fot. własne
Udostępnij:

#100MeczówNaStulecie – cz. 3 (miejsca 20. – 1.)

Cała Polska świętuje setną rocznicę odzyskania niepodległości. W naszym rankingu #100MeczówNaStulecie zbliżamy się ku końcowi. Zapraszamy na jego ostatnią część - dwadzieścia największych meczów w historii polskiej piłki.

MIEJSCA 100. - 51.
MIEJSCA 50. - 21.

20.

29.10.1977, Chorzów, eliminacje Mistrzostw Świata, Polska – Portugalia 1:1 (Kazimierz Deyna)
Dzięki remisowi z Portugalią w ostatniej kolejce eliminacji do Mistrzostw Świata 1978, reprezentacja Polski zapewniła sobie awans na mundial. Mecz na Stadionie Śląskim przeszedł jednak do historii nie tylko ze względu na sukces biało-czerwonych. Głównym aktorem tamtego widowiska był Kazimierz Deyna. W 28. minucie nasz kapitan popisał się przepięknym golem bezpośrednio z rzutu rożnego. Pomimo, że to właśnie bramka Deyny okazała się kluczowa w kontekście wyjazdu na Mistrzostwa Świata, kibice zgromadzeni na trybunach Stadionu Śląskiego niemiłosiernie go wygwizdali. Wiązało się to z niechęcią (czy wręcz nienawiścią) polskich kibiców – zwłaszcza na Śląsku – do Legii Warszawa, której barwy Deyna reprezentował przez większą część kariery. Remis z Portugalią, mimo awansu, miał zatem dla naszego kapitana gorzki smak. Było to o tyle przykre, że był to dla niego ostatni mecz na Stadionie Śląskim. Przed kadra Jacka Gmocha nie rozegrała bowiem w Chorzowie żadnego spotkania towarzyskiego, a po nieudanym turnieju w Argentynie, Deyna zdecydował się zrezygnować z gry w reprezentacji.

Skład Polski: Jan Tomaszewski – Henryk Wawrowski, Władysław Żmuda, Henryk Maculewicz, Wojciech Rudy – Henryk Kasperczak, Kazimierz Deyna (84’ Jan Elrich), Adam Nawałka, Bohdan Masztaler (38’ Zbigniew Boniek) – Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach. Trener – Jacek Gmoch.

19.
10.09.1975, Chorzów, eliminacje Mistrzostw Europy, Polska – Holandia 4:1 (Andrzej Szarmach 2, Grzegorz Lato, Robert Gadocha)
Mecz trzeciej z drugą drużyną świata w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy cieszył się olbrzymim zainteresowaniem. Podobno, chęć obejrzenia go na żywo wyraziło prawie 700 tysięcy osób! – tyle bowiem było zgłoszeń po bilety. Ostatecznie, trybuny Stadionu Śląskiego pomieściły 85 tysięcy osób, na oczach których reprezentacja Polski rozegrała jeden z najlepszych meczów w swojej historii. Podopieczni Kazimierza Górskiego zagrali perfekcyjnie, od początku do końca przeważając i nie pozwalając na wiele zdezorientowanym wicemistrzom świata. Już po upływie kwadransa, wynik meczu otworzył Grzegorz Lato. Tuż przed przerwą podwyższył Robert Gadocha, a w drugiej połowie kolejne dwa trafienia dołożył Andrzej Szarmach. Holendrzy byli na kolanach, i to dosłownie. Zdjęcie legendarnego Johana Cruyffa klęczącego przed Kazimierzem Deyną obiegło cały świat i na stałe zapisało się w kronikach polskiego futbolu. Było to o tyle wymowne, że przed rozegraniem meczu, zapowiadano go jako starcie dwóch najlepszych wówczas piłkarzy globu – właśnie Cruyffa i Deyny. W końcówce spotkania honorową bramkę dla wicemistrzów świata strzelił Rene van de Kerkhof. Kilka lat po meczu w Chorzowie, w rozmowie z Janem Tomaszewskim, Johan Cruyff przyznał, iż przez całą swoją karierę nie spotkał się z takim kotłem na trybunach, jak miało to miejsce na Stadionie Śląskim. Stwierdził, że licznie zgromadzona i żywiołowa publika totalnie przygniotła Holendrów i podcięła im skrzydła. Zwycięstwo Polaków nie dało im niestety awansu na Mistrzostwa Europy. Zadecydowała o tym porażka 0:3 w Amsterdamie.

Skład Polski: Jan Tomaszewski - Antoni Szymanowski, Mirosław Bulzacki, Władysław Żmuda, Henryk Wawrowski - Henryk Kasperczak, Kazimierz Deyna, Zygmunt Maszczyk - Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach, Robert Gadocha. Trener - Kazimierz Górski.

blankJohan Cruyff klęczy przed Kazimierzem Deyną oraz Henrykiem Kasperczakiem, 1975 rok (fot. sport.se.pl)

18.
23.08.1995, Goteborg, eliminacje do Ligi Mistrzów, IFK Göteborg – Legia Warszawa 1:2 (Leszek Pisz, Jacek Bednarz)
W sezonie 1995/96 Legia Warszawa walczyła o wejście do fazy grupowej Ligi Mistrzów ze szwedzkim Göteborgiem. W pierwszym meczu przy Łazienkowskiej mistrz Polski wygrał skromnie 1:0 i kwestia awansu przed rewanżem była otwarta. Za faworyta uchodzili jednak Szwedzi. Szybko odrobili oni stratę z Warszawy za sprawą pięknego trafienia z dystansu w wykonaniu Jespera Blomqvista. Stracony gol nakłonił Pawła Janasa do podjęcia być może najlepszej decyzji w jego karierze trenerskiej. Jeszcze w pierwszej połowie wprowadził on na boisko Leszka Pisza, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Filigranowy pomocnik był w drugiej odsłonie motorem napędowym Legii, a w 73. minucie doprowadził do wyrównania, które dawało mistrzom Polski awans. W doliczonym czasie gry kropkę nad „i” postawił Jacek Bednarz i w warszawskim obozie zapanowała euforia. Pomimo, że mecz odbywał się w Göteborgu, legioniści mogli przez cały czas jego trwania, a także po jego zakończeniu, czuć się jak u siebie. Przez całe spotkanie byli żywiołowo dopingowani przez bardzo licznie zgromadzonych kibiców z Polski, a po ostatnim gwizdku sędziego nadszedł czas na wspólne świętowanie sukcesu na słynnym Ullevi. W historii polskiej piłki na stałe zapisały się słowa komentującego to spotkanie dla Telewizji Polskiej Dariusza Szpakowskiego, który na zakończenie transmisji rzekł: „Na pytanie, gdzie jest ta Legia, odpowiadam: w Lidze Mistrzów”. Zespół z Warszawy był pierwszym polskim klubem, który tego dokonał.

Skład Legii: Maciej Szczęsny - Marek Jóźwiak, Jacek Zieliński, Zbigniew Mandziejewicz - Grzegorz Lewandowski (86’ Adam Fedoruk), Jacek Bednarz, Radosław Michalski, Tomasz Wieszczycki, Krzysztof Ratajczyk (38’ Leszek Pisz) - Jerzy Podbrożny, Cezary Kucharski (56’ Ryszard Staniek). Trener – Paweł Janas.

17.
04.07.1982, Barcelona, II runda Mistrzostw Świata, Polska – ZSRR 0:0
Pozostajemy w klimatach „zwycięskich remisów”.  W drugiej rundzie Mistrzostw Świata w 1982 roku rywalizowano w trzyzespołowych grupach, z której do półfinału awansował tylko zwycięzca. Rywalizację w naszej grupie kończył mecz Polski ze Związkiem Radzieckim. Wcześniej obie drużyny rozprawiły się z Belgią: biało-czerwoni wygrali 3:0 po pamiętnym hat-tricku Zbigniewa Bońka, a Rosjanie – tylko 1:0. W lepszej sytuacji stawiało to rzecz jasna Polaków, którym do awansu wystarczał remis. Starcie ze Związkiem Radzieckim miało jednak także duże znaczenie pozasportowe, jak zresztą każdy mecz przeciwko tej reprezentacji w czasach PRL-u. Tym razem obie drużyny spotkały się w walce o medale wielkiej imprezy, relacjonowanej przez media na całym świecie. Na trybunach Camp Nou pojawiły się dwa duże transparenty zdelegalizowanej „Solidarności”, a ponadto ponad pięć tysięcy mniejszych flag z napisem „Solidarność”. Realizator Telewizji Polskiej robił co mógł, aby uniknąć pokazywania na antenie politycznych symboli, ale manifestacja była zorganizowana na tak dużą skalę, że nie sposób było to ominąć. Współpracownik „Solidarności” we Francji - Pascal Rossi-Grzeskowiak – wspominał po latach, że na żądanie usunięcia flag i transparentów, katalońska publiczność okazała Polakom poparcie, skandując: „Solidaritat! Polonia!”. Na tle tych wszystkich obrazków toczyła się walka o półfinał Mistrzostw Świata. Ostatecznie, bezbramkowy remis utrzymał się do końca meczu, a do historii przeszły zwłaszcza sceny z jego końcówki. Włodzimierz Smolarek, chcąc jak najdłużej utrzymać się przy piłce i tym samym zyskać cenne sekundy, udał się z futbolówką do narożnika boiska i tam umiejętnie chronił ją przed radzieckimi obrońcami, jednocześnie ich ośmieszając. Po ostatnim gwizdku w Polsce wybuchła prawdziwa euforia, a nazajutrz w zachodniej prasie ukazało się zdjęcie opatrzone napisem: „Polska – Rosja 0:0. Solidarność – ZSRR 1:0”.

[su_youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=UFRSE5aE-PY" width="620" height="480" responsive="no"]

Skład Polski: Józef Młynarczyk – Marek Dziuba, Władysław Żmuda, Paweł Janas, Stefan Majewski – Grzegorz Lato, Waldemar Matysik, Janusz Kupcewicz (51’ Włodzimierz Ciołek), Andrzej Buncol – Zbigniew Boniek, Włodzimierz Smolarek. Trener – Antoni Piechniczek.

16.
17.11.2007, Chorzów, eliminacje Mistrzostw Europy, Polska – Belgia 2:0 (Euzebiusz Smolarek 2)
17 listopada 2007 roku reprezentacja Polski stanęła przed historyczną szansą. W przedostatniej kolejce eliminacji do Euro 2008, biało-czerwonym przyszło zmierzyć się przed własną publicznością z Belgią. Dzięki udanej wcześniejszej fazie eliminacji (m.in. cztery punkty zdobyte w dwóch meczach przeciwko faworytowi grupy – Portugalii), zwycięstwo z Belgami zapewniłoby podopiecznym Leo Beenhakkera wyjazd na Mistrzostwa Europy. Reprezentacji Polski nigdy wcześniej ta sztuka się nie udała. Tym razem biało-czerwoni byli jednak skazani na sukces. Belgowie byli wówczas młodą drużyną, która nie liczyła się nawet w walce o Euro, z kolei my mieliśmy w składzie niesamowitego Euzebiusza Smolarka. O jego sile przekonali się już wcześniej Portugalczycy czy Kazachowie. Reprezentacja Polski walczyła o historyczny awans, a popularny Ebi – o miano najlepszego strzelca eliminacji. Wystarczyło jedynie postawić kropkę nad „i”. Udało się postawić nawet dwie – chwilę przed i tuż po przerwie. Dwa trafienia Smolarka wywołały wybuch radości na Stadionie Śląskim, która po końcowym gwizdku przeobraziła się w prawdziwą euforię. Reprezentacja Polski po raz pierwszy w historii wywalczyła awans na Mistrzostwa Europy, a Leo Beenhakker stał się w naszym kraju niemal bohaterem narodowym.

Skład Polski: Artur Boruc - Marcin Wasilewski, Michał Żewłakow, Jacek Bąk, Grzegorz Bronowicki - Mariusz Lewandowski, Radosław Sobolewski, Wojciech Łobodziński (46’ Jakub Błaszczykowski), Jacek Krzynówek, Euzebiusz Smolarek (85’ Kamil Kosowski) - Maciej Żurawski (82’ Rafał Murawski). Trener – Leo Beenhakker.

15.
21.08.1996, Kopenhaga, eliminacje do Ligi Mistrzów, Brøndby IF – Widzew Łódź 3:2 (Marek Citko, Paweł Wojtala)
Wspaniały comeback Widzewa i słynny - wręcz legendarny - komentarz Tomasza Zimocha. Właśnie temu mecz łodzian w Kopenhadze zawdzięcza wysoką pozycję w annałach polskiego futbolu i w naszym rankingu. Rok po zakończonej przez Legię wspomnianym sukcesem w Göteborgu batalii o Ligę Mistrzów, jej osiągnięcie miał powtórzyć Widzew. Na jego drodze stanął inny zespół ze Skandynawii – duńskie Brøndby. Po skromnym zwycięstwie 2:1 przed własną publicznością, nastawienie polskich kibiców przed rewanżem było dość sceptyczne, a kiedy po 50 minutach gry w Kopenhadze gospodarze prowadzili już 3:0, przerodziło się w skrajny pesymizm. Wydawało się, że marzenia o Lidze Mistrzów musimy odłożyć przynajmniej na kolejny rok. Widzewiacy mieli jednak inne plany. Nadzieje kibicom w Łodzi i całej Polsce przywrócił błyskawicznie Marek Citko, a kilka minut przed końcem meczu gola na wagę awansu strzelił Paweł Wojtala, choć ta bramka padła w takim zamieszaniu, że do dziś niektórzy przypisują ją Sławomirowi Majakowi. Ostatnie sekundy spotkania były pełne emocji i dramaturgii. Za sprawą piłkarzy, ale także relacjonującego ten mecz Tomasza Zimocha, który nieco już ochrypłym głosem zachęcał tureckiego arbitra, aby czym prędzej zakończył zawody. Wyczekiwany przez redaktora Zimocha i wszystkich polskich kibiców moment wreszcie nadszedł i Widzew mógł świętować awans do fazy grupowej Champions League. Chyba nikt w naszym kraju nie spodziewał się wówczas, że na kolejny taki sukces polskiego klubu przyjdzie nam czekać aż dwadzieścia lat…

Skład Widzewa: Maciej Szczęsny – Andrzej Michalczuk, Tomasz Łapiński, Paweł Wojtala, Rafał Siadaczka (71’ Piotr Szarpak) – Radosław Michalski, Zbigniew Wyciszkiewicz (46’ Jacek Dembiński), Mirosław Szymkowiak (62’ Marek Bajor), Ryszard Czerwiec – Sławomir Majak, Marek Citko. Trener – Franciszek Smuda.

[su_youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=dGW709kZpbk" width="620" height="480" responsive="no"]

14.
02.03.1983, Łódź, ćwierćfinał Pucharu Europy, Widzew Łódź – Liverpool FC 2:0 (Mirosław Tłokiński, Wiesław Wraga)
Sukcesy w europejskich pucharach Widzew osiągał już dużo wcześniej. Ponad trzynaście lat przed rywalizacją z Brøndby, w ćwierćfinale Pucharu Europy los skojarzył łodzian z wielkim Liverpoolem. Przed pierwszym meczem w Łodzi zapanował charakter prawdziwego sportowego święta. Bilety wyprzedały się bardzo szybko, a stadion ŁKS-u, na którym rozgrywane było spotkanie, wypełnił się już na trzy godziny przed rozpoczęciem meczu. Widzewowi, z którego przed sezonem odeszli Zbigniew Boniek i Władysław Żmuda, nie dawano wielkich szans. Wszak w składzie rywali znajdowali się wówczas tacy piłkarze jak Kenny Dalglish, Ian Rush czy Graeme Souness, a za sterami siedział legendarny menedżer The Reds – Bob Paisley. Nazwiska jednak nie grają. Widzew nie tylko nie przestraszył się rywala, ale sam zagrał na tyle odważnie, że zepchnął go do defensywy, a efektem były bramki Mirosława Tłokińskiego i Wiesława Wragi. Gol tego drugiego, strzelony głową mimo ledwie 167 centymetrów wzrostu, przeszedł do historii polskiej piłki. Podobnie, jak to, co działo się już po zakończeniu meczu. Łódź dosłownie oszalała z zachwytu, a ulicami miasta przeszedł czerwony pochód kibiców Widzewa świętujących zwycięstwo swojego zespołu. Do dziś to wydarzenie jest przez wielu uważane za największe w historii łódzkiego sportu.

Skład Widzewa: Józef Młynarczyk - Roman Wójcicki, Krzysztof Surlit, Krzysztof Kamiński, Andrzej Grębosz - Mirosław Tłokiński, Tadeusz Świątek, Zdzisław Rozborski, Piotr Romke - Marek Filipczak (70′ Wiesław Wraga), Włodzimierz Smolarek. Trener - Władysław Żmuda*

* Zbieżność nazwisk ówczesnego trenera Władysława Jana Żmudy z byłym piłkarzem Widzewa i reprezentacji Polski Władysławem Antonim Żmudą jest przypadkowa.

13.
16.03.1983, Liverpool, ćwierćfinał Pucharu Europy, Liverpool FC – Widzew Łódź 3:2 (Mirosław Tłokiński, Włodzimierz Smolarek)
Dwa tygodnie później Widzewowi przyszło bronić dwubramkowej zaliczki w Liverpoolu. Przed meczem, trener Władysław Żmuda postanowił nieco zaskoczyć rywala i miejsce pauzującego za żółte kartki obrońcy Andrzeja Grębosza zajął… napastnik – Mirosław Tłokiński. Powierzenie zadań defensywnych nie przeszkodziło Tłokińskiemu w strzeleniu gola. W 33. minucie wykorzystał on rzut karny, odpowiadając tym samym na otwierającą wynik spotkania jedenastkę Phila Neala. Już w tym momencie Liverpool do awansu potrzebował strzelenia jeszcze trzech goli, a kiedy bramkę na 2:1 dla Widzewa zdobył Włodzimierz Smolarek, stało się jasne, że łodzianom nic już nie odbierze półfinału Pucharu Europy. The Reds, w ostatnich minutach spotkania, na osłodę trafili jeszcze dwukrotnie do siatki, ale to Widzew świętował awans. Piłkarze łódzkiego klubu byli żegnani brawami przez kilkadziesiąt tysięcy kibiców Liverpoolu zgromadzonych tego dnia na Anfield. Gorące powitanie w kraju zgotowali im także rodzimi kibice. Tłumnie zjawili się oni na warszawskim lotnisku oraz pod stadionem w Łodzi, a w drodze z autokaru do klubowego budynku nieśli piłkarzy na rękach. W półfinale na podopiecznych Władysława Żmudy czekał już Juventus ze Zbigniewem Bońkiem w składzie. Widzewiacy nie zdołali jednak powtórzyć wyniku sprzed dwóch sezonów i po porażce 0:2 w Turynie i remisie 2:2 w Łodzi odpadli z rozgrywek.

Skład Widzewa: Józef Młynarczyk – Tadeusz Świątek, Roman Wójcicki, Mirosław Tłokiński, Krzysztof Kamiński – Piotr Romke, Zdzisław Rozborski (70’ Piotr Woźniak), Wiesław Wraga (82’ Mirosław Myśliński), Krzysztof Surlit – Marek Filipczak, Włodzimierz Smolarek. Trener – Władysław Żmuda

12.
05.06.1938, Strasburg, Mistrzostwa Świata, Polska – Brazylia 5:6 (Ernest Wilimowski 4, Fryderyk Scherfke)
Pierwszy mecz w historii występów reprezentacji Polski na Mistrzostwach Świata. Debiut, pomimo porażki, wypadł okazale. Spotkanie miało niezwykle dramatyczny przebieg, choć próżno szukać jakichś bardziej szczegółowych informacji na jego temat. Narodziły się natomiast wokół niego pewne legendy i mity. Najsłynniejsza z nich mówi o tym, jakoby brazylijski napastnik Leonidas miał w tym meczu zagrać bez butów, ze względu na przyzwyczajenie do kopania piłki na plaży. W rzeczywistości, Leônidas faktycznie zdjął obuwie, ale tylko po to, by wymienić je na nowe (niektóre źródła mówią jedynie o wymianie jednego z korków). Spotkanie można określić mianem pojedynku strzeleckiego wspomnianego Leônidasa z naszym Ernestem Wilimowskim.  Ten padł łupem polskiego piłkarza, który strzelił aż cztery gole, przy trzech Brazylijczyka. Mecz zakończył się jednak zwycięstwem Canarinhos. Po pierwszej połowie reprezentacja Brazylii prowadziła 3:1. Autorem jedynego, a tym samym pierwszego w historii Mistrzostw Świata, gola dla Polaków był Fryderyk Scherfke. W drugiej odsłonie, głównie za sprawą Wilimowskiego, biało-czerwoni odrobili straty, a mecz zakończył się wynikiem 4:4. W dogrywce lepsi byli Brazylijczycy, którzy zwyciężyli ostatecznie 6:5 i znaleźli się w ćwierćfinale. Był to jedyny mecz w historii reprezentacji Polski, którego biało-czerwoni nie wygrali, pomimo czterech goli jednego zawodnika. Rekord Wilimowskiego, jeśli chodzi o liczbę bramek w jednym meczu Mistrzostw Świata, przetrwał aż do 1994 roku, kiedy to Rosjanin Oleg Salenko pięciokrotnie trafił do siatki Kamerunu. Reprezentacja Polski swój drugi mecz na mundialu rozegrała natomiast dopiero 36 lat później – na pamiętnym turnieju w RFN.

Skład Polski: Edward Madejski – Władysław Szczepaniak, Antoni Gałecki – Wilhelm Góra, Erwin Nyc, Ewald Dytko – Ryszard Piec, Gerard Wodarz, Leonard Piątek, Ernest Wilimowski, Fryderyk Scherfke. Trener – Józef Kałuża.

Reprezentacja Polski przed pierwszym meczem na Mistrzostwach Świata. Rok 1938. (foto:  zbiór Narodowego Archiwum Cyfrowego/Koncern Ilustrowany Kurier Codzienny - Archiwum Ilustracji)

11.
10.09.1972, Monachium, finał Igrzysk Olimpijskich, Polska – Węgry 2:1 (Kazimierz Deyna 2)
Igrzyska Olimpijskie w Monachium w 1972 roku są uznawane za początek wspaniałej ery reprezentacji Polski. Był to pierwszy duży turniej biało-czerwonych pod wodzą Kazimierza Górskiego. Duży, choć powszechnie uznawany za mniej prestiżowy niż Mistrzostwa Świata. Atmosfera w zespole była wyśmienita. Po latach zawodnicy wspominali, że treningi przed meczami turnieju olimpijskiego były przyjemne, a ich urozmaiceniem były liczne zabawne spory pomiędzy asystentami Górskiego: Jackiem Gmochem i Andrzejem Strejlauem. Kolejne zwycięstwa biało-czerwonych umacniały jeszcze tę więź. Świetnie dysponowani Polacy dotarli aż do finału, a w nim sensacyjnie pokonali reprezentację Węgier. Choć do przerwy to Madziarzy prowadzili, w drugiej odsłonie sprawy w swoje ręce wziął Kazimierz Deyna, który dwiema bramkami przechylił szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Pierwszy wielki sukces w historii reprezentacji Polski stał się faktem, choć na koniec turnieju nie obyło się bez skandalu. Kadra liczyła bowiem dziewiętnastu zawodników, a organizatorzy przygotowali jedynie trzynaście medali, wręczając je tym piłkarzom, którzy grali najczęściej. Pozostali piłkarze musieli zadowolić się wykonanymi już w Polsce pozłacanymi replikami. Zamieszanie z medalami nie zepsuło jednak nastrojów w zespole. Po finale piłkarze kupili od redaktora Jana Ciszewskiego kilka butelek wódki i urządzili wielką fetę w apartamencie zamieszkiwanym przez zawodników Ruchu Chorzów i Górnika Zabrze. Olimpijskie złoto zapoczątkowało dekadę sukcesów polskiej reprezentacji.

Skład Polski: Hubert Kostka – Zbigniew Gut, Lesław Ćmikiewicz, Jerzy Gorgoń, Zygmunt Anczok – Zygfryd Szołtysik, Kazimierz Deyna (77’ Ryszard Szymczak), Zygmunt Maszczyk, Jerzy Kraska – Włodzimierz Lubański, Robert Gadocha. Trener – Kazimierz Górski.

Złota drużyna reprezentacji Polski z Igrzysk Olimpijskich w Monachium w 1972 roku. (Fot. Dariusz Górski / Fotonova / East News)

10.
11.10.2006, Chorzów, eliminacje Mistrzostw Europy, Polska – Portugalia 2:1 (Euzebiusz Smolarek 2)
Po nieudanych Mistrzostwach Świata w 2006 roku, reprezentację Polski objął Leo Beenhakker. Zadaniem Holendra miał być pierwszy w jej historii awans na Mistrzostwa Europy. Po porażce z Finlandią i remisie z Serbią na początek eliminacji, zapewne mało kto spodziewał się, że misja zakończy się sukcesem. Punktem zwrotnym na drodze do Euro okazało się starcie z Portugalią w Chorzowie. Był to 50. mecz na Stadionie Śląskim w historii reprezentacji. Rywal nie byle jaki. Portugalczycy byli wówczas aktualnymi wicemistrzami Europy i czwartą drużyną świata, a jej selekcjonerem był Luis Felipe Scolari. Do pełnego uczczenia jubileuszu brakowało jedynie sukcesu naszych piłkarzy. Coś, co wydawało się niemożliwe, stało się faktem. Biało-czerwoni zagrali koncertowo, a mecz ten do dziś jest uważany przez wielu ekspertów i kibiców za najlepszy w wykonaniu reprezentacji Polski w XXI wieku. Ba, nie brakowało również opinii, że po raz ostatni tak świetne spotkanie Polacy rozegrali na pamiętnym mundialu w Hiszpanii w 1982 roku. Obie bramki padły po pięknych zespołowych akcjach, a ich autorem był Euzebiusz Smolarek, który swoje imię otrzymał zresztą na cześć legendy portugalskiej piłki – Eusébio. Zwycięstwo nad Portugalią zapoczątkowało serię pięciu kolejnych zwycięstw polskich piłkarzy w tamtych eliminacjach. Eliminacjach, zakończonych historycznym awansem na Mistrzostwa Europy, przypieczętowanym we wspomnianym wcześniej meczu z Belgią.

Skład Polski: Wojciech Kowalewski – Paweł Golański, Arkadiusz Radomski, Jacek Bąk, Grzegorz Bronowicki – Mariusz Lewandowski, Radosław Sobolewski, Jakub Błaszczykowski (66’ Jacek Krzynówek), Euzebiusz Smolarek – Maciej Żurawski, Grzegorz Rasiak (74’ Radosław Matusiak). Trener – Leo Beenhakker.

[su_youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=oGo6OO3nb5g" width="620" height="480" responsive="no"]

9.
22.10.1980, Łódź, 1/16 finału Pucharu UEFA, Widzew Łódź – Juventus FC 3:1 (Andrzej Grębosz, Marek Pięta, Włodzimierz Smolarek)
Początek lat osiemdziesiątych w polskiej piłce klubowej został zapamiętany głównie ze względu na świetne występy w europejskich pucharach Widzewa. Zanim doszło do wielkiego triumfu nad Liverpoolem, cały świat poznał siłę łódzkiego klubu w sezonie 1980/81. Po wyeliminowaniu wielkiego Manchesteru United, na podopiecznych Jacka Machcińskiego czekał jeszcze większy wówczas Juventus. Na ławce trenerskiej Starej Damy zasiadał wówczas Giovanni Trapattoni, a w jej składzie występowały największe legendy włoskiej piłki z Dino Zoffem, Claudio Gentile czy Gaetano Scireą na czele. Nic dziwnego, że pierwszy mecz rozegrany w Łodzi wzbudzał olbrzymie zainteresowanie. 40 tysięcy kibiców oglądało z wysokości trybun wspaniały triumf swojej drużyny. Do przerwy było 1:1, ale w drugiej odsłonie widzewiacy zagrali wyśmienicie, czego efektem były dwa gole, dające dość bezpieczną zaliczkę przed rewanżem. Trener Machciński tonował jednak nastroje. Dość kurtuazyjnie twierdził, że zwycięstwo mogło być jeszcze wyższe. Żałował straconego gola, a dokładniej – okoliczności jego stracenia. Bramka padła bowiem tuż przed końcem pierwszej połowy po strzale Roberto Bettegi „za kołnierz” Józefa Młynarczyka. Na pytanie, do którego z zawodników nie ma zastrzeżeń, szkoleniowiec odparł natomiast, iż do tych z ławki rezerwowych. Wynik poszedł jednak w świat i to Juventus musiał przed rewanżem w Turynie martwić się odrabianiem strat.

Skład Widzewa: Józef Młynarczyk – Bogusław Pilch, Władysław Żmuda, Andrzej Grębosz, Andrzej Możejko – Mirosław Tłokiński, Zdzisław Rozborski, Zbigniew Boniek, Krzysztof Surlit – Marek Pięta, Włodzimierz Smolarek. Trener – Jacek Machciński.

8.
05.11.1980, Turyn, 1/16 finału Pucharu UEFA, Juventus FC – Widzew Łódź 3:1, k. 1:4 (Marek Pięta)
Jeszcze przed rozpoczęciem rewanżowego meczu w Turynie, widzewiacy mieli pod górkę. Po wylądowaniu we Włoszech, polski zespół aż dwie godziny czekał na autokar. Ponadto, piłkarze Widzewa nie mieli możliwości odbycia treningu na normalnym boisku. Trudne warunki nie zniechęciły jednak łodzian, choć sam mecz przez długi czas również nie układał się po ich myśli. Juventus strzelił dwie bramki – tuż przed i tuż po przerwie – co oznaczało, że w tym momencie to właśnie włoska ekipa była w kolejnej rundzie. Podopieczni Giovanniego Trapattoniego nie potrafili jednak utrzymać tego rezultatu. Po bramce Marka Pięty znów w korzystniejszym położeniu znalazł się Widzew, ale taka sytuacja nie utrzymała się długo. Gospodarze błyskawicznie strzelili na 3:1. W samej końcówce regulaminowego czasu gry, arbiter nie uznał – zdaje się prawidłowo zdobytego – gola Zbigniewa Bońka. i do wyłonienia triumfatora tego dwumeczu konieczne było rozegranie dogrywki. Ta również nie przyniosła rozstrzygnięcia. Bohaterem Widzewa okazał się Józef Młynarczyk. W serii rzutów karnych golkiper łódzkiej drużyny obronił dwa strzały, a widzewiacy zwyciężyli 4:1. Decydującą jedenastkę wykorzystał Zbigniew Boniek, który był jednym z najlepszych piłkarzy tamtego dwumeczu. Być może już wtedy w głowie Trapattoniego zrodził się pomysł sprowadzenia do Turynu rudowłosego piłkarza z Polski, co ostatecznie nastąpiło jednak dopiero niespełna dwa lata później. Wyeliminowanie Juventusu było początkiem ery wielkiego Widzewa, z którym od tego momentu należało się poważnie liczyć w Europie. Był to także największy sukces w trenerskiej karierze młodego wówczas, bo ledwie 32-letniego Machcińskiego. Później prowadził on m.in. Stal Mielec i Lecha Poznań, ale z żadnym z klubów nie zbliżył się już do sukcesu, jaki osiągnął z Widzewem.

Skład Widzewa: Józef Młynarczyk – Bogusław Pilch (93’ Jan Jeżewski), Władysław Żmuda, Andrzej Grębosz, Andrzej Możejko - Mirosław Tłokiński, Zdzisław Rozborski, Zbigniew Boniek, Krzysztof Surlit – Marek Pięta, Włodzimierz Smolarek. Trener – Jacek Machciński.

7.
11.10.2014, Warszawa, eliminacje Mistrzostw Europy, Polska – Niemcy 2:0 (Arkadiusz Milik, Sebastian Mila)
Naszym zdaniem, najważniejszy mecz we współczesnej erze polskiej piłki. Nigdy wcześniej reprezentacji Polski nie udało się pokonać Niemców. Próbowały tego dokonać m.in. Orły Kazimierza Górskiego czy Antoniego Piechniczka, jednak bezskutecznie. 11 października 2014 dokonali tego natomiast piłkarze Adama Nawałki, i to w nie byle jakim meczu, bo w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy we Francji. Ponadto, biało-czerwoni dokonali tego zaledwie trzy miesiące po tym, jak kadra naszych zachodnich sąsiadów zdobyła w Brazylii tytuł mistrza świata. Mecze z Niemcami zawsze elektryzowały polskich kibiców, co i tym razem dało się wyczuć już przed jego rozpoczęciem. Już na kilka dni przed spotkaniem, jego znaczenie urosło niemal do rangi państwowej. Trybuny Stadionu Narodowego zapełniły się na długo przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Sam mecz nie był w wykonaniu naszych piłkarzy porywający. Niemcy przeważali i stwarzali sobie sytuacje bramkowe, ale gospodarze zagrali mądrze i uważnie w obronie, choć Wojciech Szczęsny nieraz musiał dwoić się i troić, aby zatrzymać mistrzów świata. Statystyki jednak nie grają. Polacy zaprezentowali wzorową skuteczność, stwarzając sobie tak naprawdę jedynie dwie okazje do zdobycia bramki i obydwie wykorzystując. Triumf nad aktualnymi mistrzami świata i jednocześnie pierwsza w historii wygrana z Niemcami była głównym tematem w mediach jeszcze przez kilka następnych dni. Miała ona jednak znacznie bardziej długofalowy wpływ na polską piłkę. W znacznym stopniu przyczyniła się bowiem do awansu naszej reprezentacji na Euro we Francji, na którym podopieczni Adama Nawałki osiągnęli ćwierćfinał. Lata 2014-2016 były dla polskiej drużyny narodowej niewątpliwie najlepszym okresem po 1982 roku.

Skład Polski: Wojciech Szczęsny – Łukasz Piszczek, Łukasz Szukała, Kamil Glik, Jakub Wawrzyniak (84’ Artur Jędrzejczyk) – Grzegorz Krychowiak, Tomasz Jodłowiec, Kamil Grosicki (71’ Waldemar Sobota), Maciej Rybus – Arkadiusz Milik (77’ Sebastian Mila), Robert Lewandowski. Trener – Adam Nawałka.

[su_youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=25FMeb8MYgM" width="620" height="480" responsive="no"]

6.
03.07.1974, Frankfurt, II runda Mistrzostw Świata, RFN – Polska 1:0
Czterdzieści lat wcześniej, reprezentacja Polski zmierzyła się z Republiką Federalną Niemiec w słynnym „meczu na wodzie”. Stawką starcia z gospodarzami Mistrzostw Świata był wielki finał, przy czym Niemcom do awansu wystarczał remis, a my musieliśmy to spotkanie wygrać. Przed meczem, nad Frankfurtem przeszła potężna ulewa, która dosłownie zalała murawę stadionu. Jej stan próbowały ratować służby porządkowe, a nawet straż pożarna, ale na niewiele się to zdawało. Doszło wówczas do zebrania organizatorów turnieju, którzy mieli obradować w sprawie przełożenia meczu. Ze względu na napięty terminarz, zdecydowano jednak o rozegraniu spotkania z trzydziestominutowym opóźnieniem. To, co działo się na murawie stadionu we Frankfucie, niewiele miało wspólnego z zawodami sportowymi. A jeśli już, to raczej z piłką wodną. Umiejętności piłkarskie zeszły na dalszy plan, a mecz stał się prawdziwą próbą przetrwania w arcytrudnych warunkach. Płynne poruszanie się w kałużach sprawiało zawodnikom trudności, a piłka co chwilę grzęzła w błocie. W takiej scenerii lepiej poradzili sobie Niemcy. Już w 53. minucie mogli oni objąć prowadzenie. Jan Tomaszewski obronił jednak rzut karny egzekwowany przez Ulego Hoeneßa. Polski bramkarz stał się dzięki temu pierwszym bramkarzem w historii, który obronił dwie jedenastki na jednym mundialu (wcześniej Tomaszewski dokonał tego w meczu ze Szwecją, gdy zatrzymał strzał Stefana Tappera). W 76. minucie nie miał już jednak nic do powiedzenia. Gola na wagę awansu do finału strzelił wówczas niezawodny Gerd Muller. Nam pozostała natomiast walka o trzecie miejsce.

Skład Polski: Jan Tomaszewski – Antoni Szymanowski, Jerzy Gorgoń, Władysław Żmuda, Adam Musiał – Henryk Kasperczak (80’ Lesław Ćmikiewicz), Kazimierz Deyna, Zygmunt Maszczyk – Grzegorz Lato, Jan Domarski, Robert Gadocha. Trener – Kazimierz Górski

Kadr ze słynnego "meczu na wodzie". (Fot. dfb.de)

5.
22.04.1970, Strasburg, półfinał Pucharu Zdobywców Pucharów, Górnik Zabrze – AS Roma 1:1 (Włodzimierz Lubański)
Bez wątpienia najsłynniejszy mecz w historii polskiej piłki klubowej. Starcie w Strasburgu było już trzecim pomiędzy Górnikiem a Romą. W Rzymie padł remis 1:1, a w Zabrzu 2:2, a że wówczas nie obowiązywała zasada mówiąca o przewadze goli na wyjeździe, ani nie przeprowadzano serii rzutów karnych, konieczne było rozegranie trzeciego meczu na neutralnym terenie. Niewiele to jednak pomogło. Na gola Włodzimierza Lubańskiego odpowiedział Fabio Capello, a dogrywka ponownie nie przyniosła rozstrzygnięcia. Piłkarze obu drużyn mieli za sobą rozegrane po 330 minut, a tymczasem o ich losie miał zdecydować… rzut monetą. A konkretnie żetonem. Jedna strona krążka była czerwona, a widniał na niej napis „face” (odpowiednik polskiego orzełka). Druga zaś – zielona z napisem „pille” (odpowiednik reszki). Kapitan Górnika Stanisław Oślizło wybrał właśnie tę drugą. Po latach tłumaczył, że czerwony kolor od zawsze źle mu się kojarzył, a zielony miał być symbolem nadziei. Gdy francuski sędzia Roger Machin wreszcie podrzucił żeton do góry, cała Polska wstrzymała oddech. Kiedy chwilę później Oślizło uniósł ręce w geście triumfu, stało się jasne, że fortuna sprzyjała Górnikowi. Zabrzanie awansowali do finału Pucharu Zdobywców Pucharów i dziś – 48 lat po tych wydarzeniach – wciąż jest to jedyny finał europejskich pucharów z udziałem polskiego klubu. Sceny z losowaniem triumfatora są natomiast niewątpliwie jednymi z najbardziej dramatycznych i emocjonujących momentów w historii naszej piłki.

Skład Górnika: Hubert Kostka - Stefan Florenski, Jerzy Gorgoń, Stanisław Oślizło, Henryk Latocha - Erwin Wilczek (Alojzy Deja), Alfred Olek, Władysław Szaryński (Jerzy Musiałek), Zygfryd Szołtysik - Włodzimierz Lubański, Jan Banaś. Trener – Michał Matyas.

[su_youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=UDRLtWbcL5U" width="620" height="480" responsive="no"]

4.
20.10.1957, Warszawa, eliminacje do Mistrzostw Świata, Polska – ZSRR 2:1 (Gerard Cieślik 2)
O polsko-radzieckiej rywalizacji w czasach PRL-u już zdążyliśmy co nieco wspomnieć, przy okazji meczu Mistrzostw Świata w 1982 roku. 25 lat wcześniej doszło do starcia obu ekip na Stadionie Śląskim, a jego stawką był awans na mundial w Szwecji. Mecz niezwykle elektryzował polskie społeczeństwo. Od II wojny światowej wciąż minęło bowiem stosunkowo niewiele czasu, a Polacy postrzegali spotkanie ze Związkiem Radzieckim niemal jako okazję do zemsty. Zwłaszcza, że cztery miesiące wcześniej obie drużyny zmierzyły się także ze sobą w Moskwie i wówczas gospodarze wygrali 3:0. Pałający rządzą rewanżu kibice tłumnie stawili się w Chorzowie. Szacuje się, że w „Kotle Czarownic” zjawiło się wtedy ponad 90 tysięcy widzów! Piłkarze Sbornej – ówcześni mistrzowie olimpijscy – o potędze polskiej publiki przekonali się jeszcze przed meczem, gdy cały stadion wspólnie odśpiewał Mazurka Dąbrowskiego. Nic dziwnego, że radzieckim piłkarzom ugięły się nogi. Od początku meczu stroną dominującą byli Polacy, a dwa gole Gerarda Cieślika wprawiły Stadion Śląski w stan euforii. Goście odpowiedzieli tylko jednym trafieniem, autorstwa Walentina Iwanowa. Świętowanie sukcesu trwało w Polsce jeszcze przez długi czas. Do tego stopnia, że zastanawiano się nawet, czy skala radości nie wpłynie negatywnie na stosunki polityczne ze stroną rosyjską. Dodajmy jeszcze, że obie reprezentacje spotkały się ponownie miesiąc później. Ze względu na równą liczbę punktów w grupie, o awansie decydował bowiem dodatkowy mecz na neutralnym terenie – w Lipsku. Tym razem lepsi okazali się rywale, którzy zwyciężyli 2:0 i pojechali do Szwecji.

Skład Polski: Edward Szymkowiak – Stefan Florenski, Roman Korynt, Jerzy Woźniak – Ginter Gawlik, Edmund Zientara – Edward Jankowski, Lucjan Brychczy, Henryk Kempny, Gerard Cieślik, Roman Lentner. Trener – Henryk Reyman.

[su_youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=W3hFEMjf98M" width="620" height="480" responsive="no"]

3.
10.07.1982, Alicante, mecz o 3. miejsce Mistrzostw Świata, Polska – Francja 3:2 (Andrzej Szarmach, Stefan Majewski, Janusz Kupcewicz)
Trzecie miejsce Mistrzostw Świata i trzecie miejsce w naszym zestawieniu. Po półfinałowej porażce z Włochami, podopiecznym Antoniego Piechniczka przyszło zmierzyć się z Francją w meczu o brązowy medal hiszpańskiego mundialu. Selekcjoner miał już do dyspozycji Zbigniewa Bońka, który wrócił do gry po absencji za kartki. Trójkolorowi przystąpili do tego meczu w nieco odmienionym składzie, w porównaniu do wyjściowej jedenastki z półfinału przeciwko RFN, ale to wciąż była bardzo silna drużyna, z takimi piłkarzami jak Jean Tigana, Marius Trésor czy René Girard. To właśnie ten ostatni otworzył wynik batalii o trzecie miejsce. Polacy odpowiedzieli jednak wyśmienicie. Jeszcze przed przerwą do siatki trafili Andrzej Szarmach i Stefan Majewski, a chwilę po zmianie stron na 3:1 podwyższył Janusz Kupcewicz. Francuzi walczyli do końca, ale stać ich było jeszcze na tylko jednego gola – autorstwa Alaina Couriola. Biało-czerwoni sięgnęli po medale, które wręczył im… Władysław Żmuda. Wokół tego wydarzenia również krąży pewna legenda. Otóż mówiono, że prezydent FIFA João Havelange odmówił osobistego wręczenia medali zwycięzcom, ze względu na komunistyczny wówczas ustrój naszego kraju. W rzeczywistości prawda była inna. Prezydentowi FIFA podczas ceremonii miał bowiem towarzyszyć prezes PZPN Włodzimierz Reczek, ale ponieważ ten nie stawił się na uroczystości, Havelange zdecydował, że przekaże tacę z medalami naszemu kapitanowi. Koniec końców najważniejsze, że krążki zawisły ostatecznie na szyi polskich piłkarzy. Po raz drugi w historii i jak dotąd – ostatni.

Skład Polski: Józef Młynarczyk – Marek Dziuba, Władysław Żmuda, Paweł Janas, Strefan Majewski – Grzegorz Lato, Waldemar Matysik (71’ Roman Wójcicki), Janusz Kupcewicz, Andrzej Buncol – Zbigniew Boniek, Andrzej Szarmach. Trener – Antoni Piechniczek.

[su_youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=W3hFEMjf98M" width="620" height="480" responsive="no"]

2.
06.07.1974, Monachium, mecz o 3. miejsce Mistrzostw Świata, Polska – Brazylia 1:0 (Grzegorz Lato)
Pierwszy, historyczny medal Mistrzostw Świata dla Polski wywalczyła oczywiście reprezentacja Kazimierza Górskiego osiem lat wcześniej. Mecz o trzecie miejsce przeciwko Brazylii przyszło zagrać naszym piłkarzom zaledwie trzy dni po pamiętnym „meczu na wodzie”. Trudno powiedzieć, co siedziało wówczas w głowach zawodników, ale z pewnością nie była to dla nich łatwa sytuacja. Wszędzie dookoła dywagowano o tym, jak potoczyłby się mecz z gospodarzami turnieju, gdyby nie katastrofalne warunki na boisku we Frankfurcie. Polscy reprezentanci musieli się od tego odciąć i skupić się na starciu z Brazylią, którego stawka była przecież ogromna. Warto przypomnieć, że Canarinhos bronili wówczas mistrzowskiego tytułu. Ich skład na przestrzeni czterech lat diametralnie się zmienił, ale selekcjonerem wciąż pozostawał legendarny Mario Zagallo. Polacy nie przestraszyli się jednak jego podopiecznych. Mecz przez długi czas był wyrównany, ale na niespełna kwadrans przed końcem, po pięknym indywidualnym rajdzie, gola na wagę srebrnego medalu (wówczas nie przyznawano brązowych medali, mistrzowie świata otrzymywali złote, a wicemistrzowie – pozłacane) strzelił Grzegorz Lato. Było to jego siódme trafienie na niemieckim mundialu, co zapewniło mu koronę króla strzelców. Warto dodać, że był to najlepszy strzelecki wynik na Mistrzostwach Świata przez kolejne 28 lat. Rezultat Laty poprawił dopiero w 2002 roku Brazylijczyk Ronaldo, który na azjatyckich boiskach zdobył wówczas osiem bramek. Korona króla strzelców dla naszego napastnika, nie była jedynym indywidualnym wyróżnieniem Polaków na tamtych mistrzostwach. Trzecim najlepszym piłkarzem turnieju wybrano Kazimierza Deynę, który ustąpił pod tym względem jedynie Franzowi Beckenbauerowi i Johanowi Cruyffowi. Najlepszym młodym piłkarzem mundialu uznano natomiast 20-letniego Władysława Żmudę. Ponadto, aż czterech polskich piłkarzy znalazło się w najlepszej jedenastce turnieju. Obok Laty i Deyny, byli to Jan Tomaszewski i Robert Gadocha. Medal na Mistrzostwach Świata w 1974 roku do dziś uznaje się za największy sukces w historii piłkarskiej reprezentacji Polski.

Skład Polski: Jan Tomaszewski – Antoni Szymanowski, Jerzy Gorgoń, Władysław Żmuda, Adam Musiał – Henryk Kasperczak (79’ Lesław Ćmikiewicz), Kazimierz Deyna, Zygmunt Maszczyk – Grzegorz Lato, Andrzej Szarmach (73’ Zdzisław Kapka), Robert Gadocha. Trener – Kazimierz Górski.

[su_youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=Q-JH9lN7Jto" width="620" height="480" responsive="no"]

1.
17.10.1973, Londyn, eliminacje do Mistrzostw Świata, Anglia – Polska 1:1 (Jan Domarski)
Zwycięzca naszego rankingu nie mógł być inny. Sukcesu na mundialu nie byłoby bowiem, gdyby nie pamiętny mecz eliminacyjny na Wembley. Rywalizacja w grupie tak się ułożyła, że w ostatnim meczu reprezentacji Polski wystarczał remis. Polacy mieli przewagę psychologiczną nad Anglikami. To oni wygrali bowiem 2:0 pierwszy mecz w Chorzowie. Na Wyspach byli jednak bardzo pewni siebie. Tamtejsza prasa bardzo nieprzychylnie pisała o naszej drużynie, określając ją mianem amatorskiej. Pojawiły się nawet porównania polskich piłkarzy do zwierząt. Były angielski piłkarz i trener Brian Clough nazwał Jana Tomaszewskiego klaunem, a w mediach mówiono, iż jest on najsłabszym bramkarzem, jaki kiedykolwiek zagrał na Wembley. Nie zdawano sobie wówczas sprawy, jak bardzo mylne było to stwierdzenie. Nadszedł wreszcie dzień meczu – 17 października 1973 roku. Już przed jego rozpoczęciem, w trakcie odgrywania Mazurka Dąbrowskiego, na trybunach rozległy się gwizdy, a Anglicy skandowali w stronę polskich piłkarzy: „Animals! Animals!” (z ang. „zwierzęta”). Polaków bardzo to zmotywowało, o czym po latach wspominał Kazimierz Górski.  Trener przyznał, że w trakcie tego przykrego incydentu widział złość i determinację na twarzach swoich podopiecznych i już wówczas wiedział, że zostawią oni serce na boisku. Tak faktycznie było, choć od pierwszego gwizdka sędziego przewaga należała do gospodarzy. Ściana, jaką stanowił Jan Tomaszewski była jednak nie do przebicia. Polski golkiper bronił jak natchniony, w efekcie czego – ku frustracji Anglików – na przerwę oba zespoły schodziły przy bezbramkowym wyniku. Najważniejsza akcja meczu miała miejsce w 57. minucie. Grzegorz Lato zwieńczył swój rajd podaniem do Jana Domarskiego, a ten pokonał Petera Shiltona, dając biało-czerwonym prowadzenie. Do dziś jest to najważniejsza bramka w dziejach polskiej piłki. Mało tego, brytyjski dziennik The Times umieścił ją w gronie 50 najważniejszych w historii światowego futbolu. Polacy cieszyli się z prowadzenia ledwie sześć minut, bo do wyrównania doprowadził z rzutu karnego Allan Clarke. Arbiter podyktował jedenastkę po starciu Adama Musiała z Martinem Petersem. Co ciekawe, Peters w swojej autobiografii przyznał później, iż w rzeczywistości nie był faulowany, lecz chciał wymusić rzut karny. Nie była to zresztą jedyna kontrowersja tamtego wieczoru. Kilka minut przed końcem meczu, w jednym z nielicznych ataków reprezentacji Polski, Grzegorz Lato wychodził na czystą pozycję. Został jednak złapany od tyłu przez Roya McFarlanda – tego samego, który kilka miesięcy wcześniej doprowadził do poważnej kontuzji Włodzimierza Lubańskiego. Sędzia pokazał mu jednak tylko żółtą kartkę. Ta sytuacja stała się jednak później w Wielkiej Brytanii symbolem bezsilności i frustracji angielskich piłkarzy, którzy pomimo licznych ataków w końcówce meczu, nie zdołali odwrócić jego losów. Reprezentacja Polski sprawiła ogromną niespodziankę, a mistrzowie świata sprzed siedmiu lat mundial w RFN oglądali jedynie przed telewizorem. „Zwycięski remis” na Wembley przeszedł do historii nie tylko polskiej piłki, ale w ogóle polskiego sportu. Szesnasty dzień października jest każdego roku w Polsce dniem, w którym mecz ten jest chętnie wspominany w mediach. Dzięki temu, legenda Wembley przechodzi z pokolenia na pokolenie. I tak już pozostanie.

Skład Polski:  Jan Tomaszewski – Antoni Szymanowski, Jerzy Gorgoń, Adam Musiał, Mirosław Bulzacki - Henryk Kasperczak, Lesław Ćmikiewicz, Kazimierz Deyna – Grzegorz Lato, Jan Domarski, Robert Gadocha. Trener – Kazimierz Górski

[su_youtube url="https://www.youtube.com/watch?v=1imEFONbClU" width="620" height="480" responsive="no"]


Avatar
Data publikacji: 11 listopada 2018, 19:18
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.