Siostro! Miska! Będę wymiotował…

Czekaliśmy na ten powrót dwa tygodnie. Przerwa reprezentacyjna miała wpłynąć na zawodników Lecha niczym aloes. Kibicom miała ukoić ból po meczach sprzed przerwy i po dwóch porażkach w haniebnym stylu. Ale jeśli tamte mecze zostały przegrane w niedopuszczalny sposób, to jak nazwać to co wczoraj wydarzyło się w Kielcach? Gdzie Lech Poznań nie pokazał nic. Kompletnie nic. Zawodnicy schowali się w okopach i tam czekali na jak najmniejszy wymiar kary i poniekąd udało im się to zrealizować. Niestety kibic się skusił i to oglądał.

Zgrupowanie w Opalenicy, praca nad “mentalem” i wyciąganie kolejnych wniosków – jakich? Chyba nikt nie wie. Z czego jeszcze można wyciągać wnioski? Czy po ponad stu dniach pracy w Lechu trener Nawałka sam nie potrafi dojść do wniosku, że to co mówi kupy się nie trzyma? Były selekcjoner przychodzi na konferencję i od samego początku mówi te same banały, które pojawiały się zaraz po zatrudnieniu na stanowisku opiekuna Kolejorza. Że praca, że analizy, że potrzeba czasu i inne tego typu sformułowania. Mam wrażenie, że nawet na pytanie o to jaką dziś mamy pogodę, trener Adam Nawałka odpowiedziałby: 

– “To nie czas na ostateczną ocenę. Trzeba usiąść i spokojnie przeanalizować to co widzimy. Tylko ciężka praca pozwoli nam na wyciągnięcie konstruktywnych wniosków i pozwoli nam wdrożyć swój plan.”

Właśnie tak dziś jest odbierany obraz człowieka, który miał wyprowadzić Lecha z kryzysu. A tymczasem Kolejorz wpadł w jeszcze większe bagno, niż przed przyjściem byłego selekcjonera. Nie potrafił zjednoczyć w sobie zawodników, od początku wprowadził swoje rządy, z którymi nikt w Poznaniu wcześniej nie miał do czynienia.  Dość mają go nie tylko kibice poznańskiego zespołu (co zrozumiałe), ale reszta piłkarskiej Polski też ma prawo do szydery. Lech stał się nie tyle pośmiewiskiem, co jest w tym momencie sezonu zespołem, którego nie boją się rywale. Bo niby jak można bać się drużyny, która nie potrafi oddać choćby jednego celnego strzału? Jak można czuć respekt przed ekipą, dla której dobre wejście w mecz oznacza nie pogubienie się w korytarzu prowadzącym na murawę? 

Przed meczem w Kielcach widziałem wpisy na jednym z portali społecznościowych, że porażka z Koroną sprawi wyjazd Adama Nawałki do Krakowa. Bo to przecież już tylko kawałek. Nie musiałby nawet wracać do Poznania, a jego rzeczy osobiste wysłano by pocztą lub kurierem, byleby nie oglądać trenera w pobliżu stadionu Lecha. Ale nie, porażki nie ma. Ciągle analizujący mecze swojego zespołu pan Adam doszedł do wniosku, że najlepiej będzie zagrać “na zero”. No i zawodnicy Lecha wykonali plan trenera w stu procentach:

– zero celnych strzałów

– zero zaangażowania

Zero wszystkiego. 

Plan zdobycia czterech punktów w czterech meczach został wdrożony w najlepszy możliwy sposób. Jeszcze tylko trzy takie widowiska (powinienem napisać pośmiewiska) i trener Nawałka będzie mógł wejść do gabinetu prezesa i zakomunikować:

Panie Prezesie melduję wykonanie zadania. Z czystym sumieniem możemy okopać się na ósmym miejscu w tabeli i grać tak jak lubimy najbardziej. Na zero. Nic już nam nie grozi.

Jest podejście pozbawione choćby grama ambicji. Podejście lekceważące do historii klubu i jego kibiców. A Ty kibicu płać i płacz widząc to jak dziś wygląda Twój Lech.

Skład, który nie mógł tego wygrać

Po przeczytaniu wyjściowej jedenastki na mecz z Koroną zacząłem się zastanawiać, kto włamał się na Twitterowe konto Lecha Poznań. Czy był to jakiś sabotażysta? Masochista? Albo jeszcze ktoś inny, mający jakieś myśli samobójcze. Skład na ważne spotkanie, po przerwie na reprezentację podczas której w Lechu i wokół klubu zrobiło się jeszcze bardziej gorąco, wyglądał tak jakby trener Nawałka chciał popełnić zbiorowe harakiri z członkami swojego sztabu szkoleniowego. Na jedenaście nazwisk w tym zestawieniu osiem jest typowanych do wylotu z Poznania. Jeden wychowanek, na którym można będzie zarobić i dwóch sensownych piłkarzy, którzy na szczęście dla kibiców Kolejorza nie doszli jeszcze do wniosku, że czas się pakować i stąd spieprzać. Tutaj nie pomogłyby żadne litania do Najświętszej Panienki, żadne modlitwy i egzorcyzmy nie przyniosłyby skutku. To nie mogło się udać i już. Za kreowanie akcji ofensywnych odpowiedzialni byli piłkarze, którzy jedyne co potrafią, to posłać lagę na napastnika i niech on sam kombinuję. Na skrzydłach miał szaleć piłkarz – celebryta, który największą furorę robi w internecie wrzucając tam nieprzemyślane zdjęcia. Z drugiej strony biegał zaskoczony takim obrotem spraw okrzyknięty “rumuńskim Beckhamem” Mihai Radut. Piłkarz, o którym zapomniał już chyba pan Geniu, czyli człowiek odpowiedzialny w Lechu za przygotowanie strojów zawodników. Wyobrażam sobie jego minę, gdy dowiedział się, że ktoś taki jak Radut zagra w wyjściowym składzie. Trzeba było wyciągać koszulkę z jego nazwiskiem i starannie przeprasować, bo od leżenia na dnie magazynu lekko się wygniotła. Defensywę mieli zabezpieczać piłkarz – zapalnik, czyli zaprzyjaźniony z pewnymi managerami Rafał Janicki, który raz na 15. minut meczu musi zrobić farfocla. Razem z nim w środku defensywy grał zawodnik z gracją nowo narodzonej żyrafy. Chociaż one w przeciwieństwie do Nikoli Vujadinovicia wyglądają słodko w tej swojej nieporadności. A goniący piłkę Serb sprawia, że kibice Lecha łapią za nożyczki i wbijają sobie je w oczy nie chcąc wiedzieć tego, co zaraz może się wydarzyć. Do kompletu tego składu węgla i papy potrzebny jest jeszcze ktoś będący odpowiedzialny za lewą stronę boiska. I tam Adam Nawałka stał się pionierem. Postanowił postawić na Piotra Tomasika, który do Lecha trafił nie wiadomo po co i w jakim celu. Ot tak, zgubił się w klubowych korytarzach i już pozwolono mu zostać. Fenomen. 

Szkoda w tym wszystkim wychowanka Lecha – Roberta Gumnego, bo obrywa on za całokształt drużyny. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że sam jest pod formą. Tiba i Christian Gytkjaer to piłkarze ponad kilka poziomów od tych, którzy od lat są w kadrze zespołu. Ale i oni sami nic nie zrobią. Tiba mam wrażenie, że dostosował się poziomem do reszty kolegów i stwierdza, że skoro oni się nie starają to i ja nie będę. A duński napastnik gdy dostanie już dobrą piłkę w polu karnym to potrafi zdobyć gola. Problemem jest to, że nikt jemu tych piłek nie zagrywa. Cierpi on, cierpi Lech i cierpią kibice.

Szybki tydzień, brak czasu na analizy

Wczorajszym meczem Lech rozpoczął tzw. angielski tydzień w polskiej Ekstraklasie. Trzy mecze w siedem dni, to brak czasu na treningi, brak czasu na osławione już analizy sztabu szkoleniowego. Czy brak czasu na nieprzemyślane wypowiedzi? Tego chyba nie unikniemy. Czas będzie biegł niezwykle szybko. Już za tydzień możemy wiedzieć, w którym miejscu w tabeli będzie Lech po sezonie zasadniczym i czy plan cztery na cztery uda się zrealizować. Kolejny już ciężki okres dla kibiców Lecha, którzy poniekąd są już do tego przyzwyczajeni, ale z każdym takim ciosem w kibicowską duszę stają się coraz bardziej zniechęceni. Strach pomyśleć jak będą wyglądały mecze z Pogonią i Lechią, nie ma co spodziewać się jakiegokolwiek przełomu. Mam wrażenie, że Lech zabunkruję się na własnej połowie i będzie czekał na końcowy gwizdek w obu tych spotkaniach. Przykry, ale prawdziwy obraz jest dopełnieniem wielu bezsensownych decyzji podejmowanych w Lechu od kilkunastu już lat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x