Bayern Monachium, piłkarski potwór o wielu twarzach

fcbayern.com

Niedzielny finał Ligi Mistrzów pomiędzy Paris Saint-Germain, a Bayernem Monachium nie należał do najgorszych, ani najlepszych piłkarsko. Finał ten pokazał całej Europie, a nawet całemu światu, że zespół Hansiego Flicka jest piłkarskim potworem o wielu twarzach. Co najważniejsze – Bawarczycy potrafią tak zmieniać swoje oblicze, że żaden rywal nie wie, z jakim Bayernem przyjdzie im zagrać.

Zanim drużyna z Säbener Straße udała się do Lizbony na finałowy turniej Ligi Mistrzów, piłkarze Bayernu musieli przypieczętować awans rewanżowym meczem z Chelsea. Dla tak budowanego zespołu, który pierwszy mecz z londyńską drużyną wygrał pewnie 3-0, rewanż nie był żadnym wyzwaniem. Co prawda „Die Roten” mieli za sobą miesiąc przerwy między meczem o Puchar Niemiec, a rewanżowym pojedynkiem z „The Blues”, ale dla ekipy trenera Flicka nie stanowiło to większego problemu.

Bawarczycy spokojnie poradzili sobie z drużyną z Premier League i w pełni zmotywowani wylecieli do Portugalii. Wiedzieli oni, że ich najbliższym rywalem będzie mająca swoje problemy FC Barcelona. Mimo tego, że to Bayern w opinii wielu był niemal pewnym faworytem, to szacunek do rywala jaki posiada Hansi Flick, nie pozwolił niemieckiemu szkoleniowcowi na luźne podejście do starcia z Dumą Katalonii.

Bayern jak walec

Konia z rzędem temu, kto przewidział taki przebieg meczu Bayern – Barca. Podejrzewam, że nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewał się tego, że Bawarczycy zmiotą zespół Quique Setiena z powierzchni ziemi. Zwycięstwo 8-2 było i tak najmniejszym wymiarem kary dla zupełnie rozbitej Barcelony.

Bayern od samego początku rzucił się na rywali i od razu chciał zaznaczyć, kto będzie rządził na murawie. Nawet strata samobójczego gola nie podłamała zawodników z Monachium. Byli oni nienasyceni i z każdą minutą meczu coraz bardziej zaciskali pętlę na szyi przeciwników. Symptomatycznym obrazkiem z tego spotkania były błędy Marca Andre ter Stegena w momencie wyprowadzania piłki spod własnej bramki. Piłkarze Hansiego Flicka zakładali na Barcelonę pressing, z którego żaden klub nie byłby w stanie się uwolnić. Akcja za akcją, gol za golem. Bayern niczym walec zmierzał tylko w jednym kierunku i za nic nie chciał zboczyć z obranej trasy. Gdy Luis Suarez zdobył drugiego gola dla zespołu z Hiszpanii, tylko niepoprawny optymista mógł wierzyć, że ten mecz będzie miał jeszcze jakąś historię.

Podrażnieni zawodnicy Bayernu postanowili wrzucić jeszcze wyższy bieg. Myślę, że znajdę wielu, którzy na 10. minut przed końcem meczu i wyniku 5-2 dla monachijczyków, wyłączyli telewizory. Pewnie zdziwienie musiało być ogromne, gdy ktoś taki z samego rana sprawdził wynik końcowy tego meczu. Ostatnie minuty podsumowały tą twarz Bayernu, jaką znamy z Bundesligi. Bayern chcący ostatecznie stłamsić rywala, tak aby ten wiedział z kim miał do czynienia.

Pewni swojej siły – druga twarz Bawarczyków

Po wyeliminowaniu FC Barcelony, na Bayern czekał francuski Olympique Lyon. Piłkarze Rudiego Garcii po zaskakującym oddelegowaniu do domów zawodników Manchesteru City, nie byli w żaden sposób wskazywani jako ci, którzy mogą zrobić krzywdę żołnierzom Flicka. Owszem na entuzjazmie można więcej. Z takim nastawieniem do tego starcia podeszli zawodnicy z Lyonu, ale na niewiele się to zdało.

Pewni swojej siły piłkarze Bayernu wiedzieli, że można dać się wyszumieć rywalom i dopiero wtedy spokojnie pokazać im swoją siłę. I tak w istocie było. Olympique nie przestraszył się utytułowanego rywala i próbował nękać ich dość śmiałymi próbami. Zacięcia, a może bardziej umiejętności starczyło skazywanemu na pożarcie zespołowi na 18. minut. Wtedy to gola na 1-0 dla Bawarczyków zdobył Serge Gnabry. Skrzydłowy po kilku minutach podwyższył prowadzenie swojego zespołu. Było już pewne, że kierownik francuskiego klubu może bukować bilety do domu.

Pod sam koniec tamtego spotkania na 3-0 gola zdobył nie kto inny jak Robert Lewandowski. Wynik nie był tak okazały jak ten z meczu z Barcą. Nie świadczy to jednak o tym, że Lyon jest lepszym zespołem od Dumy Katalonii. Pokazało to bardziej, że Bayern jest drużyną w pełni świadomą i wie, że nawet delikatne podrygi ze strony rywali nie wyrządzą im krzywdy.

Moc i koncentracja

W wielkim finale najbardziej elitarnych piłkarskich rozgrywek, na Bayern czekał inny francuski zespół, mianowicie Paris Saint-Germain. Klub od lat budowany za petrodolary katarskiego biznesmena, wydawał się mocnym rywalem. Paryżanie mający w swoich szeregach Neymara, Kyliana Mbappe czu Angela Di Marię powinni ostro przetestować defensywę Bayernu Monachium. Wiemy przecież, że w każdej beczce miodu jest łyżka dziegciu i taką łyżką jest formacja obronna zespołu Hansiego Flicka. Nie mam tutaj na myśli Manuela Neuera, ale środkowych obrońców Jeroma Boatenga i Niklasa Süle, którzy nie należą do najzwrotniejszych obrońców na świecie.

Co prawda w pierwszym składzie wyszedł Boateng, ale szybko został zmieniony przez młodszego kolegę. W parze z Davidem Alabą nie było w ogóle widać tego, że były zawodnik Hoffenheim ma wiele do poprawy w swojej grze. Piłkarze Thomasa Tuchela kilkukrotnie znajdowali się blisko bramki Neuera, ale w najważniejszym momencie zawodziły paryskie gwiazdy. Bayern natomiast krok po kroku dociskał defensywę przeciwników i w końcu dopiął swego. Złotego gola zdobył Kingsley Coman. Po zdobyciu bramki Bawarczycy nie cofnęli się, co byłoby kompletnie niezgodne z obraną przez Flicka drogą. Bayern trzymał rywala w ryzach i nie pozwalał jemu na zagrożenie pod własnym polem karnym. Owszem, drużyna złożona z wybitnie utalentowanych technicznie zawodników zawsze może stworzyć taką akcję, po której trzeba zbierać szczękę z podłogi. Mieli tego pełną świadomość piłkarze z Monachium.

Koncentracja zespołu była na najwyższym poziomie. Taka postawa po końcowym gwizdku sędziego pozwoliła cieszyć się Bayernowi z ogromnego sukcesu. Piłkarzom PSG na pocieszenie pozostał fakt, że postawili oni ekipie z Allianz Arena najtrudniejsze warunki. Przed Bayernem kolejny sezon w Bundeslidze oraz w Lidze Mistrzów. Bayern będzie jeszcze mocniejszy mając w swoim zespole choćby Leroya Sane, który dołączył do drużyny z Manchesteru City. W zeszłym roku mówiło się, że tylko Liverpool Juergena Kloppa może powtórzyć wyczyn Realu i wygrać Ligę Mistrzów trzy razy pod rząd. Dziś chyba większość ekspertów do takiego miana nominuje właśnie Bayern. Nie ma co się dziwić. To Bawarczycy są najrozsądniej budowanym klubem w Europie. Czas pokaże, czy przysłowie łatwiej wejść na szczyt niż się na nim utrzymać po raz kolejny znajdzie swoje zastosowanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x