Ulice nigdy nie zapomną #5: Polska przygoda Daniela Ljuboji

Tym razem zawitamy na ulice naszego pięknego, polskiego podwórka. Przez ekstraklasowe boiska przewinęło się wielu obcokrajowców o imponujących zdolnościach, ale ten konkretny zdecydowanie się wyróżniał. Nietuzinkowy zarówno na murawie, jak i poza nią. Przed Wami – Danijel Ljuboja.

Piłkarski „obieżyświat”

Smak poważnego futbolu poznawał we Francji. Wyjechał tam w roku 1998, aby zasilić szeregi FC Sochaux. Dobrymi występami na zapleczu Ligue 1 zapracował na transfer do Strasbourga, gdzie – dość niespodziewanie – zdobył Puchar Francji. Co więcej, rok później do swojej piłkarskiej gabloty mógł także dorzucić koronę króla strzelców Ligue 2. Po 4-letnim epizodzie w Strasbourgu nadszedł czas na kolejne wyzwanie dla serbskiego napastnika. W 2004 roku został piłkarzem PSG, a szatnie dzielił między innymi z Pedro Pauletą. Poza dzieleniem szatni jego relacja z Portugalczykiem opierała się na konkurencji o miejsce w składzie. Ljuboja tę rywalizację przegrywał, więc był to dla niego sygnał do kolejnej zmiany otoczenia.

Kolejnym kierunkiem w jego karierze były Niemcy, konkretnie Stuttgart. Na wypożyczeniu miał więcej szans do gry, poza tym radził sobie całkiem przyzwoicie. W sezonie 05/06 na niemieckich boiskach rozegrał 26 spotkań, strzelił 8 goli i zanotował 2 asysty. Taki bilans wystarczył, aby zmienić otoczenie na stałe. Kolejne kampanie stały pod znakiem kolejnych wypożyczeń i przenosin – do Hamburga oraz do Wolfsburga. Koniec końców, kolejnym przystankiem w karierze Ljuboji zostało francuskie Grenoble. Tam serbski napastnik nieco ustabilizował swoją formę, co potwierdzał trafieniami do bramek przeciwników. Następnie jeszcze szybko przewinęła się Nicea, a 1 lipca 2011 popularny „Ljubo” zameldował się w stolicy Polski.

Do Warszawy przybywał jako doświadczony snajper z imponującym CV. W końcu miał tam wpisanych kilka znanych europejskich marek. Jak powszechnie wiadomo, na naszym krajowym podwórku status eks-zawodnika klubów z topowych lig rozgrywkowych robi wrażenie. Po tym ruchu transferowym miłośnicy Legii, a także całej Ekstraklasy byli niezwykle ciekawi, jak 33-letni piłkarz tego pokroju będzie się prezentował na polskich boiskach. Odpowiedź dostali bardzo szybko.

Piłkarz, który przerósł ligę?

Swój sezon 11/12 „Legioniści” rozpoczynali od kwalifikacyjnych meczy do Ligi Europy z tureckim Gaziantepsporem. W pierwszym meczu zwyciężyli (1:0) po bramce Miroslava Radovicia. Serbowi dogrywał nie kto inny, a drugi reprezentant tego kraju, nasz dzisiejszy bohater – Danijel Ljuboja. Właśnie wtedy narodził się serbski duet, który w niezwykle łatwy sposób potrafił rozmontowywać defensywne szeregi oponentów. Kolejny raz dał o sobie znać w kolejnym pucharowym pojedynku, tym razem z faworyzowanym Spartakiem Moskwa. W 69. minucie spotkania „Rado” na linii pola karnego podał do „Ljubo”, 33-latek świetną przekładką minął obrońcę i – tracąc balans ciała – w ekwilibrystyczny sposób odegrał piłkę piętą. Pozostało jedynie wpakować ją do pustej bramki, co też uczynił Radović.

Rozgrywki ligowe w wykonaniu Ljuboji także rozpoczęły się „z wysokiego c”. Po 4 spotkaniach miał on na koncie 4 gole. Dwukrotnie trafiał przeciwko Górnikowi Zabrze, a po razie pokonywał bramkarzy Śląska Wrocław i ŁKS-u. Jednak najbardziej rzucał się w oczy sam styl gry Serba, który pełen był lekkości i nienagannej techniki. Momentami zdawać by się mogło, że praktycznie wszystko co robił na boisku było jakby od niechcenia.

Skoro już jesteśmy w temacie niechcenia, warto poruszyć kwestię podejścia byłego „Legionisty” do pracy na treningach. Tajemnicą nie jest, że – eufemistycznie mówiąc – nie przemawiało przez niego zaangażowanie i chęci do wylewania siódmych potów, o czym wprost mówił Michał Żewłakow.

Danijel Ljuboja to dla mnie pewnego rodzaju ewenement na skalę krajową. Grał w Legii przez dwa lata, miałem okazję występować z nim w drużynie. Mam wrażenie, że przez pierwsze sześć miesięcy rozegrał więcej meczów niż odbył treningów. Jego przykładowy cykl treningowy wyglądał następująco: jeśli w weekend było spotkanie, to w niedzielę leżał na stole ze względu na ból przywodziciela. Poniedziałek, wtorek, środa to walka o powrót do zdrowia. W czwartek wychodził się troszkę przepocić. W piątek trenował, a następnie grał mecz.

Odnosząc słowa byłego reprezentanta Polski do boiskowej postawy jego dawnego kolegi z zespołu, można dojść do wniosku, że Ljuboja był po prostu za dobry na polskie standardy. Nie strzelał wybitnych ilości bramek, bo w swoim debiutanckim sezonie zdobył łącznie 14, a rok później 16 trafień. Jednak jakiej urody były niektóre z nich! Szczególnie godne zapamiętania jest to z meczu z Piastem Gliwice, gdy „Ljubo” bez najmniejszych problemów skierował futbolówkę do siatki technicznym strzałem piętą. Jak mawia piłkarski klasyk – stadiony świata. Co więcej, zdejmował także pajęczyny z siatek rywali po rzutach wolnych, a umożliwiała mu to fantastycznie ułożona lewa noga.

Król boiska i król życia

Polska przygoda Danijela Ljuboi była niezwykłym sukcesem. 33-latek z bagażem doświadczeń w wielkiej piłce przyjechał do Warszawy i wziął ją szturmem. Zdobył Mistrzostwo Polski, dwa Puchary Polski, a nawet tytuł „Obcokrajowca Roku 2012”. Wszystkie te osiągnięcia oczywiście mogą stanowić powód do dumy i celebrowania. Dlatego Serb celebrował. I to z pompą.

Stadion przy ulicy Łazienkowskiej owiany jest mitem serbskiego napastnika z charakterystyczną fryzurą nie tylko ze względu na jego wkład w zwycięstwa Legii. Do legendy przeszły także jego wybryki i nietuzinkowe zachowania, którymi mógł irytować, ale także nieco rozbrajać sympatyków „Wojskowych”. Znany był ze swojej sympatii do zegarków, co wielokrotnie potwierdzali jego koledzy z szatni.

Zawsze pilnował zegarka. Raz była sytuacja, że skończył się trening, a „Ljubo” podchodzi do mnie i mówi: “Idę pod prysznic. Wejdź za chwilę i zapytaj, która godzina”. Zrobiłem to, o co prosił. Wtedy podniósł zegarek i odpowiedział: “25 tysięcy euro” – Jakub Wawrzyniak.

Daniel Ljuboja bawił się na polskich boiskach, bawił się także poza polskimi boiskami. Szczególnie głośno mówiło się o jego sympatii do prowadzenia nocnego życia i odwiedzania klubów, szczególnie warszawskiej „Enklawy”. W 2013 roku właśnie w tym lokalu po raz kolejny dał o sobie znać duet „Rado”-„Ljubo”. Obaj Serbowie na kilka dni przed meczem z Jagiellonią bawili się w najlepsze, nie szczędząc sobie przy tym alkoholu. Zabawę skończyli w późnych godzinach nocnych, a na ich nieszczęście tego dnia, zupełnie przypadkiem spotkali się tam ze swoim szefem, ówczesnym prezesem Legii – Bogusławem Leśnodorskim. Sytuację nieco pogarszał fakt, iż według słów trenera Legii wypowiedzianych kilka godzin wcześniej podczas konferencji prasowej – obaj piłkarze byli nieobecni w poprzednim spotkaniu, aby odpocząć i się zregenerować. W związku z całą sytuacją, zarząd stołecznego klubu postanowił wyciągnąć jakieś konsekwencję. O ile Radović okazał skruchę, Ljuboja nie był osobowością na tyle pokorną.

Cała sprawa zakończyła się odsunięciem napastnika od pierwszego zespołu. Co więcej, jasno przekazano mu, że nie będzie częścią drużyny w następnym sezonie. W ten sposób polska przygoda Danijela Ljuboji się zakończyła. Doświadczony Serb wrócił na „stare śmieci”, bo do drugiej ligi francuskiej, gdzie zakończył karierę. Jednak miłośnicy polskiego futbolu z pewnością będą o nim pamiętać jeszcze przez długi czas. W końcu był jednym z najlepszych obcokrajowców, którzy występowali w Ekstraklasie w XXI wieku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x