Trzy szalone mecze, Vardy party i oczywiście mnóstwo goli – podsumowanie 3. kolejki Premier League
Działo się, oj działo się. Trzeci już weekend z angielską elitą ani trochę nie zawiódł. Co więcej, bez najmniejszych wątpliwości powiedzieć można, że podobnie jak poprzednie dwa – dostarczył cały szereg wrażeń i nietuzinkowych emocji.
Przed rozpoczęciem 3. kolejki Premier League, średnia gola na mecz wynosiła około 3,75. Po jej zakończeniu, ów wynik nie ulegnie drastycznej zmianie, bowiem w minionych weekend na angielskich boiskach obejrzeliśmy aż 36 goli. Poza demonstracją siły rażenia, oglądaliśmy także szalone mecze z równie szalonymi comebackami, rozczarowujące występy, no i oczywiście festiwal rzutów karnych (7!). Jakby to ująć krócej, powiedzmy w sześciu słowach? Uczta dla oczu i sportowej duszy.
Bardzo mocna inauguracja… (Brighton vs Manchester United)
Ależ to był mecz na Amex Stadium! Dla niewtajemniczonych – było w nim absolutnie wszystko. Dwa rzuty karne, gol samobójczy, walka do ostatnich minut, kontrowersje w ostatnich minutach, no i na deser oczywiście ustalenie wyniku – już nawet nie w ostatnich minutach, a w ostatnich sekundach. Grzechem oczywiście byłoby nie wspomnieć o jakimś wielkim fatum piłkarzy Brighton, ale po kolei. Strzelanie rozpoczął Maupey, który w niezwykle pewny sposób (panenka) wykonał „jedenastkę”. Kilka minut później United udało się wyrównać (w sumie bardzo pomógł Lewis Dunk), a już w drugiej połowie zabłysnął Marcus Rashford. Anglik w okrutny sposób zabawił się z obrońcami gospodarzy i pewnie wykorzystał kontrę zapoczątkowaną przez Bruno Fernandesa. Później działo się jeszcze więcej, ale już za sprawą zespołu Grahama Pottera.
Jego piłkarze rzucili się w heroiczny bój, chociażby o jeden punkcik. Warto zaznaczyć, że w międzyczasie pięciokrotnie(!) obijali obramowanie bramki Davida De Gei. W końcu udało się znaleźć drogę do siatki, dokładnie w doliczonym czasie gry. Radości nie było końca, a na twarzach zawodników The Seagulls malowała się widoczna ulga. Wyparowała już akcję później, gdy VAR dopatrzył się zagrania ręką Neala Maupay – oczywiście w polu karnym. W konsekwencji, Bruno wyprowadził United na prowadzenie, a Francuzowi mina bardzo zrzedła. Było to świetne otwarcie kolejki: świetny mecz, świetna gra Brighton i wielkie szczęście Czerwonych Diabłów.
…a niedługo później – mocne nawiązanie (West Brom vs Chelsea)
Na przystawkę wielkie emocje w pojedynku Brighton-United, a na danie główne szalony mecz z udziałem West Bromu i Cheslea. Tajemnicą nie jest, że beniaminek należy do grona jednych z najsłabszych zespołów Premier League. W końcu po dwóch meczach miał już straconych osiem goli. I wyobraźcie sobie, jak tu wytłumaczyć piłkarskiemu laikowi, że taka drużyna po 30 minutach gry prowadziła z Chelsea (3:0)? Przypomnijmy – mówimy tutaj o Chelsea naszpikowanej młodymi gwiazdami, dodatkowo aspirującej do gry o najwyższe cele. Kilka godzin wcześniej, mina mocno zrzedła Nealowi Maupey, a wieczorem pewnie taki wyraz twarzy miał każdy fan The Blues.
To była chyba najgorsze pierwsze 45 minut futbolu, jakie Frank Lampard kiedykolwiek oglądał w swojej karierze. Bezpośrednie błędy Marcosa Alonso oraz Thiago Silby doprowadziły do straty dwóch, łatwych goli. Chwilę później defensywa nie popisała się przy stałym fragmencie gry. Przez pierwszą połowę bilans West Bromu wyglądał następująco: trzy strzały, trzy celne, trzy gole. Trzeba oczywiście pochwalić przytomność, a także skuteczność Calluma Robinsona (strzelca dwóch goli), jednak jego występ został nieco przyćmiony przez absurdalną postawę Chelsea – bo to o niej mówiło się najwięcej.
Jestem niezwykle ciekaw, co działo się w szatni Lamparda w trakcie przerwy. Anglik chyba musiał wspiąć się na wyżyny coachingu, żeby zmotywować swoich zawodników do dalszej walki, ale krok, po kroku i z upływem minut wyglądało to coraz lepiej. Sygnał do boju dał Mount, świetnie uderzając zza pola karnego. Próbkę możliwości pokazał Hudson-Odoi do spółki z Havertzem, a w ostatnich minutach remis uratował Abraham. Mimo wszystko, ten podział punktów na pewno cały czas stanowi dla czwartej ekipy poprzedniego sezonu gorzką pigułkę do przełknięcia.
Spełnione oczekiwania, aż w nadmiarze (Manchester City vs Leicester)
Przypuszczałem, że w niebieskiej części Manchesteru będzie ciekawie. Jednak przez myśl nawet mi nie przeszło, że w starciu City-Leicester zobaczymy siedem goli, z czego aż pięć(!) wbitych gospodarzom. No, ale jak się zapomina, że nie można faulować zawodników drużyny przeciwnej w polu karnym, no to cóż. Piszę to ze sporym przekąsem, bo naprawdę niezrozumiałe jest dla mnie, jakim cudem piłkarze tak klasowej drużyny, prowadzonej przez tak klasowego trenera, prezentują rywalowi aż trzy rzuty karne w jednym meczu.
To zdecydowanie nie był dzień obrońców Manchesteru City. Z kolei wręcz kontrastowo wyglądało to w przypadku Jaimie’go Vardy’ego. Angielski weteran zamienił dwie „jedenastki” na gole, a jednego strzelił sobie tak o, fantastyczną piętką. Pewnie podszedłby do „wapna” po raz trzeci, lecz kilka minut przed przyznaniem ostatniego rzutu karnego dla Lisów, zszedł z boiska. Skorzystał na tym Tielemans, a wcześniej genialnym strzałem z dystansu popisał się Maddison. W efekcie, Leicester pokonało podopiecznych Pepa Guardioli (5:2). Co ciekawe, był to pierwszy raz w historii, gdy hiszpański menadżer stracił aż tyle goli w jednym meczu. Może dlatego od razu ruszył po kolejnego środkowego defensora, Rubena Diasa?
Rozczarowania weekendu
W hicie 3. kolejki Premier League, Liverpool podejmował u siebie Arsenal. Sam mecz raczej spełnił oczekiwania, były bowiem bramki (3:1 dla gospodarzy), był ofensywny futbol, były nawet przysłowiowe „babole”. Jednak chyba nieco zawiedli Kanonierzy. W zapowiedzi do trzeciej serii gier podkreślałem, że ostatnimi czasy to właśnie ekipa Mikela Artety ma swego rodzaju patent na tę wielką maszynę Kloppa. Patent chyba już nie obowiązuje, bo The Reds byli zespołem o klasę lepszym. Niech świadczy o tym choćby fakt, że w ciągu 90 minut, Londyńczycy oddali zaledwie cztery strzały na bramkę (Liverpool ponad 5x tyle), a gola właściwie podarował im Andy Robertson. Mówiąc szczerze, oczekiwałem od nich czegoś więcej.
Bardzo zawiodły także Wilki z Wolverhampton. Gra na terenie West Hamu potrafi czasem być trudna, to fakt, ale na pewno bardziej wtedy, gdy jest on w jakiejkolwiek formie. Na starcie sezonu zdawało się, że Młoty tejże formy jeszcze nie odnalazły, zatem siłą rzeczy, faworytem byli goście. Tymczasem podopieczni Davida Moyesa postanowili spłatać nie lata figla i pewnie przyczynili się do wielu zepsutych kuponów. No bo czy ktokolwiek spodziewał się tego, że wygrają (4:0)? Co więcej, było to zwycięstwo zasłużone. Wolves zaprezentowali się niezwykle bezbarwnie, a podsumowanie ich występu niech stanowi samobójczy gol Raula Jimeneza.
Na przestrzeni nie tylko jednego weekendu, ale całego początku sezonu zawodzi Sheffield United. Właściwie można powoli pytać: czy ktoś wie, co się stało z fenomenalnym beniaminkiem Chrisa Wildera? Pytam, ponieważ rewelacja poprzedniego sezonu okupuje miejsce na samym dnie tabeli, jednak jeszcze bardziej przykre jest to, iż jako jedyna nie zdobyła gola w bieżącym sezonie. Tym razem piłkarze The Blades zostali pokonani przez Leeds (0:1), które może być prawowitym sukcesorem zeszłorocznego „świeżaka”.
Bohater kolejki: Jamie Vardy
Vardy party w całej okazałości. Hat-trick przeciwko Manchesterowi City, dwa rzuty karne wywalczone, dwa wykorzystane. Do tego ta bramka piętką. Wybór chyba nie powinien sprawić tutaj większych problemów.
Antybohater kolejki: Defensywa Manchesteru City
O ile w kontekście bohatera 3. kolejki Premier League nie było większych problemów, pojawiają się one w kategorii antybohatera/ów minionego weekendu. Na to niezbyt pochlebne miano zasługuje zarówno defensywa Chelsea, jak i Manchesteru City. Postawiłem jednak na tę drugą z kilku względów. Po pierwsze, ekipa The Blues ogarnęła się w drugich 45 minutach. Dodatkowo, jednak udało jej się jakoś wyjść z twarzą. Tego samego nie można powiedzieć o defensorach Obywateli. Jak już wspominałem wcześniej, sprokurowanie trzech rzutów karnych przez drużynę tego kalibru jest po prostu niedopuszczalne.
Bramka kolejki: Jamie Vardy vs Manchester City
Spójrzmy tylko na to cudeńko:
If you don't have these two in your #FPL by now, what's the point? ?♂️
That finish from Vards, though ? pic.twitter.com/QMGq0ylAxJ
— Leicester City (@LCFC) September 27, 2020
Konkurencja co prawda była, bo godne uwagi były także trafienia Maddisona, Mounta i Rashforda. Jednak jak często widzi się takie eleganckie piętki? Podpowiem, że rzadko.
-
PolecaneOficjalnie: To będą ludzie Amorima. Manchester United zatwierdził sztab
Kamil Gieroba / 17 listopada 2024, 7:04
-
Plotki transferoweKiwior nie narzeka na brak zainteresowania. Trafi do włoskiego giganta?
Kamil Gieroba / 16 listopada 2024, 18:39
-
Plotki transferowe"Żołnierz Kloppa" odejdzie w styczniu z Liverpoolu?
Victoria Gierula / 15 listopada 2024, 18:19
-
AktualnościLiga Narodów: Anglia zrewanżowała się Grecji za porażkę na Wembley. Dwa debiuty (WIDEO)
Karolina Kurek / 14 listopada 2024, 22:41
-
1 Liga PolskaWisła - Miedź jeszcze w tym roku! Jest termin
Michał Szewczyk / 13 listopada 2024, 17:28
-
Plotki transferoweGwiazdor Bundesligi jedną nogą w Liverpoolu
Mateusz Polak / 12 listopada 2024, 16:00