W Zagrzebiu robi swoje, a w Poznaniu zawiódł na całej linii… Jak to jest z tym Bjelicą?

30 sierpnia, rok 2016. Nenad Bjelica zostaje nowym szkoleniowcem Lecha. Kibice “Kolejorza” wiążą z nim duże nadzieje i liczą, że będzie w stanie ponieść zespół do następnego mistrzostwa kraju po nieudanym poprzednim sezonie pod wodzą Macieja Skorży i Jana Urbana. Jak to się skończyło?  

Dobry początek pozwalał z optymizmem patrzeć w przyszłość

Zaczęło się 12 września. Bjelica miał ponad tydzień na wprowadzenie kilku zmian – przede wszystkim w głowach piłkarzy, ale również mógł wykorzystać ten czas na wprowadzenie paru drobnych korekt taktycznych. Jak widać, przepracował ten okres dobrze, bo zaczął od wygranej 3:1 z Pogonią. Piłkarze Lecha grali o wiele lepiej niż wcześniej – z polotem, fantazją, nie poddawali się. Po meczu, chorwacki szkoleniowiec podszedł pod trybunę największych fanatyków “Kolejorza” zwaną “Kotłem” i podziękował kibicom za mecz. Takie coś często się nie zdarza. 46-latek z miejsca zaimponował większej części Poznania, ale jak to się mówi… facetów poznaje się nie po tym, jak zaczynają, lecz jak kończą… A cała ta historia jak wszyscy dobrze wiemy, skończyła się katastrofą…

Dobrze to wyglądało

Do pewnego czasu wszystko zdawało się bardzo dobrze funkcjonować. Lech po pierwszym sezonie pod wodzą obecnego trenera Dinama Zagrzeb zajął 3. miejsce, a jak wiadomo – Chorwat dołączył do drużyny w trakcie sezonu, więc nie przeszedł z nią okresu przygotowawczego przed rozgrywkami, co jest w obecnym futbolu bardzo istotnym czynnikiem. Pomimo, zadowalającego fanów “poznańskiej lokomotywy” wyniku, Bjelica zapowiedział rewolucje w składzie. Głównie w związku z tym, że jego piłkarze średnio znosili presję, a dodatkowo młodzi, ciągnący grę zawodnicy odeszli za granicę. Tomasz Kędziora do Dynama Kijów, Jan Bednarek do Southampton FC i Dawid Kownacki do Sampdorii Genua. Dzięki tym transferom, możemy postawić kolejny “haczyk” przy pracy Chorwata, bowiem potrafił odpowiednio wypromować swoich graczy.

Drugi sezon miał być jego

Teraz Bjelica miał zacząć budowanie drużyny od podstaw pod kątem filozofii jego gry. Sprowadził pod swoje skrzydła paru jego byłych podopiecznych – solidnego Dilavera czy Situma, który miał być gwiazdą przez wyniesione doświadczenia z gry w Lidze Mistrzów. Do Lecha dołączyli również napastnicy – Gytkjaer i Rakels. Pokładano w nich wielkie nadzieje, ale tylko pierwszy z nich był w stanie udźwignąć nałożoną na niego presję. Kolejne nazwiska to Barkroth (niezwykle drogi, 650 tys. euro), Janicki, Vujadinovic, De Marco. Każdy wyglądał ciekawie. Ostatecznie tylko paru zdało egzamin i nie zawiodło klubu w najważniejszych chwilach. Pierwsze słabsze momenty zaczęły się już na samym starcie – Lech był o włos od blamażu z FK Haugesund. Potem duży sprawdzian – dwumecz z Utrechtem. Rywal mocniejszy, ale do ogrania. Lechici zagrali świetnie w obu meczach, ale kluczowe błędy spowodowały, że po III rundzie eliminacyjnej “Kolejorz” znajdował się już poza burtą w tych rozgrywkach. A zapowiedzi Chorwata brzmiały nieco inaczej… poznaniacy mieli awansować do fazy grupowej, a w niej przeć tak wysoko, jak się da. Tymczasem, tak się nie stało.

Kibice jednak docenili starania trenera i piłkarzy, i domagali się przede wszystkim sukcesu na krajowym podwórku – od tamtego momentu liczyło się tylko i wyłącznie mistrzostwo Polski. No, bo jak wiemy, z Pucharem Polski równie szybko przyszło im się pożegnać, a celem było zwycięstwo także i w tych rozgrywkach. Przejdźmy już do ligi. Lech miewał różne momenty, lepsze i słabsze, ale generalnie cały czas stabilnie trzymał się lokaty bliskiej 1. miejsca. W końcu piłkarze “Kolejorza” wskoczyli na fotel lidera i w końcówce rundy zasadniczej byli w takiej formie, że wszystko wskazywało na to, że tej pozycji już nie oddadzą. Los sprawił jednak inaczej. Zaczęło się od małej wpadki z Koroną Kielce – wówczas lechici przegrali 0:1. Przyjęto tę porażkę z bólem, ale dzięki potknięciu się rywali za plecami, podopieczni Bjelicy mogli w dalszym ciągu spać spokojnie. To co wydarzyło się potem, to była już jednak jedna z większych kompromitacji ostatnich lat. Nawet nie wiadomo czy nie większa niż porażki ze Strajnarem bądź Żalgirisem Wilno. Lech odpowiednio przełknął gorycz braku wygranej z Górnikiem Zabrze, Wisłą Płock, Jagiellonią Białystok i… cyk, Bjelica zwolniony! Schedę po nim przejęło trio – Araszkiewicz, Ulatowski, Rząsa, lecz i oni nie zdołali podnieść drużyny z kryzysu… nikt tego w końcu od nich nie oczekiwał. Jak ta cała przygoda się skończyła, wszyscy doskonale wiemy…

Długo nie wypoczywał

Chorwat wcale długo na nową pracę nie musiał czekać. Po zwolnieniu przez władze “Kolejorza” 10 maja 2018 roku, zaledwie 6 dni później 46-latek otrzymał propozycję poprowadzenia Dinama Zagrzeb. Tam zrobił swoje – wygrał Puchar Chorwacji z Hajdukiem Split w finale, następnie dokończył robotę poprzednika i zdobył mistrzostwo ligi. W parę dni osiągnął to, czego nie był w stanie przez 2 sezony w Ekstraklasie. Ciekawe…

Solidna kontynuacja trwa

Póki co Dinamo nie zwalnia tempa. Zaczęło się od II rundy eliminacji do Ligi Mistrzów – tam drużyna Bjelicy rozpoczęła z hukiem. W pierwszym spotkaniu pokonała silny Hapoel Beer Sheva – 5:0. Rewanż zakończył się wynikiem 2:2, ale to wystarczyło na awans do następnej rundy. W niej po raz kolejny mistrzowi Chorwacji trafił się niełatwy rywal – Astana. Co prawda, można powiedzieć – no jak, w końcu Chorwacja to wicemistrz świata, a Kazachstan nawet nie dostał się na mundial. Ale to zgubne myślenie. Astana wyeliminowała rok temu Legię Warszawa, która sezon wcześniej występowała w fazie grupowej Ligi Mistrzów i walczyła jak równy z równym w starciu z Realem Madryt. Ta sama Astana potrafiła również zremisować 0:0 z Atletico Madryt, więc to nie byle jaka drużyna. Dinamo jednak było w stanie ją pokonać 2:0, grając na wyjeździe, a przecież Kazachstan jest bardzo daleko + rywale często nie mogą się przyzwyczaić do gry na sztucznej nawierzchni, a właśnie na takiej murawie biegają na co dzień mistrzowie tamtego kraju.

W Austrii Wiedeń 46-latek miał problem z graniem jednocześnie w Lidze Mistrzów, lidze i pucharze kraju. Tymczasem, Dinamo pomimo świetnych wyników w eliminacjach, na krajowej arenie póki co nie zawodzi. Po dwóch spotkaniach podopieczni Bjelicy mają obecnie 4 punkty.

Jak widać, Chorwat to wcale nie taki zły trener. Z Austrią zrobił swoje, Dinamo też ciągnie do przodu. W Lechu nie porwał serc kibiców, pytanie tylko dlaczego? Dostał naprawdę dużą szansę, sprowadził do klubu, kogo tylko sobie zażyczył. To jednak nie wystarczyło…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x