Niezwykła historia IFK Mariehamn, czyli jak “szwedzki” pucybut wywalczył mistrzostwo Finlandii

All Over Press

Dlaczego nie mielibyśmy pokonać bogatszego klubu? Jeszcze nigdy nie widziałem, by jakikolwiek worek z pieniędzmi strzelił bramkę.” – prawdopodobnie tym lub bardzo podobnym cytatem z Johana Cryuffa, posiłkował się Claudio Ranieri, kiedy jego zespół krok po kroku zmierzał do tryumfu w lidze angielskiej. Tym samym postawa Leicester City stała się synonimem walki zespołów o nieco mniejszym budżecie z tzw. finansową elitą. Pół roku później w ślad za „Lisami” poszło IFK Mariehamn, które dzięki swojej determinacji w boju ze znacznie bogatszymi zespołami z Veikkausliigi dorobiło się przydomka „fińskiego Leicester”. W ogromnym skrócie można by powiedzieć, iż historia zespołu z Wysp Alandzkich oraz mistrza Premier League jest w pełni analogiczna, jednakże takie skracanie będzie swego rodzaju policzkiem dla IFK, ponieważ w ich kontekście skromne możliwości finansowe to tylko preludium wspaniałej opowieści.

Był 23 października minionego roku. Na kameralnej Wiklöf Holding Arenie w ostatniej kolejce sezonu ligi fińskiej miejscowe IFK Mariehamn podejmowało Tampereen Ilves. Mimo, iż po tym spotkaniu rozgrywki Veikkausliigi miały się zakończyć to dla gospodarzy ten pojedynek nie był tak po prostu zwykłym meczem. „Zielono-biali”, bo taki przydomek od braw swoich trykotów nosi zespół z Mariehamn, walczyli o pierwsze w historii klubu mistrzostwo Finlandii. W tym samym czasie w Helsinkach toczył się również mecz innego pretendenta do korony – HJK, które walczyło z utrzymującym się na trzeciej pozycji SJK Seinajoki. Dwa najbogatsze zespoły w kraju, dwaj lokalni hegemoni przed ostatnią kolejką niespodziewanie musieli liczyć, że niewalczące zupełnie o nic Ilves urwie punkty IFK, by umożliwić zwycięzcy konfrontacji w stolicy sięgnięcie po upragniony tytuł.

Nie minęła jednak nawet pełna minuta spotkania na skromnym, czterotysięcznym stadionie Mariehamn, kiedy cztery tysiące pięciuset widzów zgromadzonych tego dnia na obiekcie krzyknęło z radości po bramce szwedzkiego obrońcy Bobbiego Frieberga da Cruza. Moment, moment – cztery tysiące pięciuset oglądających zgromadzonych na arenie, mogącej pomieścić cztery tysiące osób? I ktoś na to pozwolił w bezwzględnie trzymającej się wszelkich regulaminów Finlandii? Odpowiedź na oba pytania jest bardzo prosta i ukazuje to co jest jedną z ważniejszych składowych siły zespołu z Wysp Alandzkich oraz jednoznacznie charakteryzuje tamtejsze społeczeństwo. Otóż tydzień wcześniej, gdy IFK pokonało na wyjeździe 2:0 FC Lahti, a zarówno wspomniane HJK i SJK również wygrały swoje mecze, stało się jasne, że decydująca dla „Zielono-białych” batalia o tytuł najlepszej drużyny „kraju świętego Mikołaja” rozegra się właśnie na skromnym obiekcie w jedenastotysięcznej stolicy Alandu. Na tę wieść kibice Mariehamn ustalili wraz z kierownictwem klubu, że pomogą w budowie prowizorycznej trybuny, aby jak największa liczba mieszkańców archipelagu Wysp Alandzkich mogła obejrzeć historyczny pojedynek. Od słów momentalnie przeszło do czynów i w ten oto sposób, dzięki tzw. „czynowi społecznemu” w niedzielne popołudnie dodatkowe pięćset osób usiadło na zbudowanych dzień wcześniej dodatkowych siedzeniach. Niby to mała rzecz, a pokazuje jedną bardzo ważną cechę, liczącego 29 tysięcy ludzi społeczeństwa archipelagu leżącego u wybrzeża państwa spod znaku niebieskiego krzyża: wszyscy żyją tam, jak jedna wielka, futbolowa rodzina.

fot. Decydujący mecz przeciwko Ilves był bardzo dramatyczny. Kapitan Jaan Lyyski cieszy się wraz z kolegami z jednej z bramek.

Piłka nożna znaczy bardzo wiele dla mieszkańców Wysp Alandzkich.” – mówi Piłkarskiemu Światu, dyrektor sportowy IFK Mariehamn, Peter Mattsson – „Gdybyśmy mieli uszeregować na podium dyscypliny sportu ze względu na ich popularność w Mariehamnie i okolicach to wszystkie miejsca na „pudle” zająłby futbol. Dopiero ewentualnie na czwarte mógłby się wcisnąć jakiś hokej, ale też niekoniecznie. Nasz zespól jest dla tutejszej ludności niezwykle ważnym elementem szeroko pojętego krajobrazu – dla wielu z nich, i mówię to zdając sobie sprawę z wagi moich słów, jest on sprawą na wagę życia i śmierci”. Chociaż Mattsson używa na końcu swojej wypowiedzi bardzo mocnych słów to na co dzień ludzie z Alandu nie są aż tak ekstremistyczni, lecz imponują pogodą ducha, otwartością i pozytywnym nastawieniem do życia. Taki charakter wyspiarzy jest rezultatem licznych podróży odbywanych przez nich rok rocznie w różne kierunki świata. Nic więc dziwnego, że obywatele Wysp Alandzkich czują się bardziej Europejczykami, aniżeli ludźmi przypisanymi do konkretnej narodowości, jednakże należy pamiętać, że ojczysty archipelag jest dla Alandczyków najważniejszy. Rzeczona Europejskość może brać się również z faktu, iż wyspy są autonomią wewnątrz Finlandii, która powstała za sprawą sporów o te ziemie między Finami, a Szwedami, jakie tuż po I Wojnie Światowej musiała rozwiązywać Liga Narodów. Mimo, iż w nieoficjalnym referendum obywatele Alandu jednoznacznie orzekli, że chcieliby, aby ich ojczyzna została włączona do korony to międzynarodowa organizacja zlekceważyła ich głos, oddając archipelag pod kontrolę drugiej strony konfliktu..

Chociaż każdemu Alandczykowi od 1920 roku przysługuje fiński paszport, nie sprawia to wcale, iż z automatu czują się oni częścią społeczeństwa tego państwa. Wszystko za sprawą… języka, którym się posługują. Aland jest jedynym miejscem w całej Finlandii, w którym ponad 90% ludzi nie używa języka fińskiego w codziennej mowie, a zastępuje go szwedzkim. Brakująca jedna dziesiąta jest w znacznej mierze pokrywana przez mieszkających na wyspach obcokrajowców, którzy według statystyków reprezentują ponad 80 różnych narodowości. Nic więc dziwnego, że IFK Mariehamn jest odbierany przez obywateli autonomii jako swego rodzaju reprezentant narodu w walce z drużynami z de facto obcego kraju. To stąd prawdopodobnie bierze się poczucie, że wszyscy ludzie, oczywiście wliczając w to zawodników miejscowego klubu, to jedna wielka rodzina. Pokazuje to chociażby taka mała rzecz jak frekwencja na Wiklöf Holding Arenie, która regularnie wynosi ponad półtora tysiąca osób. Kojarząc ten fakt z tym, że w całym mieście żyje raptem około dziesięć razy więcej ludzi jest to imponująca liczba.

Bo są na świecie rzeczy, których kupić się nie da…

W 24. minucie spotkania z Ilves, goście niespodziewanie doprowadzają do wyrównania, a z gola dla swojego zespołu cieszy się młodziutki Tuure Siira. Bramka padła dość nieoczekiwanie, ponieważ asystę przy niej zaliczył obrońca gospodarzy, Albin Granlund, jednak dosłownie chwilę później wszyscy ludzie oglądający to spotkanie byli świadkami tego co tak naprawdę charakteryzuje i wyróżnia IFK na tle prawdopodobnie WSZYSTKICH zespołów na całym świecie. Otóż, mimo iż Granlund spuścił na moment głowę po swoim błędzie to zaraz kapitan zespołu w postaci Jaana Lyyskiego oraz inni zawodnicy krzyknęli, że nic się nie stało, że są z nim i, że z pewnością uda się ten mecz wygrać. Może generalnie to nic takiego, ot zwykła gadka wśród ekipy piłkarskiej tuż po straconym golu, jednakże wobec drużyny z Mariehamn to coś więcej – prawdziwy oraz prawie niespotykany już duch zespołu, rodzący się nie tylko na boisku, ale również poza nim.

fot. Tak prezentuje się Wiklöf Holding Aren – dom aktualnego mistrza Finlandii.

W tworzeniu tej niesamowitej atmosfery wewnątrz klubu z pewnością pomaga nie tylko „kulturalna” izolacja Wysp Alandzkich, ale również ich położenie geograficzne względem wybrzeży Finlandii – ten czynnik sprawia, iż każdy wyjazd IFK na mecz na terenie rywali zamienia się w prawdziwą wyprawę. Dość skromne finanse „Wyspiarze”, bo i taki przydomek nosi zespół z Mariehamn, nie pozwalają ekipie na regularne latanie samolotem w dwie strony, więc zmuszeni są oni korzystać z połączenia jedynych dostępnych lokalnie środków lokomocji: promu oraz następnie autobusu lub pociągu. Generalnie większość meczów w Veikkausliidze odbywa się w niedzielne popołudnia, najczęściej o godzinie 18:30, jednak wyjazd na taki mecz zaczyna się dzień wcześniej i to nie z powodu tego, by piłkarze po długiej podróży mogli nieco odpocząć – wszystko, ponieważ podróż trwa zwyczajnie bardzo długo. „Na mecz wyjazdowy wybieramy się promami Viking Lines, jednego z naszych głównych sponsorów, z reguły dzień przed spotkaniem, czyli w sobotę około godziny dwudziestej trzeciej. Piłkarze otrzymują swoje kajuty, mieszkając po czterech w jednej. W ciągu nocy mogą się więc normalnie przespać, a rano tj. około dziewiątej lądujemy w Helsinkach. Tam jemy śniadanie i dzięki specjalnej umowie z naszym sponsorem, kiedy reszta pasażerów musi opuścić pokład w przerwie przed dalszą podróżą, my możemy na nim pozostać i zająć się ostatnią odprawą, odpoczynkiem czy po prostu relaksem.” – wymienia Peter Mattsson – „Nieco później do doków zawija zamówiony przez nas autokar lub my wybieramy się na stację kolejową i jedziemy na stadion, gdzie mamy rozegrać mecz. Z reguły do danej miejscowości przyjeżdżamy na około 1.5 godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego. Po meczu jemy kolację w jednej z lokalnych restauracji, a następnie udajemy się autobusem do Turku, gdzie nocujemy w hotelu, by następnego dnia wrócić promem na Wyspy Alandzkie około godziny czternastej. Po tym odbywamy porządny trening.”

Mimo, iż mogłoby się wydawać, że tak długie wyprawy mogą negatywnie odbić się na formie i/lub samopoczuciu drużyny to Mattsson zdecydowanie temu zaprzecza, a wtóruje mu były gracz IFK, a obecny Miedzi Legnica – Petteri Forsell. Fin w rozmowie z Piłkarskim Światem dobrze wspomina każdą wyprawę i zdradza, że takie podróże wręcz cementowały i nadal cementują więzi wewnątrz zespołu. Jak mówi zawodnik, nikt spośród jego kolegów nigdy nie spędzał wyjazdu samotnie, będąc wpatrzonym w ekran laptopa, smartphone’a czy tabletu – cała ekipa bardzo dobrze bawiła się grając w karty lub po prostu spędzając miło czas w inny sposób. Według Forsella to właśnie takie wyprawy pozwalają tworzyć się temu niespotykanemu nigdzie indziej duchowi zespołu. To także dzięki nim piłkarze z Mariehamn na boisku dosłownie „rozumieją się bez słów” i widać to szczególnie w grze defensywnej tej drużyny.

W sezonie 2016 roku, gdyż liga fińska gra systemem wiosna-jesień, „zielono-biali” rozegrali w lidze w sumie 33 spotkania, a w aż 18 z nich zachowali czyste konto. IFK swoją grą przypominał w minionych rozgrywkach Leicester City, ponieważ w głównej mierze nastawiał się na utrzymanie tzw.”zera z tyłu”, a dopiero sprawą drugorzędną był morderczy atak z kontry. Między innymi z tego powodu legenda fińskiej piłki, jaką z pewnością jest Jari Litmanen, na łamach jednej z lokalnych gazet nadał ekipie z Alandu tytuł „fińskiego Leicester City”. W głównej mierze tak dobra gra obronna to zasługa bramkarza Waltera Vitalii, wspomaganego przez całą linię defensywną dowodzoną przez kapitana Jaana Lyyskiego. Co ciekawe twórcą takiego sposobu gry zespołu reprezentującego Mariehamn jest… ojciec Lyyskiego, Pekka, który przez 13 lat był trenerem pierwszego zespołu. Jego kunszt taktyczny w połączeniu z bardzo dobrą komunikacją wewnątrz drużyny sprawił, iż z sezonu na sezon defensywa IFK stopniowo stawała się coraz solidniejszym murem. Z biegiem lat to właśnie obrona stała się kluczem do kolejnych sukcesów tej drużyny – wpierw udało się wywalczyć awans do Veikkausliigi, potem zająć miejsce dające możliwość gry w europejskich pucharach, a ostatecznie wygrać puchar Finlandii. Pekka Lyyski pamiętał jednak również o tym, aby skutki jego pracy nie przynosiły rezultatów tylko w czasie teraźniejszym, dlatego postanowił przekazać swoją wiedzę jednemu ze swoich byłych podopiecznych – Peterowi Lundbergowi. W 2012 roku Lyyski namówił kończącego wówczas piłkarską karierę Lundberga na to by ten został jego asystentem w Mariehamnie. Wtedy 30-letni mężczyzna okazał się idealnym wyborem, gdyż uczył się niezwykle pilnie, chłonąc doświadczenie Lyyskiego na każdym treningu oraz znacznie dokształcając się poza nimi. W rezultacie, kiedy stary trener IFK oświadczył w 2015 roku, że po sezonie odejdzie z zespołu, kierownictwo „Wyspiarzy” miało już godnego następcę na jego miejsce. Lyyski senior pożegnał się z Alandem w przepiękny sposób, zdobywając pierwszy i aktualnie jedyny Suomi Cup w 98-letniej historii lokalnego klubu.

fot. Pekka Lyyski – człowiek, który położył fundamenty pod aktualne sukcesy IFK Mariehamn.

Bo prawdziwych przyjaciół poznaje się w…

Kiedy przed poprzednim sezonem w Mariehamnie postawiono na młodego, jak na ligowe standardy, trenera [Lundberg ma aktualnie 35 lat – red.] wielu widziało w „Zielono-białych” głównego kandydata do spadku. W fińskim światku piłkarskim sądzono, że IFK może spotkać podobny los, co Manchester United po odejściu sir Alexa Fergusona, ale w znacznie większej skali. Takie opinie mogły być uzasadnione niezbyt głośnym okienkiem transferowym w wykonaniu klubu z Wysp Alandzkich – z zespołu odeszło kilku ważnych zawodników z Petterim Forsellem na czele, a na ich miejsce sprowadzono de facto tylko jednego piłkarza: doświadczonego pomocnika Gabriela Petrovicia, który nomen omen powrócił na archipelag po 9 latach. Przy sprowadzaniu Petrovicia wielu stawiało jednak znak zapytania, ponieważ urodzony w Szwecji potomek Bośniaków przed transferem miał problemy z załapaniem się do kadry meczowej IF Brommapojkarny, czyli zespołu z drugiej ligi szwedzkiej. Jak się później okazało, trenerowi Lundbergowi udało się tak nastawić faceta, że ten z miejsca stał się gwiazdą Veikkausliigi. I w tym miejscu dochodzimy właśnie do kolejnej rzeczy, która wyróżnia IFK Mariehamn na tle innych zespołów – jest to sposób dokonywania piłkarskich zakupów.

„Wyspiarze” dysponując skromnym budżetem, nawet jak na fińskie warunki, wynoszącym przed sezonem 1.2 miliona Euro [Na ten sezon jest to 1.3 mln. HJK Helsinki ma 4, a SJK 3 razy więcej pieniędzy. – red.] mają swój pomysł na sprawdzającą się siatkę skautingowo-transferową. Jednym z jej głównych czynników jest nasz rozmówca Peter Mattsson, który funkcjonując w klubie już ponad pięćdziesiąt lat, a od trzynastu pełniąc funkcję dyrektora sportowego [Mattsson ma… 57 lat – red.], zapoznał się już de facto ze wszystkimi możliwymi personami, jakie mogą mieć jakikolwiek wpływ lub szerszy pogląd na konkretnych piłkarzy z Finlandii i okolic. Ten człowiek, dostając na przykład od danego agenta ofertę kupna czy zatrudnienia konkretnego grajka, dzwoni przed decyzją do odpowiednich ludzi i pyta ich o zdanie – analogicznie jest, kiedy samemu odnajdzie piłkarza jego zdaniem godnego uwagi. Następnie na zebraniu z trenerami oraz odpowiednimi ludźmi z klubu wspólnie dokonywany jest wybór na temat zgłoszonego piłkarza. Gdyby jednak cały sekret transferowy IFK opierał się na dzwonieniu do niekiedy „niepewnych” osób to prawdopodobnie klubowi wciskano by wielu przypadkowych grajków lub takich, którzy nie podnieśliby jego poziomu sportowego. Drugim równie istotnym elementem siatki skautingowej są… zawodnicy, którzy w przeszłości grali w zielono-białych barwach. Wspaniała, rodzinna atmosfera, jaką można spotkać w zespole z Wysp Alandzkich po prostu zostaje w pamięci na długo, a fakt, że Pekka Lyyskiego oraz rzeczonego Mattsona wielu dorosłych przecież facetów nazywa drugimi ojcami świadczy sam za siebie. Dyrektor sportowy zaznacza jednak jeszcze inną składową więzi między zespołem, a jego byłymi zawodnikami – „Mamy w klubie wspaniałą organizację – dbamy o wszystkich od właściciela przez zawodników po ludzi odpowiedzialnych za stadion czy murawę. Tworzymy tu wspaniałe, bezpieczne środowisko m.in. dla piłkarzy, w którym nie grozi im np. brak wypłat. Jeśli coś obiecujemy to ZAWSZE dotrzymujemy słowa”. Tej wypowiedzi wtóruje nasz drugi rozmówca, Petteri Forsell – „Ten zespół znaczy dla mnie bardzo wiele. W Mariehamnie mam wielu wspaniałych przyjaciół, z którymi mam nieustanny kontakt nawet, pomimo faktu, że graliśmy ze sobą tylko dziesięć miesięcy. Tej ekipy nie da się tak po prostu zapomnieć: cały zespół, kibice oraz zwykli ludzie,a także oczywiście trenerzy robią wszystko byś od pierwszego dnia czuł się tam jak najlepiej i dawał z siebie wszystko.

fot. Wśród piłkarzy IFK, Peter Lundberg – człowiek, który doszlifował machinę Pekka Lyyskiego i Petera Mattssona.

Czując pewnego rodzaju dług wdzięczności wobec IFK wielu byłych zawodników po prostu telefonuje do Mattssona, widząc piłkarza, który może wspomóc drużynę w walce o najwyższe cele. Właśnie w ten sposób trafił do Mariehamn brazylijczyk Diego Assis, strzelec zwycięskiej bramki w finale pucharu Finlandii w 2015 roku. „Diego, przybył do nas z polecenia jednego z naszych byłych piłkarzy. Pewnego dnia po prostu odebrałem telefon, a nasz stary zawodnik powiedział: „Słuchaj – tutaj w drugiej lidze szwedzkiej gra dobry zawodnik, będziecie z niego zadowoleni.” i okazało się, że faktycznie byliśmy. Assis był u nas 4 lata [W zimie przeszedł do Thai Honda, Tajlandia. – red.] i został gwiazdą.” – opowiada Peter Mattsson – „Identyczna sytuacja miała miejsce w przypadku transferu Devera Orgilla. Ten jamajski napastnik przyszedł do nas przecież z klubu, grającego w jego ojczyźnie. Skąd moglibyśmy w ogóle wiedzieć o istnieniu Devera, gdyby nasz były podopieczny Mason Trafford nie dał nam o nim znać?

Przed startującym za miesiąc sezonem na podobnej zasadzie do IFK trafił Amerykanin Lucky Mkosana [“Bardzo barwny zawodnik. Wyróżniał się czupryną oraz tym, że potrafił super znaleźć się w polu karnym. Niewysoki, ale silny i twardo stojący na nogach.” – Adam Kotleszka], wcześniej piłkarz New York Cosmos. Na razie nie wiadomo czy stanie się tak ważnym zawodnikiem, jak Assis czy Orgill, ale jedno jest pewne znakomite podejście Mariehamnskich trenerów z pewnością mu w tym pomoże. Zarówno Pekka Lyyski wcześniej, jak i Peter Lundberg aktualnie mają niesamowite podejście do zawodników – potrafią w swoich rozmowach oraz schematach treningowych trafić do każdego z osobna oraz do całej grupy. Były piłkarz „Wyspiarzy” Petteri Forsell powiedział nam, iż klub generalnie podpisuje kontrakty z takimi zawodnikami, na jakich pozwala mu skromny budżet, jednakże kamieniem węgielnym przemiany piłkarzy bez formy w tych zmieniających wynik najważniejszych spotkań na korzyść zespołu jest to, że trenerzy bezgranicznie wierzą w swoich podopiecznych. Forsell jest idealnym tego przykładem, ponieważ pod czujnym okiem Pekka Lyyskiego dwa razy odradzał się na nowo. Według reprezentanta Finlandii, Lyyski senior prowadził znakomite zajęcia dotyczące taktyki defensywnej, na której znał się bardzo dobrze. Tę sztukę udoskonalił swoim warsztatem Lundberg, który nadał grze IFK nieco więcej ofensywnego pazura.

Bo sukces zawdzięcza się wszystkim jego twórcom…

W oficjalnych dokumentach Veikkausliigi, dotyczących jakiegokolwiek spotkania z poprzedniego sezonu drużyny z Mariehamnu nie znajdziemy jednak Petera Lundberga, jako jej głównego trenera. Zamiast niego wpisany w odpowiedniej rubryczce będzie 58-letni szkoleniowiec, Kari Virtanen. Wszystko z powodów znanych chyba wszystkim kibicom polskiej Ekstraklasy – Lundberg przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu nie miał licencji zezwalającej mu na oficjalne bycie trenerem pierwszego zespołu IFK. Kierownictwo klubu, aby uniknąć problemów momentalnie zwróciło się więc do Virtanena, by ten wspomógł go swoim nazwiskiem, zajmując formalnie stanowisko menedżera, a oficjalnie asystenta młodszego kolegi. Duet Lundberg-Virtanen, w którym ostatnie zdanie należało jednak do tego pierwszego sprawił, iż skazywana na pożarcie ekipa „zaskoczyła” dosłownie i w przenośni. Gra „Wyspiarzy” opierała się na bardzo dobrze zorganizowanej grze w obronie, rozpoczynającej się już od wysokiego pressingu Devera Orgilla. Świetnie na pozycji defensywnego pomocnika spisywał się wspominany wcześniej Petrović, ale to co najważniejsze spoczywało na barkach ostatniej linii, występującej najczęściej w składzie (od lewej): Bobby Frieberg da Cruz, Jaan Lyyski, Kristian Kojola oraz Albin Granlund. Swój wkład w kapitalną postawę IFK miał również bramkarz Walter Vitalaa, który w nagrodę za swoją grę został powołany do reprezentacji Finlandii.

Zarówno Lundberg, jak i Virtanen mieli również niezwykłe przeczucie co do wybierania zawodników, mających pojawić się na murawie w roli zmienników. Nie inaczej było w ostatnim meczu z Ilves, kiedy w 66. minucie przy wyniku 1:1 Kenijczyka Amosa Ekhalie zastąpił Diego Assis. Brazylijczykowi wystarczyło raptem 540 sekund po wejściu na boisko, aby odpowiednio znaleźć się w polu karnym i dostawić stopę, kierując piłkę do siatki rywali. Wynik 2:1 dla IFK nie zmienił się do końca spotkania, więc tuż po końcowym gwizdku spiker na Wiklöf Holding Arenie mógł wykrzyczeć: „Jesteśmy piłkarskimi mistrzami Finlandii!”. Kilka godzin później w centrum Mariehamnu odbyła się wielka feta, w której oczywiście uczestniczyli piłkarze nowej, najlepszej drużyny kraju spod znaku biało-niebieskiej flagi. Z tym, że tak jak w Polsce zawodnicy podczas podobnej zabawy są raczej odgrodzeni od kibiców, tak na Wyspach Alandzkich czegoś takiego nie było. Każdy mógł swobodnie podejść do swojego idola, zbić z nim piątkę, zrobić sobie zdjęcie i zamienić kilka słów. Co ciekawe, ze wspomnień Petteriego Forsella wynika, iż nie jest to coś niezwykłego, a wręcz raczej można coś takiego spotkać w życiu codziennym tego archipelagu – „Tamtejsi fani są z Tobą zawsze – zarówno jak drużynie nie idzie, jak i wtedy, kiedy ona wszystko wygrywa. To sprawia, iż każdy zawodnik stara się dać z siebie jeszcze więcej, aby przynajmniej w ten sposób podziękować swoim kibicom. Lubię styl w jakim dopingują fani IFK, część z nich została moimi przyjaciółmi, a to dlatego, iż piłkarze są powszechnie znani na wyspach i zwykli ludzie nie boją się podejść porozmawiać z nimi na ogólne tematy piłkarskie czy odnośnie następnego lub poprzedniego spotkania. To jest coś normalnego”.

fot. Mistrzowska feta IFK w centrum Mariehamn. Wśród kibiców jeden z symboli sukcesów transferowych “Wyspiarzy”, Jamajczyk Dever Orgill.

Tego rodzaju przyjazne stosunki między piłkarzami, a kibicami wpływają również korzystnie na postrzeganie klubu na płaszczyźnie biznesowej. Dzięki temu, iż na stadionie IFK nie uświadczymy bójek, ani choćby przekleństw rzucanych w kierunku drużyn rywali, a zawodnicy chętnie odpowiedzą na wszelkie pytania swoich fanów, wiele lokalnych firm zgłasza chęć finansowego wsparcia zespołu. Taka „pływająca” reklama w postaci mistrza Finlandii, jest czymś czego małe, alandzkie firmy potrzebują najbardziej. W drugą stronę transferowane są oczywiście pieniądze, które według dyrektora sportowego IFK, Petera Mattssona stanowią niekiedy 50, a nawet i 60% całorocznego budżetu. Nawet z takim wsparciem lokalnych przedsiębiorstw Mariehamn mierzy swoje siły na zamiary i w startującym za miesiąc sezonie 2017 roku, ponownie mierzy w zajęcie miejsca w czołowej szóstce. Dlaczego cel minimum jest taki, a nie inny? Wszystko ze względu na formułę rozgrywek ligi fińskiej. Otóż w Veikkausliidze występuje 12 zespołów, dlatego też państwowy związek piłkarski zdecydował, iż najlepsze drużyny karju zmierzą się ze sobą trzykrotnie w czasie danych rozgrywek. Oznacza to tyle, że każda ekipa ma do rozegrania dokładnie 33 spotkania – na pewno 16 u siebie i 16 na wyjeździe, ale o miejscu ostatniego decyduje miejsce w poprzednich rozgrywkach. Jeśli zająłeś miejsca od pierwszego do szóstego to grasz u siebie jedno spotkanie więcej. Drobna rzecz, a naprawdę wiele zmienia w funkcjonowaniu takiego klubu jak IFK. Mattsson zaznacza również, iż tegoroczne osiągnięcie jest czymś naprawdę wspaniałym dla jego zespołu, ale zdaje on sobie sprawę, że na dłuższą metę nie da się w ten sposób przeskoczyć HJK Helsinki czy SJK, dlatego by za bardzo nie obciążać piłkarzy psychicznie, ponownie ustalono taki, a nie inny cel na najbliższe rozgrywki.

Podobnie sytuacja ma się z występami w eliminacjach Ligi Mistrzów, które „Wyspiarze” rozpoczną od drugiej rundy w najbliższe wakacje. Cały sztab szkoleniowy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, iż jakikolwiek awans dalej będzie niesamowitym osiągnięciem dla IFK. Co więcej, przejście tylko jednego rywala da Mariehamn wymierną korzyść finansową, wynoszącą dokładnie 60% budżetu na ten sezon. Właściciel Robert Söderdahl oraz dyrektor Peter Mattsson dokładnie wiedzą już na co przeznaczą ewentualne, uzyskane w ten sposób środki – „Wszystko co uda nam się zarobić w Champions League przeznaczymy na cele przyszłorocznego budżetu. Nie chcemy popełnić błędu, który popełniły już inne zespoły, kiedy postawiły wszystko na jedną kartę i później nie miały za co grać. My nie chcielibyśmy wpaść w podobne kłopoty, dlatego każde Euro, które przypadnie nam z udziału w europejskich pucharach zostanie przeznaczone na konto przyszłego sezonu”. Przed „Zielono-białymi” stoi jednak bardzo trudne zadanie, o czym świadczy chociażby historia. Do tej pory ekipa z Mariehamn dwa razy stawała do walki na Starym Kontynencie i dwukrotnie skończyło się to potknięciem na pierwszym rywalu w Lidze Europy: w sezonie 2013/14 był to azerski Inter Baku [0:2 u siebie i 1:1 na wyjeździe – red.], a trzy lata później norweskie Odds BK [Takie same wyniki, ale odwrotnie miejscami. – red.].

fot. Co prawda IFK nie ma jeszcze klubowego muzeum, jednakże gdyby trzeba było jutro je otworzyć to statuetka z lewej będzie drugą, którą właściciele drużyny mogliby tam umieścić.

Bo warto wierzyć!

Zła przeszłość nie sprawia jednak, że Peter Lundberg, który w międzyczasie zdobył dokumenty niezbędne do samodzielnego prowadzenia zespołu, oraz jego podopieczni nie mogą marzyć o dokonaniu czegoś wielkiego – przyjmując ocenianie z perspektywy fińskiej drużyny. Nawet i bez ewentualnego sukcesu na arenie międzynarodowej IFK Mariehamn pokazało już , iż ciężka praca, a przede wszystkim wiara we własne możliwości oraz działanie zespołowe potrafią zdziałać cuda. A te cuda brzmią jeszcze dumniej, jeśli przypomni się, iż reprezentant Wysp Alandzkich raptem 8 lat temu został klubem w pełni zawodowym. Więc dlaczego nie miałby on wierzyć w kolejne?

P.S. Gdyby ktoś zastanawiał się jaki poziom sportowy prezentuje fińska ekstraklasa to zdaniem Petteriego Forsella jest on zbliżony do tego co widzimy w rodzimej 1. lidze, z tym, że w grze jest nieco więcej taktyki oraz starć fizycznych.

Konrad Frąc

// Za pomoc w przygotowaniu tego artykułu bardzo chciałbym podziękować Panu Peterowi Mattssonowi, który pomimo natłoku obowiązków przedsezonowych znalazł czas, aby telefonicznie porozmawiać na temat swojej drużyny z anonimowym “dziennikarzem”. Wielkie podziękowania składam również na ręce Tomasza Brusiło, rzecznika prasowego Miedzi Legnica – dzięki niemu miałem możliwość skontaktowania się z Petterim Forsellem i uzyskania odpowiedzi na interesujące kwestie [Jak się przekonałem przy tworzeniu tego materiału dostęp do zagranicznych zawodników – nawet grających w rezerwach ekstraklasowych klubów (!) – jest dość utrudniony.] . Samemu Petteriemu także serdecznie dziękuję za to, iż zechciał podzielić się swoimi wspomnieniami i w ten sposób przybliżyć polskim kibicom swój dawny zespół. //

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x