Podsumowanie 9. kolejki Ligue 1

Ekspress.co.uk

10 spotkań, 31 bramek, trzy remisy, tyle samo czerwonych kartek. Tak w liczbach przedstawia się 9. kolejka Ligue 1. Nad Sekwaną przeżywano konfrontacje Lyonu z Monaco, PSG z Dijon oraz rewelacyjnego Nantes z sąsiadem z tabeli, Bordeaux. Emocje, zwroty akcji, piękne gole – czas na podsumowanie piłkarskiego weekendu we Francji.

13 października kibice futbolu znad Sekwany żyli starciem Olympique Lyon z AS Monaco. Oczekiwania były wielkie i trzeba przyznać, że zawodnicy obu zespołów stanęli  na wysokości zadania. Mistrzowie Francji zostali na początku przyparci do muru przez nacierający, agresywny zespół gospodarzy, a pierwszy cios wyprowadził w 11. minucie Mariano Diaz, zamykając dośrodkowanie posłane wzdłuż bramki przez Fekira. Po pół godzinie gry było już 2:1. Bramkę wyrównującą gracze Leonardo Jardima zawdzięczają mistrzowskiemu prostopadłemu podaniu do Rony’ego Lopesa, pod którym podpisał się Keita Balde. Trzecia bramka tego spotkania to przytomne rozegranie piłki i posłane do siatki z chirurgiczną precyzją płaskie uderzenie Nabila Fekira. Była 24. minuta, mogło się wydawać, że Lyon zdoła utrzymać prowadzenie do przerwy. Złudzeń graczy Bruno Genesio pozbawił piekielnie utalentowany Adama Traore. 22 – latek uznał, że 11 minut przed zejściem do szatni, w swoim pierwszym meczu w tym sezonie, należy odpalić rakietę ziemia – powietrze wymierzony tuż pod poprzeczkę bramki Lopesa. Efekty widać poniżej:

W drugiej połowie przewaga Lyonu zarysowała się jeszcze wyraźniej. Pod nieobecność Falcao w drużynie Księstwa brakowało kogoś, kto potrafiłby dominować w polu karnym rywala. Kamil Glik nie zdołał zagrozić bramce rywala podczas stałych fragmentów gry. Z kolei piłkarze OL mieli problemy z wykorzystaniem stwarzanych sobie szans. W końcówce kluczowe okazało się doświadczenie. W 88. minucie, pomocnikowi Monaco, Youriemu Tielemansowi, zabrakło zimnej krwi. Nabil Fekir pokazał mu “jak to się robi”. W ostatnich sekundach spotkania, perfekcyjnym technicznym uderzeniem z rzutu wolnego, 24 – letni kapitan dał trzy punkty swojemu zespołowi. Uczcił w ten sposób swój 124 występ na Parc – Olympique Lyonnais.

O godzinie 17:00 na murawę pękającego w szwach stadionu w Dijon wybiegli piłkarze Paris Saint – Germain. Mieli, niczym czołg, przejechać się po okupującym strefę spadkową rywalu. Prędko okazało się, że to wcale nie będzie proste zadanie. Gospodarze pewnie bronili się przez całą pierwszą połowę, pozwalając gościom ze stolicy na stworzenie zaledwie jednej dogodnej sytuacji. Najedli się strachu, gdy uderzenie Daniego Alvesa z 45. minuty odbiło się od poprzeczki. Sami czekali na kontry i kilka razy postraszyli Thiago Silvę oraz jego kolegów. Pachniało sensacją, a na pewno ciekawą drugą połową. W niej wybawcą drużyny Emery’ego okazał się… nie, nie Neymar ani Mbappe, a prawy obrońca Thomas Meunier. Rwał włosy z głowy, widząc jak znakomicie golkiper rywali zatrzymywał strzały Mbappe oraz Marquinhosa. W końcu 71. minucie, dobił piłkę obronioną przez Baptiste Reyneta po strzale Neymara. Na tym jednak nie koniec męczarni Paryżan. Oto, trzy minuty przed końcem regulaminowego czasu tracą gola po niesamowitym uderzeniu z powietrza Benjamina Jeannota. Na szczęście Meunier był tego dnia w dobrym humorze i uratował kolegom skórę. Po prawdzie, nie dokonałby tego bez pomocy. Najpierw Daniego Alvesa, który przerzucił futbolówkę, do Mbappe, zaś młodziutki Francuz odnalazł partnera płaskim dośrodkowaniem. Piłkarze PSG z głośnym westchnieniem ulgi rozsiedli się na fotelu lidera.

W spotkaniach rozpoczętych o godzinie 20:00 doszło do zaskakującego obrotu spraw w spotkaniu Lille – Troyes. Choć patrząc na formę drużyny Marcelo Bielsy w tym sezonie, trudno się dziwić, że znów stracili punkty z teoretycznie niżej notowanym, a w praktyce znajdującym się o 4 miejsca wyżej w ligowej tabeli, rywalem z Szampanii. Kibice Lille sądzili, że po zremisowanej 1:1 dobrych trzech kwadransach w wykonaniu ich ulubieńców, wraz z końcowym gwizdkiem sędziego będą mogli świętować długo wyczekiwane zwycięstwo. Tym bardziej, że blisko kwadrans przed końcem meczu Thiago Mendes wyprowadził ich zespół na prowadzenie. Nic z tych rzeczy. W doliczonym czasie gry, kapitan, Edgar Ie powalił rywala w polu karnym, przez co na liczniku Lille widnieje zaledwie 6 punktów. W pozostałych spotkaniach bez sensacji – Tuluza skromnie 1:0 pokonuje Amiens, Caen oraz Rennes przegrywają 2:0 – odpowiednio z EA Guingamp oraz Angers. Z kolei Metz, notuje 6. porażkę, tym razem z Saint- Etienne 3:1. Warto zobaczyć najciekawsze trafienie spośród tych meczów – pośród pospolicie wyglądających goli, znalazła się prawdziwa perełka.

Niedzielne popołudnie rozpoczęło się starciem Bordeaux z Nantes. Kanarki zdołały odfrunąć ze stolicy Burgundii z punktem i potwierdzają swoją zaskakująco wysoką dyspozycję. Gole zdobywali, pamiętany przez zabrzańskich (i nie tylko) kibiców Prejouce Nakoulma oraz Malcom, który kolejny raz ratuje remis dla swojego zespołu. I trzeba przyznać, że zrobił to w świetnym stylu. Rywale odkryli prawą flankę, Brazylijczyk perfekcyjnie przyjął piłkę przyspieszył, zaczarował obrońcę dryblingiem i piłka znalazła się w prawym dolnym rogu bramki. OGC Nice w pojedynku z Montpellier mie udało się zrehabilitować po ostatniej porażce 4:2 na Stade Velodrome. Można, a nawet trzeba mieć pretensje do Daniela Congret i Mario Balotelliego, którzy do spółki zmarnowali doskonałą szansę w pierwszej połowie, dwukrotnie przegrywając pojedynek z Benjaminem Lecomtem. Golkiper będąc zaporą nie do przejścia w pierwszej połowie, dał kolegom motywację do wyjrzenia zza niezbyt szczelnej gardy. Nie można sobie wyobrazić, by dało się odpowiedzieć przeciwnikowi w piękniejszy sposób, niż zrobił to Stéphane Sessègnon w 55. minucie. Dla mnie, jego bomba z 30 metrów to bezapelacyjnie gol kolejki. Prowadzenie podwyższył po kontrataku zmiennik, 21- letni Belg, Isaac Mbenza. Balotelli i spółka wracali na Lazurowe Wybrzeże w co najmniej burzowych humorach.

Mówi się często, że ostatnie występy zapamiętuje się najlepiej. Finisz 9. serii gier rzeczywiście okazał się niezwykle widowiskowy, tyle że obrońcy OM będą chcieli o nim jak najprędzej zapomnieć. Strasbourg i Marsylia zaaplikowały sobie nawzajem po trzy bramki. Strzelanie już w 5, minucie rozpoczął Dimitri Payet. Po zdobytej bramce, zrobił zawstydzoną minę chłopca przyłapanego przez mamę na podjadaniu cukierków tuż przed snem. Ta minka powinna zdobić twarze wszystkich graczy po skończonym meczu, gdyby Rudi Garcia zapytał ich o to, jakim cudem nie wygrali tego meczu. Przed przerwą wyrównał Akolou, dzięki wydatnej pomocy jednego z obrońców, którego próba interwencji zmyliła Mandandę. Gdy kibice cieszyli się po trafieniu Mitroglou na 2:1 (później okazało się że był to samobój Bakary’ego Kone), mieli przed oczami perspektywę zrównania się punktami z wiceliderem tabeli, Monaco. Gol Kone (antybohater mógł stanąć na postumencie w glorii chwały), a następnie trafienie Lienarda (znów po rykoszecie od środkowego obrońcy, tym razem Ramiego) sprowadził ich brutalnie na ziemię. Gdy już wydawało się, że gospodarze wyrwą faworytom komplet punktów, remis uratował Kontantinos Mitroglou. Dobitką po nieudanej interwencji Kamary, odzyskał gola, “zabranego” mu przez Kone.

Jeżeli PSG z Neymarem, Mbappe i Di Marią w składzie niemal traci punkty z Dijon, to Paryżanie mają wyraźne problemy ze stabilizacją formy. Monaco dotknęła ta sama “choroba”, tyle, że przyczyną była tym razem, nie słaba dyspozycja, a zbyt dobrze grający rywal. Duże brawa za występ w tej kolejce dla Lyonu (ach, ten Fekir), Nantes (stary, dobry Nakoulma) oraz Dijon, które pokazało w spotkaniu z PSG maksimum swoich możliwości. A że to nie wystarczyło? Przynajmniej walczą. Co innego w przypadku Metz, w którym ze świecą szukać jakichkolwiek symptomów poprawy. Jak tak dalej pójdzie, piłkarze udadzą się na przymusowy urlop od Ligue 1.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.