fot. Club The Strongest
Udostępnij:

Club The Strongest: O cudownej sile zrodzonej w sercach

Siła. Moc fizyczna lub mentalna, dzięki której jesteśmy w stanie pokonać wszelkie trudności, a jaka jest zaklęta gdzieś w środku nas samych. Chociaż w świecie XXI-wiecznego futbolu coraz częściej zaczyna się zwracać uwagę na ten drugi rodzaj siły, to wciąż liczy się głównie pierwsza z jej form. Dzień w dzień odmieniamy przez przypadki siłę poszczególnych formacji, konkretnych zawodników czy nawet konkretnych ruchów kibicowskich, jednakże do ostatecznych triumfów odnosi się głównie mentalna moc każdego bliższego lub dalszego członka szeroko pojętego zespołu. To właśnie ona sprawia, iż drużyna potrafi utrzymać jednolity poziom przez wiele dni, miesięcy, niekiedy nawet i lat, lub po prostu podnieść się po ciężkiej katastrofie. Ta siła pozwala krok po kroku odradzać się ze zgliszczy brazylijskiemu Chapecoense, którego tragedię obserwowała cała ziemia niemalże rok temu. W Ameryce Południowej jest jednak zespół, uważający siłę jako swój największy symbol. Klub, nieszczędzony przez los, ale potrafiący otrząsnąć się trzykrotnie z katastrofy podobnej do tej z grudnia ubiegłego roku. Drużyna, która od dnia założenia musiała dosłownie na pięści walczyć o swoje przetrwanie, a jaka zasłynęła w wojennej bitwie i jest wysławiana po dziś dzień w swoim kraju. Poznajcie najsilniejszy charakterem zespół piłkarski na świecie – boliwijski Club The Strongest La Paz.

1 kwietnia 2009 roku - La Paz, Boliwia. Diego Maradona, wtedy szkoleniowiec argentyńskiej kadry piłkarskiej, wychodzi na konferencję prasową po upokarzającym 1:6 w meczu przeciwko ekipie Los Altiplanicos, Górali. Legendarna '10' Albicelestes prawdopodobnie rozmyśla nad przyczynami swojej porażki, mówiąc reporterom, iż każda ze straconych bramek była dla niego niczym dźgnięcie sztyletem w serce. Jednakże dopiero następnego dnia ludzie mediów sformułują ich zdaniem główną przyczynę zwycięstwa gospodarzy. Wyrok brzmi: "Zbyt krótki czas przeznaczony na aklimatyzację w warunkach obniżonej obecności tlenu w powietrzu, spotykanych na wysokich wysokościach, takich jak 3700 m.n.p.m, gdzie zbudowany został Estadio Hernando Siles, boliwijski stadion narodowy". Uprawianie sportu w takich warunkach jest prawdziwym wyzwaniem, gdyż nawet ludzie o bardzo dobrej kondycji fizycznej, miewają problemy z utrzymaniem normalnego sposobu oddychania, a co dopiero wykonywania płynnych wydechów i wdechów podczas uprawiania sportów. Miejscowi znaleźli na to pośrednią metodę w postaci żutych powszechnie liści koki - nie mylić z kokainą - natomiast przyjezdni starają się temu przeciwdziałać np. poprzez zażywanie viagry czy picie napojów o podwyższonej zawartości kofeiny. Stosowane środki zapobiegawcze nie są jednak w stanie w stu procentach zapewnić pełną wytrzymałość organizmu w klimacie wysokogórskim i dlatego tylko najsilniejsi sportowcy mają możliwość dać z siebie wszystko w tak trudnych warunkach.

Kiedy na przełomie XIX oraz XX wieku w jednej z dwóch boliwijskich stolic, La Paz, wybuchł bum na piłkę nożną, każdy chciał być takim gladiatorem, ale niestety nie wszystkim było to przeznaczone. W tym czasie bowiem wiele lokalnych klubików powstawało tylko po to, by za kilka miesięcy w zupełności się rozpaść. Wśród licznej grupy sfrustrowanych zaistniałą sytuacją w lokalnym futbolu znalazło się jedenastu studentów amerykańskiego uniwersytetu w stolicy kraju oraz jeden spoza tej uczelni, nazywających siebie Kogutami. W 1908 roku Koguty stwierdziły, że tak dłużej być nie może i należy zbudować zespół silniejszy niż wszystkie inne - taki, mający szansę wygrać walkę z upływającym czasem. 8 kwietnia, kiedy to w domu jednego z uczniów doszło do założycielskiego spotkania nowej drużyny, ustalono, iż siła będzie obecna już w nazwie nowej ekipy: Strong Football Club, ale już kilka dni później dodano prefiks 'The' i sufiks '-est' do głównej części, aby każdy przeciwnik wiedział jaki cel przyświeca zawodnikom występującym pod szyldem The Strongest.

blank

fot. Pierwsze, historyczne zdjęcie składu założycielskiego The Strongest [Club The Strongest]

Wpierw jednak Stronguistas, bo taki przydomek nosi każdy człowiek związany z klubem, musieli okazać swoją siłę poza boiskiem. Jak głosi historyjka opowiadana niekiedy przez nieco starszych kibiców z La Paz, tuż po założeniu zespołu doszło do zaostrzenia konfliktu między przedstawicielami stołecznego uniwersytetu amerykańskiego oraz koledżu San Calixto. Ci drudzy szczególnie upodobali sobie w mieście, jego główny plac, Murillo Plaza, regularnie przeszkadzając przebywającym w tamtejszym kiosku chłopakom z The Strongest. Studenci stowarzyszeni w ramach nowej ekipy, pomimo przewagi liczebnej po stronie San Calixto, postanowili siłowo wystąpić przeciwko chuliganom i po jednej z bardziej zażartych bójek, udało im się raz na zawsze przegonić rywali z aktualnej, głównej atrakcji turystycznej stolicy Boliwii. Nic dziwnego, że Stronguistas zdecydowali się dokonać swego rodzaju przewrotu na placu Murillo, gdyż jego nazwa pochodzi od nazwiska jednego z bohaterów narodowych kraju tkaczy - Pedro Murillo. Człowiek ten głośno sprzeciwiał się hiszpańskiemu panowaniu na terenach dzisiejszej Boliwii oraz Peru w XIX wieku, za co został stracony przez ówczesne władze. Na chwilę przed egzekucją, Murillo miał krzyknąć spod szubienicy - "Ja teraz umrę, ale płomienia, który w was zapłonął nie da się ugasić!" - przenosząc legendarne słowa na płaszczyznę futbolu, takim płomieniem rozpalonym w sercach piłkarskich entuzjastów kraju tkaczy mieli zostać właśnie The Strongest. W klubowych kronikach można odnaleźć zapisy, iż pasiaste, żółto-czarne stroje zostały zaproponowane przez jednego z 12 założycieli jako symbol rodzącej się, pewnego rodzaju rebelii, a zadaniem charakterystycznych barw stało się przypominanie, że Stronguistas zostaną pierwszymi promieniami słońca, rozświetlającymi futbolową, boliwijską noc.

Słońce jest niekiedy uważane za synonim światła, a światło potrafi wyznaczać kierunek nawet najwytrawniejszym podróżnikom, więc kiedy Żółto-czarni [hisp. Gualdinegros] wyznaczyli sobie cel, by przewodzić reszcie piłkarskiej rodziny państwa ludzi ubierających meloniki. Gualdinegros nie poprzestali tylko na słowach. The Strongest zostali pionierami w dziedzinie uczestnictwa oraz organizacji przełomowych wydarzeń piłkarskich na terenie całego kraju, poczynając od szczebla miejskiego, a kończąc na międzynarodowym. To właśnie za ich sprawą zorganizowano, a następnie rozegrano pierwsze mniej lub bardziej oficjalne rozgrywki futbolowe, a także przymierzono się do utworzenia pierwszych, formalnych struktur piłkarskich w całym kraju - nic więc dziwnego, iż na koncie El Tigres [Przydomek nadany ze względu na obecność tygrysa w logo - red.] znajduje się pokaźna liczba "pierwszeństw". Organizacja oraz zwycięstwo w pierwszym turnieju futbolowym w Boliwii? The Strongest. Pierwszy nieoficjalny mistrz Boliwii? The Strongest. Pierwszy mecz międzynarodowy w historii lokalnego piłkarstwa? The Strongest. Pierwsze międzynarodowe zwycięstwo oraz mecz rozegrany przy sztucznym oświetleniu? Również oni. Także Stronguistas mieli zaszczyt zmierzyć się ze swoim największym rywalem - zespołem Nimbles ze szkoły San Calixo - w spotkaniu na otwarcie boliwijskiego stadionu narodowego, Estadio Hernando Siles. Żółto-czarni widząc jak za ich przyczyną ogromną popularność w dorzeczach Mamore i Berni zyskuje piłka nożna postanowili rozszerzyć swoją działalność na inne dyscypliny sportu. Ogromna w tym zasługa pierwszego prezesa klubu, José L. López Villamila [paradoksalnie uczącego się w tamtym czasie w... San Calixo - red.], który widząc zaangażowanie swoich kolegów poszukiwał każdej, nawet najmniejszej okazji, aby móc rozwijać kolejne klubowe sekcje. To między innymi dzięki jego staraniom klub na początku lat 30. liczył ponad 1500 członków we wszystkich swoich oddziałach, wliczając w to zawodników, sztaby szkoleniowe, działaczy, a także kibiców pracujących w ramach wolontariatu. Za ten rodzaj kierowniczej działalności oraz w uznaniu ogromnej dominacji, jaką The Strongest osiągnęli nad rywalami na początku trzeciego dziesięciolecia XX wieku, klub uzyskał wśród mieszkańców La Paz przydomek Decanos, czyli Dziekanów. Trudno się temu dziwić, jeśli przytoczy się fakt, iż w 1930 roku Stronguistas udzielili całej reszcie kraju istnej piłkarskiej lekcji, zdobywając mistrzostwo bez ani jednej porażki oraz... bez utraty jakiejkolwiek bramki. Złota era trwałaby pewnie znacznie dłużej, gdyby nie jedna z największych pomyłek w dziejach całej Ameryki Południowej.

fot. The Strongest po dwóch latach istnienia. Oni pierwsi w Boliwii grali w piłkę razem dłużej niż rok.

W czasie, kiedy Gualdinegros uczyli ludzi jak grać w piłkę nożną, ogłoszono, iż nieco bardziej na zachodzie kontynentu, u podnóża Andów znajdują się ogromne pokłady ropy naftowej. Dla biednych niczym mysz kościelna boliwijskich Latynosów takie odkrycie było na wagę złota. Nie jest więc niespodzianką, iż, gdy nieco później europejskie firmy wydobywcze nadały w świat, że w rejonie Gran Chaco, czyli pomiędzy Boliwią, a Paragwajem,  również znajdują się podobne złoża, oba państwa natychmiast zgłosiły swoje pretensje do rzeczonych ziem. Ówczesny prezydent Boliwii, Daniel Salamanka, widząc brak jakichkolwiek perspektyw na osiągniecie porozumienia w czasie międzynarodowego arbitrażu, skutecznie destabilizowanego przez przybyłych ze Starego Kontynentu inwestorów, nakazał swojej armii atak na sąsiadów. Powszechna mobilizacja, jaką zarządzono wtedy pod Andami, nie ominęła mężczyzn stowarzyszonych w The Strongest, z których ponad 600 zostało wcielonych do walczących na froncie oddziałów. Ten sam los spotkał przedstawicieli innych piłkarskich drużyn z okolic La Paz i Sucre, jednakże to właśnie żołnierze z wszytymi w mundury żółto-czarnymi tarczami odznaczali się największym heroizmem, patriotyzmem, a także wiarą w końcowe zwycięstwo. Pomimo takiej postawy walczących, źle dowodzone wojsko agresorów, regularnie cofało się pod naporem lepiej zorganizowanych Paragwajczyków, którzy w pewnym momencie znaleźli się raptem 50 kilometrów od teoretycznej granicy Gran Chaco. Wtedy to do rozpaczliwie rozmyślających nad mapami generałów zgłosił się jeden z liderów pomniejszych kompanii, Stronguista - José Rosendo Bullaín. To ponoć on poprosił o zezwolenie na utworzenia oddziału, składającego się tylko i wyłącznie z żołnierzy zwerbowanych z The Strongest, a swoją prośbę motywował, mówiąc, iż jedynie bohaterstwo, rwących się do walki w pierwszym szeregu Gualdinegros może w jakikolwiek sposób odwrócić losy starcia. Bullaín nie pomylił się, szturm jaki przypuścił wraz ze swoimi klubowymi kolegami już na początku kolejnej bitwy, a następnie bohaterstwo całej grupy, wydatnie przyczyniło się do najważniejszego zwycięstwa Boliwii w wojnie o Chaco. Chociaż kraj szeregowego dowódcy ostatecznie okazał się stroną przegraną w konflikcie z Paragwajem to heroizm, jakim wykazał się on oraz wszyscy Stronguistas w tym starciu, przyczynił się do nadania bitwie, toczonej w starym korycie Cañada Esperanza, miana Cañada Strongest. Po dzień dzisiejszy The Strongest są jedynym klubem na świecie, który został wyróżniony w nazwie jakiejkolwiek potyczki zbrojnej. Jednakże Decanos starali się przyczynić do zwycięstwa swojego kraju nie tylko z bronią w ręku. W czasie całej wojny w klubowym sekretariacie utworzono największą w państwie pocztę polową, mającą za zadanie przesyłać listy na pole walki oraz do dziesiątek tysięcy pojmanych. Każda kartka, wychodząca z budynku znajdującego się między ulicami Colon i Comercio w La Paz nosiła pieczęć z logo charakterystyczną pasiastą tarczą. Już po przegranej przez Boliwię wojnie, ludzie wcześniej zajmujący się dystrybucją listów rozpoczęli akcje zbierania funduszy na wracających z frontu kombatantów. Wśród nich niewielu było Żółto-czarnych, ale inni powracający opowiadali o niesamowitym okrzyku bojowym niesionym przez kompanie, w których znajdowali się przedstawiciele klubu z La Paz. Samej ropy nigdy nie odnaleziono.

fot. Porucznik Victor Hugo Estrada, jeden ze Stronguistas odznaczonych po Cañada Strongest. Ponoć to on oddał pierwszy strzał bitwy, wznosząc okrzyk "K'alatakaya Huarikasaya!".

"Mimo iż od czasów Wojny o Chaco wiele się zmieniło, The Strongest oraz ich fani wciąż czują szczególną dumę, jeśli chodzi o tę część historii Boliwii." - mówi Piłkarskiemu Światu, pracujący w klubie, Nestor Zamora - "Nigdy nie pozwolimy, by pamięć o poległych członkach rodziny El Tigres zaginęła. Mamy muzeum, w którym trzymamy zdjęcia oraz pamiątki po tych, heroicznie walczących za swoją ojczyznę. Samych kibiców oraz ich dzieci każdego dnia uczymy, że bycie fanem tego zespołu czyni Cię częścią wspaniałej opowieści traktującej o obronie narodowej dumy, a także o sztuce walki do końca". Jednakże to nie zdjęcia czy prelekcje na temat postawy Żółto-czarnych w konflikcie z Paragwajem sprawiają, że pamięć o bohaterach jest wciąż żywa. Czyni to specjalny okrzyk bojowy wykrzykiwany przed i w trakcie każdego meczu przez kibiców The Strongest. "K'alatakaya Huarikasaya!" znaczący [w rozwinięciu] w wolnym tłumaczeniu "Bądźcie niczym wiatr z Altiplano, mogący rozbijać kamienie i straszyć najodważniejsze z Wikunii". Altipano jest to płaskowyż leżący na obszarze Peru, Boliwii, Chile i Argentyny, którego rzeźbę terenu kształtuje regularnie pojawiający się na nim silny wiatr. Pokruszone oraz pofałdowane zgodnie z kierunkiem podmuchów kamienie, a także mocno piaszczysty teren regionu dokładnie pokazuje siłę żywiołu, będącej wzorem, do jakiego mają dążyć zawodnicy El Tigres. Wśród społeczeństwa zrzeszonego wokół klubu krąży legenda, iż właśnie z takim okrzykiem na ustach wojenne oddziały Tygrysów ruszyły na wroga podczas Cañada Strongest, prawdą jest jednak to, że rzeczony krzyk powstał znacznie wcześniej. W latach dwudziestych podczas jednego z meczów towarzyskich, dość mocno przegrywanego do przerwy przez The Strongest, kapitan zespołu wygłosił w szatni ognistą przemowę, mającą nakłonić zespół do podjęcia walki. Zawodnik nawiązał w niej do wiatru z Altipano, mówiąc, iż każdy atak zespołu w drugiej połowie ma powodować gęsią skórkę u piłkarzy rywali, dokładnie taką, jak zimne, porwiste podmuchy na płaskowyżu. Swoje wystąpienie zakończył on wrzeszcząc "K'alatakaya Huarikasaya!", a cały mecz zakończył się ponoć zwycięstwem ekipy z La Paz [Krąży też inna historia mówiąca, że okrzyk ten powstał w czasie jednego z klubowych przyjęć, podczas którego piłkarze narzekali na bardzo zimną noc. Samo motto miało być po prostu zbitką dwóch wypowiedzi na temat silnie wiejącego tego wieczora wiatru. - red.].

Z klubowym mottem nierozłącznie wiąże się postać Raula "El Chupa" Riverosa uważanego przez fanów The Strongest za symbolicznego kibica numer jeden w całej historii zespołu. To on, przychodząc na pierwsze mecze ze swoim wujkiem, zakochał się w drużynie na tyle, że do końca swoich dni ubierał już tylko ubrania w barwach Tygrysów. Riveros uczynił z okrzyku bojowego pewnego rodzaju rytuał, odgrywany przed każdym z meczów El Tigres. Od wczesnych lat 70 "El Chupa" tuż przed rozpoczęciem spotkania przechodził się po wszystkich trybunach Estadio Hernano Siles i wykonywał dialog z zasiadającymi na nich kibicami. "K'alatakaya Huarikasaya!" krzyczał dwukrotnie, kiedy ludzie na przeciwko niego odpowiadali "Hura, hura!", zaraz potem padało pytanie: "Kto jest najsilniejszy?" - "Tygrys!" - "Niech żyją The Strongest!" - "Niech Żyją"! Zapamiętany ze swojego charakterystycznego stroju Raul Riveros, również posiadał swoją własną tradycję. W niedzielnym dniu meczowym wraz ze świtem szedł na mszę, następnie jadł śniadanie z rodziną, przebierał się na galowo, czyli w czarną kurkę, czarny kapelusz, żółtą koszulkę oraz czarne spodnie. Potem, wychodził z domu, by popularyzować w mieście kult The Strongest. Kibic numer jeden był z drużyną nieprzerwanie przez ponad 50 lat, a tuż przed swoją śmiercią w 2005 roku zapowiedział, iż nawet po jej nastąpieniu będzie wspierał klub wznosząc okrzyk już z grobu. 27 września, fani El Tigres z całego świata obchodzą dzień kibica, ustanowionego na cześć Riverosa w rocznicę jego urodzin.

fot. Raul 'El Chupa' Riveros - człowiek, bez którego historia The Strongest nie byłaby taka sama. [La Razon]

Dzień ten został wybrany również z innego, niestety tragicznego powodu. 48 lat temu ekipa Gualdinegros, czyli płomień, mający nigdy nie zgasnąć, prawie dosłownie zgasła wraz z silnikami samolotu, na pokładzie którego się znajdowała. 26 września 1969 po nieudanym turnieju towarzyskim w Santa Cruz, ekipa występująca nań w najsilniejszym składzie zameldowała się na pokładzie samolotu Douglas DC-6B, by o 15:10 unieść się w powietrze w kierunku La Paz. Kiedy maszyna przelatywała nad górami Choquetanga, niedaleko miejscowości Viloco, nagle urwał się z nią kontakt, a wobec braku jakiejkolwiek odpowiedzi napływającej z nieba natychmiast rozpoczęto akcję ratowniczą. Medycy dopiero po trzech dniach przeczesywania trudnego, górskiego terenu odnaleźli wrak samolotu, a w nim ciała wszystkich przebywających na pokładzie. W jednej chwili cały skład, najlepszej ekipy Boliwii przestał istnieć. Drużyna została całkowicie zniszczona, a dalsza przyszłość klubu stanęła pod wielkim znakiem zapytania. El Tigres, którzy w tamtym czasie regularnie zostawali mistrzami lub wicemistrzami kraju, nagle nie mieli kim grać, ani nawet spróbować nawiązać walkę w nadchodzącym sezonie ligowym. "Tamtego dnia straciliśmy jeden z najlepszych zespołów w historii The Strongest. Może i nawet najsilniejszy." - wspomina Nestor Zamora - "Nasza tragedia dotknęła serca praktycznie wszystkich mieszkańców Boliwii, zarówno naszych przyjaciół, jak i zadeklarowanych przeciwników np. z Bolivaru. Kondolencje przybywały nawet zza granicy. Wszyscy wiedzieli kim byli The Strongest dla Boliwii oraz południowoamerykańskiego futbolu w tamtym czasie". W całym państwie panowała żałoba, gdyż już w tamtym czasie Tygrysy miały rzesze fanów nie tylko w samym La Paz, ale i daleko poza jego granicami. Na miejscu był jednak ktoś, kto nie mógł płakać, ponieważ zobowiązał się Bogu do odwdzięczenia się za dar życia, jaki nadal posiadał po pamiętnym 26 września, chociaż pierwotnie miał uczestniczyć w feralnym locie. Tym kimś był Rafael Mendoza, prezydent klubu, który zrezygnował z wylotu do Paragwaju z powodu problemów rodzinnych.

Zaraz po wypadku wielu sądziło, iż zespół po prostu przestanie istnieć, jednakże wtedy do akcji wkroczył Mendoza, do dziś uznawany za najlepszego prezydenta w całej historii klubu. Biznesem wprowadził wtedy strategię wielkiego powrotu jednocześnie reorganizując dogłębnie struktury ekipy z La Paz. Jednym z posunięć legendarnego właściciela była budowa najnowocześniejszego, jak na tamte czasy, ośrodka treningowego, a także nowego stadionu z trybunami na 14 tysięcy fanów. Stadion ten został później nazwany jego imieniem, a Gualdinegros do dziś rozgrywają na nim swoje mecze ligowe. Tak śmiała rewolucja nie byłaby możliwa gdyby nie pomoc, która nadciągnęła do stolicy Boliwii niemal z całego kontynentu. W Brazylii Flamenco rozegrało derbowy mecz z Fluminense, z którego cały dochód został przeznaczony na potrzeby stabilizacji The Strongest, z Argentyny natomiast przysyłano piłkarzy, mających zasilić szeregi El Tigres, by Ci bez uszczerbku mogli kontynuować swoją grę na najwyższym poziomie rozgrywkowym. W tym rodzaju pomocy najbardziej wsławili się Boca Juniors Buenos Aires, oddając do Boliwii kilku swoich najcenniejszych piłkarzy zarówno z akademii juniorskiej, jak i pierwszego zespołu. Nawet serca najbardziej zatwardziałych przeciwników The Strongest, Bolivaru La Paz [To oni zastąpili akademicki zespól Nimbles - red.], zmiękły wtedy na tyle, aby podać dłoń lokalnemu rywalowi. Bolivar, mając w pamięci, że w latach pięćdziesiątych już raz spotkała Tygrysy podobna tragedia, gdyż wtedy w wypadku samochodowym zginęło kilku przedstawicieli drużyny, zorganizował, wzorując się na Brazylijczykach, kilka meczów pokazowych przekazując wszystkie zebrane podczas nich pieniądze na cele wskazane przez Stronguistas. W międzyczasie, pomimo głosów, twierdzących, że drużyna powinna wycofać się z rozgrywek, Rafael Mendoza przystąpił do formowania składu stawiając na lokalną młodzież, czym zamknął usta sceptykom. W pierwszym sezonie po katastrofie zespół lokalnych talentów, wsparty zawodnikami z Argentyny, dzięki dobrej grze utrzymał się w stołecznej lidze regionalnej, a już w następnym wygrał ją, by w potem w rozgrywkach ogólnokrajowych zająć drugie miejsce. Stworzona przez niego ekipa zajęła pierwsze miejsce w  swoim regionie jeszcze w 1971 oraz 1974 roku, kiedy to również została mistrzem Boliwii. Trzy lata później Mendoza, a wraz z nim The Strongest,  weszli w skład założycielski, pierwszej w pełni profesjonalnej, piłkarskiej ligi ogólnoboliwijskiej, którą z resztą wygrali już w debiutanckim sezonie. "Mendoza rozpoczął budowę naszego domu - La casa del Tigre." - zauważa, 33-letni pracownik klubu, Nestor Zamora - "To jest taka nasza, achumańska jaskinia Tygrysa. Miejsce, gdzie mamy stadion oraz kompleks sportowy. Dzięki Mendozie, pomimo, a może zwłaszcza za sprawą ciężkiego okresu, w którym siadł za sterami, nabyliśmy coś czego nikt nam nie odbierze - jeszcze większą siłę, poprzez mieszczącą się w nas dumę. To jego zasługa. Jego i tylko jego".

fot. Futbol dający radość Boliwijczykom. Barwy The Strongest? Oczywiście obecne! [Michał Adamus, Na Szlaku Futbolu]

The Strongest od zawsze byli potęgą na własnym podwórku i tylko taką potęgą pozostali po dzień dzisiejszy. Regularnie zdobywane mistrzostwa oraz wicemistrzostwa w lidze boliwijskiej nijak nie przełożyły się jednak na sukces międzynarodowy, gdyż El Tigres są raz za razem bici w fazach grupowych rozgrywek latynoskich pucharów lub rundę po ich zakończeniu. Nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, iż w lutym 2016 roku The Strongest, pokonawszy 1:0 Sao Paulo wygrali pierwszy wyjazdowy mecz Copa Libertadores po ponad... 34 latach przerwy. W tym czasie jednak zespół ukształtował krajobraz południowoamerykańskiej piłki wywierając wpływ nie tylko na rodzimą federację, ale i na CONMEBOL. Za tę działalność, na stulecie klubu tj. w 2008 roku, boliwijskie władze uhonorowały zespół najwyższym odznaczeniem państwowym - "El Condor de los Andes". The Strongest są od zawsze synonimem zwycięstw, walki do końca, wychodzenia z problemów oraz przede wszystkim braterstwa. - można było usłyszeć w uzasadnieniu przyznania medalu. Również i dzisiaj, niemal dziesięć lat później, El Tigres są odpowiedzią na wiele lokalnych dylematów i wyzwań.

"Bieda. Myślę, że to jest najbardziej odpowiednie słowo, które określałoby ten kraj. Niestety jeśli chodzi o ten aspekt życia Boliwia znajduje się na samym początku rankingu w Ameryce Południowej." - mówi Piłkarskiemu Światu Michał Adamus,  podróżnik prowadzący akcję Na Szlaku Futbolu, który odwiedził Boliwię w trakcie tego roku - "Mimo, iż generalnie sytuacja jest zła to potrafią oni uśmiechać się i żyć jak najbardziej normalnie. Jednym z głównych aspektów poprawiających nastrój jest właśnie futbol. Na ulicach można zaobserwować wielu ludzi w koszulkach swoich ulubionych klubów, a kiedy zbliża się mecz to atmosfera zaczyna przypominać iście świąteczną". Przez wiele lat dla znacznej części mieszkańców La Paz oraz całego kraju The Strongest stali się dosłownie synonimem życia. Kibice Gualdinegros są w stanie odmówić sobie obiadu, by tylko móc uzbierać na bilet kosztujący minimum 80 boliwjanos [Ok. 40zł, obiad na ulicy kosztuje cztery razy mniej - red.]  i wspierać swoją ukochaną drużynę z trybun Estadio Hernando Siles lub Rafael Mendoza Castellon. Jak zauważa Adamus, na ulicach stolicy Boliwii znacznie częściej można zauważyć ludzi ubranych w trykoty lokalnego rywala El Tigres - Bolivaru La Paz - jednakże, jak zaznaczają w samym mieście, Bolivar posiada więcej kibiców z tzw. pikników, natomiast fani Tygrysów są bardziej oddani drużynie. Kibicowskie starcia na przyśpiewki grup ultrasów obu zespołów oczywiście uświetniają wielkie derby między tymi drużynami, zwanymi niekiedy Boliwijskim Klasykiem. Każdy z fanów obu zespołów ma ten pojedynek zaznaczony na czerwono w kalendarzu od momentu podania terminarza na daną fazę rozgrywek. Już na wiele dni przed spotkaniem rozpoczynają się przepełnione pasją debaty, która z ekip wyjdzie z niego zwycięsko. Chociaż niekiedy sprawy mogą przybrać nieco bardziej fizyczny kontekst, to jak zaznaczają Latynosi, meczów między The Strongest oraz Bolivarem nie można zaliczyć do niebezpiecznych. Wręcz odwrotnie.

fot. 109 lat istnienia, 39 zdobytych tytułów i ani jednego ligowego spadku. Po prostu The Strongest.

"W dniu derbów od rana niemalże każdy kibic ubrany jest w trykot ukochanej drużyny. Wszyscy czekają z utęsknieniem na godzinę, w której zawodnicy wybiegną na murawę. Przed stadionem można za to spotkać dziesiątki stoisk z klubowymi pamiątkami czy jedzeniem." - opisuje swoje wspomnienia z wyprawy Michał Adamus - "W czasie podróży w ramach akcji 'Na szlaku futbolu' pojawiłem się na dwóch meczach The Strongest: z Bolivarem w lidze oraz z Santosem w ramach Copa Libertadores. Na tym pierwszym trafiłem do sektora ultrasów i szczerze powiem, że zetknąłem się tam z czymś naprawdę dziwnym. Fani Bolivaru normalnie głośno kibicowali swojej drużynie przez cały mecz jako jedna całość, natomiast w szeregach The Strongest... górny sektor intonował jedną przyśpiewkę, kiedy dolny był w trakcie zupełnie innej. Uroki boliwijskiej piłki oraz tego zespołu". Polski podróżnik, przebywając podczas boliwijskiego klasyku wraz z kibicami Tygrysów znajdował się na północnej trybunie Estadio Hernando Siles, a o tę kilkadziesiąt lat temu Żółto-czarni również musieli walczyć. Tuż po wybudowaniu obiektu fani obu rywalizujących ekip upodobały sobie właśnie trybunę z widokiem na stołeczne wieżowce, ale przed jednym z meczów ich herszci doszli do wniosku, że tak dłużej być nie mogło. Między przedstawicielami ultrasów zawarto więc zakład, mówiący, iż kibice drużyny, która jako pierwsza zwycięży w kolejnych derbach zostaną na trybunie południowej, natomiast przegrani przeniosą się na drugi kraniec stadionu. The Strongest pokonali wtedy Bolivar 3:1, a dane słowo zostało dotrzymane.

fot. La Glorisa Ultra Sur 34, czyli ultrasi The Strongest. Ekipa znana z... dużych opraw meczowych. [Michał Adamus, 'Na Szlaku Futbolu']

Rywalizacja miedzy oboma ekipami przeszła na zupełnie inny poziom w zeszłym roku, po niesamowicie pasjonującej końcówce Torneo Apertury. Przed ostatnią kolejką tej fazy sezonu, Gualdinegros znajdowali się 3 punkty za plecami lokalnego rywala, a fakt, iż zarówno jedni jak i drudzy mieli kończyć rozgrywki z o nic nie walczącymi ekipami nie napawała optymizmem Stronguistas, mimo to nadal wierzących w sukces. Piłkarze w żółto-czarnych strojach, nie poddając się, koncertowo wykonali swoje zadanie rozbijając San Jose aż 7:2, tymczasem w równolegle rozgrywanym meczu Bolivaru ze Sport Boys w doliczonym czasie gry na telebimie widniał remis 2:2. Wtedy to na boisku zapanował totalny chaos i doszło do bijatyki, w rezultacie której z placu gry usunięto 5 zawodników - 2 z Bolivaru oraz 3 ze Sport Boys. Kiedy wydawało się, że faworyci dowiozą upragniony wynik do końca spotkania, w 11. doliczonej minucie zdarzył się cud na korzyść The Strongest: Sport Boys niespodziewanie zdobyli zwycięską bramkę. Taki obrót spraw spowodował, iż oba zainteresowane mistrzostwem zespoły zrównały się w tabeli punktami, a to oznaczało dodatkowy, decydujący o losach tytułu mecz. Pozbawiony swoich, wykluczonych za kartki gwiazd,  Bolivar nie mógł stawić czoła świetnie dysponowanej tamtego dnia drużynie w pasiastych strojach. The Strongest wygrali 2:1 po bramkach Pedrozo i Escobara, a w żółto-czarnych częściach kraju zapanowała euforia, gdyż Gualdinegros wrócili na szczyt po trzech latach przerwy.

"Cieszyłem się wtedy jak nigdy w moim życiu." - wspomina raz jeszcze Nestor Zamora, pracownik i kibic Tygrysów - "The Strongest są miłością mojego życia. Ciągle o nich myślę, pracuję, jem, a także raduję się oraz cierpię dla oraz wraz z tym zespołem. Jestem dumny z tego klubu i tego, co on reprezentuje. My, Stronguistas idziemy przez życie z mottem: 'A lo Tigre!' - 'Dla tygrysa!'. Kiedy upadamy,  zaraz wstajemy. Kiedy nam nie idzie, wciąż trzymamy głowę wysoko. My jesteśmy Stronguistas i nie wolno nam się poddać. Nigdy."

// Konrad Frąc

 

// Za pomoc w zrealizowaniu tego artykułu bardzo dziękuję Michałowi Adamusowi z 'Na Szlaku Futbolu'. Stronę jego opowiadającą o jego wyprawie oraz o całej akcji znajdziecie tutaj. Chciałbym również podziękować Nestorowi Zamorze, który pomimo natłoku pracy przy klubie zdołał odpowiedzieć na kilkadziesiąt zadanych przeze mnie pytań.

 

 


Avatar
Data publikacji: 26 września 2017, 14:55
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.