¡Qué partidazo! Atletico – Barca. Liga się nie skończyła

skysports.com

Nie można powiedzieć, że dla gospodarzy był to mecz o nic. Dla Barcy z pewnością był to jednak mecz o wszystko. By wszelkie nadzieje na obronę tytułu przez Katalończyków nie zostały pogrzebane gdzieś w szatni Estadio Vicente Calderon, Blaugrana musiała w niedzielę pokonać Atletico. Pokonała. Dlatego wybaczcie, że dziś właściwie tylko o niej (1:2).

Tlenu!

Po blamażu pod Wieżą Eiffla Barcelona rzuca wszelkie siły na walkę z Realem o ligowy tytuł. Do awansu do ćwierćfinału Ligi Mistrzów potrzebny jest jej bowiem cud (porażka 0:4 w pierwszym meczu z PSG). By ostatnim meczem o stawkę dla Blaugrany nie był więc majowy finał Pucharu Króla, a sezon totalną katastrofą, Duma Katalonii musiała wygrać na Calderon. Punkt i zaległy mecz (czyli prawdopodobnie cztery “oczka”) straty do Los Blancos w tabeli La Ligi przed 24. kolejką gier to balansowanie na cienkiej linie. Porażka z Atletico mogłaby ją zerwać na dobre.

Choć obaj trenerzy zgodnie podkreślali, że niedzielne starcie nie jest kluczowe, były to jedynie próby zdjęcia presji ze swoich zawodników. “Gra o wszystko”, “Wielka szansa” – tak krzyczały przedmeczowe tytuły Mundo Deportivo oraz katalońskiego Sportu. I miały rację. Dla Barcelony zdobycie trzech punktów było obligatoryjne, by móc dalej walczyć o ligę. Zwłaszcza, że Real podał jej w środę na na Mestalla pomocną dłoń. Tego celu świadom był również Luis Enrique. – Jedziemy po zwycięstwo i komplet punktów – zapowiadał na jednej z najbardziej lakonicznych konferencji prasowych w swojej karierze mister Barcy. – Wciąż liczymy się w walce o tytuł – przekonywał z kolei prezydent Barcy, Josep Bartomeu. – Tylko musimy wygrać z Atletico – zapomniał dodać.

Wyzwanie było duże. Dumę Katalonii gościło bowiem Atletico, które zdaje się zapominać o zimowym marazmie i po przegranej z Barcą w Pucharze Króla wygrało 4 z 5 ostatnich potyczek. Choć w tym czasie strata czwartego w tabeli El Atleti zrobiła się już za duża by myśleć o mistrzostwie, Rojblancos wciąż walczą z trzecią Sevillą o bezpośredni awans do Ligi Mistrzów. Dzięki hattrickowi Kevina Gameiro madrytczycy rozbili ostatnio Sporting Gijon 4:1. Równolegle Barca wyszarpała zaś trzy punkty z Leganes po karnym Leo Messiego w ostatniej minucie spotkania, pogłębiając widmo kryzysu wiszące nad Camp Nou. – W zeszłym sezonie już widzieliśmy, że na dziesięć meczów przed końcem dwa remisy mogą zniszczyć wszystko, co się osiągnęło do tej pory. Jutro zastaniemy więc Barcę rozentuzjazmowaną porażką Realu, widzącą szansę na ponowną walkę o mistrzostwo – ostrzegał przed pierwszym gwizdkiem Diego Simeone. Wiedział, że to Barca bardziej potrzebowała punktów – potrzebowała tlenu, o który będzie zaciekle walczyć.

Messi!

Wywalczyła. To najlepsze określenie zwycięstwa Barcelony w niedzielnym spotkaniu. Znów Blaugranę uratował Messi, bo któż by inny. Tak jak przed tygodniem w meczu z Leganes. Zresztą, Argentyńczyk swoimi golami zapewnił drużynie 12 z 54 punktów w bieżącym sezonie Primera División. Nikogo już nie powinno dziwić, że żadna inna ekipa La Ligi nie zależy od jednego piłkarza tak mocno, jak właśnie Barca od Messiego.

Obie bramki zdobyte przez Barcę na Calderon były efektem zmasowanego naporu i ciągłych uciskań na defensywę gospodarzy. Otwierający gol Rafinhi (gol-kuriozum swoją drogą) padł po trzeciej czy czwartej dobitce, Messi również strzelał na raty. To nie były bramki na stadiony świata, ale w niedzielę wcale nie chodziło o styl. Czas, gdy od Barcelony bezwarunkowo oczekiwano i okazałego zwycięstwa, i pięknej gry, minął. Teraz podejście było maksymalnie pragmatyczne: trzy punkty i do domu. Wyrównujący gol Diego Godina mógł ten plan zniweczyć, z pomocą na pięć minut przed końcem przyszedł jednak niezawodny Messi.

Z przebiegu spotkania można by zgodzić się z pomeczowymi słowami Simeone, jakoby “Barca odniosła zwycięstwo w spotkaniu, w którym być może na to nie zasługiwała”. Lecz – jak mawia Radosław Kotarski – nic bardziej mylnego. To tylko złudzenie optyczne, wszystko wyjaśni się, gdy przyjrzymy się statystykom. Nikogo nie zaskoczy, że Barca dość przekonująco wygrała walkę o piłkę (63 do 37 proc.); że miała olbrzymią przewagę w liczbie (397 do 188) i celności (79 do 67 proc.) podań, prawdziwą różnicę zrobiła jednak dysproporcja w dryblingach (22:5). Przebojowość i nieustępliwość – oto przymioty, które pozwoliły Barcelonie zdobyć Calderon. Nawet pomimo jej starych grzechów (czyt. bezproduktywności środka pola). Szalał przede wszystkim Neymar, który rywali mijał jak tyczki (aż 10 udanych dryblingów). Enrique zauważa, że wszystko to dzięki słabemu pressingowi ze strony gospodarzy. – Mieli problem z utrzymaniem tempa przez 90 minut – zauważył. To może dziwić, bo jeszcze dwa tygodnie temu, w półfinałowym dwumeczu Pucharu Króla, była to najsilniejsza broń Altetico. W niedzielę zaś pękli, a chwilę nieuwagi wykorzystał ten, który sprawił, że liga nie skończyła się już na Calderon.

Pościg!

Barcelona wciąż goni Real Madryt. – To właśnie trzeba robić, kiedy nie jest się na czele tabeli: wywierać presję. Dobrze, kiedy lider widzi, że jesteśmy tuż za nim – mówi Andres Iniesta. Pościg Blaugrany trwa jednak w najlepsze już od 9. kolejki. To wtedy, w październiku, “Królewscy” objęli prowadzenie w lidze i nie oddali go do dziś, prezentując równą i wysoką formę. W ostatnich dniach nadzieje cules jednak odżyły, bowiem wydaje się, że “biali” złapali lekką zadyszkę.

Zaczęło się na Pizjuan. W połowie stycznia Real przegrał z Sevillą 1:2 i stracił bezpieczną, pięciopunktową przewagę. Od tego czasu Barcelona deptała “Królewskim” po piętach, ci jednak mieli aż dwa zaległe spotkania (z Valencią i z Celtą). Pierwsze z nich madrytczycy nadrobili w środę. Przełożone z grudnia starcie na Estadio Mestalla z Nietoperzami było dla nich wielką szansą, by znów zapewnić sobie bufor bezpieczeństwa, jednak z Walencji Los Blancos wyjechali z pustymi rękami (1:2). Gole Zazy i Orellany załatwiły sprawę. Po wygranej Barcelony w Madrycie z Atletico, by zachować przewagę gwarantującą możliwość porażki w kwietniowym El Clasico na własnym stadionie, Real musiał wygrać kolejne spotkanie – kolejny ciężki wyjazd, tym razem przeciwko Villareal. Na El Madrigal “Królewscy” (nie bez kontrowersji) uciekli spod topora, choć przegrywali już 0:2. Alvaro Morata przechylił jednak szalę zwycięstwa na korzyść Los Blancos co nie zmienia faktu, że utrzymywanie przewagi zaczyna być dla Realu coraz cięższym zadaniem. A co czeka ich dalej?

Przede wszystkim trudny wyjazd do Bilbao oraz derby Madrytu z Atlético na Santiago Bernabéu. Właśnie w tych starciach kibice z Katalonii upatrują szans na ewentualne zgubienie punktów przez Real przed decydującym(?) Gran Derbi 23 kwietnia. Barça zaś do tego czasu najcięższe spotkania rozegra na Camp Nou – z Celtą, Sevillą oraz Realem Sociedad i bezwzględnie musi zgarnąć komplet punktów w kolejnych ośmiu kolejkach poprzedzających Klasyk. Tak, jak mówi Iniesta: Barca wciąż musi zaznaczać swoją obecność tuż za plecami Realu.

– Nie myślimy o innych drużynach, tylko o sobie. Oni zrobią swoje albo nie, ale nie mamy na to wpływu – przekonuje Neymar. Ma rację, jednak nawet gdyby Katalończycy wygrali wszystkie spotkania do końca ligi (wraz z Gran Derbi), nie da im to tytułu. –  Jeszcze nie zależymy od samych siebie, a od tego, czy Real straci jakiś punkt – zauważa Luis Suarez. “Królewscy” mają obecnie w ręku wszelkie argumenty, by w tym roku ubiec Barcę i pierwszy raz od 2012 roku sięgnąć po ligowy tytuł. Blaugrana jednak nie odpuszcza. Pościg trwa, ale czy okaże się skuteczny?

Składy:

Atletico Madryt – FC Barcelona 1:2 (0:0)
0:1 – Rafinha 64′
1:1 – Diego Godin 70′
1:2 – Lionel Messi 86′

Atletico: Jan Oblak – Sime Vrsaljko, Stefan Savić, Diego Godin, Filipe Luis – Saul Niguez, Gabi, Koke, Yannick Ferreira Carrasco (68′ Fernando Torres) – Antoine Griezmann, Kevin Gameiro (72′ Angel Correa)

Barcelona: ter Stegen – Sergi Roberto (85′ Andre Gomes), Samuel Umtiti, Gerard Pique, Jeremy Mathieu (77′ Lucas Digne) – Andres Iniesta (71′ Ivan Rakitić), Sergio Busquets, Rafinha – Neymar, Lionel Messi, Luis Suarez

*wszystkie wypowiedzi pochodzą z oficjalnych stron klubowych

** w ramach serii „¡Qué partidazo!” co miesiąc wybieram najciekawszy mecz La Liga Santander, relację wzbogacając o analityczny komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x