Wisłę stać na zwycięstwo. Rozmowa z Markiem Kusto

Niedzielne spotkanie Legia – Wisła może rozjaśnić sytuację w górze tabeli przed końcem zasadniczej części sezonu lub… znacznie ją skomplikować.

 

– Wiśle zwykle dobrze się grało na Legii – przypomina Marek Kusto, były reprezentant Polski, który jako napastnik strzelał gole zarówno dla Wisły, jak i dla Legii.

Jeszcze kilka miesięcy temu mało kto przypuszczał, że najbliższe spotkanie Legii i Wisły będzie miało aż taki ciężar gatunkowy. Najgroźniejszych rywali warszawian w walce o obronę tytułu upatrywano w innych drużynach…

Okazało się jednak, że teraz to Wisła depcze Legii po piętach i jest czołowym zespołem ligi. Za obydwoma ekipami stoi duże doświadczenie, choć oba były budowane w inny sposób. Oba utrzymują też w miarę równy poziom gry i dobrze też punktują, co w ekstraklasie jest przecież najważniejsze. Choć nie da się ukryć, że na początku sezonu opowiadano o Wiśle różne rzeczy – wielu wróżyło jej nawet pałętanie się w ogonie ligi. Zupełnie jakby w polskiej ekstraklasie występowało szesnaście klasowych drużyn o nie wiadomo jakim potencjale… Tymczasem wystarczyło kilku doświadczonych zawodników, aby „Biała Gwiazda” na większość rywali patrzyła z góry tabeli. Krakowianie prezentują spokojny, poukładany futbol i jeżeli tylko kluczowych graczy będą omijały kontuzje i kartki, mają szansę na bardzo dobre miejsce na koniec sezonu.

A ile czasu potrzebuje jeszcze Legia, aby pokazać pełnię możliwości po ostatnich zmianach w zespole?

Nie wiem, czy oni już nie zaczynają tego pokazywać. Dużo mądrzejsi będziemy na pewno po meczu z Wisłą. Wtedy też wiele wyjaśni się w tabeli…

Jakiego scenariusza spodziewa się pan w niedzielę przy Łazienkowskiej?

Potyczki Legii oraz Wisły zazwyczaj są ciekawe i podobnie powinno być także tym razem. Nie są to wprawdzie derby, ale coś szczególnego jest w tych meczach. Na poziom gry raczej nie powinniśmy narzekać.

Brak kibiców odbije się na jakości meczu?

Szkoda, że tak wyszło, ale nie ma wyjścia i trzeba grać bez dopingu publiczności. Inna sprawa, że polskie drużyny ogólnie zdążyły się już przyzwyczaić do meczów przy pustych trybunach i nie robi już to na nich większego wrażenia.

Po ostatnich wydarzeniach wychodzi na to, że w obu klubach największym problemem są obecnie pseudokibice…

Jak zresztą wszędzie w naszym kraju. Jest jak jest i coś z tym trzeba zrobić. Są przecież odpowiednie służby, które powinny się tym zająć i raz na zawsze pozbyć się kłopotu.

Według firmy bukmacherskiej Fortuna, faworytem niedzielnego meczu jest Legia. Pan też tak uważa?

Osobiście oceniam szanse obu ekip 50 na 50. Wiśle zawsze dobrze się grało na Legii, podobnie jak i wielu innym zespołom. Legia z Wisłą nigdy nie miała lekko u siebie i coś mi mówi, że teraz też tak będzie. Tym bardziej, że stołeczni piłkarze nie będą mogli liczyć na wsparcie fanów, a wiadomo, jaki jest doping na Legii. Jesienią Wisła wygrała u siebie po trafieniu Pawła Brożka i wówczas ten wynik był postrzegany w kategoriach niespodzianki. Moim zdaniem, gdybyśmy w niedzielę mieli powtórkę tego 1:0 dla podopiecznych Franciszka Smudy, nie byłoby w tym większego zaskoczenia. Stać ich na to, aby taki rezultat osiągnąć.

Grał pan zarówno w barwach Wisły, jak i Legii. W obu klubach te bezpośrednie starcia wywoływały zawsze podobne emocje?

Tak w Krakowie, jak i w Warszawie wyczuwało się podobną presję. Nikt tu nie musiał dodatkowo podsycać ciśnienia, bo ono samo z siebie powstawało.

Ruch, Lech, Górnik – czy te ekipy mogą jeszcze myśleć realnie o włączeniu się do walki o tytuł?

Tak sądzę. Ruch udowodnił, że wygrywając kilka spotkań z rzędu można być bardzo wysoko w tabeli. W Poznaniu i Zabrzu także jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa. Pamiętajmy, że niedługo czeka nas  „przeróbka” ligi i różnice punktowe ulegną spłaszczeniu.

Jako były napastnik, komu daje pan największe szanse w tym sezonie na zdobycie tytułu króla strzelców?
Szczerze mówiąc, nie mam zdecydowanego faworyta. W pierwszej kolejności do głowy przychodzą mi osoby Pawła Brożka i Łukasza Teodorczyka. Jest też oczywiście aktualny lider klasyfikacji najskuteczniejszych, czyli Marcin Robak. Tyle że po pięciu bramkach w jednym meczu trzeba kontynuować strzeleckie popisy w kolejnych spotkaniach. Widać jednak, że Marcin jest w dobrej dyspozycji, szuka gry i pewnie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

 

Źródło: FourFourTwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x