fot. Kamil Chmielewski
Udostępnij:

Plamy nie było, szału też

Reprezentacja Polski przegrała 0:1 z Nigerią w towarzyskim spotkaniu. Trzeba jednak powiedzieć, że to „Biało-Czerwoni” byli stroną przeważającą. Choć żaden z zawodników nie dał plamy, ciężko też stwierdzić, aby nasi gracze zachwycili.

Zacznijmy jednak od zestawienia. Po co nam 3-4-2-1? Bądźmy szczerzy nie budowaliśmy kadry od nowa, to nadal jest głównie zespół, który zrobił ćwierćfinał mistrzostw Europy. A we Francji nikt nawet nie myślał o tym, aby kombinować z ustawieniem. Nagle teraz na kilka miesięcy przed mundialem w Rosji, sztabowi szkoleniowemu zachciało się kombinować. I tak w czerwcu będziemy grać 4-4-2 bądź 4-4-1-1 w zależności od dyspozycji Arkadiusza Milika.

Żaden z potencjalnych wahadłowych nie gra na takiej pozycji w klubie, bo polskie zespoły nie preferują takiego ustawienia. To jednak głównie domena Włochów, co udowodnił Antonio Conte, wchodząc szturmem do szatni Chelsea.

Po co więc na siłę kogoś ustawiać na pozycji na której nie jest w stanie dać tyle co mógłby grając tak jak przez jakieś 300 dni w roku? Podobnie z obrońcami. Mamy obecnie problem z zestawieniem stopera do pary z Kamilem Glikiem, gdzie więc mamy znaleźć dwóch zawodników, którzy dopasują się poziomem do gracza Monaco?

Również wyżej problem jest podobny. Choć sami wahadłowi trzeba przyznać spisali się nieźle, kilkukrotnie skutecznie interweniowali w defensywie i napędzali kolejne akcje, tak dwójka ofensywnych pomocników to nieporozumienie. Zestawienie w jednej linii typowego pomocnika Zielińskiego i napastnika Kownackiego to strata 50% umiejętności tych chłopaków.

W takim systemie mimo zagęszczenia środka pola nie jesteśmy również w stanie narzucić rywalom swojego stylu gry. Mimo, że wczoraj to Polacy wydawali się zespołem lepszym, nie było tego widać na pierwszy rzut oka. Nie potrafiliśmy zdominować przeciwnika, o którego sile stanowił głównie Victor Moses poruszający się w bocznych strefach boiska. Jednak mimo, że gracz Chelsea w pojedynczych akcjach potrafił wyprowadzić naszych obrońców w pole, zawsze znajdowała się asekuracja. Zabrakło jej raz w polu karnym, gdy Nigeryjczyk wykorzystał na chwilę wyciągniętą nogę Marcina Kamińskiego i postanowił odpocząć kładąc się na murawie.

Brakowało ostatniego podania i przede wszystkim po raz kolejny skuteczności. To nie przypadek, że po raz kolejny grając 3-4-2-1 nie strzelamy bramki. Choć kapitalną sytuacje miał Robert Lewandowski, pod koniec meczu również Jakub Świerczok dostał świetną piłkę, jednak zamiast strzelać, wolał poczekać na interweniującego obrońcę. W międzyczasie kilka szybkich podań pozwoliło na świetne dogranie Kurzawy do Lewandowskiego, a także ucieczkę Kownackiemu i rzut wolny tuż przed polem karnym. Jednak to były pojedyncze akcje. Najgroźniejsze powstawały po stałych fragmentach gry. Naszą siłą niezmiennie od lat pozostają kontry i Robert Lewandowski, a przy takim ustawieniu wykorzystanie największych atutów jest średnio możliwe. Mistrzostwa Europy dało nam strzelanie bramek głównie za sprawą Roberta Lewandowskiego i Arkadiusza Milika, którzy świetnie współpracowali odciążając się nawzajem w skupianiu obrońców. W takim ustawieniu nawet dwójka ofensywnych pomocników nie daje „Lewemu” żadnego komfortu.

Biorąc jednak pod uwagę grę poszczególnych zawodników, żaden nie wyleczył z pewnością Adama Nawałki, dając znać, że może go skreślić z listy. Każdy wniósł jakąś wartość dodaną, choć z pewnością nie był to dobry sprawdzian dla Bartosza Białkowskiego, który w drugiej połowie nie miał co robić. Rzut karny, przy którym nawet nie powąchał piłki, jedno bardzo niecelne zagranie nogą i pewne wyjście przy zagraniu z rzutu rożnego. To tyle. Z pewnością o debiucie golkiper Ipswich anegdotek wnukom opowiadać nie będzie, bowiem z pustego i Salomon nie naleje.

Łukasz Piszczek stoperem. Widać, że to nie jego świat. Choć nie popełnił żadnych rażących błędów, jego ofensywności się nie wyleczy. Wielokrotnie zostawała dwójka w obronie, a Łukasz przyzwyczajony do chętnych udziałów w bieganiu wzdłuż linii, próbował za wszelką cenę wspomagać tworzenie akcji.

Marcin Kamiński zagrał mecz „dziwny”. O ile przy rzucie karnym, czy był, czy go nie było, stanął trochę jak Jerome Boateng w pamiętnym meczu Barcelony z Bayernem Monachium, gdy Leo Messi jednym ruchem wkręcił go w ziemię, o tyle nie popełniał rażących błędów w defensywie. Gorzej jednak było z wyprowadzeniem piłki. Brakowało kilkukrotnie spokoju, gdzie zamiast rozegrać piłkę do boku, impulsywnie wybijał ją w aut. Gdy już próbował rozegrać, często wsadzał kolegów na minę, zwlekając zbyt długo, przez co pomocnicy musieli przyjmować piłkę przy agresywnej asyście rywali.

Kamil Glik co miał zagrać, to zagrał, ale do tego już nas przyzwyczaił. Ciekawie zagrali wczorajsi wahadłowi. Rafał Kurzawa tylko udowodnił, że jest w posiadaniu „najlepszej lewej w Polsce”. Choć brakowało szybkości, kilka razy świetnie powalczył w obronie, ciekawie prezentowały się też jego dośrodkowania ze stojącej piłki, a jego podanie na początku meczu do Roberta Lewandowskiego to majstersztyk. Miał jeden słabszy moment przy czterech rzutach rożnych rzędu.

Przemysław Frankowski z kolei z jednej strony troszeczkę się przestraszył, z drugiej jednak z każdą chwilą zbierał kolejne doświadczenie które procentowało. Było kilka momentów, gdzie aż prosiło się olać kolegów, wypuścić piłkę i pościgać się z rywalami. Zabrakło więc tego, z czego słynie, czyli szybkości. Z pewnością jednak nie można powiedzieć, by całkowicie się nie sprawdził.

Wszyscy kibice czekali głównie na to co zaprezentuje Grzegorz Krychowiak. Jego pobyt w West Bromwich Albion to prawdziwa sinusoida. Najpierw ławka, następnie kilka dobrych spotkań, później znowu ławka i krytyka, następnie wydawało się, że środek pola bez niego nie istnieje, by po niepodaniu ręki trenerowi ponownie dać się oblać gnojem. I to było widać również w meczu. „Krycha” zaczął słabo. Zaprezentował sporo niedokładnych podań, aktywnie walczył jednak w defensywie. Jednak z każdą minutą coraz bardziej przypominał dawnego Krychowiaka, który albo mądrze przerywał, albo brał się za pociągnięcie przez kilkadziesiąt metrów akcji. Widać było jak bardzo chciał strzelić bramkę i choć zabrakło trochę chłodnej głowy, wydaje się, że nie mamy na ten moment czym się martwić w jego przypadku.

Jacek Góralski wyglądał z kolei jak Coca-Cola po wrzuceniu do niej Mentosa. Po wejściu na boisko, Nigeryjczycy chcieli pokazać mu miejsce w szeregu, ale gracz Łudogorca szybko wybił im to z głowy. Rozpychał się łokciami, nie poddawał się w żadnej akcji, to on głównie zatrzymywał Victora Mosesa, gdy ten się rozpędzał. Kilkukrotnie świetnie inicjował też akcje. Występ zdecydowanie na plus. W końcu nikt nie oczekiwał, że będzie wirtuozem. Miał robić za kulę do kręgli i do tej roli z pewnością nie ma co się przyczepić.

Piotr Zieliński dał sporo do myślenia. W pierwszej połowie irytował kibiców, przyzwyczajonych do jego gry w Napoli. Na koszulce powinien mieć napisane słynne hasło Jana Ziobry „Luz w dupie”. Bo właśnie tego brakowało. Po przerwie jednak to już całkiem inny Piotrek. Prawdziwy rozgrywający, który nie bał się wziąć na siebie odpowiedzialności, popisywał się świetną techniką i przede wszystkim kapitalnym przeglądem pola. To on przecież jednym dotknięciem piłki wyprowadził Roberta Lewandowskiego sam na sam, podobnie z Jakubem Świerczokiem. Takiego Piotrka jak w drugiej połowie chcielibyśmy oglądać częściej. Brakowało troszeczkę celnego strzału z dystansu.

Dawid Kownacki troszeczkę pogubił się w nowym ustawieniu i trudno mu się dziwić. Dwukrotnie jednak urwał się obrońcom i w pierwszej sytuacji spowodował wątpliwy faul, a w drugiej sam wypracował naszemu zespołowi rzut wolny. Występ średni, jednak z pewnością patrząc na jego wiek, powinien na mistrzostwa pojechać, bowiem będzie z niego pożytek. Nie spalił się, walczył, kilkukrotnie uspokajał grę.

Trudno jednak potwierdzić słowa Roberta Lewandowskiego, który stwierdził, że przyjście do Bayernu Sandro Wagnera dużo mu daje, bowiem nie jest teraz tak eksploatowany. Ale szczerze mówiąc, woleliśmy Lewego jadącego na oparach, niż tego wypoczętego wczorajszego. Było go mniej niż zwykle, pomijając już niewykorzystaną stuprocentową sytuację.

Z pewnością więc nikt szczególnie nie zawiódł, ale też jednoznacznie nie zabukował sobie biletu do Rosji. Choć większość składu może być oczywiście pewna wyjazdu na europejski czempionat, niewiadome ciągle pozostają. A sam wynik? To jak z rzutem karnym Roberta Lewandowskiego. Lepiej teraz niż w jakimś istotniejszym momencie.

 


Avatar
Data publikacji: 24 marca 2018, 15:55
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.