Hiszpański sukces w Lidze Mistrzów – od widowiskowego Realu Madryt po sensację w Turynie

Hiszpański sukces

fot. Villarreal CF

Miało być skromnie, a ci w rewanżu z rozmachem. Hiszpański futbol z przytupem melduje się w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów. Widowiskowy Real Madryt, pewne siebie Atletico i sensacyjny Villarreal to znak, że LaLiga może bawić nawet w trudniejszych czasach.

Hiszpański sukces na arenie międzynarodowej to miłe zaskoczenie. Po fiasku Sevilli i Barcelony w fazie grupowej wydawało się, że niebawem Hiszpanie mogą pożegnać się z Ligą Mistrzów. Szczególnie że po pierwszych meczach nie było zaliczki, a w przypadku ekipy Ancelottiego trzeba było gonić wynik. Naszpikowane gwiazdami PSG, Mr. Champions League i Manchester United, a także Juventus… Wszyscy już za burtą.

Remontada w Paryżu i wieczór pełen wrażeń

Środa wieczór, Santiago Bernabeu i 90 minut, które napiszą piękną historię. Kolejną z udziałem paryskiego giganta i raz jeszcze w negatywnym świetle. Mecz rozegrany na dwa akty. Widowiskowy, w którym rolę główną przypiszemy Benzemie, Modriciowi, czy Courtois. Porażka PSG w Madrycie nawiązuje do tej z Camp Nou, mimo że w obu przypadkach zaliczka bramkowa przed rewanżem znacznie się różniła. Tak jak kadra francuskiego giganta, która mimo rewolucji i upływu czasu nie przyniosła innych rezultatów. Latem rozbity bank – ukształtowanie bloku defensywnego, idąc od pozycji bramkarza, aż po boczne sektory. Na koniec wisienka, bo PSG zaoferowało światu trio w postaci Messiego, Neymara i Mbappe. Tercet, który na Santiago Bernabeu zawiódł, nawet jeśli z przebiegu dwumeczu trudno nie zachwycać się francuskim złotym chłopcem.

Los Blancos na rewanż zmienili podejście, od początku narzucając tempo, co w pierwszym fragmencie meczu pozwoliło stworzyć kilka groźnych sytuacji. Niemniej ofensywnie ustawiony Real Madryt to woda na młyn dla takich piłkarzy jak Mbappe. Francuz znów szalał i po jednej z kontr wpisał się na listę strzelców, podwyższając przewagę z pierwszego spotkania. Mauricio Pochettino chciał powtórzyć Paryż mimo konkretnej przewagi. Zagrać wyżej, spychając Hiszpanów na własną połowę boiska. Istotną wadą okazała się niekonsekwencja francuskiego klubu we własnych założeniach. Wysoko grająca defensywa miała być wsparta już przez nacisk atakujących, ale ani Neymar, ani Messi, czy Mbappe nie stwarzali problemów obrońcom gospodarzy. Tym samym Real z pomocą wycofanego Kroosa mógł budować atak pozycyjny, powoli opanowując i centrum.

Takie rozstawienie pozwoliło wyrzucić Carvajala poza linię defensywy oraz bliżej środka, uwalniając Asensio na skrzydle. Za Mbappe miał odpowiadać Militao i te pojedynki na lewej flance oglądaliśmy najczęściej. Upilnować Francuza w rzeczywistości jest znacznie ciężej niż w założeniach. Real nie miał łatwej przeprawy i przez ponad godzinę męczył się z zespołem gości. Sam musiał bardziej się otworzyć. Tak też się stało, gdy Alaba oderwał się od pozycji wyjściowej, a Rodrygo zastąpił Asensio. W środku pola dynamikę zmienił Camavinga, co przy pewnie grającym Modriciu i niestrudzonym Valverde dało Realowi potrzebny powiew świeżości. Chorwat tego wieczoru był wielki, ale miał partnera, który perfekcyjnie go uzupełniał. Miał Karima Benzemę. Francuski napastnik wraz z pomocą Viniciusa wykorzystał błędy Donnarummy, Marquinhosa i Kimpembe. Był nie do zdarcia, pakując bramkę za bramką. Moment między drugim, a trzecim trafieniem przejdzie do historii. Klasa, dojrzałość i finalnie awans.

Simeone znów to zrobił – Atletico w swoim stylu

– To nie jest takie proste, gdy musisz jakoś przebić się przez tę ścianę – mówił Ralf Ragnick po porażce z Atletico w 1/8 Ligi Mistrzów. Chcąc krótko podsumować występ podopiecznych Diego Simeone, należałoby powiedzieć, iż Los Colchoneros zagrali jak za dawnych lat. Spójnie, szczelnie w obronie, a momentami i bezczelnie w ofensywie, rozstrajając i tak kiepsko funkcjonującego rywala. Mieszanka cholismo z odrobiną szaleństwa. Cholo powstał jak feniks z popiołu, choć do niedawna wielu go żegnało. Argentyńczyk po wielu sukcesach w czerwonej części Madrytu obrósł w legendę, ale to już ten etap, iż powinniśmy się przyzwyczaić, że ciągnie za sobą kulę w postaci jakże często słyszanego argumentu o wypaleniu. Za każdym razem, gdy powinie się noga. Przy każdym kryzysie niezależnie jak długim, czy bolesnym w skutkach. A ten jesienny prawdopodobnie kosztował go obronę tytułu, co przecież przed sezonem wydawało się całkiem realne.

W tym wszystkim na pewno nie należy odwracać kota ogonem, bo Simeone otrzymał wystarczająco sporo sygnałów, aby zareagować odpowiednio wcześnie, a jednak pozostał bierny. I patrząc z pespektywy czasu, wydaje się, że na kilku płaszczyznach tego kryzysu można było uniknąć, albo przynajmniej ograniczyć straty na własnym podwórku. Mimo wszystko Atletico wciąż jest w grze na arenie międzynarodowej, więc trudno spisywać sezon na straty. Dwumecz z Manchesterem United może tylko umocnić, bo na Wanda Metropolitano to gospodarze dyktowali warunki. Jeden z najlepszych występów w sezonie przyćmiony krótkim zrywem. Bramka Elangi w 80. minucie meczu dała Anglikom sporą nadzieję i czystą kartę w rewanżu.

Hiszpański sukcesPrzed wtorkowym meczem wiele miejsca poświęcono Cristiano Ronaldo. W mediach z uwagi na ligowy hattrick z Tottenhamem natomiast za murami madryckiego klubu w kontekście odcięcia Portugalczyka od gry. Ten zaczął schodzić na tyle głęboko, aby żaden z defensorów przyjezdnych nie nałożył ścisłego krycia. To w kilku fragmentach spotkania pozwoliło gospodarzom na wyjście z groźną kontrą, wyciągając z pozycji Lodiego, czy Reinildo. Anglikom brakowało jednak skuteczności, a Simeone nie zamierzał czekać, aż rywal wyreguluje celowniki.

Przesunięcie Griezmanna na prawą stronę i przejście do ustawienia 5-4-1 można uznać za kluczowe. Wsparcie Herrery w głębokiej defensywie i Griezmanna, który z Lodim sukcesywnie zamykali opcję rozegrania na skrzydle, to strzał w dziesiątkę. Dla widza mniej widowiskowości, ale liczy się wynik, który po 41. minucie był korzystny dla Hiszpanów. I taki też utrzymał się do ostatniego gwizdka, albowiem siła defensywna Atletico rosła przy każdej udanej interwencji. Trzeba oddać również należne Oblakowi, który w końcu wyglądał, jak człowiek, do którego przyzwyczaili się fani hiszpańskiej piłki.

Pucharowy Unai Emery wyrzuca Juventus

Unai Emery, czyli człowiek od Ligi Europy rozszerza działalność. Ofiarą w 1/8 okazał się faworyzowany Juventus. Kto by się spodziewał, że Włosi nie tylko odpadną na tym etapie rozgrywek z siódmą ekipą LaLiga, ale zrobią to z rozmachem. Niespełna kwadrans i trzy bramki w plecy to wynik iście imponujący, choć zarazem wstydliwy dla kibiców Starej Damy. To nie kampania Villarrealu, ale mimo trudnych momentów ten zespół cały czas się rozwija. Mając na pokładzie ludzi z wiedzą, wizją i talentem możesz zdziałać naprawdę wiele. Dojrzałość to kolejna lekcja.

Czekali na to 13 lat. Villarreal po bramkach Gerarda Moreno, Pau Torresa i Danjumy zakwalifikował się ćwierćfinału Ligi Mistrzów po raz trzeci w swojej historii. Początek meczu należał jednak do gospodarzy i obserwując ekipę Allagriego, widać było zapał i chęć rozstrzygnięcia meczu już w pierwszej połowie. Villarreal musiał zejść do głębokiej obrony, uważając na szarżującego Vlahovicia. Te pół godziny dramatu to także prawie oskarowa rola Rulliego i widoczna ręka Emery’ego. Szkoleniowiec nie poszedł na wymianę ciosów, a mecz wygrał w przerwie. Po zmianie stron do zwalnia tempa gry, dołożył kolejnego zawodnika na tyły (Pino), a środek zabezpieczył z pomocą Coquelina, który zresztą miał swój udział także przy pierwszej bramce. Początkowo osamotniony Danjuma otrzymał wsparcie dopiero po wejściu Gerarda Moreno, choć chyba nikt nie spodziewał się o jakiej skali mowa.

– Prawdopodobnie chcieli zagrać na remis do 90. minuty meczu, ale nasze ofensywne podejście pozwoliło im wysunąć się na prowadzenie, a kiedy w takiej sytuacji tracisz bramkę w Lidze Mistrzów, to zawsze jest trudno o powrót – mówił Allegri po wczorajszej porażce. Gdzie ta historia ma koniec? Trudno będzie o powtórkę w kolejnej fazie turnieju, bo nie każdy da się wciągnąć w grę Emery’ego. Szczególnie, mając na uwadze wczorajszy wieczór. Do awansu niezbędne są bramki, a po stracie trzeba będzie rozłożyć akcenty na całej długości boiska. Tym samym Villarreal musi przygotować się na nieco inny scenariusz, aniżeli gra w niskim bloku i paraliżowanie przeciwnika. Ma do tego atuty, ale przelać to na plac gry może być zdecydowanie trudniej. Teraz jednak należą się słowa uznania, bo to i tak już wynik ponad stan.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x