Ulice nigdy nie zapomną #15: Francuski talizman w drużynie Młotów

whufc.com

Ostatnimi czasy, sympatycy West Hamu mają prawo do narzekań na trudy kibicowskiego życia. Wpływa na to choćby fakt, że ich ukochany klub nie potrafi nawiązać do stawianych przed nim ambicji. W poprzednim sezonie bronił się nawet przed spadkiem z Premier League, a przecież jeszcze cztery lata temu jego przyszłość wyglądała całkiem obiecująco. Szczególnie, gdy przypomnimy sobie, że właśnie wtedy w jej szeregach występował równie obiecujący piłkarz – Dimitri Payet.

W tamtym okresie wszyscy reprezentanci stolicy mieli tego jednego, wyróżniającego się piłkarza. Arsenal za uszy w górę ciągnął Alexis Sanchez. W szeregach jego największego, rywala coraz jaśniej błyszczał Harry Kane, a w niebieskiej części Londynu brylował Eden Hazard. Swojego asa w postaci Wilfrieda Zahy miało nawet – i w sumie ciągle ma – Crystal Palace. Zatem dlaczego West Ham miałby być gorszy? Jego właściciele postanowili, że a co tam, też sprawią sobie tego typu brylancik.

Worek pełen asyst rozwiązany

Zatem skąd właściwie ten brylancik się wziął? Oszlifowany został na ojczystych boiskach, gdzie grał już jako nastolatek. Można właściwie uznać go za prawdziwego weterana, w końcu biegał po nich przez dziesięć sezonów z rzędu. Poza tym – Payet to klubowy obieżyświat lub jak trafniej można powiedzieć – koneser ojczystych drużyn. Przez tę dekadę zbierania doświadczenia w Ligue 1, reprezentował barwy aż czterech klubów. Pierwsze kroki stawiał w Nantes, później było Saint-Etienne, aż przyszedł czas na marki najwyższego sortu – Lille i Marsylię.

Co łączy te wszystkie ekipy, to fakt, że Dimitri w każdym z nich radził sobie doskonale. Niech świadczy o tym ta sukcesywna wspinaczka od pracodawców nieco niższej rangi, do liderów krajowego podwórka. Przemawiają za nim także liczby. Jak już wspominałem wcześniej, bez wahania można mówić o 33-latku per „weteran Ligue 1”. We francuskiej ekstraklasie rozegrał 408 meczów. To prawie 30 tysięcy minut spędzonych na murawie. Tyle czasu wystarczyło mu na strzelenie 80 goli i zanotowanie 108 asyst. Od bilansu strzeleckich popisów nieco większe wrażenie robi ilość ostatnich podań. Ale nie ma w tym nic nadzwyczajnego, bowiem od zawsze były one specjalnością francuskiego pomocnika.

„Odczuwam większą satysfakcję z asyst i przyznaję im większą wartość, niż jakbym samodzielnie miał strzelić gola”.

Gdy Eden Hazard przed rozpoczęciem sezonu 12/13 odszedł do Chelsea, Dimitri Payet z powodzeniem wskoczył w jego buty. Przez przekrój całego sezonu trafiał do siatki 12-krotnie, a asystował 18-krotnie. Lille zdobyło w tamtej kampanii łącznie 59 goli. No to szybka kalkulacja – udział „Dimiego” przy 30 bramkach daje ponad 50% konwersji. Gdyby nie on, zespół miałby spory problem, żeby zająć szóste wówczas miejsce w tabeli.

Aż dziwne, że po tak udanym sezonie nie trafił do jakiegoś lepszego klubu z jakiejś nieco lepszej ligi. Epitet „lepsza liga” ma tutaj kluczowe znaczenie, bo transfer był, jednak do Marsylii. Zdawało się, że idealny moment na wyjazd poza Francję został przespany. Szczególnie, że rok później liczby Payeta spadły przynajmniej o połowę (8 goli, 6 asyst). Jak się okazało rok później, było to tylko złudzenie.

Niezwykle istotny w tym złudzeniu był fakt, że wraz z początkiem sezonu 14/15, stery w klubie ze Stade Velodrome objął Marcelo Bielsa. Dimitri Payet pod wodzą argentyńskiego trenera grał tylko przez rok, ale to wystarczyło, żeby z utalentowanego skrzydłowego przekształcić go w jednego z najbardziej kreatywnych piłkarzy w całej Europie. Nie licząc Lionela Messiego, to właśnie Payet był piłkarzem, który w tamtej kampanii zagrał najwięcej udanych, prostopadłych podań. Z resztą było to po prostu widoczne w bilansie asyst Francuza. Po ostatnim meczu ligowym, mógł do swojego nazwiska dopisać imponującą liczbę 21 wypracowanych bramek.

Na boiskach Premier League prawie jak na podwórku

Były asystent Marcelo Bielsy – Jan van Winckel – mówił, że to właśnie Argentyńczyk jako pierwszy spostrzegł, że większy pożytek z Payeta będzie, gdy przesunie się go do środka pola. Decyzja okazała się być strzałem w dziesiątkę i właściwie pozwoliła posmakować „Dimiemu” więcej europejskiego futbolu. 1 lipca 2015 roku Francuz stał się piłkarzem West Hamu. Z komfortowej i bardzo dobrze mu znanej ligi francuskiej trafił do – zdaniem wielu – najbardziej wymagającej ligi świata. Ale jak sam przyznawał, była to możliwie najtrafniejsza decyzja.

„Po rozegraniu mojego najlepszego sezonu w Ligue 1, dołączenie do West Hamu było dla mnie najlepszym wyborem. Wydaje mi się, że na francuskich boiskach nie było już możliwości progresu”.

Przejście do teoretycznie silniejszej ligi zazwyczaj wymaga pewnej adaptacji. Zazwyczaj, bo tak akurat w tym przypadku nie było. Payet pojawił się na angielskich boiskach i od razu zaczął szaleć. Komentatorzy, dziennikarze, czy też eksperci – wszyscy byli zgodni co do tego, że Francuz nie sprawiał wrażenia piłkarza, który dopiero na nie przybył. Wręcz przeciwnie, prezentował się jak stary, ograny w Premier League wyga, któremu poziom trudności tej ligi nie sprawiał najmniejszego problemu. Po pierwszych dziesięciu meczach miał już na koncie 5 trafień oraz 3 asysty. Pierwszy sezon w stolicy Anglii zakończył z bilansem 9 goli i 12 ostatnich podań. Jak na debiutanta, przyznać trzeba, iż wynik ten był imponujący.

Jednak największe wrażenie robił sam styl Payeta. W jego grze pełno było efektowności, kreatywności, braku jakichkolwiek kompleksów. Fantastycznie bił stałe fragmenty gry, które stanowiły ważny punkt taktyki West Hamu. Z resztą tu nie ma co opisywać, to trzeba zobaczyć.

To z czego „Dimi” został zapamiętany najbardziej, miało miejsce w kolejnym sezonie. West Ham przeniósł się na London Stadium, a na tym obiekcie Francuz od samego początku czuł się doskonale. Asysta raboną? Nie ma żadnego problemu.

Rajd lewą stroną boiska, zabawienie się z obrońcami przeciwnika, no a na deser nonszalanckie wykończenie? Także nie ma problemu, jak najbardziej takie rzeczy znajdywały się w arsenale Payeta.

Miał być wielki transfer…      

Francuski as West Hamu wybrał sobie idealny moment na osiągnięcie szczytu formy. Jego najlepsze momenty w koszulce Młotów przypadały tuż przed rozpoczęciem Mistrzostw Europy. Nic zatem dziwnego, że otrzymał bilet na prestiżowy turniej, a co więcej – stanowił integralną część składu reprezentacji. Sama impreza dla Payeta była wielkim sukcesem. Grał we wszystkich meczach, w których na boisku spędził ponad 500 minut. Dotarł ze swoją drużyną do wielkiego finału. Strzelił 3 bramki – w tym prawdziwą piękność przeciwko Rumunii – i zanotował 2 asysty. Krótko mówiąc, pokazał, że jest piłkarzem naprawdę światowej klasy. Piłkarzem, który znacznie przewyższał West Ham.

Nic zatem dziwnego, że wzbudzał coraz większe zainteresowanie. Kiedy piłkarz bez pukania wchodzi do jednej z najsilniejszych lig świata, bawi się w niej jak na podwórku, a do tego błyszczy w wysokiej rangi turnieju, no to cóż, trzeba mieć na uwadze fakt, że już niedługo może być rozchwytywany.

Zgłaszała się Chelsea, sprawę monitorowało także PSG. Poważnym kandydatem do zakontraktowania Francuza był Real. Sprowadzić gwiazdę międzynarodowego turnieju, to flagowy ruch Florentino Pereza, prawda? Potwierdzi to chociażby James Rodriguez. Osoby z kręgu Payeta twierdziły, że właściwie to wszystko zależy od West Hamu. Sam zawodnik był zadowolony z pobytu w klubie, a biorąc pod uwagę jego występy w Premier League oraz kadrze – potencjalny nabywca musiałby wyłożyć wielką sumę pieniędzy.

Konkretnie 100 milionów funtów, bo rzekomo tyle życzył sobie latem 2016 właściciel Młotów – David Sullivan. No właśnie, miał być wielki transfer, więc jak do tego doszło, że taki gracz został oddany w zimowym oknie transferowym do Marsylii za ledwo ¼ tej sumy?

Można powiedzieć, że się znudziłem. Skontaktowałem się z trenerem Marsyii, Rudim Garcią, który wyznaje dobrze mi znaną filozofię gry. To był szybki wybór. Gdybym czekał sześć miesięcy, straciłbym sześć miesięcy. W meczu z Hull wygraliśmy 1:0, jednak przeciwnicy aż cztery razy trafili w słupek. W szatni wszyscy byli zadowoleni, ale naszym najlepszym zawodnikiem był ten słupek. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie rozwinę się w takim miejscu, inaczej ryzykowałbym regres. Potrzebowałem nowego wyzwania”.

Z Payetem w składzie, West Ham zajął bardzo dobre, siódme miejsce w tabeli. To był jego najlepszy rezultat od 2002 roku (także siódme miejsce pod wodzą Glenna Roedera). Gdy stracił swój francuski talizman było już tylko gorzej. Druga dziesiątka Premier League, a w ostatnim sezonie nawet bitwa o utrzymanie. To tylko podkreśla jak ważny był to piłkarz. Ważny, a dodatkowo niezwykle widowiskowy. Taki, jakiego sympatycy Premier League – ze szczególnym uwzględnieniem ekipy Młotów – nie zapomną jeszcze długi czas.

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x