Mentalny kryzys Pepa Guardioli

Guardioli

chinadaily.com

Do sezonu 2011-2012 Barcelona z całą pewnością podchodziła z optymizmem. Poprzednią kampanię zakończyła wspaniałymi triumfami na krajowym podwórku oraz w Lidze Mistrzów grając futbol nie tylko skuteczny, ale także miły dla oka. Niewiele wskazywało na to, że siłę tę da się okiełznać, tym bardziej, że latem ekipa została wzmocniona kolejnymi świetnymi zawodnikami – z włoskiego Udinese kupiono obiecującego skrzydłowego Alexisa Sancheza, a z Arsenalu do domu po latach transferowej telenoweli w końcu powrócił syn marnotrawny, czyli Cesc Fabregas. Nie był to jednak dla Katalończyków czas tak udany, jakby sobie wymarzyli. Najbardziej odczuł to lider, mentor, trener zespołu – Pep Guardiola, dla którego sezon ten, notabene ostatni na ławce trenerskiej Barcy, był psychicznym utrapieniem.

Co tak właściwie się stało? Katalończyk aż tak bardzo zamartwiał się wynikami? Przecież były one całkiem imponujące. Owszem, na koniec sezonu rozpędzony pociąg w bordowo-granatowych barwach dotarł „zaledwie” do stacji „Puchar Króla”, ale po drodze zgarnął jeszcze Superpuchar Hiszpanii, Superpuchar Europy oraz Klubowe Mistrzostwo Świata. Któż by w ciemno nie wziął w ciemno takiej kampanii? No właśnie Pep Guardiola, ale osiągane rezultaty to był jeden z mniejszych jego problemów.

Wszystko zaczęło się tak naprawdę jeszcze wcześniej, gdy w Realu swoje rządy wprowadził Jose Mourinho. Cztery Los Clasicos w osiemnaście dni w 2011 roku przeszły do historii nie tylko ze względu na ich natężenie, czy to, co działo się na murawie, ale też przez to, co odbywało się poza nią. Wszystkie docinki i brudne gierki Mourinho zalazły za skórę wrażliwemu na krytykę Guardioli, który chciał skupić się wyłącznie na tym, co na boisku. Gdyby ktoś w ten sposób atakował Portugalczyka, zapewne by to po nim spłynęło, ale nie po Pepie. On wyczuwał w tym coś osobistego, gdzie dla jego oponenta ze stolicy Hiszpanii stanowiło to element pracy. Sam The Special One stwierdził, iż szanuje Pepa i ma z nim dobre relacje, pomimo tych wszystkich utarczek w mediach. Guardiola na pewno nie myślał tak samo. Czarę goryczy przelał incydent z sierpnia 2011 roku. Podczas rewanżowego starcia Barcelony z Realem o Superpuchar Hiszpanii na Camp Nou Mourinho podczas zamieszania wsadził (celowo) palec do oka asystentowi, a zarazem przyjacielowi Pepa – Tito Villanovie. Sam Guardiola po latach stwierdził, że nie potrafił cieszyć się tymi spotkaniami, choć były wielkie i często je wygrywał, gdyż cały czas miał w głowie obraz wszystkich matactw szkoleniowca Los Blancos.

Guardioli coraz trudniej było także zarządzać szatnią. Gdy obejmował drużynę w 2008 roku jej najwybitniejsze postacie, takie jak Messi, Xavi, czy Puyol, choć piłkarzami byli wielkimi to nie mieli jeszcze na koncie tylu wspaniałych sukcesów, co cztery lata później, gdy wizjoner z Santpedor opuszczał Camp Nou. W 2012 Messi bez wątpienia nie był już tym samym introwertycznym chłopcem z ogromnym talentem, co parę lat wcześniej. Był najlepszym piłkarzem świata, a dla wielu nawet najlepszym piłkarzem w historii. Gdy na początku sezonu 11/12  po przerwie reprezentacyjnej rozpoczął jeden z meczów na ławce, żeby odpocząć, obraził się i po wejściu na boisku człapał po murawie, a następnego dnia nie przyszedł na trening. Zaczynając swoją trenerską przygodę w Blaugranie Guardiola zastał zawodników, wypalonych, bez wiary w siebie, zupełnie innych niż ci, którzy przyjechali na pierwszy trening przed – jak się okazało – ostatnim rokiem jego kadencji w stolicy Katalonii.

Kumulacja kłopotów

Pep zaczął wątpić w swój pomysł na tę drużynę i właściwie miał ku temu powody. Weźmy na przykład zremisowany na wyjeździe 2:2 ligowy mecz z Athletikiem Bilbao z jesieni 2011 roku. Baskowie prowadzeni przez guru Guardioli, Marcelo Bielsę, zaprezentowali sposób na powstrzymanie Barcelony, z którego garściami czerpali w przyszłości chociażby trenerzy Chelsea czy Realu. Grali dynamicznie, zwartymi formacjami, nie dopuszczali do tego, aby podania piłkarzy Barcelony docierały między linie. Spotkanie zakończyło się wynikiem 2:2, gdy w końcówce rzutem na taśmę stan rywalizacji wyrównał Messi, od którego mistrzowie Hiszpanii byli uzależnieni jak nigdy wcześniej. Problemy zaczęły się mnożyć. Coraz więcej drużyn grało podobnie jak Bilbao i Barca gubiła z nimi punkty. Do tego doszły kłopoty kadrowe, zwłaszcza w ataku, który całkowicie opierał się na Messim. W całym sezonie Argentyńczyk zdobył 73 gole, a miano drugiego najlepszego strzelca dzierżyli Sanchez i Fabregas z dorobkiem… 15 bramek. Poważna kontuzja Villi oraz wahania formy Pedro sprawiły, że poza La Pulgą zwyczajnie nie miał kto trafiać do siatki. Nie pomagali też zbytnio wychowankowie werbowani do pierwszej drużyny – Cristian Tello oraz Isaac Cuenca. Stawianie na nich doprowadziło do pewnego efektu domina, który także mocno przyczynił się do utraty kontroli przez Guardiolę. Trener potrafił w najważniejszych meczach sezonu, jak El Clasico, czy półfinałowe starcie Ligi Mistrzów z Chelsea odstawić od składu Pedro, Alexisa, czy Fabregasa (który w tejże kampanii często występował w ataku), kosztem kogoś z dwójki Cuenca-Tello. Efektów to nie przyniosło, młodzi zawodnicy zaczęli tracić pewność siebie, a ci bardziej doświadczeni zaczęli się zastanawiać, co jest z nimi nie tak. No bo skoro taki geniusz jak Guardiola sadza ich na ławce to raczej się nie myli, więc oni muszą robić coś źle. Prawda jest taka, że nie robili. Pep chciał w ten sposób nieco wstrząsnąć grupą nasyconą sukcesami, ale nie przyniosło to oczekiwanych rezultatów. Z Champions League odpali, a w decydującym meczu o mistrzostwo Hiszpanii ulegli Realowi, przekreślając tym samym swoje szanse na trofeum.

Jednak poczucie zawodowego spełnienia zawodników, czy fochy nie były największymi problemami, z jakimi musiał się zmierzyć. Jesienią 2011 roku u Tito Villanovy zdiagnozowano raka ślinianki. Pep miał przekazać tę informację wszystkim zawodnikom w szatni, ale po prostu nie dał rady. Nogi się pod nim ugięły, nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Wyręczyli go w tym lekarze. I nie był to pierwszy raz, gdy musiał się zmagać z taką informacją. Kilkanaście miesięcy wcześniej u Erica Abidala stwierdzono nowotwór wątroby. Nietrudno się domyślić, że Guardiolę poruszyła ta informacja, gdyż zawsze swoich piłkarzy traktował jak bliskich i czuł się za nich odpowiedzialny. Dwie bliźniaczo do siebie podobne, dramatyczne sytuacje w przeciągu dwóch lat – trudno byłoby znaleźć osobę, która na luzie radziłaby sobie z takim bagażem doświadczeń.

Praca w Barcelonie mocno wpłynęła również na to, ile czasu poświęcał rodzinie. Będąc urodzonym perfekcjonistą, większość dnia spędzał na analizowaniu gry rywala, cały czas doszukując się także mankamentów i elementów do poprawy, przez co oczywiście nie przebywał z rodziną tyle, ile by chciał. A bardzo mu tego brakowało i czuł się z tym źle. Pewnego razu jeden z członków sztabu zauważył go mocno zmartwionego i zapytał się, co się stało. Pep odparł, że opuścił wczorajszy występ córki w balecie, bo rozpracowywał kolejnego przeciwnika. Nigdy do końca nie ufał analitykom, wolał sam mieć kontrolę nad tym aspektem przygotowania drużyny.  Nie miał też czasu na inne pasje, jak na przykład podróże. Paradoksalnie, bo z Barceloną podróżował sporo w różne zakątki świata, ale trudno przecież w takich momentach o choćby chwilę na podziwianie zabytków, kiedy za moment czeka cię ważna batalia w Champions League.

Pep mówi “dość”

Nic dziwnego, że coraz poważniej myślał o odejściu i rocznej przerwie od pracy. Wątpliwości pojawiły się u niego już w październiku 2011 roku, kiedy od razu poinformował prezydenta Rosella i dyrektora sportowego Zubizarretę o tym, że wraz z końcem sezonu może opuścić Barcelonę. Nie powiedział tego na sto procent, ale zaznajomił sterników z możliwością takiego scenariusza.  W starającej się o niepodległość Katalonii został obiektem kultu, wzorem do naśladowania. Wzorem, którym nigdy się nie czuł. Rola ta mocno go przytłaczała, tak samo jak wszystko to, co wydarzyło się w klubie w sezonie 2011-2012. Stał się małomówny, odizolowany od reszty, wyłysiał, a resztki czarnych włosów pokryła siwizna. Pracował non stop, był wyczerpany, a i tak musiał brać leki nasenne, żeby zmrużyć oczy. Zaczął nawet narzekać na sędziów, co do tej pory nigdy mu się nie zdarzało. Praca, która była jego pasją po prostu przestała sprawiać mu frajdę. Wiedział, że potrzebuje przerwy, czasu na restart. W kwietniu 2012, po odpadnięciu z Ligi Mistrzów ogłosił swoją decyzję prezydentowi Sandro Rosellowi, a dwa dni później całemu światu na konferencji prasowej:

– Jesteście najlepsi i ze wszystkich was jestem dumny. Ale teraz nie mam siły, by kontynuować pracę, i przyszedł czas, żebym odszedł. Jestem wyczerpany. Koło października wyznałem prezydentowi, że zbliża się mój koniec w roli trenera. Ale nie mogłem wam wtedy tego powiedzieć, bo mogłoby to przysporzyć więcej problemów. Szkoleniowiec, który mnie zastąpi, da wam to, czego ja już nie mogę dawać. Będzie silny. Ryzykowne byłoby gdybym kontynuował pracę, ponieważ moglibyśmy się wzajemnie skrzywdzić. Cały czas o was myślę i nigdy nie mógłbym sobie tego wybaczyć. Wymyśliłem tak wiele innowacji taktycznych, które wy wprowadzaliście w życie. Zostawiam was z poczuciem dobrze wykonanej pracy, wypełnionego zadania. Ten klub ma nieokiełznaną siłę, ale jestem trzecim trenerem w jego historii pod względem liczby meczów w roli szkoleniowca, a to wszystko w zaledwie cztery lata. To, czego dokonaliśmy, jest wyjątkowe, bo żywot trenerów Barcelony nie jest długi. Nam się udało, ponieważ wygrywaliśmy. Z każdym jednak zwycięstwem moja siła stopniowo znikała. Odchodzę jako bardzo szczęśliwy człowiek. Prezydent zaoferował mi inne stanowisko, ale jeśli chcę odzyskać siły, muszę się od tego całkowicie odsunąć.

Takimi słowami Pep Guardiola 27 kwietnia 2012 roku zakomunikował całemu Barcelonismo swoje odejście, kończąc tym samym najpiękniejszy okres w historii klubu, okraszony zdobyciem 14 trofeów oraz zaprezentowaniem światu niepowtarzalnego stylu gry. Choć zmęczony to dumny z siebie i spokojny o przyszłość, bo zastąpić go miał zostać nie kto inny, jak jego druh – Tito Villanova, który planował wprowadzić nowe pomysły do drużyny i po raz kolejny zmotywować ją do osiągnięcia rzeczy wielkich. Pep natomiast udał się na zasłużony odpoczynek, zwiedził kawał świata, pomieszkał w Nowym Jorku, aż w końcu przyjął ofertę pracy w Bayernie Monachium.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x