Real

www.cbsnews.com

Jeszcze w środę, konkretnie w godzinach późno-wieczornych pojawiły się pierwsze doniesienia o rzekomym powrocie Garetha Bale’a na angielskie boiska. Plotki zostały potwierdzone wczoraj, co więcej – przez śmietankę dziennikarzy sportowych z wszechwiedzącym Fabrizio Romano na czele. Wygląda na to, że Walijczyk po kilkuletniej przerwie ponownie zagra dla klubu z północnego Londynu. 

Im poważniejsze stały się te plotki, tym głośniejszy oddech ulgi można było usłyszeć na Santiago Bernabeu. Kamień z serca spadł Florentino Perezowi, Zinedinowi Zidanowi, no i z pewnością także działowi księgowości w Realu Madryt. Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu Bale miał drugą najwyższą tygodniówkę w szeregach Królewskich, a na boisku meldował się rzadko kiedy. Z kolei jak już się meldował, to zespół nie miał z niego praktycznie żadnej pociechy. Gareth ewidentnie nie był zainteresowany graniem w piłkę, bo w jego sercu zamieszkała inna dyscyplina sportowa. Potrenował z drużyną parę razy w tygodniu, w weekendy posiedział na ławce rezerwowych, ciągle spełniał się w swoim nowym hobby, a pieniążki nadal wpadały do jego i tak już wypchanego portfela. Normalnie król życia. Ale koniec tego dobrego, panie Bale. Znaleziono dla pana całkiem niezłe rozwiązanie, więc pora odłożyć kij do golfa i zabrać się za poważne granie.

W północnym Londynie zawsze mile widziany

Gdy coś człowiekowi w życiu nie idzie, gdy znalazł się na jakimś życiowym zakręcie, co wtedy zrobić? Najlepiej odciąć się od rzeczywistości, przy czym udać w stare, dobrze znane sobie strony, w których niegdyś było się kimś oraz odnosiło indywidualne sukcesy. Dzięki temu rozwiązaniu można zapomnieć o niepowodzeniach, nabrać wiary w siebie, w swoje jeszcze przecież nieutracone możliwości. Zdaje się, że właśnie tę drogę obrał Gareth Bale. No i bardzo fajnie.

Do Tottenhamu trafił jako 18-latek. Ekipa Spurs wykupiła go ze Southampton za blisko 15 milionów euro. Były to całkiem spore pieniądze jak za nastolatka, szczególnie w dobie jeszcze niezwariowanego rynku transferowego. Ale od początku przemawiał przez niego potencjał, dynamika, siła i szybkość, czyli atrybuty bardzo pożądane w przypadku piłkarza grającego po bokach boiska. Swoją wartość udowodnił już w drugim meczu Premier League. Strzelił wówczas bramkę, a także wykonał ostatnie podanie w derbowym meczu z Fulham (3:3). Bardzo głośno zrobiło się o nim w 2010 roku. Warto zwrócić uwagę na fakt, że do Tottenhamu przychodził jako lewy obrońca. Po trzech latach z wielkim powodzeniem występował już jako dynamiczny skrzydłowy. Przekonali się o tym choćby obrońcy Interu Mediolan, któremu Bale wbił swojego pierwszego w karierze hat-tricka.

Walijczyk z każdym rokiem progresował, z każdym rokiem stawał się coraz lepszy, szybszy, dokładniejszy i silniejszy. Było to szczególnie widoczne w jego indywidualnych statystykach – szczególnie na poziomie Premier League. W sezonie 09/10 odnotował jeszcze skromne liczby. 3 gole i 5 asyst – wszystkie jednak zdobyte w drugiej połowie sezonu, gdy stał się integralną częścią pierwszego zespołu. Rok później było już  więcej goli, bo 7, a dwa lata później Bale mógł pochwalić się pierwszym double-double: 10 golami i 14 asystami. Prawdziwa eksplozja jego talentu nastąpiła w kampanii 12/13. Walijczyk bił się wtedy o koronę króla strzelców, ostatecznie przegrywając jedynie z Robinem van Persie oraz Luisem Suarezem. 21 razy pokonywał bramkarzy rywali, a 9 razy w decydujący sposób dogrywał do kolegów. Co więcej, zdobył nagrodę dla najlepszego zawodnika tamtego sezonu Premier League. Całkiem imponujące osiągnięcia, nieprawdaż?

Po przeprowadzce Luki Modricia stał się największą gwiazdą Tottenhamu. Obrońcy drużyn przeciwnych go nienawidzili. Gdy widzieli przed sobą charakterystyczną fryzurę ułożoną na bok, a na stopach żółte korki Adidasa – od razu wiedzieli, że czekać ich będzie trudna przeprawa. Z kolei kibice Spurs Walijczyka pokochali całym serduchem. Z tego względu na pewno będzie mile widziany w północnym Londynie.

Walia, Londyn, golf. W tej kolejności?

Ostatni w miarę dobry sezon dla Realu rozegrał ponad dwa lata temu. Zwieńczył go świetnym występem w finale Ligi Mistrzów i jednym z najlepszych goli w historii tych spotkań. No bo ile było przypadków, w których piłkarz zdobywał bramkę efektowną przewrotką w wielkim, decydującym meczu Champions League?  Odpowiedz brzmi: raczej niewiele. Jednym z następstw tamtego triumfalnego pojedynku było odejście z Realu Cristiano Ronaldo. Wydawało się, że Bale będzie naturalnym następcą Portugalczyka, jednak rzeczywistość postanowiła zweryfikować tego typu twierdzenia.

Walijczyka regularnie trapiły jakieś urazy, które mniej lub bardziej, ale na pewno jakoś wpływały na jego występy. Mimo to, w murach Santiago Bernabeu pokładano nadzieje, że wejdzie w buty pięciokrotnego zdobywcy Złotej Piłki – że weźmie na siebie odpowiedzialność za zdobywanie goli i ogólnie za ofensywne poczynania Realu. Co prawda niewielu piłkarzy poradziłoby sobie z takimi oczekiwaniami, ale Bale nie był jednym z nich – nie poradził sobie ani trochę. Nie przypominał już tego motoru napędowego, który został odkryty za czasów gry w Londynie. W Madrycie zaczął sprawiać wrażenie kogoś, komu zawieszono na szyi za duży ciężar i to brzemię ściągało go powoli, powoli w dół.

Nie układała się także współpraca na linii Zinedine Zidane-Gareth Bale. Francuski menedżer Królewskich podkreślał, że nie widzi miejsca w swoim zespole dla Walijczyka. Bale coraz częściej bywał pomijany w ustalaniu wyjściowego składu, jednak czy mu to przeszkadzało? Zdaje się, że nie. Totalnie się wypalił, wyzbył jakiegokolwiek głodu gry w barwach Realu, a jego głowa częściej znajdowała się na polu golfowym, niż boisku piłkarskim. Kibice klubu ze Santiago Bernabeu obserwowali tę sytuację z niesmakiem, pojawiały się nawet gwizdy z trybun w kierunku Bale’a. Apogeum frustracji zostało osiągnięte, gdy reprezentant Walii celebrował awans na Euro 2020. Po finalnym sukcesie, pozował do zdjęć z walijską flagą, na której widniał napis: „Walia, golf, Madryt. W tej kolejności”.

Cytując hip-hopowy klasyk, „…wszystko ma swoje priorytety, niestety…”, a szczególnie ustalone miał je Gareth Bale. Miejmy nadzieję, iż nie zostały zatwierdzone permanentnie, ponieważ dobrze by było zobaczyć w nich drobną roszadę. No, ale jednak został pod nie podłożony pewien fundament. Reprezentant Walii nie był zadowolony ze swojej sytuacji w Realu Madryt, czego po prostu nie ukrywał. Warto też dodać, że kilka miesięcy temu miał już ustalane przenosiny do Chin, lecz jego klub wycofał się z transakcji w ostatnich chwilach. No cóż, sam jest sobie winny można powiedzieć, bo skrzydłowy chciał zmienić otoczenie. Wyszło jak wyszło i skończyło się na pogrywaniu z obecnym Mistrzem Hiszpanii. Ostentacyjne przysypianie na ławce, podkreślanie swojej więzi z golfem poprzez udział w zabawnej reklamie – w konsekwencji memy, żarciki i niepoważna otoczka wokół klubu.

Zmierzam do tego, że wraz z wyjazdem z Madrytu, te priorytety mogą ulec zmianie. Teraz napis: „Walia, golf, Madryt…” może przeobrazić się w „Walia, Londyn, golf…”. Dlaczego? Sam zainteresowany naciskał na transfer do swojego byłego klubu. Z resztą jest to miejsce, w którym był szczęśliwy, spełniony i po prostu na fali. Przy odrobinie zaangażowania, na Wyspach może odnaleźć dawnego siebie, a przede wszystkim mieć większą radochę z futbolu, niż z golfa.

Złoty środek znaleziony

W całym tym przedsięwzięciu biorą udział trzy strony. Gareth Bale, Real, a także Tottenham. Każda z nich na nim korzysta, czyli można powiedzieć, że odnaleziono złoty środek.

Piłkarz opuści Real, w którym po prostu jest niechciany. Teraz, zamiast gwizdów, hejtu i gorzkich słów kibiców Królewskich, najprawdopodobniej spotka się z ciepłym powitaniem sympatyków Tottenhamu. Standardy życiowe raczej mu się nie pogorszą. Pieniążków mu nie zabraknie, a do pierwszego na pewno wystarczy, bowiem transakcja – w postaci wypożyczenia – będzie kosztować Tottenham około 20 milionów euro (pensja uwzględniona w kwocie). Odpowiedni poziom sportowy także zostanie zachowany. W końcu nie jest to transfer do ligi chińskiej, tylko do szybkiej, wściekłej Premier League. Swoją drogą, nawet liga angielska zyska na powrocie takiego nazwiska.

Jak to wygląda z perspektywy Realu? A no też dobrze, przede wszystkim dla klubowej skarbonki. Jej stan stanowił właśnie największy ból głowy dla Florentino Pereza i jego pracowników. Jak już wcześniej wspominałem – Walijczyk ochłapów nie zarabiał. A z racji tego, że właściwie tygodniówkę otrzymywał za świrowanie, no to problem Mistrza Hiszpanii był bardzo zrozumiały – szczególnie w popandemicznym kryzysie. Na jego szczęście, chwilowo został rozwiązany.

No i pozostaje trzecia strona przedsięwzięcia, czyli Tottenham, który wciąż zyskuje na transferze 31-letniego, nieogranego w rytmie meczowym Bale’a. Jose Mourinho od dawna potrzebuje wzmocnień w swojej linii ataku, co idealnie wypunktował  poprzedni sezon, a już szczególnie kontuzja Harry’ego Kane’a. Ściągnięcie Walijczyka może nie od razu będzie lekiem na całe zło, no ale zawsze to jakieś posiłki, tak?. Warto zauważyć, że na najwyższym szczeblu ligi angielskiej tworzą się bardzo ciekawe tercety zawodników ofensywnych. Oczywiście jest ten pierwowzór z Liverpoolu: Mane-Salah-Firmino, o piłkarzach ofensywnych City nawet nie wspominając. Nieźle zapowiada się trójka Manchesteru United: Rashford-Martial-Greenwood oraz Chelsea: Pulisic-Werner-Ziyech. Podziałał też Arsenal, ściągając Williana i zestawiając go z duetem Aubameyang-Lacazette. Teraz do akcji wkroczył Tottenham. Szczerze mówiąc, na papierze trio Son-Kane-Bale wygląda całkiem przyzwoicie. Tak już zupełnie na deser, przyzwoicie wyglądać też mogą klubowe kasy w sklepach pamiątkami. Koszulki z nazwiskiem powracającego Bale’a mogą stanowić łakomy kąsek dla kibiców.

Podsumowując – wielki powrót oraz problem z głowy. Z nie lada ciekawością obserwować będziemy losy Garetha Bale’a w ekipie Spurs.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x