Eugeniusz Głoziński – Wspomnienie tych, którzy “Genasa” znali

Eugeniusz Głoziński, źródło fot. lechpoznan.pl

Eugeniusz Głoziński był osobą tak charakterystyczną jak stadion w kształcie podkowy. Będzie kojarzony z Lechem, jak jupitery, które stykały się z niebem. Człowiek – instytucja z niebiesko-białym sercem. Oddany klubowi, który kochał. To serce przestało bić 16 grudnia 2020 roku… Wszystkim nadal trudno się z tym pogodzić.

Po informacji o śmierci pana Genia usiadłem na łóżku i starałem się wyszarpać z głowy moment, w którym miałem okazję poznać Eugeniusza Głozińskiego. Było to dawno i tak naprawdę wiem, że pan Geniu mnie nie pamiętał, ale cieszę się, że miałem ten zaszczyt. Po chwili zacząłem się zastanawiać – jak oddać hołd panu Geniowi? Wpadłem na to, że najlepiej byłoby napisać tekst na kilkaset znaków, który będzie wspomnieniem popularnego „Genasa”. Jednak niemal w tym samym momencie przyszło mi do głowy – a kim ja k***a jestem, żeby siadać do opisywania dokonań tego człowieka?

Pokombinowałem jednak i wyszło na to, że najrozsądniej będzie wypytać o wspomnienia i anegdoty ludzi, którzy z Eugeniuszem Głozińskim mieli styczność w czasie swojego pobytu w Lechu. Byli piłkarze, pracownicy i dziennikarze. Oddam im głos, bo te wspomnienia pozostaną z nami na zawsze. Tak jak pan Geniu zawsze będzie legendą Kolejorza.

Józef Djaczenko, poznański dziennikarz, były redaktor naczelny Magazynu Kolejorz, obecnie publikujący na kibicpoznanski.pl – Geniu był nieufny, otwierał się dopiero po dłuższej znajomości:

O tym, że Eugeniusz Głoziński jest postacią nie byle jaką, wiedziałem zanim jeszcze byłem blisko Lecha, któremu zresztą kibicowałem od dziecka i oglądałem wszystkie mecze. Na przełomie wieków zacząłem bywać w siedzibie klubu na starym stadionie, czyli w tzw. nastawni. Wtedy już z Geniem stykałem się bezpośrednio, mimo iż jeszcze nie udało mi się go bliżej poznać. Był nieufny, dopiero po trochę dłuższej znajomości bardziej się otwierał. To były czasy wielkiej klubowej biedy. Lech ledwo zipał. Nastawnia bywała wyziębiona, gdy brakowało na opał. Ludzie tam pracujący szukali czegokolwiek, co nadawało się do spalenia i zanosili do Genia opiekującego się także kotłownią. Przypominało mi to statek parowy, któremu zabrakło paliwa, by dopłynąć do portu, więc załoga decyduje się wrzucić do pieca wszystko, co jest wykonane z drewna.

Geniu, który w Lechu spędził całe życie i z bliska oglądał wszystkie mecze, a wcześniej sam kopał piłkę, miał duże pojęcie futbolu. Mówiło się nawet o nim, że na piłce zna się najlepiej w klubie. W latach wielkiej biedy Lech nie mógł sobie pozwolić na sprowadzanie drogich piłkarzy. Brał tych, co byli dostępni, czasem nawet w ciemno. Zdarzało się, że po obozie przygotowawczym szefowie klubu podpytywali Genia o jednego czy drugiego zawodnika, o ich możliwości. A Geniu przedstawiał fachową ocenę. Redagując „Magazyn Kolejorz”, oficjalne klubowe czasopismo, chciałem przybliżyć sylwetkę Genia, który się jednak skutecznie temu opierał twierdząc, że inni bardziej się nadają do pokazywania. Wziął mnie kiedyś na stronę i przedstawił prośbę: żebym zrobił wywiad z młodym piłkarzem, wchodzącym do drużyny, niepewnym swego, nieśmiałym, z zazdrością patrzącym na sławnych kolegów z drużyny. Twierdził, że gdy zawodnik nabierze pewności siebie, więcej pokaże na boisku. Dziś, gdy Genia już nie ma, takiego właśnie go wspominam: życzliwego wobec innych. Chcącego im pomóc, gdy uznał, że tego potrzebują.

Michał Goliński, wychowanek Kolejorza – Mogę o sobie powiedzieć, że jestem wychowankiem pana Genia:

Pan Geniu był w Lechu człowiekiem orkiestrą. Mówił co myślał i nie bał się nikogo. Jak trzeba było, to potrafił skrytykować każdego na boisku. Geniu siedział zawsze w swoim gabinecie, jeszcze w starym budynku Lecha. I pamiętam, że nawet w przerwie meczu potrafił powiedzieć jak wygląda nasza gra. Zawsze miał coś do dodania, a najlepsze w tym wszystkim było to, że każdy go słuchał. Zawsze był ostry dla młodych, którzy wchodzili do pierwszego zespołu. Wiedział jednak co robi. Zależało mu na tym, aby żaden młody piłkarz nie dostał „na głowę” przy okazji otrzymania nowego sprzętu do trenowania czy nowych butów do grania. Jego stały tekst to „Wy PIŁKORZE”. Tak nazywał tych młodych.

Zawsze, gdy przejeżdżałem na stadion Lecha, to wchodziłem do gabinetu pana Genia, a on zawsze powtarzał: Golina, teraz to już nie to samo co wy graliście. Nigdy już nie będzie takiej drużyny. Teraz to sami PIŁKORZE.

Można powiedzieć, że dzięki panu Geniowi wychowałem się w pierwszej drużynie. Wchodziłem do seniorskiej piłki mając 17 lat. Więc byłem jakby wychowankiem pana Genia. Był ostry, ale zawsze mówił co trzeba zrobić lepiej. Dlatego uważam, że Geniu powinien mieć pomnik na stadionie, bo po prostu sobie na to zasłużył, pracując tyle lat w Lechu.

Waldemar Piątek, były bramkarz Lecha Poznań – Żeby dostać nowy sprzęt, musiałem z godnością reprezentować barwy Lecha:

Jak przychodziłem do drużyny Lecha, zaraz po podpisaniu kontraktu, to poszedłem po sprzęt sportowy na pierwszy trening. Usłyszałem wtedy od Genia: Ty młody na razie dostajesz stary sprzęt, bo na na nowy to trzeba sobie zasłużyć. Muszę Cię poobserwować.

Byłem nieco zdziwiony, ale powiedziałem – to już niedługo przyjdę po nowy. Po trzech miesiącach stwierdził: Młody! Przyjdź po nowy sprzęt, bo widać, że wariat w bramce jesteś. Żeby nosić nowy sprzęt, to musiałeś z godnością reprezentować barwy Lecha w meczach. Inaczej dostawałeś za małe, albo za duże rozmiary. Później jednak już sam dbał o Ciebie jak o syna…

Radosław Majchrzak, były prezes Lecha – Geniu to była osoba, która naprawdę znała się na piłce:

Z racji funkcji jaką pełniłem, mogę powiedzieć, że miałem zaszczyt spotkać Genia na swojej drodze. Kiedy ja przyszedłem do klubu, to on odpowiadał za stan boiska, ale też za kotłownię. To było jeszcze w czasach starego budynku. Geniu pracował tam jeszcze z jednym kolegą. Niestety z racji oszczędności, jedna osoba musiała zostać zwolniona. Tą osobą nie został jednak Geniu. Ta kotłownia to było swego czasu kultowe miejsce, bo właśnie tam „Genas” spotykał się ze starszymi trenerami czy piłkarzami. Bywał tam Heniu Wróbel, pan Teodor Napierała czy Mirek Okoński. Ta kotłownia żyła swoim życiem. Geniu był człowiekiem poczciwym, uczynnym był obdarzony szacunkiem w zasadzie przez wszystkich.

Ja sam bardzo Genia szanowałem. Mimo tego, że był osobą od spraw technicznych w klubie piłkarskim. Były w tamtych czasach takie sytuację, że w Lechu płaciliśmy z opóźnieniem. Czasami dochodziło do dwóch – trzech miesięcy takich zaległości. Dla piłkarzy na pierwszym miejscu był sport. Inaczej sprawa się miała z administracją. Ludzie pracujący w klubie byli jakby w drugiej kolejności, jeżeli chodzi o wypłaty. Mimo tego, że widziałem jak bardzo Geniu był niezadowolony z takich sytuacji, to nigdy z jego ust nie usłyszałem jakichś pretensji. Za naszych czasów, szczególnie ci młodsi piłkarze narzekali, że nie mogą dostać nowego sprzętu, bo Geniu zabrania. Zawsze mówił to swoje – przyjdź jak będziesz PIŁKORZEM. To jego słynne powiedzenie do dzisiaj obowiązuje w tym klubie. Zawsze powtarzał, że taki młody ma się najpierw pokazać, a dopiero później dostawał sprzęt. I nieważne czy to był ktoś starszy, młodszy czy nawet z nazwiskiem. Jeśli Geniu „nie był w formie” i coś mu nie pasowało, to nie dawał i tyle. I nie było tak, że ktoś nas prosił o pomoc. Było tak utarte, że jak Geniu postanowił, to tak musiało być. Często bywało tak, że jakiś piłkarz długo czekał na sprzęt, bo po prostu podpadł „Genasowi”. To był złoty człowiek. I ja z całą stanowczością mogę powiedzieć, że to była chyba jedyna osoba w klubie, która w klubie naprawdę znała się na piłce. Genia można było spytać co myśli o trenującym zawodniku czy takim, który akurat przechodził testy w klubie. Zawsze podchodziliśmy i pytaliśmy: Geniu jak to wygląda? A on mówił:

“Tyn, to zapomnijcie. Tyn się nadaję, z tego bydzie piłkorz, Tyn bydzie dobry, tamtyn musi schudnąć, a tamtymu potrzeba jeszcze czegoś innego. Tyn mo technike, a ty ni mo”

I tak naprawdę wtedy mniej więcej wiedzieliśmy w co się pakujemy i jak duża jest szansa na pozyskanie dobrego zawodnika. I to faktycznie działało i działa do dzisiaj. Była to osoba, która miała nosa do piłkarzy. Fajnym wspomnieniem jest nasze wspólne granie w piłkę. Bo my zawsze w poniedziałki graliśmy na głównym boisku. To było jeszcze za starych czasów. Zawsze jak chodziliśmy grać, to „Genas” jeszcze dodatkowo murawę przystrzygł, żeby fajnie się grało i żeby wszystkim pasowało. Jest to nieodżałowana strata… Dużo, dużo za wcześnie. Wypada się tylko pomodlić i czekać, aż się spotkamy. Tam na górze robi się już bardzo mocna ekipa…

Manuel Arboleda, piłkarz Lecha w latach 2008-2014 – Pan Genio był szalony:

I do mnie dotarła ta bardzo smutna wiadomość. Znajomi z Poznania przekazali mi, że Pan Geniu niestety nie żyje. Bardzo mnie to zabolało, jego odejście sprawia mi ogromny smutek. Mieliśmy bardzo ale to bardzo bardzo bardzo dobre relacje z Panem Geniem. Luis Henriquez może powiedzieć to samo. To mnóstwo wspomnień, czasem niezwykłych, wręcz szalonych. Bo Pan Genio był szalony, bardzo. Oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Potrafił mnie rozbawić jak mało kto. Sam go “zaczepiałem”, prowokowałem. Wspaniała postać. Niech spoczywa w pokoju.

Dariusz Motała, były kierownik drużyny Lecha PoznańDoskonale pamiętam chrzest na zgrupowaniu w Bawarii. Byłem wtedy z panem Geniem w pokoju:

Chyba każdy powiedział to samo, że trzeba było sobie zasłużyć na przyjaźń pana Genia. W pierwszym kontakcie potrafił być bardzo chłodny. Natomiast jeśli już zdobyłeś jego zaufanie, to był jak ojciec. I dla mnie faktycznie taki był. Nie wszystkim udawało się przejść „ten pierwszy próg”. Pamiętam mój początek w Lechu. Było to dwa tygodnie przed wyjazdem na zgrupowanie do niemieckiej Bawarii. Był to trochę czas na wariackich papierach, bo nie miałem dużo czasu na przygotowanie i przejrzenie wszystkich dokumentów. I wtedy pan Geniu powiedział do mnie:

Słuchaj, będziesz ze mną w pokoju na tym zgrupowaniu. Ja wszystko Tobie pokaże, będę Cię prowadził.

Miał ogromną wiedzę, taką logistyczną. Doskonale wiedział jak układać stroje, dbał o to żeby były dwa komplety. I jesteśmy już na tym zgrupowaniu i pan Geniu uczy mnie jak się zachowywać, jak mówić, żeby zawodnicy zdobyli zaufanie. No i przyszedł ostatni dzień tego zgrupowania, siedzimy sobie w pokoju i mówię do pana Genia, że może w podziękowaniu jakieś małe piwko? A pan Geniu raczej piwka nie pił, to powiedział, że jak już to jakąś małą „lufeczkę”. Leżymy w tym pokoju w noc przed wylotem ze zgrupowania, robi się godzina 1.00 i nagle słychać walenie do drzwi. Zerwałem się i pytam pana Genia, czy coś się stało? O co chodzi? Pan Geniu ze spokojem odpowiedział, że nie wie, ale wstanie i otworzy te drzwi. I w tym momencie do pokoju wpadło chyba ośmiu piłkarzy. Byli między innymi Semir Stilić, Dima Injać i Rafał Murawski i przeszedłem chrzest. Wtedy tak zlano mi tyłek, że nie mogłem w samolocie usiedzieć. Pan Geniu oczywiście o wszystkim wiedział, był umówiony na tą akcję z zawodnikami. Pamiętam, że po tej całej akcji podszedł do mnie i mówi: No słuchaj, ale wszystkiego nie mogłem Tobie powiedzieć.

Pan Geniu miał ten swój sławny magazyn, gdzie wstępu nie miał nikt oprócz niego. Ja jako ten menadżer zespołu tam przychodziłem, ale żaden piłkarz nie miał prawa przekroczyć progu nawet nosem. Nawet jak był przy ostatnim regale, to potrafił krzyknąć: Gdzie!? Gdzie!? – gdy ktoś próbował wejść. Jak byłem w klubie, to pojawiały się takie anegdoty, że pan Geniu ma jeszcze nierozpakowane stroje z firmy LOTTO. Śmiano się, że jak otworzą muzeum, to tam znajdą takie rarytasy i być może trafią na nie używaną koszulkę Mirka Okońskiego. Po prostu on tak dbał o ten sprzęt. Wszyscy wiedzieli, że musiałeś dawać z siebie 100% i maksymalnie poświęcać się dla Lecha. Jeśli to robiłeś, to od pana Genia mogłeś dostać wszystko. Po słabym meczu była świadomość, że na trening wyjdziesz w dziurawych getrach. Na koniec jeszcze dodam, że to była jedyna osoba z pracowników, z którą nigdy nie przeszedłem na „TY”. Chociaż pan Geniu mi to proponował, to powiedziałem, że z szacunku do tego jaką jest osobą w tym klubie, zawsze będę mówił na Pan.

Michał Kokoszanek, bramkarz Kolejorza w latach 1997-2000Miałem wrażenie, że jako wychowanek byłem przez Genia traktowany nieco lepiej:

Z Geniem miałem do czynienia od samego początku jak pojawił się w klubie, wtedy jako magazynier. Dziś mówi się na to kit-manager. Nasze drogi krzyżowały się codziennie aż do mojego odejścia z Lecha. Byłem wówczas tym młodym zawodnikiem. Pamiętam, że mnie jako wychowanka traktował jakby nieco lepiej. Tak bardziej po przyjacielsku. Wszyscy stanowczo podkreślali, że bardzo dobrze zna się na piłce, ale też zwracali uwagę na to, że często mówił do młodych – no ty, to się najpierw naucz grać. Miał taki swój cięty i ostry żart. Do niektórych starszych piłkarzy pozwalał mówić sobie na „TY”. A reszta to wiadomo – na Pan. Tacy zawodnicy jak „Rejsik” czy „Araś”, mimo że młodsi to mogli pozwolić sobie na więcej. A ci smarkocze i gówniorze, to byli raczej szybko ustawiani przez „Genasa”. Przy tym wszystkim był bardzo pogodnym człowiekiem. Zawsze gdzieś się te żarty pojawiały. Pamiętam taką jedną sytuację:

Był to wówczas tłusty czwartek. Geniu siedział za boiskiem treningowym z takim Karolem, który był w Lechu palaczem. Tam był taki hangar, w którym były te traktorki i kosiarki do pielęgnacji trawników. No i idziemy po sprzęt, a tam „Genas” już na półprzytomny z tym Karolem. Pytamy się, co się stało, a Geniu mówi, że pączki były, ale chyba z ajerkoniakiem!

Wówczas nie było tak jak teraz, że przed treningiem czy meczem wszystko jest rozwieszane na wieszakach. My podchodziliśmy do okienka i braliśmy sprzęt, a Geniu już doskonale wiedział, co kto potrzebuje.

Jak podano na oficjalnej stronie Lecha Poznań, pogrzeb Eugeniusza Głozińskiego odbędzie się 29 grudnia, o godzinie 8.50 na poznańskim Junikowie. Panie Geniu – Dziękujemy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x