Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. O powrotach polskich piłkarzy słów kilka

Artur Boruc

Zdjęcie: Legia Warszawa

Ostatnimi czasy można zaobserwować pewien trend wśród polskich piłkarzy. Ów trend dotyczy ich decyzji, co do miejsca, w którym kontynuować będą swoją karierę. A, że wracają do ojczyzny, skwitować go można przy użyciu znanego powiedzonka, mianowicie: „Nie ma to jak w domu”.

Zakończył się sezon, zatem ruszyła transferowa karuzela. Zdawać by się mogło, że polskie kluby rozpoczną tradycyjne polowanie na starych Słowaków, ale póki co tradycji nie stało się zadość. Zdaje się, że w tym okienku transferowym, nasze krajowe ekipy obrały nieco inny model kontraktowania nowych zawodników. Ze ściągania doświadczonych i nikomu nieznanych obcokrajowców przeszły do namawiania rodaków z epizodami w europejskiej piłce na powrót do Ekstraklasy. Jak na razie tego typu strategia się sprawdza, bo kilka ciekawych nazwisk postanowiło wrócić do domu.

Nasi polscy Odyseusze

To co aktualnie dzieje się w szeregach ekstraklasowiczów – szczególnie ich polityki transferowej – porównać można do motywu, rodem z mitologii greckiej. Homer w swojej Odysei opisał przygody króla Itaki, Odyseusza. Bohater po dwudziestu latach wojny trojańskiej zapragnął wrócić do swojego rodzinnego domu. Tułał się, spotykały go przerozmaite historie, aż w końcu dotarł do wyczekiwanego celu. Tam czekała na niego – wciąż wierna mężowi – żona Penelopa. Dostrzegacie pewną zależność?

Posługując się tym porównaniem, chcę zwrócić uwagę na to, że każdy, polski piłkarz, który w ostatnich tygodniach oficjalnie wrócił na ojczyste boiska, jest właśnie takim Odyseuszem. Lata mniej lub bardziej udanych przygód w zagranicznej piłce, po czym powrót w dobrze znane, ciepłe, domowe strony. Z kolei Penelopa – oddana małżonka Odyseusza – jest swego rodzaju uosobieniem Ekstraklasy. Najwyższa klasa rozgrywkowa w końcu zawsze przyjmuje powracających do domu Polaków z otwartymi ramionami.

No dobrze, zatem kogo konkretnie możemy nazywać mianem naszych polskich Odyseuszy? Oficjalnie do polskiej ligi wrócił już Michał Kucharczyk, Waldemar Sobota i Maciej Wilusz. Pierwszy podpisał umowę z Pogonią Szczecin, drugi został zapowiedziany przez Śląsk przy użyciu sceny z Kilera (Waldek, kochany Waldek na lotnisku), a trzeci związał się z Rakowem. Dodatkowo, coraz więcej mówi się o potencjalnych przenosinach Bartka Kapustki do Legii. Jeżeli transakcja dojdzie do skutku, będzie to już piąty powrót na polskie boiska.

Król Artur

Kilka linijek wcześniej wymieniłem cztery nazwiska, a napisałem, że czeka nas piąty comeback polskiego piłkarza. No właśnie, jednego nazwiska brakuje. Najlepsze zostawia się na koniec, dlatego wspominam o tym teraz. W końcu był to najgłośniejszy jak do tej pory powrót. Mowa oczywiście o ogłoszeniu porozumienia Artura Boruca z tegorocznym Mistrzem Polski – Legią Warszawa. To właśnie ten przypadek najbardziej zainteresował obserwatorów Ekstraklasy, tym samym wywierając na nich największe wrażenie. Odbił się też najszerszym echem we wszelkich mediach. Na ponowne przywdzianie koszulki Wojskowych przez Artura czeka całe grono kibiców, a nawet ekspertów, czy dziennikarzy.

No, ale co w tym dziwnego? Przecież każdy Polak, który chociaż trochę interesuje się piłką wie, kim jest Boruc. Doskonale pamiętane są jego wybitne interwencje w meczach reprezentacji oraz Ligi Mistrzów. Może nie każdy sięga wspomnieniami do jego występów z początku kariery. Wtedy, gdy debiutował w polskiej lidze i zapracował sobie na transfer do Celticu Glasgow. Warszawę na rzecz stolicy Szkocji opuścił w 2006 roku, a na Wyspach spędził cztery lata. W tym czasie trzykrotnie zdobywał tytuł mistrzowski, a co bardziej istotne – stał się niezwykle ważną postacią w ekipie The Bhoys. Później trafił jeszcze do Fiorentiny i ponownie do wyspiarskiego futbolu. Tym razem jednak na boiska Premier League. Na początku „Króla Artura” zakontraktował Southampton, a po trzech latach Bournemouth. Mimo upływających lat ciągle był świetnym golkiperem, co udowadniał w Anglii. Może nie z taką częstotliwością, jak niegdyś, ale wciąż było wiadomo, że Boruc to solidna marka.

Nigdy nie zapomniał o Polsce. Nigdy z Legii nie odszedłem, po prostu pracowałem w innych klubach. W końcu nadarzyła się okazja, by pracować w stolicy. Jego poprzedni klub spadł z ligi angielskiej, Arturowi skończył się kontrakt, a z Legii odszedł Majecki. Za tym powrotem przemawiały wszystkie znaki na niebie.

W domu chyba jednak najlepiej

Wiemy już jak to było w przypadku Artura Boruca. Zatem, jakie okoliczności przemawiały za powrotami pozostałych bohaterów? Michał Kucharczyk – niezwykle ważna postać dla Legii – odszedł z klubu po 9 latach gry przy Łazienkowskiej. Kolejnym przystankiem w jego karierze został Ural Jekaterynburg. Tam „Kuchy” w ciągu roku zagrał 16 spotkań, w których zdobył jedną bramkę. Można powiedzieć – przygoda chwilowa, właściwie do zapomnienia. To samo może powiedzieć Maciej Wilusz, który jeszcze niedawno był klubowym kolegą eks-Legionisty. Teraz będzie reprezentował barwy Rakowa.

Sytuacja już nieco inaczej wygląda w przypadku Waldemara Soboty. Były i aktualny piłkarz Śląska może się pochwalić przygodami w lidze belgijskiej i na zapleczu Bundesligi. W obecnym sezonie w koszulce St. Pauli spędził na boisku ponad dwa tysiące minut. Co więcej, trzykrotnie strzelał i asystował przy golach kolegów. Mimo 33 lat na karku, wciąż będzie w stanie dać coś od siebie na ekstraklasowych boiskach.

Z kolei Bartek Kapustka to bardzo ciężki temat. Po bardzo udanym Euro2016 miał być nadzieją polskiej reprezentacji. Wszystko układało się jak w bajce, zgłosił się po niego Mistrz Anglii, wykładając przy tym Cracovii potężną sumkę. Młody Polak jednak przepadł na Wyspach. Nie potrafił odnaleźć siebie za czasów gry dla Pasów, a tym bardziej uleciała jego forma z pamiętnego turnieju we Francji. Czy powrót do Polski może mu wyjść na dobre? Jak najbardziej. Pamiętajmy, że ciągle ma 23 lata i ciągle może się rozwinąć. A gdzie lepiej odbudować formę, jak nie w domowym zaciszu?

Liga będzie ciekawsza

Mimo, że do Ekstraklasy wracają w większości piłkarze u schyłku swojej kariery, to i tak można doszukać się w tym kilku pozytywów. Spójrzmy na Artura Boruca. Jak wspominałem kilka linijek wyżej, mimo 40-tki na karku, ciągle jest uznaną marką w kontekście bramkarskim. Jeszcze jakiś czas temu zdarzało mu się bronić dla Bournemouth w pucharowych, czy nawet ligowych meczach – w dodatku z dużym powodzeniem. W tym miejscu warto przypomnieć choćby mecz z Chelsea (4:0) z początku zeszłego roku. Czy „Król Artur” będzie w stanie dać jeszcze Legii nieco jakości na poziomie sportowym? Nie ulega to żadnym wątpliwościom. Jeszcze bardziej oczywiste jest to, że będzie niezwykle istotną postacią poza boiskiem. Jako żywa legenda polskiego futbolu, Boruc może stać się kimś pokroju lidera i mentora dla wszystkich młodych piłkarzy.

To samo dotyczy Kucharczyka, Soboty oraz Wilusza. Wszyscy są już zawodnikami ogranymi, a swoje w piłce przeżyli. Przy tego typu nazwiskach, młodzieżowcy będą mogli nieco spokornieć, a także ukształtować się w odpowiednim kierunku. We współczesnym futbolu należy umiejętnie łączyć doświadczenie z młodzieńczą ambicją i szaleństwem, więc jeżeli takie transfery mają na to wpłynąć – liga może być tylko ciekawsza.

A kto wie, być może właśnie obserwujemy narodziny pewnego trendu? Może co roku, do Ekstraklasy będą dołączać uznane, polskie nazwiska? Tylko sobie wyobraźcie, gdy – za powiedzmy 4 lata – szefostwo Lecha Poznań ogłasza powrót Roberta Lewandowskiego. Ahh, to by dopiero było!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x