mancity.com

Hit na wysokim poziomie, aż 34 gole w dziesięciu meczach, przedłużone i zakończone serie, przełamania oraz rekordy – Premier League w ciągu ostatnich trzech dni rozpieszczała swoich miłośników. Jedenasta seria gier dostarczyła sporo emocji. Jak co tydzień, bierzemy pod lupę najświeższe wydarzenia z angielskich boisk.

Zwykle przedstawiamy wydarzenia weekendu w porządku chronologicznym, ale tym razem zaczynamy od hitu kolejki. Nie może być bowiem inaczej, gdy naprzeciwko siebie stają dwie drużyny, które łącznie zdobyły ponad trzydzieści tytułów mistrza Anglii i dwadzieścia Pucharów, a ponadto imponują w ostatnim czasie wyśmienitą formą. Liverpool w tym sezonie nie zaznał jeszcze goryczy porażki, natomiast Arsenal przed tygodniem stracił pierwsze punkty po siedmiu kolejnych ligowych zwycięstwach. Ci, którzy oczekiwali wielkiego meczu na Emirates, nie rozczarowali się. Mecz w Londynie od pierwszego do ostatniego gwizdka stał na bardzo wysokim poziomie, choć niestety nie obyło się bez kontrowersji. Goście już w 18. minucie powinni wyjść na prowadzenie, ale arbiter niesłusznie dopatrzył się pozycji spalonej u Sadio Mané, gdy ten dobijał strzał Roberto Firmino, który trafił w słupek. Ta sytuacja była jednak łyżką dziegciu w beczce miodu. Piłkarze obu drużyn, swoją postawą, nie pozwolili bowiem na zbyt długie rozpamiętywanie błędu sędziego. W pierwszej odsłonie bliscy zdobycia bramki byli zwłaszcza The Reds, a po strzale Virgila van Dijka Arsenal ponownie uratował słupek. Jednakże co się odwlecze, to nie uciecze. Po upływie ponad godziny gry goście wreszcie trafili do siatki, a tym razem nie było już żadnych wątpliwości. Prowadzenie podopiecznym Jürgena Kloppa dał James Milner. Kanonierzy nie złożyli jednak broni i dwadzieścia minut później uratowali punkt za sprawą Alexandre’a Lacazette’a. Wydaje się, że żadna ze stron nie ma prawa narzekać na remis. Oba zespoły kontynuują swoje serie bez porażki. Podział punktów na Emirates Stadium najbardziej usatysfakcjonował jednak z pewnością bezpośrednich rywali obu drużyn w walce o czołowe miejsca.

W górę tabeli powolutku pnie się Manchester United. Po niedawnej serii słabych wyników, podopieczni José Mourinho, nad którego głową zawisły czarne chmury, zdają się wracać na właściwe tory. Przynajmniej większość z nich. Nie dotyczy to bowiem Romelu Lukaku. Forma belgijskiego snajpera od dawna jest, delikatnie rzecz ujmując, daleka od optymalnej. Po raz ostatni do siatki rywala trafił on 15 września w meczu z Watfordem. Ponadto, nie brakuje uwag pod adresem jego sylwetki, a złośliwi twierdzą, iż swoją posturą bardziej przypomina futbolistę amerykańskiego czy centra drużyny NBA, aniżeli piłkarza. Wszystko to, w połączeniu z urazem, na jaki ostatnio uskarżał się Belg, sprawiło, iż zabrakło go w kadrze United na mecz w Bournemouth. Bez swojego podstawowego napastnika Czerwone Diabły zdołały wywieźć trzy punkty z Vitality Stadium, choć przez większość meczu wcale się na to nie zanosiło. Rewelacyjnie spisujący się w tym sezonie podopieczni Eddie’ego Howe’a prowadzili od 11. minuty po bramce Calluma Wilsona i stwarzali sobie sytuacje do podwyższenia wyniku. Nie potrafili ich jednak wykorzystać, co zemściło się jeszcze w pierwszej odsłonie. Do siatki trafił ten, który wobec kiepskiej formy Lukaku wziął na siebie ciężar strzelania goli dla United – Anthony Martial. Dla Francuza była to piąta bramka w tym sezonie, a wszystkie z nich zdobył w czterech ostatnich meczach (!). Co ważniejsze, żadnego z tych spotkań jego zespół nie przegrał. Gdy wydawało się, że starcie z Wisienkami zakończy się podziałem punktów, w doliczonym czasie gry gola na wagę trzech punktów strzelił Marcus Rashford. Bramki w końcówkach meczów są zresztą ostatnio domeną klubu z Old Trafford. 6 października trafienie w doliczonym czasie dało United wygraną 3:2 przeciwko Newcastle, z kolei dwa tygodnie później role się odwróciły, a Czerwone Diabły straciły wygraną z Chelsea po wyrównującej bramce Rossa Barkleya. Po zwycięstwie na Vitality Stadium, bilans United jeśli chodzi o gole w dodatkowych minutach znów jest dodatni, a podopieczni Jose Mourinho zrównali się w tabeli punktami ze swoim sobotnim rywalem.

Podobnie, jak wspomniany wcześniej Lukaku, w kiepskiej dyspozycji strzeleckiej znajdował się ostatnio inny ze snajperów, który przyzwyczaił nas do corocznej walki o koronę króla strzelców. Harry Kane, bo o nim mowa, wprawdzie nie mógł się „pochwalić” tak długą niemocą jak Belg, ale w październiku ani razu nie zdołał trafić do siatki. W sobotę zakończył swoją indolencję, strzelając jednego z trzech goli dla Tottenhamu w wygranym 3:2 meczu z Wolverhampton. Kane ma zresztą wyjątkowy patent na beniaminków. Począwszy od sezonu 2014/15, kapitan reprezentacji Anglii strzelił przeciwko nim aż 25 goli – najwięcej w lidze. Dla zespołu Wolverhampton, który bardzo dobrze rozpoczął sezon, jest to już trzecia porażka z rzędu. Taką samą niechlubną serię notuje ekipa Burnley. Jej pogromcą tym razem okazał się West Ham (z Łukaszem Fabiańskim w bramce). Po bardzo emocjonującym widowisku, Młoty zwyciężyły przed własną publicznością 4:2. Trzy przegrane z rzędu w wykonaniu podopiecznych Sama Dyche’a to jedno, ale jeszcze bardziej szokujący jest fakt, iż w tych trzech spotkaniach stracili oni aż trzynaście goli. Jest to o tyle zaskakujące, że zespół z Turf Moor w poprzednim sezonie, zwieńczonym sensacyjnym awansem do europejskich pucharów, słynął właśnie z solidnej defensywy. Obrona była w ostatnim czasie także mocną stroną Brighton. W minionych trzech meczach Mewy zachowały czyste konto. W sobotę ta passa dobiegła jednak końca, a podopieczni Chrisa Hughtona ulegli na wyjeździe Evertonowi 1:3. Kibicom przypomniał o sobie Richarlison. Po świetnym początku sezonu Brazylijczyk w kolejnych meczach jakby trochę zgasł, ale w sobotę na Goodison Park znów był liderem Evertonu i dwukrotnie pokonał bramkarza rywali.

Przed tygodniem całym światem wstrząsnęła wiadomość o katastrofie helikoptera pod King Power Stadion, w której zginęło pięć osób, w tym właściciel Leicester City – Vichai Srivaddhanaprabha. W sobotę ekipa Lisów rozegrała swój pierwszy mecz po tej tragedii. Ich wyjazdowemu spotkaniu z Cardiff towarzyszyła podniosła atmosfera. Podopieczni Claude’a Puela byli wspierani przez bardzo liczną grupę fanów z Leicester, a mecz – podobnie jak wszystkie inne w tej kolejce – poprzedziła minuta ciszy. Wyjątkowo, w jej trakcie na środku boiska stanęli nie tylko piłkarze wyjściowej jedenastki, ale także rezerwowi i cały sztab drużyny przyjezdnych. Celem Lisów na ten mecz było godne uczczenie pamięci ich szefa i to zadanie udało się zrealizować. Leicester wygrał 1:0 po bramce Demaraia Gray’a i nie trzeba dodawać, komu piłkarze Puela zadedykowali zwycięstwo. Co ciekawe, Leicester jest jedyną drużyną w całej ligowej stawce, która trafiała do siatki w każdym z jedenastu dotychczasowych meczów. Dla Cardiff porażka oznacza natomiast zepchnięcie do strefy spadkowej. Stało się tak za sprawą triumfu Newcastle nad Watfordem. Podopieczni Rafaela Beníteza wygrali 1:0 i odnieśli tym samym swoje pierwsze zwycięstwo w bieżącej kampanii. Zespół Srok do zwycięstwa poprowadził duet rezerwowych. Bramkę zdobył Ayoze Pérez, a asystował mu Ki Sung-yueng. W ślady Newcastle poszli także piłkarze Huddersfield, którzy również po raz pierwszy w tym sezonie zapisali na swoim koncie trzy punkty. Podopieczni Davida Wagnera w takim samym stosunku pokonali Fulham.

Po raz pierwszy w erze Premier League zdarzyło się, że po jedenastu kolejkach aż trzy zespoły pozostają niepokonane. Oprócz wspomnianego na początku Liverpoolu, w tym gronie znajdują się Manchester City oraz Chelsea. Imponująca jest zwłaszcza forma mistrzów Anglii. The Citizens spisują się świetnie od początku sezonu, ale można odnieść wrażenie, iż w ostatnim czasie wrzucili piąty bieg. A nawet szósty, bo właśnie tyle goli zaaplikowali w niedzielę Southamptonowi. Niedawno chwaliliśmy podopiecznych Marka Hughesa, że po przejściu na standardowy system z czwórką obrońców, ich postawa w defensywie znacznie się poprawiła. W niedzielę skutecznie obalili oni jednak naszą tezę. Faktem jest, że rywal był z najwyższej możliwej półki, ale nie usprawiedliwia to katastrofalnych błędów, jakie popełniali defensorzy Southamptonu. Ofensywny tercet Pepa Guardioli, złożony z Raheema Sterlinga, Sergio Agüero i Leroya Sané dosłownie przejechał się po rywalu. Każdy z wymienionych piłkarzy zapisał na swoim koncie przynajmniej po golu i asyście, a trafienie Agüero było jego 150. w Premier League. Przed nim ta sztuka udała się zaledwie ośmiu zawodnikom. Wygrana 6:1 pozwoliła obrońcom tytułu umocnić się na czele ligowej tabeli. Już za tydzień czeka ich znacznie poważniejszy sprawdzian. Wprawdzie w obecnej dyspozycji podopieczni Pepa Guardioli będą faworytem starcia z United, ale jak powszechnie wiadomo – derby rządzą się swoimi prawami. Wracając natomiast jeszcze na moment do ekipy Southampton, polskich kibiców może niepokoić fakt, iż po raz kolejny poza kadrą meczową znalazł się Jan Bednarek. Wysoka porażka jego kolegów może być paradoksalnie dobrym znakiem dla naszego reprezentanta. Wydaje się, że jeśli taki blamaż nie skłoni Hughesa do postawienia na Polaka w kolejnych meczach, ten będzie musiał poważnie zastanowić się nad swoją przyszłością w klubie z St. Mary’s Stadium.

Po swoim niedzielnym meczu na pozycję wicelidera ligowej tabeli wskoczyła Chelsea. The Blues wykorzystali sobotnią stratę punktów przez Liverpool i w derbach Londynu pokonali Crystal Palace 3:1. Podopieczni Maurizio Sarriego przez długi czas meczu na Stamford Bridge nie zachwycali i przeżywali prawdziwe męczarnie, ale ostatecznie zdołali udowodnić swoją wyższość. Swój udział w zwycięstwie miał niezawodny Eden Hazard, który wrócił do gry po kontuzji pleców. Dla Belga póki co zabrakło jeszcze miejsca w wyjściowym składzie, ale ledwie minutę po zameldowaniu się na boisku zaliczył asystę przy trafieniu Álvaro Moraty. Dla krytykowanego od dłuższego czasu Hiszpana była to druga bramka tego popołudnia, a spokojnie mógł on skompletować hat-tricka, gdyby w swoim stylu nie zmarnował przynajmniej dwóch dogodnych sytuacji. Tak czy inaczej, ósma w sezonie wygrana, powrót Hazarda, przełamanie Moraty oraz awans na drugie miejsce w tabeli przysparzają fanom The Blues niewątpliwie sporo radości. Ponadto, dodatkowe powody do świętowania ma także menedżer Chelsea. Po jedenastu meczach w Premier League Maurizio Sarri wciąż pozostaje niepokonany. Wyrównał dzięki temu rekord Franka Clarka, który zanotował równie dobry start z Nottingham Forest w 1994 roku. Już za tydzień Włoch może stać się samodzielnym rekordzistą, o ile jego podopieczni nie przegrają na Stamford Bridge z Evertonem. To jeden z ciekawiej zapowiadających się meczów dwunastej serii gier. Oprócz niego oraz wspomnianych już derbów Manchesteru, dojdzie także do kolejnych derbów stolicy, tym razem pomiędzy Crystal Palace a Tottenhamem. To wszystko już w najbliższy weekend.


Jedenastka 11. kolejki Premier League wg PilkarskiSwiat.com:


Wyniki 11. kolejki i tabela Premier League:

AFC Bournemouth – Manchester United 1:2
Cardiff City – Leicester City 0:1
Everton FC – Brighton & Hove Albion 3:1
Newcastle United – Watford FC 1:0
West Ham United – Burnley FC 4:2
Arsenal FC – Liverpool FC 1:1
Wolverhampton Wanderers – Tottenham Hotspur FC 2:3
Manchester City – Southampton FC 6:1
Chelsea FC – Crystal Palace FC 3:1
Huddersfield Town – Fulham FC 1:0


Czołówka klasyfikacji strzelców Premier League:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x