fot.
Udostępnij:

Stara Gwardia, dziurawa obrona, ale jedziemy do Rosji!

Szampany i butelki przezroczystego trunku, które przygotowane były w Polskich domach na dzisiejszy wieczór, trzeba było liczyć w tysiącach. Rok ciężkiej pracy reprezentantów, którzy powiedzmy sobie jasno, wreszcie wykazują pełne zaangażowanie grając z orzełkiem na piersi.

Rok zasiadania w fotelach podczas przerw na reprezentacje. W końcu dzisiejszy dzień, na którego wieczór nie widzieliśmy innego scenariusza niż wylatujące w górę korki od szampanów w hucznym akompaniamencie "Polska, biało-czerwoni". Ku naszemu szczęściu tak też się stało i korki poszły w górę.

W całej euforii, słusznej z resztą, nie powinniśmy zapominać, że nie zajęliśmy pierwszego miejsca w grupie na finałach Mistrzostw Świata, tylko w ich eliminacjach. Póki co osiągnęliśmy tyle co Iran, Arabia Saudyjska, czy Nigeria. Słuszność tej tezy w najdobitniejszy sposób, potwierdził w pomeczowej przemowie na stadionie, kapitan naszej kadry, Robert Lewandowski. Wygraliśmy, ale to dopiero początek. Celujemy w Rosję. - przyznał. Eliminacje były dla nas bardzo długie. Nie mieliśmy w grupie reprezentacji na poziomie San Marino czy Gibraltaru. Trafiliśmy na dwa zespoły z grupy kolokwialnych "Jaśków", ale patrząc w perspektywie eliminacji są to drużyny dużo lepsze i dojrzalsze od półprofesjonalistów ze wspomnianych ekip. Przekonaliśmy się o tym już przecież w pierwszym meczu eliminacji, wybierając się do Astany. Oczywiście, że jest tam sztuczna murawa, oczywiście, że nie dała sobie na niej rady również Legia (a z kim ta Legia sobie dała radę!?), ale mecz zaczął się dla nas na prawdę łatwymi dwiema bramkami. Po nich Kazachstan stał się w oczach naszych reprezentantów Gibraltarem. Straciliśmy tam dwa punkty, które gdybyśmy zdobyli to oglądalibyśmy już dzień wcześniej relację z fety piłkarzy wracających samolotem z Erywania. Nie ma jednak co gdybać. Finalnie to my wyszliśmy na swoje, pokazaliśmy charakter i grupę skończyliśmy z 25 na 30 możliwych. Co z perspektywy postronnego widza jest wynikiem co najmniej świetnym. I w istocie takim jest.

TURNIEJ OSTATNIEJ SZANSY

Od eliminacji do EURO 2016 w naszym składzie nie pojawiła się żadna nowa twarz, która stała się "żołnierzem Nawałki". Na minionym zgrupowaniu, Bartosz Bereszyński z powodu urazu Macieja Rybusa, wyszedł w obu meczach od pierwszych minut i pokazał się z bardzo dobrej strony. W dalszym ciągu nie jest to jednak pewniak do gry od pierwszych minut. Kadra jest już stara i chyba ta starość i ogłada, doprowadziła reprezentantów do słusznych wniosków. "Kurczę, przecież ja już mam swoje lata, na mundialu jeszcze nie byłem. Może za dwadzieścia lat, będę dobrze wspominał moją karierę klubową, ale bez występu na najważniejszej państwowej imprezie, będzie ona niekompletna." - odnoszę wrażenie, że ta możliwość ostatniej szansy wyjazdu na MŚ przyświecała piłkarzom podczas każdego meczu o punkty. Piszczek, Błaszczu czy Lewy wiedzą, że może być to turniej "ich ostatniej szansy". Chociaż w przypadku ostatniego dżentelmena, nie wysuwałbym tak pochopnych wniosków. Robert ma fizjologię, która pozwoli mu na grę nawet do 35 roku życia. To przeciwnicy odbijają się od niego, a nie on od nich. Trzecia zasada dynamiki Newton'a wydaję się w zderzeniach Lewego z rywalami nie działać.

STARZY GWARDZIŚCI

Polemika o słuszności powoływania fatalnie dysponowanych ostatnio legionistów, wydawała się nie mieć końca. Z dwójki podstawowych środkowych obrońców tym słabszym i mniej pewnym w ostatnim roku był Pazdan. Szczególnie w poprzednim zgrupowaniu, gdy w dwóch meczach poprzedzających je, otrzymał dwie czerwone kartki. Był bardzo wystraszony, grał niepewnie, na alibi i szukał zawsze najprostszych zagrań. Jego niszowa dyspozycja znacząco przyczyniła się do blamażu w Danii. W obliczu dwóch piekielnie ważnych meczów, proponowano Nawałce postawienie na pewniejszego ostatnio w grze Kamińskiego. Selekcjoner jednak, wierny swoim ideałom, zaufał  swemu żołnierzowi i ponownie obdarzył go kredytem zaufania. Pazdi odpłacił mu się w najlepszy możliwy sposób. W obu meczach grał zdecydowanie lepiej niż partnerujący mu Glik. Kierował defensywą, a w meczu z Czarnogórą gryzł murawę. Choć w środku polach nasza różnorodność wygląda blado, to Krzysztof Mączyński nie był ulubieńcem ekspertów. Zarzucano mu zniżkową formę, brak umiejętności zagrania krosowego podania czy proste błędy w defensywie. Trener Nawałka doszedł do podobnych konkluzji wystawiając na mecz z Armenią Karola Linettego, piłkarza Sampdorii Genua. Nie zaowocowało to poprawą jakości gry środka. Wręcz niedawny debiutant we Włoszech, nie dał selekcjonerowi żadnych argumentów do pozostania w pierwszym składzie. Szybko zreflektował się były trener Górnika Zabrze i z pierwszym gwizdkiem sędziego na mecz na Narodowym wyszedł Mączyński. Jak świetna była to decyzja przekonaliśmy się już w 6 minucie, oglądając przytomne zachowanie Krzyśka w polu karnym dające nam szybką bramkę. Odnoszę wrażenie, że po trafieniu nieco za bardzo poczuł wiatr we włosach i starał się grać same ryzykowne piłki. Momentami nawet zbyt ryzykowne, ale ogół jego występu był na oczekiwanym poziomie. Ciekawego wywiadu udzielił po meczu, gdy stwierdził, że podczas awansu do EURO 2016 jego córka miała rok, a dzisiaj, podczas gdy my świętujemy nasz udział w MŚ w Rosji, jego córka świętuje swe drugie urodziny. Nie wiem panie Mączyński jak starzeje się pana córka, ale chyba trochę inaczej niż wszyscy.

blank

Kojarzycie odcinki Miodowych Lat, w których w rolę Aliny wcielała się Katarzyna Żak. To właśnie tak wybrakowana była kadra pod nieobecność Krychowiaka. Grzegorz jest dla kadry złotem, nawet gdy nie jest w optymalnej formie i rytmie meczowym. To widzieliśmy zarówno w niedzielę jak i środę. Mączyński czy Linetty nie wprowadzają tyle spokoju w środku pola, ile gwarantuje nam nasz modniś. Nikt grający w środku pola nie potrafi wykonać również 60 metrowego przerzutu. Mając go za plecami dużo pewniej czuje się choćby Zieliński. Czekałem długo, pisałem dużo o Piotrku. Wspaniale gra w klubie, ma nieograniczone możliwości. Podania, obie nogi, strzał z dystansu. Mimo to jego dotychczasowa gra w kadrze byłą groteskową polityką niedokładnych podań. W niedzielę wreszcie pokazał to, czego od niego oczekiwaliśmy. Odciążył Lewandowskiego, zasiadł na stołku reżyserskim, z którego bezbłędnie kierował polską grą. Warto jeszcze docenić mistrzostwo Piszczka w zagrywaniu zwrotnych piłek na drugie tempo z prawego sektora. Akcje na 1 - 0 w obu meczach, dla Łukasza były schematem kopiuj-wklej.

Pokazaliśmy w tych eliminacjach, charyzmę i dojrzałość, ale tak jak mówiłem, to dopiero początek wielkiej przygody, której drugi etap rozpocznie się w czerwcu przyszłego roku.


Avatar
Data publikacji: 9 października 2017, 13:00
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.