Nowa miotła czyściła do połowy. Wnioski po derbach Krakowa

radio.bialystok.pl

Derby Krakowa, jak to zwykle bywa, pełne były walki i kontrowersji. Szkoda tylko, że zabrakło gry w piłkę. Efekt nowej miotły zadziałał w Wiśle tylko do połowy, natomiast wiceprezes Probierz musi się zastanowić, w jakim kierunku trener Probierz prowadzi Cracovię, bo taki mecz drużynie z czołówki zwyczajnie nie przystoi.

Wobec Petera Hyballi oczekiwania w Krakowie są bardzo duże. Trener z doświadczeniem, chcący grać ofensywną piłkę powinien ruszyć Wisłę z miejsca. Kibice przed meczem liczyli na efekt nowej miotły i kolejny raz dało się zauważyć to mityczne zjawisko w praktyce. Wysoki, agresywny pressing, próby gry na małej przestrzeni, zepchnięcie Cracovii pod własną bramkę. To działało przez 45 minut i jeśli to ma być Wisła Hyballi, to ja się na to piszę. Dobrze wyglądała szczególnie prawa strona “Białej Gwiazdy”. Yeboah i Szot rozumieli się bez słów i ciągnęli ofensywę Wisły za uszy.

Diament bez szlifu

Na Yeboaha warto poświęcić osobny wątek, bo Ghańczyk zwyczajnie chce i potrafi grać w piłkę, a to w Ekstraklasie dość niespotykane połączenie, wręcz trzeba je nazwać ewenementem. Niemal każdy jego kontakt z piłką sprawia przyjemność. Nie przez przypadek przewinął się przez Manchester City czy Lille. Było to widać w pierwszej połowie, gdzie jeden, a czasem nawet dwóch obrońców rywala musiało mocno się napracować, żeby go zatrzymać. Również należy docenić ten gen niekonwencjonalności, jak choćby wtedy, kiedy dograł trudną prostopadłą piłkę do Jeana Carlosa (Brazylijczyk wolał jednak przyjąć zamiast strzelać).  Ponownie jednak dały znać o sobie jego wady. Yeboah ma to do siebie, że zbyt bardzo lubi się z piłką i zamiast szybko rozegrać akcję, wchodzi w drybling, cofa do obrońców. To spowalniało akcje Wisły tym meczu i Cracovia mogła spokojnie zorganizować się w defensywie.

Pasy jak San Marino

W sumie tak grał cały skład gości i właśnie ten brak szybkich decyzji sprawił, że pomimo całkiem niezłej gry, dobrych sytuacji prawie nie było. Zresztą tak jak po stronie Cracovii, ale tu kompletnie zawiodło podejście. To była mentalność San Marino. Najgorsze 45 minut Probierza w przy Kałuży. “Pasy” zachowywały się w pierwszej części spotkania, jakby istniała tylko ich połowa, że piłkę wystarczy wybić za połowę i fajrant. I na tym ucierpiał cały mecz. Cracovia wymieniła niecałe sto celnych podań (prawie dwa razy mniej od Wisły), mieli ledwie 40% posiadania piłki i jeśli wyszli do ataku więcej niż dwójką za swoją połowę, to naprawdę było zjawiskiem paranormalnym.

Niestety po zmianie stron do tego poziomu dostosowała się Wisła i była to kompletna mizeria. W wywiadzie pomeczowym słaby poziom sportowy skwitował Maciej Sadlok. A mógł milczeć…

Sorry Maciek, takie coś nie przejdzie. Święta Wojna bywała zamknięta. Było tak, że obie ekipy wykopały okopy wokół bramek i nie działo się za wiele, ale występowało chociaż jakieś minimum jakości i przyzwoitości. Było tak źle, że aż Daniel Stefański wziął się do roboty i podkręcił temperaturę spotkania. Najpierw odgwizdany rzut karny po ręce Mehremicia, ale po konsultacji z VAR-em cofnął decyzję. Raczej słusznie, chociaż powtórki nie wyjaśniły wszystkiego. Chwilę później kolejny karny i kolejna kontrowersja. Szymonowicz zrobił wślizg w polu karnym, który wykorzystał Brown-Forbes i wywalczył rzut karny, który sam wykorzystał. Do tego momentu Stefański jeszcze trzymał kontrolę nad meczem, ale później wyrzucił z boiska strzelca bramki i zaczął się festiwal. Dziwne kartki i równie dziwne braki kartek. Jakim cudem Lis po uderzeniu rywala nie otrzymał czerwonej kartki? To wie tylko rozjemca spotkania.

Po derbach trzeba stwierdzić, że mamy aż trzech rannych. Wisła coś tam pokazała, ale wypuściła zwycięstwo. Cracovia zagrała po prostu źle, a Daniel Stefański powinien dokładnie przejrzeć powtórki po spotkaniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x