Kielecki huragan zdmuchnął biało-zielony zamek z piasku. Co dalej z Lechią?

Lechia Gdańsk - kibice / fot. Mikołaj Barbanell (Piłkarski Świat)

Przez ostatnie kilka tygodni można było odnieść wrażenie, że Lechia zaczyna powoli wychodzić na prostą. Wyniki spotkań z Zagłębiem, Legią, oraz Lechem, może nie były rewelacyjne, ale styl gry zdecydowanie się poprawił. Wczorajszy mecz z Koroną był jednak dla gdańszczan jak kubeł zimnej wody. Przypomniał on, że w klubie kłopoty sięgają głębiej, niż tylko spraw czysto boiskowych. 

W gdańskim klubie słowo “stabilizacja” ewidentnie zostało powymazywane ze wszystkich słowników. Już kilka lat temu Lechia była obiektem kpin, ze względu na ilość i jakość dokonywanych transferów. Kilkunastu nowych zawodników w każdym kolejnym okienku, trenerzy zmieniani jak rękawiczki, to wszystko mocno wstrzymywało rozwój kubu, o solidnym przecież jak na polskie warunki zapleczu.

W sezonie 2015/16 wszystko się zmieniło, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Nad Bałtykiem pojawili się zawodnicy z naprawdę solidnym CV (Krasić, bracia Paixao, Maloca), a także młodzieżowcy ze znanych, głównie portugalskich akademii. Pojawił się wreszcie nowy trener, który wniósł do klubu powiew zachodu, i taktyczną ekspertyzę, jaką nie mógłby pochwalić się żaden z naszych ligowych szkoleniowców. Przez półtora sezonu wszystko wyglądało naprawdę dobrze. Co prawda najwyższy cel, jakim było zagranie w pucharach, ostatecznie nie został osiągnięty, ale fakty są takie, że Lechię od mistrzostwa dzieliła jedna jedyna bramka. Co więc poszło nie tak?

Najkrócej powiedzieć można, że zawaliło się wszystko na raz. Jest w tym na pewno trochę pecha, ale ogromna część problemów wynikła niestety ze sposobu zarządzania drużyną. Za kontuzje kluczowych piłkarzy, jakimi są w Gdańsku Haraslin i Peszko, czy też aktualny spadek formy Dušana Kuciaka, ciężko kogokolwiek winić. Kataklizm w formacji defensywnej, jaki nawiedził w tym sezonie Lechię, to już jest problem, którego dało się uniknąć.

W zeszłym sezonie skuteczność defensywna Lechii opierała się, pomijając wspomnianego Haraslina, głównie na Malocy, Janickim, Borysiuku, oraz Sławczewie. Cała czwórka to zawodnicy bardzo drodzy w utrzymaniu, a w przypadku Borysiuka i Sławczewa jedynie wypożyczeni przez Lechię. Utrata całej czwórki jednocześnie (jedynie Sławczewa udało się po pewnym czasie ponownie ściągnąć do Gdańska) była absolutną katastrofą. Zarząd klubu popełnił ogromny błąd opierając trzon zespołu na zawodnikach wypożyczonych, a jeszcze większy, pozwalając odejść dwójce najlepszych stoperów, zanim zapewniono drużynie odpowiednie za nich zastępstwo. Wiadomo, zatrzymanie zawodników, którzy chcieli odejść, nie byłoby sytuacją idealną. Bez wątpienia byłaby ona lepsza od tej, w jakiej klub znalazł się po zamknięciu okienka transferowego. Budując klub w ten sposób, można się było spodziewać, że prędzej czy później wszystko runie jak zamek z piasku. Właśnie runęło, i to z całkiem niezłym hukiem.

Sytuacja jest niestety taka, że Lechia na bokach defensywy dysponuje doświadczonym, ale też coraz starszym Wawrzyniakiem, wiecznie kontuzjowanym, 33-letnim Wojtkowiakiem, chimerycznym Pawłem Stolarskim, a także przebojowym w ataku, ale nieco zawodnym w obronie Mato Milosem. Pozycja stopera to dla trenera Owena jeszcze większy problem, bo najlepszą w tej chwili opcją jest Błażej Augustyn, który świetne interwencje przeplata koszmarnymi błędami. Obok niego pojawiają się ostatnio Michał Nalepa i Joao Nunes, którzy, delikatnie mówiąc, nie za bardzo sprawdzają się na poziomie Ekstraklasy.

Po kieleckim tornadzie, jakie przeszło wczoraj przez Gdańsk, po raz kolejny zaczynają pojawiać się spekulacje dotyczące kolejnej zmiany na stanowisku trenera. Osobiście uważam, że to najgorsze, co mogło by teraz spotkać Lechię. Za wczorajszy wynik trener ponosi dużo mniejszą odpowiedzialność niż sami zawodnicy. Rzeczywiście, można by się spodziewać, że przerwa pomoże zawodnikom podnieść się z kolan po pierwszej połowie, że w szatni padną tzw. “mocne słowa”, i zespół zacznie grać. Z całą pewnością można się też jednak spodziewać, że zawodnicy nie będą sami popełniać tylu komicznych wręcz błędów, i nie sprezentują rywalom czterech bramek w jednym meczu. To właśnie był wczoraj główny problem Lechii.

Jak sami przyznali Dušan Kuciak i Kuba Wawrzyniak, problem nie był w taktyce, tylko w indywidualnych decyzjach zawodników. Osobiście dodam jeszcze od siebie, że, w przypadku niektórych zawodników, problem leży też w braku zaangażowania. To, co pokazał wczoraj Rafał Wolski, to była zwyczajna kpina. Od zawodnika, który uznawany jest za największy talent w drużynie, i który dostawał ostatnio miejsce w Reprezentacji Polski, na pewno mamy prawo wymagać więcej, niż tylko spacerowania po boisku z rozłożonymi rękami.

Jedyne co może teraz zrobić Lechia, to przeczekać do zimowego okienka transferowego. W tym czasie trzeba będzie wybiegać i wywalczyć ambicją jak najwięcej punktów, bo nie ma co się już raczej łudzić, że ta drużyna, w takim składzie, będzie w stanie wiele ugrać samą jakością gry. W Gdańsku po raz kolejny zaburzyć trzeba będzie i tak pozorną stabilizację, i przeprowadzić dogłębną rewolucję. Tym razem taką, która obejmie nie tylko szatnię, ale też struktury zarządzania klubem. Zasiąść tam musi w końcu ktoś, kto zrozumie, że klubu piłkarskiego nie da się budować na rok, i pomyśli o przyszłości gdańskiej piłki bardziej długofalowo.

A ja póki co będę trzymać kciuki za Lechię w piątek, w derbach z Arką. Nawet nie tyle za klub, co za piłkarzy. Naprawdę nie chciałbym być w ich skórze, jeśli powtórzą przedstawienie, jakie pokazali w meczu z Koroną. Pierwsze ostrzeżenie dostali od kibiców wczoraj wieczorem, drugie może być już bardziej nieprzyjemne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x