Partia włoska w wykonaniu Levante. Alessio Lisci w walce o utrzymanie

Alessio Lisci

fot. cinktank

Sezon powoli nabiera rumieńców. W czubie tabeli rodzą się kandydaci do mistrzostwa, a na dnie do spadku. Jednym z nieoczekiwanych lokatorów czerwonej strefy stało się Levante. Do grudnia poleciały już dwie głowy, więc czas na debiutanta. Alessio Lisci to najmłodszy trener w LaLiga, ale taryfy ulgowej nie będzie.

Kryzys ekipy z Ciudad de Valencia dał się we znaki już w zeszłym sezonie. Mimo wszystko niewielu wskazywało, że po 16. kolejce kampanii 2021/22 to właśnie Żaby będą zamykać ligową tabelę. Fatalne wejście w sezon najpierw przepłacił posadą ikoniczny Paco Lopez, który wystarczająco nadszarpnął zaufanie prezesa Quico Catalana. Zespół potrzebował strażaka, choć brakowało pomysłu i środków finansowych. Rękawice podjął Javier Pereira, związany niegdyś z Żabami i Juanem Ignacio Martinezem, którego był asystentem w sezonie 2012/13.

Levante zamroczone sentymentem pod wodzą 55-latka nie wypracowało żadnej pozytywnej zmiany. Nie wygrało również ani jednego spotkania w siedmiu próbach, co przelało czarę goryczy. Po listopadowym remisie z Getafe, Pereira został zwolniony. Półtoramiesięczny romans dobiegł końca. Catalan kończąc współpracę z Hiszpanem, nie miał  planu awaryjnego. Sposobności, aby ściągnąć do Walencji następcę ze strategią na wczoraj. Klub i tak był już pod kreską. Tym samym szansę otrzymał szkoleniowiec klubowych rezerw, Alessio Lisci.

Młokos przepustką do szczęścia?

Zaledwie 36-letni Alessio Lisci, to trenerski wychowanek Levante. Od dekady związany z akademią, mimo że jego historia mogła się potoczyć zupełnie inaczej. Najpierw zainteresowane usługami Włocha było Atletico Madryt, ale oferta obejmowała zespoły dziecięce. Z czasem, będąc już członkiem akademii Levante, kuszony był przez Real Madryt. Do stolicy finalnie nie trafił. Postanowił pozostać w Orriols, a w ubiegłym roku awansował na poziom seniorski, obejmując klubowe rezerwy. Wówczas nie mógł się spodziewać, że już niebawem przejmie pierwszą drużynę. Okoliczności sprawiły, że 36-latek błyskawicznie awansował na najwyższy poziom rozgrywkowy w kraju. Gdy kryzys jednym drzwi zamyka, innym daje szansę. Lisci nie ma zbyt wiele do stracenia, chociaż przed nim arcytrudne zadanie.

O tym, dlaczego Robert Lewandowski nie trafi do Realu Madryt

Przekonujące zwycięstwo 8:0 z Huracan Melilla w Pucharze Króla to dla tymczasowego trenera solidny początek. Wygrana z półprofesjonalnym klubem to jednak obowiązek. Pierwszym poważnym sprawdzaniem miała być, szukająca formy Osasuna. Lisci wiedział, że kluczem do sukcesu będzie gra w destrukcji, aby wybić z pantałyku ekipę Jagoby Arrasate. Przyjezdnym zależało wyłącznie na komplecie punktów. Włoski szkoleniowiec postanowił wyczekać i wypunktować rywala, gdy ten opadnie z sił. Postawił na formację 4-3-3 z niżej ustawionym Radoją, a wyżej Pepelu i Campaną. Plan okazał się połowicznie trafny, bo Żaby po raz trzeci w tym sezonie zagrały na zero z tyłu. Nie udało się natomiast zdobyć bramki, choć były ku temu okazje. Próbował Roger Marti, czy Jorge de Frutos, ale nieskutecznie.

Alessio Lisci, czyli włoski sznyt

Mówi się, że każdy punkt jest na wagę złota. Bezbramkowy remis z Osasuną dał nadzieję, ale po meczu można było odnieść wrażenie, że Levante po prostu zapomniało, co zrobić z futbolówką, gdy ta znajdzie się w pobliżu bramki rywala. To zabójcze na długim dystansie, bo utrzymania nie będzie, gdy Żaby po prostu nie zaczną wygrywać. Wykorzystywać szans, takie jak ta z ekipą z Pampeluny, która przez większość czasu nie stwarzała żadnego zagrożenia. Przekonujące jednak jest to, że Alessio Lisci ma pomysł na drużynę, a ten momentalnie przynosi efekty. To coś, czego Levante potrzebuje, a kontekst znów pomaga. 36-latek przekonał, by dać mu czas do końca sezonu. W końcu historia Paco Lopeza pokazała, że warto czasem zaryzykować.

Nie trudno odnieść wrażenie, że Włoch szczególnie dużo czasu poświęca formacji obronnej. To dobry sygnał, bo zespół musi ustabilizować grę z tyłu, jeśli nie chce oglądać się na innych. W końcu Żaby są sześć punktów za Deportivo Alaves. Mimo wszystko wielu dziennikarzy zdążyło już przyczepić mu łatkę trenera pragmatycznego ze względu na pochodzenie. I być może mają rację, ale do weryfikacji dojdzie dopiero w najbliższych spotkaniach. Te będą kluczowe, bo Levante zagra z Espanyolem, Valencią, Mallorką i Cadiz. To rywale, którzy powinni być w zasięgu, jeśli myśli się o utrzymaniu. To drużyny, z którymi należy walczyć o komplet punktów, a do tego trzeba bramek.

Na Espanyol wraca niedostępny od półtora miesiąca Gonzalo Melero. Nie zobaczymy natomiast Blesy, Miramona, Postigo i Martineza. Włoch na konferencji prasowej oświadczył, że zamierza rotować. Wierzy w potencjał swojej szatni, chociaż trudno dziś przewidzieć, o jakim horyzoncie mówimy. Aż siedmiu zawodników posiada kontrakt obowiązujący do lata – Cardenas, Papelu, Duarte, Coke, Vukcevic, Bardhi i Clerc. Tylko ostatni z wymienionych uaktywnił klauzulę, wobec której klub może automatycznie przedłużyć umowę o kolejny sezon. Czy do tego dojdzie? Wiele zależy od wyników drużyny, albowiem spadek nie daje wielkich szans na dalszą współpracę. To jednak nie jest i nie powinno być problemem włoskiego szkoleniowca. A przynajmniej nie teraz, bo na budowę będzie czas i miejsce. Być może znajdą się i pieniądze, które po porozumieniu z CVC powinny niebawem wpłynąć na konto. Alessio Lisci doskonale zdaje sobie sprawę, że gra o utrzymanie ligi i własnego stanowiska. Dostał dar od losu, teraz wszystko w jego rękach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x