Honved Budapeszt: Przymierzając buty legendarnych kolegów

Honved Budapest

Ria, ria, Hungaria!“, “Hajra Magyarok!” i wiele innych okrzyków, mających zachęcić do walki reprezentację Węgier, można usłyszeć z zielono-czerwonego tłumu, przemierzającego ulice Budapesztu, w poszukiwaniu areny zbliżającego się widowiska. “Pokonamy Francuzów – nie mają z nami żadnych szans.” – mówi Adam, 42-letni pracownik Aldi’ego: węgierskiego odpowiednika Lidla – “To u nas działa najlepsza liga na świecie i grają, a także szkoleni są, najlepsi piłkarze. Wygramy bez dwóch zdań“. Do pubu “6:3“, o znaczenie nazwy którego, nie trzeba pytać żadnego Węgra, przybywa coraz więcej ludzi. Wszyscy jak jeden mąż wpierw z rozrzewnieniem zerkają na pamiątki po legendarnym meczu na Wembley, by dopiero po chwili spojrzeć na umieszczony w środku sali telewizor i rozpocząć wspieranie swoich. “Kiedyś, takie zaangażowanie kibicowskie można było zobaczyć przy okazji każdego spotkania węgierskich klubów piłkarskich – teraz, ewentualnie tylko na meczach reprezentacji lub, jak dzisiaj, podczas meczów Magyar’ów w piłkę wodną. Jest jednak nadzieja, iż to się zmieni, gdyż będzie miał kto grać. Pojawiło się kilku, kilkunastu naprawdę utalentowanych chłopców, którzy mają szansę zdobyć świat, bo zarządza nimi mądry człowiek, mający prawdziwy pomysł na piłkę“. Kogo Adam ma na myśli? “Kispest, tj. Honvéd Budapeszt i to, że wreszcie naprawdę wzięli się tam za szukanie następcy Puskása“.

***

Wchodząc lub wychodząc z budynku klubowego każdy piłkarz, albo działacz czuje na sobie spojrzenie. Spojrzenie przenikliwe, pełne troski, ale także dające poczucie pewności siebie oraz nadzieję, że to co się robi ma sens. Jozsef Bozsik oraz Ferenc Puskas, bo to ich portrety uwidocznili kibice na graffiti niemalże dokładnie przed wejściem do akademii piłkarskiej Honvedu Budapeszt, mimo iż teoretycznie widzą tylko to co dzieje się centralnie przed nimi, zdają się patrzeć bardziej globalnie. Obaj wydają się przejęci codziennym funkcjonowaniem większej całości, jaką tworzy ich raj, ich mała ojczyzna – Kispest, aktualnie XIX dzielnica Budapesztu. “Oni obaj od małego oddychali Kispestem, a właściwie Kispestem AC, ponieważ tak za czasów ich młodości nazywał się Honved. ” – mówi nam Kálmán Kaszás, archiwista Czerwono-czarnych – “Dwaj sąsiedzi, zżyci ze sobą oraz klubem niemalże jak bracia, a wszystko dlatego, iż mieszkali obok siebie, a ich trzecim kompanem był, znajdujący się tuż za płotem, lokalny stadion”. Popisując się na pobliskich podwórkach obaj marzyli o tym, by pewnego dnia móc przywdziać pasiasty trykot i godnie reprezentować zespół z małego Pestu [Kispest – węg. Mały Pest – red.], a następnie rozsławić go na całym świecie. “Ich obsesja na punkcie piłki była tak duża, iż np. Puskas jr trenował z młodzikami Kispestu jeszcze nim w ogóle mógł starać się o akces do zespołu. Granicą wyznaczaną przez klub przy ewentualnym przyjmowaniu do drużyn młodzieżowych był wiek, a dolna bariera w najmłodszym roczniku wynosiła 11 lat. W konsekwencji doszło do tego, że Ferenc Puskas jr zaczął posługiwać się zmyślonymi danymi osobowymi Miklósa Kovácsa, aby tylko móc grać w piłkę w klubie.” – tłumaczy Kaszás. Nie tylko popularni Öcsi [Puskas] oraz Cucu [Bozsik] pragnęli, aby Kispest miał wielką drużynę, godną rywalizacji z pobliską stolicą – takie założenie istniało już w czasie zakładania struktur czerwono-czarnych.

Kiedy w 1909 roku przedstawiciele wielu miejscowych ekip sportowych rozmawiali o pomyśle powstania jednego, obejmującego całe miasto zespołu, doszło między nimi do kłótni. Wobec większości, jaką w całej naradzie mieli lekkoatleci, nie dziwnym jest, że na pierwszą nazwą powoływanego do życia tworu przegłosowano Kispesti Atlétikai Club. W momencie, gdy doszło jednak do głosowań na temat standardów jakie miały obowiązywać w klubie, a także dyscyplin uznawanych w nim za najważniejsze, faceci kochający sporty drużynowe nie odpuścili, co spowodowało, iż ich nowy zespół podzielony został na odpowiednie sekcje. “Najważniejszym, z późniejszej perspektywy, aspektem debat było natomiast podjęcie decyzji o utworzeniu, jednych z pierwszych na terenie dzisiejszych Węgier, drużyn juniorskich. W tej sprawie wszyscy zgromadzeni na zebraniach byli jednomyślni.” – zaznacza w rozmowie z PŚ klubowy kustosz – “Proces powstania przyszłego Honvedu trwał ponad rok, gdyż nazwę wybrano już w 1908, a kilka miesięcy później ustalono czerwono-czarne barwy zespołu, odpowiadające kolorom kojarzonym z Kispestem. Dzięki tym długim dyskusjom, założyciele mogli więc niemalże od razu ruszyć z pracą u podstaw w każdym, zaplanowanym wcześniej kierunku“. Pierwotne założenia szybko zaczęły przynosić owoce, szczególnie na płaszczyźnie futbolowej. Duże zasługi w tym zakresie miał Ferenc Puskas sr., który po zawieszeniu butów na kołku został jednym z trenerów Kispestu AC. To właśnie on został pierwszym mentorem wielu przyszłych, węgierskich piłkarzy pochodzących spod Budapesztu, a szczególnie swojego biologicznego syna Puskasa jr. oraz  tego “przyszywanego”, jak mówiło się o Bozsiku. Wszystko, dlatego, iż ojciec wielkiego piłkarza nie bał się namawiać szkoleniowców pierwszego zespołu, by Ci postawili na co zdolniejszych lub ambitniejszych adeptów lokalnej szkółki. “Od tamtego momentu minęło już prawie trzy czwarte stulecia, a klub ponownie stawia na młodych chłopaków. Po części wynikło to z olbrzymich problemów, z jakimi przed kilkoma laty musieliśmy się mierzyć, jednakże teraz jest to całkowicie nowe otwarcie.” – tłumaczy Kálmán Kaszás – “Czerwono-czarna akademia piłkarska jest naszą przyszłością i dbamy o nią jak nigdy.

fot. Brak sukcesów powoduje, że wciąż na Węgrzech najczęściej wspomina się wynik 6:3 z Wembley.

Mimo szumnych wypowiedzi działaczy obecnego mistrza Węgier, pierwszy kontakt z obiektami Honvedu może zaskoczyć młodszą część polskiego środowiska kibicowskiego. Mur wokół całego terenu, niewielka brama opatrzona plastikową mapą stadionu oraz aren treningowych z herbem klubu wieńczącym całe dzieło. Tuż obok malutkie, żywcem przypominające bunkier, kasy biletowe, a w oddali majaczący dwupiętrowy budynek, wyglądający niczym… mały blok mieszkalny. Zza siatki co dociekliwsi zobaczą jeszcze dach kameralnego obiektu Kispestu, nad którym górują cztery jupitery usytuowane na gigantycznych słupach – prawdopodobnie świadkach wieloletniej historii zespołu z XIX dzielnicy Budapesztu. Przechodząc przez furtkę do czerwono-czarnego świata miejsce wstępnego zwątpienia zajmuje iskierka nadziei: na znajdującym się tuż przy wejściu sztucznym boisku trenuje dwudziestu kilku chłopców podzielonych przez swoich trenerów na 2 grupy. “To zespół do lat 17.” – informuje nas Armin Papp jeden z ludzi odpowiedzialnych za przygotowanie szesnastolatków. Mimo iż młody szkoleniowiec przyznaje się do tego, że w Honvedzie pracuje bardzo krótko, chętnie wyjaśnia to co dzieje się w akademii na przykładzie piłkarzy wydanych na świat na przełomie wieków. “Chłopcy z każdego rocznika są wewnętrznie podzieleni na 2 grupy, co jakiś czas mieszane między sobą. Każdą z nich, oprócz głównego trenera, zajmuje się jeszcze specjalnie wyznaczony asystent, który rolę pierwszoplanową przejmuje w dni takie jak dzisiaj tj. w piątek*, kiedy odbywa się wewnętrzny sparing rocznika. W ciągu całego tygodnia zespół normalnie trenuje pod okiem Farkasa Tibora, ale tuż przed weekendem całotygodniowe przygotowania podsumowywane czystą grą.” – tłumaczy Papp. Podczas rozgrzewki na trybunie ustawionej wzdłuż murawy zasiadło trzech kolejnych szkoleniowców, co ciekawe każdy w innym jej sektorze. Wszyscy trzej oraz siedzący po przeciwnej stronie boiska Herczeg Lirce – główny menedżer akademii – mają za zadanie sporządzić raporty, zawierające wszelkie spostrzeżenia dotyczące grającego zespołu. Wprawne oko wypatrzy również elektroniczny sprzęt rozstawiony wokół boiska, dzięki któremu  odręczne notatki człowieka zostaną wsparte tzw. Big Data z czujników noszonych przez młodzież na specjalnych kamizelkach. Rocznik 2000 rozpoczyna swój mecz o godzinie 10, jednakże już wcześniej identyczny schemat działań miał miejsce podczas zajęć dla czternastolatków, a jak zdążył nam powiedzieć trener Papp, wszystko powtórzy się tego dnia jeszcze dwa razy: wobec piętnasto- i szesnastolatków.

Na pierwszy rzut oka pełen profesjonalizm, lecz poza Węgrami pojawiają się głosy, iż podobnie jak w przypadku Polski, na wschodzie nie istnieje coś na wzór centralnego systemu szkolenia juniorów. Tendencja ta zdaje się być podtrzymywana przez akademię stworzoną przed kilkoma laty w Felcsut przez premiera Victora Orbana, której działanie, jak do tej pory, jest dosyć mierne, co potwierdził raport sporządzony przez belgijską organizację Double Pass, zajmującą się doradztwem w obszarze futbolowych szkółek piłkarskich. Zupełnie inaczej ten dokument traktował o Czerwono-czarnych. Dwa lata temu, kiedy Belgowie sporządzili dla Węgierskiego Związku Piłki Nożnej (MLSZ) specjalny audyt, w którym pod lupę wzięto m.in. poziom wykwalifikowania kadry trenerskiej wszystkich krajowych akademii, dwóm szkoleniowcom pracującym na co dzień w Honvedzie: Herczeg’owi Lirce’owi oraz Jasper’owi de Muijnckkel’owi przyznane zostały najwyższe noty. “Z liczbami się nie dyskutuje, a wszystkim, którzy uważają inaczej chcę powiedzieć otwarcie: ODWALCIE SIĘ! Albo przyjedźcie i zobaczcie jaką pracę wykonujemy każdego dnia – wtedy zmienicie zdanie.” – żywiołowo opowiada PŚ George F. Hemingway, prezes Kispestu. – “Cały projekt zaczęliśmy tworzyć w 2006 roku i od tamtego czasu w klubie zmieniło się niemal wszystko. Wstęp, jaki tu zaliczyłem nie napawał optymizmem przez co długo nie mogłem zająć się tym co naprawdę ważne. Teraz jednakże mogę powiedzieć z całą stanowczością, że mamy tutaj pełnoprawną akademię, w której nie tylko szkolimy wspaniałych piłkarzy, ale przede wszystkim ludzi“.

fot. Warunki na obiektach Honvedu nie kandydują do miana klasy światowej, ale nie to jest najważniejsze.

Początki w węgierskim futbolu dla aktualnie 65-letniego Amerykanina nie były najłatwiejsze, gdyż przejął on de facto tonący okręt opuszczony przez całą załogę. Wcześniej Hemingway zdecydował się zainwestować w  Kispest po tym, jak jeden z wyżej postawionych pracowników jego wschodnioeuropejskiej franczyzy Pizza Hut opowiedział mu o sytuacji, mającej miejsce wewnątrz Honvedu. Biznesmen nie zastanawiał się długo i kilka dni po rozmowie ze swoim podwładnym wystosował do władz Czerwono-czarnych pismo, w którym zgłosił chęć przejęcia drużyny. Wobec zmian na szczycie z pracy w klubie zrezygnowali praktycznie wszyscy jego pracownicy – począwszy od trenera, a skończywszy na sprzątaczkach. Hemingway musiał więc stawiać klub zupełnie od nowa, ale jak on sam twierdzi piłkarski biznes rządzi się tymi samymi prawami, co każdy inny, stąd zakasawszy rękawy, prezes własnymi rękami ruszył do naprawy legendarnego hegemona. Stan rzeczy z jakim musiał mierzyć się Amerykanin najlepiej opisuje fakt, iż pierwsza decyzja, jaką nowy właściciel musiał podjąć po objęciu kierowniczego stanowiska dotyczyła zakupu do obiektów klubowych… papieru toaletowego.  Później jednak starszy mężczyzna, posiadający dalekie, węgierskie korzenie, zabrał się do organizowania ważniejszych spraw w funkcjonowaniu klubu – jedną z nich były układy z kibicami. W Kispescie za pewnego rodzaju symbol przejęcia klubu przez nowego właściciela przyjmuje się dzień, w którym ze stadionu zniknęła większa część płotów odgradzających fanów zasiadających na trybunach od powierzchni murawy. “Mam takie podejście, iż w klatce lub za ogrodzeniem, trzyma się zwierzęta. Trzeba więc było oddzielić stadionowe bestie od normalnych ludzi.” – tłumaczy George F. Hemingway – “Kiedy udało nam się przepędzić z obiektu zwierzęta nie było potrzeby, aby coś takiego jak płot tworzyło sztuczną barierę między fanami a futbolem”.

Po zaprowadzeniu wstępnego ładu organizacyjnego 65-latek mógł zabrać się do tworzenia swego wiekopomnego dzieła – akademii piłkarskiej. Zapatrzony we wzorce hiszpańskie Hemingway, po konsultacjach z ważniejszymi postaciami światka piłki młodzieżowej, postanowił, że na obrzeżach Budapesztu powinna powstać samowystarczalna szkółka, której adepci nie będą musieli opuszczać np. w celach edukacyjnych. Stąd budynek klubowy zaadoptowano na bursę wraz z salami lekcyjnymi, gdzie żyć, uczyć się i trenować może ponad 100 juniorów jednocześnie. “Naszym pierwszorzędnym celem nie jest szkolenie najwspanialszych piłkarzy świata, chociaż jako akademia naprawdę byśmy chcieli, aby tak się działo. Naszym zadaniem jest przygotowanie młodych ludzi do życia w codziennie zmieniającym się świecie, w sposób pozwalający im na korzystanie z wszelkiej wiedzy zdobytej w naszych murach, a przede wszystkim z ich ogromnego talentu.” – podkreśla prezes Czerwono-czarnych. Aby spełnić złożoną samemu sobie obietnicę, amerykański biznesmen wyposażył miejscową bursę w sprzęt niezbędny do efektywnego nauczania, ale przede wszystkim zatrudnił w niej jednych z najlepszych nauczycieli w całym kraju. Dzięki temu przyszli piłkarze są w stanie między treningami zdobyć wiedzę z obszarów wymaganych m.in. w polskich placówkach oświatowych, choć warto zaznaczyć, że największe uwaga budapesztańskich belfrów odnosi się do lekcji informatyki oraz języka angielskiego. Jeśli chodzi o te drugie zajęcia to sam prezes zarzeka się, iż żaden wychowanek akademii nie opuści progów jego szkółki, z przychylnym poświadczeniem o jej ukończeniu, bez znajomości najpopularniejszego języka na świecie w stopniu przynajmniej komunikatywnym. Regularne poprawianie swoich umiejętności lingwistycznych oraz piłkarskich jest tylko wstępem do reguł panujących w życiu codziennym akademii. Każdy z jej członków musi dokładnie pilnować czasów pobudek [7.30], a także ciszy nocnej [22.00], ale przede wszystkim ma ograniczony czas na spędzanie czasu przed komputerem, konsolą, lub przed wyświetlaczem telefonu komórkowego. Używanie sprzętów elektronicznych jest możliwe tylko w czasie wolnym z uwzględnieniem odpowiedniego przedziału czasu, skrupulatnie pilnowanego przez pracowników szkółki, a bezwzględny zakaz korzystania ze smartfonów tyczy się przede wszystkim wspólnego spożywania posiłków. Wtedy też żaden z młodych zawodników nie ma prawa opuścić stołówki, do momentu aż wszyscy trenerzy nie skończą jeść przygotowanych dla nich porcji. Warto jest dodać, iż na przestrzeni wszystkich obiektów klubowych te same zasady tyczą się zarówno zespołu U-14, jak i pierwszej drużyny. Nawet dla największych gwiazd [A może gwiazdek? – red.] pokroju Davida Lanzafame nie ma żadnej taryfy ulgowej: każde, nawet najmniejsze odstępstwo od dyscypliny jest surowo karane, zwłaszcza w dobie przejęcia szkolnictwa klubowego przez zagranicznych szkoleniowców.

fot. Kto ze starszych kibiców nie chciałby kupić biletu na mecz w takich okolicznościach “przyrody”?

Globalne podejście do spraw akademii sprawia, iż Honved Budapeszt nie zawęża pola poszukiwań przyszłych gwiazd futbolu tylko i wyłącznie do terenów okolicznych Kispestu czy całej stolicy. Według danych statystycznych zespoły młodzieżowe mistrzów Węgier składają się przede wszystkim z Madziarów, urodzonych na przestrzeni całego kraju, ale trenują tam też również chłopcy z Bałkanów, Słowacji, USA i Nigerii. Generalnie istnieją trzy drogi, dzięki którym nastolatek może stać się zawodnikiem Magyar Futball Akademia [MFA]:  Pierwszą z nich jest transfer wyróżniających się, młodych ludzi z drużyn dziecięcych Honvedu do zespołu U-14, kolejna to rekomendacja skautów Czerwono-czarnych, a następnie zaproszenie ze strony klubu, natomiast na samym końcu znajdują się coroczne testy, podczas których na boiskach Kispestu prezentuje się około 400-500 chłopców, mających nadzieję na angaż w danym roczniku. Jak podają miejscowi działacze, wszystkich młodych zawodników, w jakikolwiek sposób trenujących z pasiastym herbem na piersi jest aktualnie około 350. Ta liczba może gruntownie wzrosnąć już w przyszłym roku, ponieważ w grudniu planowane jest oddanie do użytku nowych obiektów treningowych Honvedu, gdzie znajdzie się miejsce dla aż 9 pełnowymiarowych boisk zarówno z naturalną, jak i sztuczną murawą, co w porównaniu z obecnym stanem 3.5 boiska [1 sztuczne, 1 treningowe naturalne, płyta główna i… pół boiska za trybuną główną – red.] jest pewnego rodzaju rajem. “Ta inwestycja z pewnością pomoże nam w poszukiwaniu następców wielkich mistrzów: Puskasa, Bozsika czy Grosicsa, jednakże bądźmy szczerzy: Węgry to niewielki kraj i istnieje małe prawdopodobieństwo, iż w ciągu najbliższych lat na tych terenach wyrośnie pokolenie, godne zastąpić legendarną, “Złotą Drużynę”.” – zauważa Hemingway – “Spójrzmy globalnie, taka Brazylia, o znacznie bogatszych tradycjach piłkarskich, miała Pele’go, którego tutejszym odpowiednikiem jest z pewnością Ferenc Puskas jr. Ilu takich Pele’ch udało się wyszkolić za oceanem od czasu tego jedynego prawdziwego? Żadnego. Można mówić, iż mieli Ronaldo czy teraz Neymara, ale… to nie ta sama półka co Pele. W Argentynie udało się znaleźć zastępcę Maradony, ale to wyjątek potwierdzający regułę. My dzień w dzień przymierzamy buty legendarnych kolegów, ale czy kiedyś do nich w pełni dorośniemy?

Pewien rodzaj dorosłości MFA jest widoczny na kartkach ze składem meczowym, wydawanych dziennikarzom przy okazji meczu z DVTK. Każdy były lub obecny członek tejże akademii jest wyróżniony na niej specjalnym dopiskiem, przez co nawet laik łatwo zorientuje się, iż w pierwszym składzie delegowanym przez trenera Erika van der Meera znajduje się 5 przedstawicieli MFA, a na ławce na swoją szansę oczekuje kolejnych 3. Można się kłócić czy występy w pierwszym składzie drużyny z OTP Bank Ligi to pewnego rodzaju wyznacznik jakiegokolwiek sukcesu lokalnej szkółki – nie zmienia to jednak faktu, że w poprzednim sezonie, w osiemnastce meczowej zespołu dowodzony jeszcze wtedy przez Marco Rossiego znajdowało się średnio 6 lub 7 wychowanków, z czego 3-4 nie skończyło jeszcze 22 lat. Nie wiadomo czy któryś z nich zrobi w przyszłości wielką karierę, natomiast pewne jest, iż np. David Bobal zdecydowanie wyróżnia się grą na tle całej drużyny. Część Węgrów twierdzi jednak, że większość zawodników wyprodukowanych do tej pory za sprawą autorskiego projektu prezesa George F.Hemingwaya to typowe “zapchaj dziury”, nie dające żadnych nadziei na przyszłość. Czy jednak nie warto jest spojrzeć na całe przedsięwzięcie nieco pod szerszym kątem, zauważając, iż po tym jak klub został przejęty 11 lat temu, wpierw dokonano w nim gruntownej, trwającej jakiś czas przebudowy, a dopiero później zajęto się akademią, wciąż przyjmującą swój ostateczny kształt? Młodzi, motywowani ogromnymi zdjęciami zespołów mistrzowskich z danych roczników oraz czerwono-czarnych mistrzów Węgier sprzed lat, ozdabiającymi korytarze budynków klubowych, w pewnym momencie muszą coś wynieść ze swojego szkolenia. I chociaż 1.5 miliona euro wydawane rocznie na sprawy związane z MFA jak na razie nie zwróciły się w sposób wielce efektywny, to jest jeszcze na to czas – zwłaszcza, że “młode wilki” z Kispestu już teraz dzielnie stawiają czoła swoim rówieśnikom z Realu, Bayernu czy Sportingu w ramach Pucharu Puskasa. Do tych “fabryk” Honvedowi jeszcze trochę brakuje, ale inwestycja ramię w ramię z premierem Orbanem, której rezultatem będzie ogromne centrum szkoleniowe, pozwoli klubowi, chociaż organizacyjnie skierować się nieco w kierunku zachodu. Zwłaszcza w czasie zimy, gdyż aktualnie klub nie posiada żadnej podgrzewanej płyty, przez co treningi od grudnia do lutego poprzedza niekiedy zbiorowe odśnieżanie placu gry.

fot. George F. Hemingway – człowiek, którego rękawy są dla Honvedu zawsze zakasane.

Sprawa Victora Orbana w Kispescie także posiada podwójne dno. Z jednej strony lider węgierskiej partii Fidesz dołożył się klubowi do rzeczonej akademii oraz zapewnił wsparcie finansowe na potrzeby przebudowy starego obiektu [Ma ruszyć w przyszłym roku – red.], lecz z drugiej ograbił drużynę ze wszystkich pamiątek po Ferencu Puskasie. Działacze Honvedu co prawda śmieją się z całej sytuacji zaznaczając, iż można zabrać człowiekowi rzeczy materialne, ale to co kryje się w jego myślach na zawsze z nim zostanie, z tym, że w ich oczach widać smutek z tego, co się wydarzyło. Kontekst premiera wpływa też bezpośrednio na możliwości finansowe Czerwono-czarnych, które w porównaniu do polskich warunków są dość skromne. Mistrz Węgier posiada sezonowy budżet w wysokości 4.5 mln euro, przy czym pieniądze te są przeznaczane na całe funkcjonowanie ekipy z XIX dystryktu – począwszy na transferach, a skończywszy na organizacji meczów. Zastrzyk dodatkowej gotówki mógłby dać Kispestowi brakujący… główny sponsor. Tego niestety od kilku lat nie widać w centralnym miejscu koszulki meczowej. Jest to swego rodzaju ewenement, ponieważ Honved – przypomnijmy mistrz kraju – to JEDYNY zespół w całej OTP Bank Lidze bez sponsora strategicznego. Klubowy specjalista od marketingu, Tamás Dudás-Györki,  na pytanie jakim cudem w ogóle taka sytuacja może mieć miejsce, nieśmiało odpowiada, iż po prostu nie ma chętnego, a wielce prawdopodobnym jest, iż bezpośrednią przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt podjęcia przez Honved rękawicy rzuconej ze strony drużyn, za którymi stoją rządowi koledzy węgierskiego premiera. Videoton, Paks, Debreczyn czy sławna już w świecie Akademia Puskasa z Felcsut może liczyć na znaczne wsparcie finansowe nawet z budżetu państwa, a dodatkowo sytuacja sprzed dwóch lat, kiedy wobec zmniejszenia liczby drużyn występujących w lokalnej ekstraklasie kilku z nich w dość kontrowersyjnych okolicznościach nie przyznano licencji pokazuje, że pokaźna inwestycja w tamtejszy futbol może okazać się krokiem bardzo niepewnym.  “I co z tego, że Orban daje pieniądze innym zespołom – dobrze dla nich. Nie jesteśmy jakkolwiek spokrewnieni z rządem od czasu upadku komunizmu – wcześniej jako klub armii dostawaliśmy jakieś profity za występy pod czerwono-białą banderą. Teraz jednak jesteśmy całkowicie samodzielni i to my jesteśmy mistrzami! Nic nikomu udowadniać nie musimy.” – mówi stanowczo prezes Hemingway, ale jego entuzjazm wyraźnie gaśnie przy wzmiance o znikomych funduszach Kispestu. Identyczną reakcję 65-latka można zauważyć pytając go o niezbyt wysoką, średnią frekwencję na stadionie im. Jozsefa Bozsika. Obiekt ten jest w stanie pomieścić około 10 tysięcy kibiców, jeśli ci zostaną wpuszczeni na sektory stojące, a bez nich około 3 tysięcy mniej, ale regularnie mecze ligowe Honvedu ogląda publiczność zapełniająca około 1/3 maksymalnej pojemności trybun. W części środowiska Puskas Army, czyli czerwono-czarnych ultrasów, Hemingway jest wrogiem, ponieważ zabronił wejścia na arenę wielu zadeklarowanym nacjonalistom, stanowiącym znaczny procent wśród zadeklarowanych fanów Kispestu. Co więcej w kuluarach mówi się, iż kibice powoli zaczynają być zmęczeni mglistymi obietnicami rzucanymi niekiedy przez właściciela zespołu – dotyczą one choćby aktualnego stanu w drużynie. Idealnym przykładem jest tutaj sytuacja, w której z klubu odszedł trener-cudotwórca z poprzedniego sezonu, Marco Rossi. W wersji wydarzeń podawanej ze strony działaczy Honvedu, włoski szkoleniowiec miał dostać bardzo lukratywną propozycję ze strony słowackiego DAC Dunajská Streda, jakiej mistrz Węgier przelicytować nie potrafił. Dziennikarze odpowiadają natomiast zarzutem, iż Rossi nie dostał od notabli potwierdzenia, że uda mu się utrzymać złoty zespół z poprzedniego roku, a co więcej jego prośba o dłuższy kontrakt została odrzucona.

Chociaż teoretycznie więc napięcie na linii działacze – kibice może być podwyższone to podczas spotkania na szczycie tabeli w 2. kolejce ligi węgierskiej tego nie widać. Dwa i pół tysiąca widzów, jak zanotował w swoim sprawozdaniu jeden z lokalnych dziennikarzy, wspiera swoich piłkarzy, chociaż co jakiś czas na głównej trybunie rozlegają się gwizdy. Pewnym odwzorowaniem “konfliktu” może być jednak to, iż na stadion w XIX dzielnicy Budapesztu zawitało więcej ultrasów gości niż… gospodarzy. Pomimo tego to właściciele obiektu byli zdecydowanie głośniejsi, a donośne “Csak a Kispest!” [“Tylko Kispest!” – red.] intonowane z zadaszonej trybuny przez starszego kibica w mistrzowskiej, czarno-złotej koszulce, słyszane było przy każdej akcji ofensywnej Honvedu. Generalnie oglądanie meczu OTP Bank ligi pozwala przenieść się w późne lata 90. lub początek XIX wieku na polskich stadionach. Arena im. Bozsika jest naprawdę kameralna, a jeśli wykupisz w kasie niezbyt dobre miejsce to może się okazać, iż pewną część murawy zasłoni Ci… słup. Boczne sektory wsparte są przez masywne, porośnięte przez trawę nasypy, a toalety znajdują się w pewnym oddaleniu od miejsc zajmowanych przez fanów. Tym z kolei oglądanie spotkania może umilić piwo sprzedawane w dwóch punktach, a także słonecznik, kanapki z mięsem oraz… chleb… z cebulą.

fot. Stadion im. Bozsika – old school pełną gębą.

A umilać było co szczególnie w pierwszej połowie meczu awizowanego jako szlagier drugiej odsłony ligi węgierskiej. Dość powiedzieć, iż najbardziej dynamicznym momentem pierwszych 45. minut był hymn Węgier odegrany jeszcze przed rozpoczęciem starcia. Nie mniej do przerwy na tablicy wyników widniał rezultat 1:0 dla przyjezdnych, a  gola, dającego prowadzenie DVTK, zdobył z rzutu karnego Diego Vela. Schodzących do szatni zawodników Honvedu pożegnały zasłużone gwizdy, gdyż zespół zupełnie nie przypominał swoją grą tego z poprzedniego sezonu. Wielu fanów zapewne rozpamiętywało słowa, odchodzącego trenera Rossiego, który stwierdził, iż Honved może czekać podobny los co Leicester po zdobyciu tytułu. Spotkany na trybunach nowy nabytek Czerwono-czarnych, Nigeryjczyk Akeem Latifu, potwierdził wrażenia kibiców, mówiąc, że Kispest gra bardzo słabo. Według niego zespół zbyt często starał się kierować długą piłkę na swoją gwiazdę w postaci Davide Lanzafame, a za mało myślał nad tym jak faktycznie zagrozić bramce rywala. Co więcej, prawy obrońca uważał, iż Gergo Nagy [Jeden z wychowanków akademii – red.] popełnił fatalny błąd, gdyż sprokurował rzut karny, za który wyleciał z boiska, w zupełnie niegroźnej sytuacji. Na drugą połowę podopieczni Erika van der Meera wyszli jednak z zupełnie innym nastawieniem, sprawiając, iż okrzyki “Csak a Kispest!” coraz częściej pojawiały się na ustach kibiców. Bardzo dobrą zmianę dał Kongijczyk Kadima Kabangu, który kilkadziesiąt sekund po wejściu na plac gry asystował przy bramce wyrównującej, zdobytej przez Martona Eppela. Kiedy w 76. minucie do rzutu wolnego na skraju pola karnego przyjezdnych podszedł niekwestionowany gwiazdor całego zespołu – Włoch, Davide Lanzafame – tego wieczora trybuny miały już za sobą kilkukrotne skandowanie jego nazwiska. Jednak w momencie, gdy perfekcyjnie uderzona  przez niego z rzutu wolnego piłka wylądowała w bramce DVTK, szał radości trwał prawie 10 minut. Nic dziwnego, ponieważ były zawodnik m.in Juventusu jest stawiany jako przykład dla podopiecznych lokalnej akademii. Może nie jest to ten sam “rozmiar” piłkarza, co Bozsik czy Puskas, ale umiejętność kreowania gry, technika użytkowa czy inteligentne zastawianie się, wobec niezbyt rozbudowanej muskulatury, sprawiają, że nawet niewprawne oko uzna go za ważną postać ligi węgierskiej. Święto trwałoby prawdopodobnie znacznie dłużej, gdyby nie bramka wyrównująca zdobyta przez przyjezdnych w 6. minucie doliczonego czasu gry. W zamieszaniu po wrzutce w pole karne najlepiej zachował się Diego Vela, a chwilę później sędzia zakończył spotkanie przy rezultacie 2:2. Chociaż wśród fanów gospodarzy czuć było pewnego rodzaju niedosyt, większość kibiców pozostała na stadionie przez niemal 15. minut po zakończeniu spotkania, aby podziękować drużynie za starania. W ramach rewanżu piłkarze przeszli się wzdłuż trybun zajmowanych zarówno przez ultrasów, jak i zwykłych Madziarów, aby przybić piątkę z każdym chętnym, który ustawił się wzdłuż żywopłotu oddzielającego murawę od reszty stadionu.

fot. Puskas nie przestał polować na bramki. Czy ktoś kiedyś zmieni go na warcie?

Później znaczna część fanów rozjechała się w różne strony Kispestu, aby już w domowym zaciszu pokontemplować nad tym co wydarzyło się na obiekcie Honvedu. Pozostali natomiast udali się w kierunku centrum Budapesztu m.in. przy pomocy jedynego w okolicy tramwaju, linii numer 42. W nim śpiewów i skoków nie było końca, ale kiedy wagony mijały pobliską szkołę udekorowaną muralem z podobizną Ferenca Puskasa, kilku kibiców z nostalgią spojrzało się przez okna w jej kierunku. Kilka dni wcześniej, Kispest odpadł w II rundzie eliminacji Ligi Mistrzów po przegranym dwumeczu z izraelską Beer-Shevą, a dziś znów prezentował się dość miernie jak na mistrza kraju. To jeszcze nie ten moment. Oni jeszcze nie dorośli, aby założyć buty wiszące, gdzieś tam w szatni. W pełni ceramiczne pokoje wciąż czekają, aby w ich podwojach zaczął przebierać się godny następca najznakomitszego, węgierskiego piłkarza, a ściany przed nimi nadal posiadają sporo wolnego miejsca na jego zdjęcia w roli przyszłego zwycięzcy rozgrywek. Pozostaje tylko jedno pytanie:

Czy buty legendarnych kolegów nie okażą się zbyt wielkie?

 

Z Budapesztu: Konrad Frąc

*Rozmowy miały miejsce w piątek, 21.07.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x