaje wyciągnięta, dobrze schłodzona butelka włoskiego Barolo Monfortino Giacomo Conterno. Pod ręką prezesa znajduję się tablet bądź telefon, a w nim szkic twitta, który Zbigniew Boniek tryumfalnie opublikuje po zakończeniu czwartkowych spotkań polskich zespołów w eliminacjach Ligi Europy:

"Wszystkim hejterom polskiej piłki życzę miłego wieczoru! Szukajcie dziury w całym! Kiedy ostatnio mieliśmy trzy ekipy w III rundzie eliminacji europejskiego pucharu!? Zdrowia dla wszystkich!"

Mniej więcej tak mogłoby to wyglądać, gdyby wszystkie trzy drużyny stanęły na wysokości zadania i wyeliminowały swoich przeciwników. Prezes PZPN uaktywniłby się swoim zwyczajem, bo gdy jest sukces, to wszyscy wydają się być mądrzy, a jak mówi powiedzenie: mądrego to dobrze posłuchać.

No, ale niestety dla prezesa i niestety dla wszystkich związanych emocjonalnie z polską piłką tak się nie stało. Po raz kolejny zespoły z naszej rodzimej ligi pokazały, że dla nich nie ma rzeczy niemożliwych. I gdy wydawało się, że już osiągnęliśmy dno, to Cracovia, Piast, Legia i nawet Lechia pokazują, że granice wstydu dla polskich drużyn nie zostały jeszcze określone. Dno i kilometr mułu, to i tak za mało, aby określić aktualny stan futbolu w kraju, w którym mieszka blisko 40 mln obywateli.

Mistrzostwo bez znaczenia

Jakiś czas temu zaryzykowałem odważną tezę, że zdobycie tytułu Mistrza Polski tak naprawdę nie oznacza nic na arenie europejskiej. Żadna z drużyn wylosowana do gry przeciw najlepszej ekipie Ekstraklasy nie będzie się jej obawiała. Oczywiście czysta kurtuazja i wypowiedzi w stylu: "Szanujemy rywala. Zdobycie mistrzostwa Polski to duże osiągnięcie i na pewno najlepszą drużyną w Polsce nie został przypadkowy zespół.." nadal będą się pojawiały, ale to ma się nijak do poziomu sportowego drużyn, które wychodzą na boisko.

A ten poziom sportowy wcale się nie wyrównał. To poziom sportowy polskich drużyn tak drastycznie spadł, że dziś Mistrz Polski nie potrafi wygrać meczu z drużyną z Łotwy, która na dodatek oparta jest na zawodnikach, którzy nie poradzili sobie w naszym kraju. To woła o pomstę do nieba, chociaż sam nie wiem czy jakakolwiek modlitwa byłaby tutaj w stanie coś zdziałać. W sytuacji jakiej znaleźli się zawodnicy trenera Waldemara Fornalika dobry Boże nie pomoże. O ile porażka w dwumeczu z BATE Borysów w eliminacjach Ligi Mistrzów została "Piastunkom" wybaczona, nawet mając na uwadze to, że do 82. minuty meczu rewanżowego to Piast był lepszym zespołem, to kompromitacja z zespołem Riga FC musi być napiętnowana przez wszystkich tych, którym dobro polskiego futbolu leży na sercu.

Nie można pozwolić sobie na to, aby rywal z ligi łotewskiej okazywał się przeszkodą nie do przejścia. Nie można samemu sobie strzelać goli (pierwszy mecz w Gliwicach) i nie można ostatecznie pozwolić na to, żeby dwaj zawodnicy, którzy w naszej lidze furory nie zrobili nagle stało się katami Mistrzów Polski walczących o awans do trzeciej rundy eliminacji Ligi Europy. Taki właśnie jest obraz najważniejszej dyscypliny w naszym kraju. Kółka wzajemnej adoracji przypudrują trochę największe braki, raz na jakiś czas ktoś udzieli płomiennego wywiadu, a zespoły które wywalczyły sobie prawo gry w Europie, żegnają się z rozgrywkami nim te na dobre ruszą.

Lechia bez wstydu?

Po tym jak zawodnicy trenera Piotra Stokowca w poprzednim sezonie przez długi czas walczyli o tytuł mistrzowski (co im się oczywiście nie udało) i po tym jak zdobyli Puchar Polski jeszcze bardziej przekonałem się do warsztatu szkoleniowca urodzonego w Kielcach. Dla niektórych może okazać się teraz, że zbyt naiwnie niejednokrotnie podkreślałem moją sympatie do tego właśnie trenera. Nadal uważam i będę uważał Piotra Stokowca za jednego z lepszych polskich fachowców i jednego z lepszych trenerów młodego pokolenia w naszym kraju. Ktoś może napisać, że porażka w meczu z duńskim Broendby będzie dla opiekuna Lechii niebagatelną nauczką. Z czym ja się absolutnie zgodzę. Nic nie uczy lepiej i z niczego innego nie wyciągniemy wniosków, jak tylko z własnych porażek. Na jakiejkolwiek płaszczyźnie by się one nie przytrafiły.

Ale trzeba jasno zwrócić uwagę, że to co prezentowała Lechia w poprzednim sezonie i to co starczyło do sukcesu na naszym podwórku, nie zawsze gwarantuje wygraną poza naszymi granicami. Pragmatyzm i zachowawczy styl gdańszczan uwzględniając poziom PKO BP Ekstraklasy dał im najlepszy sezon w historii klubu. Otrzeźwienie przyszło bardzo szybko. Pierwsze starcie z nie najmocniejszym przecież rywalem i wszelkie braki taktyczno - techniczne zostały uwypuklone w całej okazałości. Czwarty zespół poprzedniego sezonu duńskiej Superligi okazał się za mocny dla zdobywcy Pucharu Polski.

Wielu ekspertów i ludzi ze świata piłki podkreśla fakt, że Lechia odpadła z podniesionym czołem. Że zawodnicy trenera Stokowca dali z siebie maksa i mogą być nie tyle zadowoleni ze swojego występu, co mogą żyć ze świadomością, że wstydu nie przynieśli. Ok, jest to jakaś argumentacja pocieszająca zawodników Lechii. Ale też nie można do końca tak "głaskać" zawodników, bo przegrali rewanż 4-1, a cały dwumecz w ogólnym rozrachunku 5-3. Czyli nie jest tak, że nic się nie stało. Bo się stało i Lechia Gdańsk jest kolejną drużyną z naszej ligi, która odpada z pucharów w samych przedbiegach. Katami zespołu Piotra Stokowca, jak w przypadku Piasta Gliwice byli zawodnicy związani z Polską czy kiedyś z naszą ekstraklasą. Gol Paulusa Arajurriego i bramka Kamila Wilczka były dwoma z czterech gwoździ, które zostały wbite w trumnę z napisem Lechia, co ostatecznie spowodowało odpadnięcie Lechii z europejskich pucharów.

Orły, sokoły, herosy!

Kiedy w 1975 roku pani Danuta Rinn, czyli jedna z największych polskich artystek napisała swój utwór zatytułowany - "Gdzie ci mężczyźni", w którym zawarte są słowa:

"Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy,
mmm, orły, sokoły, herosy?
Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów,
gdzie te chłopy?"

Nie spodziewała się zapewne, że na odpowiedź na zadane w utworze pytania będzie trzeba nam czekać aż do roku 2019. Pani Danuty nie ma już z nami od ponad 10 - ciu lat i nie mogła ona przekonać się, że te orły, sokoły i herosy ukażą się dopiero teraz w koszulkach Legii Warszawa.

Heroiczna postawa zawodników Aleksandara Vukovicia, którzy do tej pory nie stracili gola w meczach eliminacji Ligi Europy na długo zapisze się w pamięci nie tylko kibiców Legii, ale w pamięci każdego fana polskiej piłki. A to, że rywalami były zespoły o raczej nieporównywalnym do stołecznego zespołu poziomie to nie ważne. Ważne, że z tyłu jest okrągłe zero.

Żarty żartami, ale trzeba na poważnie. Legia Warszawa dzięki swoim wcześniej zdobytym punktom w rankingach UEFA przed każdym losowaniem była i będzie rozstawiona. Daje to "przywilej" gry z dużo słabszymi rywalami, których pokonanie nie powinno być żadnym wyzwaniem. Jednak jak już wcześniej podkreślałem - dla naszych zespołów nie ma rzeczy nie możliwych. Skoro jest opcja, żeby sobie utrudnić i maksymalnie pokomplikować zadanie, to my się na to piszemy. Ciężko wywalczony remis i wygrana w rewanżu bez stylu z półamatorskim zespołem z GIBRALTARU nie miała prawa się wydarzyć. Tutaj żadne, nawet najlepsze tłumaczenia, najbardziej wybitnego krasomówcy nie powinny się w ogóle zdarzyć. A jednak - wicemistrz Polski w dwumeczu z College Europa o mało się nie zbłaźnił. I zaczęły się tłumaczenia i wskazywanie winnych tego, że Legia zagrała tak, a nie inaczej. Były one co najmniej śmieszne, ale życie toczy się dalej i przed Legią stanął kolejny rywal.

W drugiej rundzie eliminacji Ligi Europy los skojarzył Legię z fińskim zespołem Kuopion Palloseura. Pierwsza myśl każdego fana sportu o mieście Kuopio? Skoki Narciarskie, zawody Pucharu Świata, które często bywały odwołane z powodu zbyt silnego wiatru. A drużyna piłkarska? Niewiele można było o niej napisać. Prócz tego, że tak samo jak pierwszy rywal Legionistów rozgrywają swoje mecze na sztucznej murawie. Wyobrażam sobie ten strach w oczach zawodników Legii i trenera Vukovicia, gdy po losowaniu okazało się, że ekipa KuPS może być rywalem warszawian.

Sztuczna nawierzchnia w pierwszym oficjalnym meczu tego sezonu, która skutecznie utrudniła Legii grę na Gibraltarze i taka sama sztuczna murawa w meczu, który może decydować o awansie do kolejnej rundy pucharowych rozgrywek. Tych panicznych obaw nie byłoby, gdyby podopieczni trenera Vukovicia zagrali w pierwszym meczu z zespołem z Finlandii na takim poziomie jaki się od nich oczekuje. A doskonale pamiętamy, że Legia w pierwszym meczu rozgrywanym na swoim stadionie nie tyle nie wygrała przekonująco, co mogła stracić nawet gola, który w ogóle byłby podsumowaniem słabej gry drużyny od początku sezonu. Żartobliwie można stwierdzić, że Legia gra dalej, bo w szeregach rywali nie było żadnego zawodnika z przeszłością w Polsce lub w jakiś sposób związanego z naszym krajem. Nikt nie chciał nikomu niczego udowadniać mając w głowie jakieś kwestie z przeszłości. W przypadku Piasta i Lechii gra przeciw byłym zawodnikom z naszej ligi skończyła się tragicznie.

Można powiedzieć, że spokojne czasy dla zawodników z Warszawy właśnie się skończyły. Bo oto w kolejnej rundzie eliminacji LE na Legię czeka grecki Atromitos Ateny. W kadrze czwartego zespołu poprzedniego sezonu ligi greckiej znajdują się obecnie dwaj zawodnicy z przeszłością w Polsce. Dawida Korta, wychowanka Pogoni Szczecin, który grał również w Wiśle Kraków znamy bardzo dobrze. Wyjechał do Grecji w styczniu tego roku w czasie, w którym nie było wiadomo jaki los czeka krakowski klub. Zakotwiczył w Atromitosie, ale na razie nie odznaczył swojej obecności w tym zespole czymś wielkim. Rozegrał zaledwie trzy mecze w lidze, w dodatku były to symboliczne występy. Do tego dołożył dwa mecze w Pucharze Grecji i to byłoby na tyle. Drugim piłkarzem mającym za sobą grę na naszych boiskach jest były obrońca Lecha Dimitris Goutas, który w Lechu rozegrał 9 meczów, ale po letnich zmianach w zespole z Wielkopolski wrócił do Grecji. Najpierw do Olympiacosu Pireus, by finalnie podpisać kontrakt z najbliższym rywalem Legii Warszawa.

Co to może oznaczać dla zawodników Aleksandara Vukovicia? A no tyle, że jeśli obaj piłkarze z przeszłością w Polsce zagrają, to możemy się spodziewać tego, że będą umotywowani na 150% i będą chcieli się przypomnieć nie tyle kibicom, co polskim dziennikarzom. Rzeczą wiadomą jest, że to Legia jest faworytem tego dwumeczu. Jeśli jednak styl gry zespołu z Warszawy radykalnie się nie zmieni, to za dwa tygodnie kibice w Polsce będą mogli europejskie puchary już tylko wspominać. Pozostanie nam oglądanie Ligi Mistrzów i Ligi Europy w telewizji, albo ewentualny zakup biletu na mecze innych europejskich drużyn.

A przyszłość nie klaruje się w różowych barwach. Jednak jak to często pisze prezes PZPN Zbigniew Boniek - "Spokojnie".

 

 


Avatar
Data publikacji: 2 sierpnia 2019, 8:49
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.