Piotr Włodarczyk: Nigdy w życiu nie widziałem, żeby mistrz kraju zakopał się tak na dnie

Legionisci.com

Mistrz Polski z Legią. Autor gola na wagi tytułu w 2006 roku w meczu z Górnikiem Zabrze (1:0). Wreszcie – kat Lecha Poznań. Piotr Włodarczyk o zbliżającym się ekstraklasowym klasyku pomiędzy Legią i Lechem, który sam wspomina głównie bardzo dobrze. – Proszę tylko nanieść poprawkę, że za moich czasów prawdziwe klasyki mieliśmy z Wisłą!

Zacierasz już ręce przed niedzielą? Sam byś pewnie najchętniej wyskoczył na murawę, bo miałeś patent na Lecha.
– Coś w tym jest! Można powiedzieć, że w sumie leżał mi ten zespół i mam sporo wspomnień. Pamiętam nawet jeszcze bramki, które pakowałem poznaniakom jako młody gracz Ruchu. Zawodnicy raczej łatwo potrafią odtwarzać w głowie własne trafienia, a co dopiero te strzelane swoim ulubionym rywalom. Brzmi to jakbym bardzo dawno temu grał w piłkę, ale jednak – za moich czasów największym klasykiem były mecze Legii z Wisłą. “Biała Gwiazda” dominowała wtedy w naszej ekstraklasie. To było coś. Najlepsze czasy dla ekipy z Wielkopolski przyszły nieco później.

Masz swoje ulubione wspomnienie związane z tą rywalizacją?
– Mam i mógłbym długo o nim opowiadać. Nie no, tak serio to przypomina mi się jedno szczególne spotkanie. Runda wiosenna, kwiecień, 2004 rok, a na trybunach 28 tysięcy ludzi. Stadion był tuż po drobnej przebudowie, bo wcześniej mieliśmy coś a’la podkowa, którą wszyscy kojarzą z obiektu Pogoni Szczecin. Do wyremontowanej trybuny doszła jeszcze kapitalna atmosfera. Niezapomniane przeżycie, bo wygraliśmy 1:0. A kto strzelił bramkę?

Ty!
– No właśnie! Zawsze czekałem z wielką niecierpliwością na te mecze. Ale to chyba żadna sensacja, bo każdy piłkarz ma podobnie. To uczucie rosnącej presji, „napinka” już na tydzień przed wyjściem na boisko, doskonała otoczka. No i zespoły dobre. Teraz też są dobre, niezależnie jak grają w ostatnich tygodniach. Ale Legii to nie ma się i tak co czepiać, jak spojrzymy na Lecha. Jeśli mam być szczery – jak żyję nie widziałem takiej sytuacji. Mistrz kraju, który zakopuje się tak na dnie tabeli. Niepojęte.

Uda im się chociaż jakoś dobić do grupy mistrzowskiej? 6 punktów do bezpiecznego miejsca, 10 do pierwszej połowy tabeli.
– Myślę, że się doczołgają. Skład personalny im się specjalnie nie zmienił. Odszedł Sadajew, ale nie stanowił 90% siły tego zespołu! Wszyscy się jakoś pogubili. Lech wygląda jakby bał się teraz grać w piłkę, bo i tak im nie wyjdzie. A naprawdę prędzej czy później wyjdzie, jeśli wrócą na dobre tory. Trzeba tam wstrząsu, przerwy zimowej. Poukładać klocki, żeby na wiosnę było lepiej. W ciemno obstawiam jednak, że zacznie się jakaś seria i będą w ósemce.

Na razie początek Urbana jest… wesoły. Bramki z Ruchem stracone w groteskowy sposób po stałych fragmentach i nagłe zwycięstwo z Fiorentiną. Pal licho, że grającą bardziej drugim garniturem, bo moment jest idealny – akurat przed najważniejszym starciem w rundzie.
– Fiorentina jest w takiej sytuacji niemal jak spełnienie marzeń. To wręcz wymarzona chwila, skoro nie może być już gorzej, niżej w tabeli nie da się zlecieć… (śmiech) Lechici mają fajną kadrę, fajnych kibiców, którzy na pewno dadzą im kopa w takim meczu. W takie dni zapomina się o poprzednich porażkach, formie. W ludzi wstępuje power i nikt sobie nie zawraca głowy wszystkimi negatywnymi historiami wokół szatni. Obie ekipy zobaczymy w najlepszym wydaniu dopiero na wiosnę, ale na taki szlagier zawsze warto się wybrać. To w końcu klasyk, prawda?

Ogołocony klasyk. Ze składu Lecha wypada Trałka, bo dostał z Ruchem czwartą żółtą kartkę w sezonie. Tutaj akurat timing nie był najlepszy…
– Nie można mieć wszystkiego, wystarczy już im ta Fiorentina! A tak na poważnie – Lech ma zaplecze. Nie będę bawił się w zgadywanki i szukał optymalnego następcy Trałki, ale goście są w stanie to wszystko pociągnąć bez niego. Będzie sporo walki, na pewno w końcu dostrzeżemy w jakichś elementach gry jakość, której od obu zespołów oczekują już absolutnie wszyscy. Czas, żeby wszystko wróciło do normy.

Czerczesow szybko wszystko ułoży w Warszawie po swojemu? Według przewidywań sponsora Legii, firmy Fortuna, faworyt na niedzielę może być tylko jeden. Kurs na Legię wynosi 1.9, a na Lecha 3.9.
Zarówno Rosjanin jak i Jan Urban nie powinni być na razie rozliczani ze swojej pracy. To początek, więc – dajmy na to – gadka o stylu nie ma większego sensu. Legia wygrała przed tygodniem z Cracovią 3:1, ale było dużo niedociągnięć. Lech z Ruchem – wiadomo, przedziwne 2:2, ale przynajmniej dogonili wynik. Efekt tzw. “nowej miotły” nie sprawi, że drużyna z dnia na dzień odnajdzie się w nowych schematach i będzie szła jak burza. I tak widzę poprawę. U warszawiaków widać wysoki pressing, płynniejsze przechodzenie z ofensywy do defensywy. Legia zgarnie trzy punkty, bo… przy tylu argumentach nie ma wyjścia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.