Paździerz w hicie Ekstraklasy? Nowe, nie znałem…

Tomas Pekhart

Zdjęcie: Mateusz Kostrzewa/Legia Warszawa

To był tydzień naprawdę bogaty w piłkarskie hity. Mieliśmy w końcu ćwierćfinały Ligi Mistrzów, w sobotę El Clasico. Z kolei w niedzielę Manchester United grał z Tottenhamem Hotspur.  Także i my mieliśmy swój klasyk – mecz Lecha Poznań z Legią Warszawa. Ale o matko… po takich 90 minutach prosiłem tylko o to, by ktoś oddał mi stracony czas.

Nie była to dobra promocja PKO Ekstraklasy – delikatnie mówiąc. Gdy grają ze sobą takie drużyny, to oczekujemy wymiany ciosów. Składnych akcji, ciekawych pomysłów taktycznych. Tymczasem tak naprawdę około 70 minut czekaliśmy na przyzwoite sytuacje podbramkowe. Wstyd dla drużyn z takim potencjałem kadrowym.

Lech zrealizował plan

W przypadku “Kolejorza” ich podejście jeszcze można było zrozumieć. Już na wstępie wyszli do meczu z innym ustawieniem i paroma niespodziankami personalnymi. I tak naprawdę – można powiedzieć, że skończyło się dla nich jak najlepiej mogło. Nie przegrali, w pewnym momencie próbowali się odgryzać na boisku. Do tego największe atuty Legii zostały zneutralizowane. Mają też swego rodzaju odkrycie. Nika Kwekweskiri dostał szansę od pierwszych minut i nie zawiódł. A nawet pokazał się z naprawdę niezłej strony. Też nie zrozumcie mnie źle – nie stwierdzę nagle, że Lech zagrał zajebisty mecz. Ale wyszli z niego bez większych obrażeń i to dla nich najważniejsze. Może być nawet drobnym paliwem motywacyjnym na resztę sezonu, że można się zmobilizować w ważnych momentach.

Kubeł zimnej wody

Dużo więcej materiału do wyciągnięcia na pewno ma Czesław Michniewicz. Stołeczni mieli problemy ze złożeniem składnych akcji. W końcu w drugiej połowie ruszyli do konkretniej ofensywy. Jednakże większość czasu irytowali w tym meczu. Jedna z największych broni w ostatnich tygodniach – wahadła wyglądały tym razem naprawdę przeciętnie. Tomas Pekhart był odcięty od gry. Drobne przebłyski mieli Bartosz Kapustka i Luquinhas, ale to było zdecydowanie za mało.

Paradoksalnie – ile to jeden z najsłabszych meczów Legii za Czesława Michniewicza, to może się przydać. To dla nich taki sygnał ostrzegawczy. Wciąż są w niezłej pozycji wyjściowej do zdobycia mistrzostwa Polski, w końcu na sześć kolejek przed końcem mają osiem punktów przewagi nad Pogonią Szczecin. Nie mogą sobie jednak pozwalać na momenty dekoncentracji i błędy. Przeszłość pokazywała, że w naszej lidze potrafiono już nie taką przewagę roztrwonić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.