EURO 2020: Wrócić do korzeni
Lada moment na murawę w Petersburgu wybiegną piłkarze w biało-czerwonych trykotach. Tym razem znów bez presji, znając swoje miejsce w szeregu, ale mając też głód czegoś, na co czekamy tyle lat. Czy stać nas na powrót do przeszłości?
Wspominanie dawnych czasów w obecnej nomenklaturze uznawane jest za tzw. „boomerstwo”. Kiedyś to było, teraz to nie ma. Dlaczego jednak nie wracać do czegoś, co wciąż jest niedoścignione przez obecne pokolenia? Warto brać przykład z wybitnych jednostek, a takie na pewno reprezentowały Polskę na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Każdy z tamtejszych mundiali był jednak inny, a do obecnej sytuacji kadry Paulo Sousy najbardziej pasuje ta, która w 1974 r. była trzecią drużyną świata.
Tak wiem, nowy Górski na nasze czasy już był i skończył na bezrobociu, oglądając w tej chwili mecze przed telewizorem i pewnie mówiąc do siebie: „Gdyby tylko mnie nie zwolnili…”. Jeżeli nowemu selekcjonerowi jakkolwiek powinie się noga, to Jerzy Brzęczek będzie tym, który będzie mógł powiedzieć, co by było gdyby. Jeżeli przegramy w finale 0-1 z Włochami, nowy Górski powie, że w końcówce wstawiłby Kamila Grosickiego na skrzydło i byśmy wygrali. Ale nie o nim ma być ten tekst, bo nie on na niego zasługuje. Paulo Sousa nie ma aspiracji na bycie nowym Górskim. Jest zupełnie inny, być może dlatego, że z drugiego końca naszego kontynentu. On chce stworzyć swoją historię i zaszczepić w naszych piłkarzach gen waleczności, który straszliwie się zatracił.
Dlaczego więc Sousa jest w podobnej sytuacji do legendarnego trenera Polaków? Bo balonik presji w narodzie nie istnieje. Do tej pory za każdym razem, kiedy zbliżał się turniej, w którym Polacy oczywiście mieli być mistrzami i bez gadania jechali po złoto, mówiono by nie pompować balonika. Bo to tylko przeszkodzi naszym, presja będzie zbyt duża, nasi zamkną się w sobie przeglądając internet przy śniadaniu i skończy się na meczu otwarcia, o wszystko i o honor. Jak zwykle. Polacy dotkliwie się już jednak poparzyli, nie raz, nie dwa, nie trzy. Niczym robiąc poranną kawę, dotykając wrzącego czajnika, w połowie śpiąc i marząc o dobrej grze naszych, hat-tricku Lewego, otwierających podaniach Zielińskiego i paradach Szczęsnego. Nasze palce na długo straciły czucie i tym razem po prostu czekamy na pierwszy gwizdek arbitra ze Słowacją.
Czterdzieści siedem lat temu sytuacja była zupełnie inna. Polacy nie mieli żadnych osiągnięć reprezentacyjnych na arenie międzynarodowej oprócz pamiętnego udziału na mundialu w 1938 roku i przegranej po gradzie bramek z Brazylią 5-6. Rozegraliśmy tam tylko jedno spotkanie i mogliśmy się pakować. W 1974 roku w narodzie nikt nie wierzył, że cokolwiek ugramy. Mówiono głownie o tym, żeby nie przynieść wstydu lub że po co w ogóle tam jechać. Typowy komunistyczny przekaz, jakoby piłkarze mieli siedzieć w domu i nie pokazywać się, bo jeszcze coś zepsują i będą się z nas śmiali, Ci lepsi, z zachodu. Chrzanić to, że się tam zakwalifikowaliśmy i mamy prawo gry, albo medal albo siedźta na fotelu, ewentualnie won do poważnej i uczciwej roboty. Sparingi przed najważniejszą imprezą piłkarską na globie były nieudane, a rywale w grupie straszyli samymi nazwami, co tylko potęgowało w rodakach podobne opinie.
Bez tej całej presji udało nam się jednak pokazać orli pazur i jedyny raz w historii mundiali wygraliśmy mecz otwarcia z Argentyną 3-2. Potem pogrom nad Haiti 7-0 i w końcu wygrana z wielką Italią 2-1. Orły Górskiego rosły z meczu na mecz, ich wiara we własne umiejętności narodziła się nie w szatni, nie po rozmowach z psychologami, nie po motywacyjnych kawałkach hip-hopowych, tylko na zielonej trawie, gdzie wszystko się rozgrywa. Oni po prostu zobaczyli, że potrafią, że Ci z zachodu to nie roboty, tylko ta sama glina. Finalnie jak wszyscy pamiętamy, zajęliśmy trzecie miejsce i zostaliśmy sensacją turnieju z królem strzelców w postaci Grzegorza Laty.
Wielu z nas pamięta też 2002 rok, imprezę po 16-latach pustki bez naszej kadry w wielkich turniejach. Barwy na samochodach, biało czerwone bloki mieszkalne dzięki flagom znanego trunku piwnego. Zupki z wizerunkami piłkarzy, reklamy reklamy i jeszcze raz reklamy. Przy otwarciu lodówki było prawdopodobieństwo graniczące z pewnością, że za moment wyskoczy nam z niej Dudek, Olisadebe albo któryś z braci Żewłakowów. Wszystkiego było już nadto, zbyt dużo. Dodatkowo zapewnienia Jerzego Engela, który z futbolem był już „na tak”, że jedziemy tam po puchar i nic innego. Tego wszystkiego teraz nie ma. Czy nam tego brakuje? Pewnie trochę tak. Nie czuć w narodzie święta, na każdym kroku nie widzimy kibiców, biało-czerwonych ulic. Lecz może to dobry znak i moment, w którym nasi piłkarze odpalą?
Paulo Sousa choć wielkim trenerem nie jest – bez sukcesów prowadził Leicester City, ACF Fiorentinę, QPR czy FC Basel, to ma jedną bardzo dobrą cechę. Potrafi mówić. To właściwie w reprezentacjach jest element najważniejszy. Bo co może zmienić trener w najlepszych piłkarzach danego kraju, gdy ma ich do dyspozycji raz na kilka miesięcy przez kilka dni? Nic. Może ich jedynie pchnąć do przodu, zmotywować i pokazać, że Ci ludzie po drugiej stronie boiska to właśnie tylko ludzie, tacy sami jak my. Mają ręce, nogi, jedni biegają szybciej, inni wolniej. Jedni mają w głowach więcej oleju, inni mniej. Wszystko się równoważy i wszystko jest możliwe. Należy jedynie uwierzyć, przyjąć postawę odpowiednią do danego rywala i spróbować. Lecz nie próbować jak to kazał Krystianowi Bielikowi przy wejściu na boisko w jednym ze spotkań Jerzy Brzęczek, bojaźliwie, tylko na równych zasadach, z wiedzą, co kto ma robić, a to w Polakach zbudować może właśnie Pan selekcjoner Sousa.
Człowiek z innego kraju, o innej mentalności, który nie ma żadnych układów z piłkarzami, dużej większości z nich nawet przed objęciem posady w PZPN nie widział na oczy i możemy mieć pewność, że w meczu wystąpią najlepsi z najlepszych, a nie Ci fajni, uprzejmi, albo nadający się do danej grupki w kadrze. Sousa nie tworzy grupek, on tworzy jedną wielką grupę, która – mam nadzieję, skoczy do gardeł przeciwnikowi, gdy ten ruszy do któregoś z naszych kadrowiczów lub ostro go potraktuje. Bo o taki team spirit właśnie w reprezentacji chodzi.
Przed nami prawdziwe piłkarskie święto. Jestem pewien, że wraz z rozpoczęciem spotkania ze Słowacją w każdym z nas będzie lekka nadzieja na coś więcej niż wyjście z grupy, 1/8 finału, potem ćwierćfinał…
Do boju Polsko!
-
AktualnościLKE: Jagiellonia remisuje i wypada z najlepszej ósemki
Michał Szewczyk / 19 grudnia 2024, 23:23
-
AktualnościUrbański jednak zostanie w Bolonii. Właśnie przedłużył kontrakt
Michał Szewczyk / 18 grudnia 2024, 21:08
-
AktualnościKolejna młodość Fabiańskiego. Angielskie media zachwycone
Michał Szewczyk / 17 grudnia 2024, 18:04
-
AktualnościOficjalnie: Ryoya Morishita na dłużej w Legii Warszawa!
Victoria Gierula / 17 grudnia 2024, 15:58
-
AktualnościSerie A: Inter upokorzył Lazio na Stadio Olimpico (WIDEO)
Michał Szewczyk / 16 grudnia 2024, 22:52
-
AktualnościPiłkarz Cracovii z nadziejami przed meczem z Polską: Liczyłem na to, że trafimy do tej samej grupy
Michał Szewczyk / 15 grudnia 2024, 15:07