blank
fot. unsplash.com
Udostępnij:

Negatywne konsekwencje meczu z Węgrami

Powiedzieć, że nie tak to miało wyglądać, to nic nie powiedzieć. Za sprawą kompromitującej porażki w ostatnim meczu eliminacji do katarskich mistrzostw świata oraz rozstrzygnięć w innych meczach, Polacy nie zdołali uzyskać rozstawienia w barażach. Sytuacja może nie jest dramatyczna, bo awans w barażach i tak trzeba wywalczyć na boisku, ale na pewno nie łatwa dla naszych piłkarzy.

Jeden mecz nie może być wyznacznikiem aktualnej formy zespołu ani wskazywać na obecne miejsce drużyny w europejskim futbolu. Niemniej jednak, ostatnia porażka niesie za sobą spore konsekwencje i obnaża wiele słabości reprezentacji jako całości oraz poszczególnych zawodników.

Węgierski koszmar

Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, a nawet przed decyzjami personalnymi Paulo Sousy niektóre rzeczy były z góry wiadome. Tak jak zasady działania maszyn wrzutowych, punktacja w tenisie czy rozstrzygnięcia w pływaniu są raczej nieskomplikowane, tak reprezentacja Polski miała jasno określone cele przed meczem z Węgrami. To spotkanie należało po prostu wygrać, a już na pewno uniknąć porażki.

Zero punktów na koncie sprawiło jednak, że musieliśmy się oglądać na inne drużyny i liczyć na korzystne dla nas wyniki innych meczów. Tych czynników, które musiały zgrać się idealnie było jednak w pewnym momencie za dużo. Nic zatem dziwnego, że tym razem szczęście się do nas nie uśmiechnęło. Najlepiej zresztą i tak byłoby po prostu liczyć na siebie.

Drugi garnitur

Brak rozstawienia w barażach, czyli teoretycznie łatwiejsza ścieżka w drodze na mundial, to jedno, ale mecz z Węgrami uwypuklił też istotne braki w reprezentacji. W ostatnim meczu eliminacyjnym kilku kluczowych graczy stawało w obliczu ryzyka złapania żółtej kartki i w konsekwencji przymusowej pauzy w pierwszym spotkaniu barażowym.

Taki stan rzeczy skłonił trenera do eksperymentów w składzie i dokonania pewnych roszad. Sousa dał szansę zmiennikom i raczej nie można powiedzieć, że wykonali oni swoje zadanie jak najlepiej.

Za czasów Adama Nawałki, czyli w momencie naszych największych sukcesów w ostatnim okresie, słusznie zwracano uwagę na fakt, że trener prawie zawsze gra tym samym składem. Być może dało to dobre wyniki w krótkim terminie, ale brakowało tak zwanej świeżej krwi. W ostatnich latach wydawało się, że pod tym względem jest o wiele lepiej, ale takie mecze jak ten z Węgrami nie napawają optymizmem.

Jeśli cały zespół gra bezbarwnie to trudno winić jednego piłkarza, choć z drugiej strony mamy też prawo wytykać błędy. Jednym z najbardziej krytykowanych zawodników jest Tymoteusz Puchacz. Trzeba przyznać, że nie całkiem niezasłużenie.

Polski wahadłowy próbował szarpać z przodu, ale gra w defensywie sprawiała mu już większe trudności. Taki obraz dodatkowo wzmacnia fakt, że miał udział przy obu straconych bramkach.

Kapitan poza statkiem

Pozostaje też kwestia Roberta Lewandowskiego, którego na boisku nie ujrzeliśmy. On akurat nie musiał obawiać się żółtej kartki, więc decyzja o jego absencji wynikała wyłącznie z koncepcji trenera. Tłumaczono to zmęczeniem snajpera i koniecznością odpoczynku, co nie wszystkim się spodobało.

Owszem, to że Robert w ostatnich latach nie gra wszystkiego od deski do deski zarówno w klubie i reprezentacji jest naturalną koleją rzeczy i dobrą praktyką stosowaną umiejętnie przez sztaby trenerskie. Niemniej jednak wielu ekspertów i kibiców kwestionuje sens takiego zachowania w meczu eliminacyjnym, i to takim, w którym było jeszcze o co grać.

Konsekwencje meczu z Węgrami to nie tylko brak punktów w eliminacjach i utrata rozstawienia w barażach. To także spory kamyczek w ogródku w kontekście koncepcji i wyborów trenera Sousy, a także spory bałagan medialny. Na to wszystko odpowiedzieć można tylko i wyłącznie na boisku.


Avatar
Data publikacji: 2 listopada 2021, 22:04
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.