Ulice nigdy nie zapomną #2: „Faraon” podbija Anglię

„Co tydzień siadaliśmy jak do telenoweli, żeby właśnie oglądać tę rywalizację. Fenomen socjologiczny! (…)”. Tymi słowami, Włodzimierz Szaranowicz – legendarny dziennikarz sportowy, skwitował jeden z ostatnich występów na skoczni w karierze Adama Małysza. Dlaczego zatem przywołuję ten słynny cytat rodem ze skoków narciarskich w tekście o tematyce stricte piłkarskiej? W poszukiwaniu odpowiedzi na to pytanie, cofnijmy się o trzy lata wstecz, bo właśnie wtedy „piłkarski faraon” – Mohamed Salah, szturmem wziął cały wyspiarski świat futbolu.

Pierwsze starcie z angielskim futbolem

Mohamed Salah swoje pierwsze kroki w europejskiej piłce stawiał w Szwajcarii. W 2012 roku, już jako 20-latek, trafił z egipskiego El Mokawloon do drużyny FC Basel. W nowym klubie od samego początku swoich występów prezentował się bardzo obiecująco. Sezon 12/13 zakończył sukcesem w postaci zdobycia mistrzostwa Szwajcarii, zdobywając przy tym 5 bramek i 4 asysty. Były to całkiem przyzwoite liczby jak na młodzieżowca, debiutującego w rozgrywkach na starym kontynencie. W kolejnej kampanii jego statystyki wyglądały jeszcze lepiej – po 18 spotkaniach bilans młodego skrzydłowego wynosił 4 trafienia i 5 ostatnich podań. Dodatkowo, przygoda Egipcjanina z europejską piłką nabierała rozpędu z racji kwalifikacji FC Basel do Ligi Mistrzów. Był to jego debiut w najbardziej prestiżowych, klubowych rozgrywkach w Europie, a w dodatku – bardzo udany. Mohamed Salah w fazie grupowej dwa razy trafił do siatki rywali. Bardziej istotny jest jednak fakt, że nie był to rywal byle jaki.

Kiedy piłkarz z teoretycznie słabszego zespołu, w ciągu dwóch spotkań, dwa razy pokonuje bramkarza Chelsea, oczywistym zdaje się być fakt, że w najbliższym czasie będzie wzbudzał pewne zainteresowanie. Tak też było w tym przypadku. 26 listopada 2013, kiedy to właśnie Salah – rzutem na taśmę, bo trafieniem w 87 minucie  – zapewnił Basel zwycięstwo w meczu z „The Blues”, był dniem, w którym jego nazwisko do notesu zapisał sam Jose Mourinho. Już dwa miesiące później „egipski Messi” – jak określany bywał ze względu na sposób gry – pozował do zdjęć w niebieskim trykocie klubu ze Stamford Bridge.

W piłkarskim świecie powszechnie znany jest pogląd na temat tego, że Premier League jest jedną z najtrudniejszych lig świata. Twierdzą tak zarówno trenerzy, jak i sami piłkarze. 22-letni wówczas Salah, po 1,5 roku występów w lidze szwajcarskiej, zamienił ją na rozgrywki o kilka razy bardziej wymagające. Co więcej, trafił do europejskiego, utytułowanego giganta pod skrzydła równie utytułowanego menadżera. Było to jednoznaczne z otrzymaniem wielkiej szansy, ale wiązało się także z dużą presją, niekiedy trudną do udźwignięcia dla młodego zawodnika. Czy Egipcjanin podołał wyzwaniu?

Pierwsze półrocze jego pobytu w Londynie można uznać za całkiem przyzwoite. 10 rozegranych meczów Premier League, w których na boisku spędził 500 minut. 2 bramki i 2 asysty. Można by rzec: „pierwsze koty za płoty”, w kolejnym sezonie będzie jeszcze lepiej. Niestety nie było. W kampanii 14/15 o Salahu jakby zupełnie zapomniano. W ciągu kolejnego półrocza swojego epizodu w stolicy Anglii, wystąpił tylko w 3 meczach ligowych (w roli rezerwowego, 3x po 10 minut) i 3 meczach pucharowych. Powoli dawało się odczuć, że dla „egipskiego Messiego” nie ma miejsca na Stamford Bridge.

Czas się ograć, na ratunek Włochy

Chelsea często utożsamiana była z polityką wypożyczeń młodych zawodników, aby ci nieco się ograli i nabyli doświadczenia w innych ligach oraz zespołach. Właśnie takie rozwiązanie dla Mohameda Salaha wymyślił Jose Mourinho. Kolejnym przystankiem w europejskiej podróży skrzydłowego były Włochy, konkretnie malownicza Florencja. Po niewystarczającej ilości okazji do pokazania swoich umiejętności w lidze angielskiej, Egipcjanin był żądny gry. Szanse te sukcesywnie otrzymywał w drużynie Fiorentiny. Sezon 14/15 zakończył z 16 występami, a co bardziej istotne – regularnie odnajdywał się w sytuacjach podbramkowych i pokonywał bramkarzy rywali. Do jego konta finalnie przypisano 6 bramek i 3 asysty.

Nadszedł czas optymistycznego powrotu do Londynu, jednak konkurencja na skrzydłach w mistrzowskiej wówczas Chelsea była zbyt silna. „Mo” po raz kolejny nie znalazł sobie miejsca w składzie londyńczyków. „Był jak zagubiony dzieciak w Londynie, zagubiony dzieciak w nowym świecie. Chcieliśmy nad nim pracować, aby stał się coraz lepszy, ale on bardziej chciał grać. Nie chciał czekać.” – tak na ten temat w późniejszych wywiadach wypowiadał się Jose Mourinho.

Historia zatoczyła pewne koło. Brak szans do pokazania swojego talentu na Wyspach? Na odsiecz przybywają Włochy. Tym razem Rzym, a konkretnie AS Roma, która chętnie sięgnęła po utalentowanego Egipcjanina. Co ciekawe, podczas transakcji załączono klauzulę, która gwarantowała „Giallorossim” opcję wykupu skrzydłowego za 15 milionów funtów. Jednoznacznie sugerowało to, że nie figuruje on w planach zarządu Chelsea na dalsze sezony. Jak się później okazało, był to błąd. Na Stadio Olipico, Salah zaczął pokazywać swój prawdziwy potencjał, przez co nagrodzony został regularnymi występami w podstawowej jedenastce. Jak odwdzięczył się trenującemu wówczas Romę Luciano Spallettiemu? Strzelił 14 goli i zanotował 6 asyst, krótko mówiąc – rozegrał najlepszy sezon w swojej dopiero rozpoczynającej się karierze.

Reakcja włoskiego klubu na wyczyny Salaha była oczywista do przewidzenia. Klauzula wykupu została aktywowana, a „egipski Messi” został zawodnikiem Romy na stałe. Fakt ten wywołał spore niezadowolenie wśród kibiców Chelsea, którzy już wtedy wiedzieli, że ten ruch w przyszłości może odbić im się czkawką. Tym bardziej, że w Rzymie młody skrzydłowy pracował naprawdę ciężko, a współpraca ze Spallettim układała się mu wzorcowo. „Pomógł mi także jako człowiek. Miał wpływ na poprawę mojego charakteru i osobowości. Pomógł mi bardzo w grze defensywnej. Pokazał mi, jak najlepiej ustawiać się i teraz na tym zyskuję.” Zyskała na tym także Roma. Egipcjanin w sezonie 16/17 na boisku prezentował się jeszcze lepiej. Uzyskał nawet dwucyfrowy wynik zdobytych bramek (15) oraz asyst (13), czym po raz kolejny zwrócił na siebie uwagą angielskiego zespołu.

Początek czegoś wielkiego

Świetna postawa Salaha na włoskich boiskach nie umknęła uwadze Jurgena Kloppa. Niemiecki menadżer pod koniec 2015 roku objął stery w drużynie Liverpoolu i rozpoczął powolną przebudowę zespołu. Latem 2017 to właśnie „Mo” znalazł się na jego liście życzeń transferowych. Transakcję przeprowadzono dosyć sprawnie. Na jej płynność wpłynął fakt, iż Roma musiała sprostać wymaganiom finansowego fair play. Tym samym, pod koniec czerwca na jej konto wpłynęły 42 miliony euro, a Mohamed Salah oficjalnie powrócił na angielskie boiska. Doświadczenie oraz nowe umiejętności, które nabył w Serie A wpłynęły na niego na tyle, że od samego początku kariery na Anfield stał się zawodnikiem zupełnie innym, niż tym, którego zapamiętano za czasów gry dla Chelsea. Jednak gdzieniegdzie pojawiały się pewne oznaki wątpliwości. W końcu raz już trafił do Premier League i sobie nie poradził, czy poradzi sobie teraz?

Niepewność została rozwiana bardzo szybko. Już w pierwszym meczu z Watfordem (3:3) strzelił bramkę i zanotował asystę. Kolejną ofiarą był Arsenal. „The Reds” w imponujący sposób zwyciężyli w tym spotkaniu (4:0) a Salah znowu trafił i znowu asystował. Po pierwszych sześciu kolejkach mógł pochwalić się bilansem 4 goli i 2 ostatnich podań. Już po tych sześciu kolejkach zapomniano o „zagubionym dzieciaku z Londynu”, a coraz częściej zaczęto nawiązywać do „egipskiego Messiego”. No dobrze, ci złośliwi mogą powiedzieć, że nie sztuką jest złapanie takiej formy, a jej utrzymanie. Co na to prawoskrzydłowy z Anfield? Dwa gole w starciu z West Hamem, dwa z Southampton, jeden wbity swojemu dawnemu klubowi i znowu dwa w zimny, deszczowy wieczór z jakich słynie Stoke. 7 goli w 4 meczach. Co więcej, w meczach rozgrywanych w listopadzie, czyli w czasie, kiedy Premier League zaczyna weryfikować postawę piłkarzy i nabiera rozpędu. Sztuka zatem się dokonała.

Boiskowa efektywność Egipcjanina została doceniona przez wszystkich sympatyków ekipy Kloppa. Ba, stwierdzenie, że stał się on ulubieńcem trybun nie będzie ani trochę przesadzone. Kibice, upust swojej kreatywności dawali poprzez tworzenie przyśpiewek o prawoskrzydłowym. Utwór „We`ve got Salah” stał się viralowym hitem, który obecnie na YouTubie ma ponad 14 milionów wyświetleń. Przebój regularnie był odśpiewywany przez fanów „The Reds” w różnych lokalach, pubach, nawet w fast foodowej restauracji, a koszulki z „11” najprawdopodobniej były najchętniej kupowanym gadżetem z klubowego sklepu. Rozpoczęła się „Salahomania”. W żadnym stopniu nie przeszkadzało to samemu zawodnikowi. Kibice co tydzień siadali na trybunach Anfield „jak do telenoweli”, a on wykonywał swoją robotę i nie myślał nawet, by się zatrzymać.

Na punkcie „egipskiego Messiego” oszaleli także użytkownicy Fantasy Premier League – mobilnej formy rywalizacji, w której gracz wybiera swój skład zawodników z ligi angielskiej, a celem jest zdobycie jak największej ilości punktów. Otrzymuje je każdy zawodnik, który zagra w meczu, a w zależności od jakości jego występu, przydzielana jest mu odpowiednia liczba punktów. Salah – strzelający i asystujący całymi seriami – został absolutnym ulubieńcem niemalże wszystkich graczy. Do historii przejdzie jego występ w meczu przeciwko Watfordowi (5:0), gdzie do bramki „Szerszeni” trafił aż czterokrotnie, a do tego dołożył jedną asystę.

Jak, przy użyciu jednego zdania, podsumować można sezon 17/18 w Premier League? „Faraon” podbija piłkarskie boiska. Liczby, które w tej kampanii „wykręcił” Mohamed Salah doskonale to potwierdzają. Egipcjanin w 36 występach, 32 razy trafiał do siatki przeciwników. Warto tutaj zaznaczyć, że jest to rekordowe osiągnięcie w formacie 38 spotkań, rozgrywanych obecnie w lidze angielskiej. Oczywiście zagwarantowało mu to nagrodę dla najlepszego strzelca i najlepszego piłkarza sezonu. Na dokładkę? 11 podań otwierających drogę do bramki. Na deser? Stworzenie jednego z najlepszych ofensywnych tercetów w Europie, który wraz z resztą ekipy „The Reds” otarł się o zdobycie Ligi Mistrzów.

Król Egiptu

Rozgrywki ligowe w roku 2017/18 były szczególnie istotne dla wielu piłkarzy z całego świata. W końcu wraz z nadejściem lata miał rozpocząć się wyczekiwany mundial w Rosji. Nic zatem dziwnego w fakcie, że każdy reprezentant kraju uczestniczącego w imprezie, chciał zaprezentować maksimum swoich umiejętności. Dla Mohameda Salaha było to szczególnie ważne, bowiem – głównie dzięki niemu – reprezentacja Egiptu powróciła na Mistrzostwa Świata po 28 latach przerwy. Ów wydarzenie było czymś wyjątkowym w kraju piramid, a „Mo” został kimś na skalę bohatera narodowego. Wystąpienie na największej futbolowej imprezie byłby zwieńczeniem tego niesamowitego sezonu w wykonaniu skrzydłowego.

Powrót na Wyspy, wzięcie szturmem angielskich boisk, dotarcie do wielkiego finału Champions League. Pozostało tylko zawalczyć wraz z kolegami z narodowej reprezentacji. Egipt trafił do grupy z Rosją, Urugwajem i Arabią Saudyjską. Choć nie udało się z niej wyjść, „egipski Messi” dał swoim rodakom wiele powodów do radości, których nie zapomną nigdy. Z kolei my, kibice, nigdy nie zapomnimy tego boiskowego, a nawet też socjologicznego fenomenu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x