Stambuł? Bardziej Amsterdam albo… Zabrze. Historia pewnego nieporozumienia…

flickr.com

Po wczorajszym meczu wszystkim odwaliło. Totalnie. Na tyle, że nawet piłkarze PSG o porażkę nie winią już sędziego, który – prawdę mówiąc – wypaczył przecież wczoraj wynik nie tylko meczu, ale całej rywalizacji 1/8 finału, a w dalszej perspektywie – być może całego sezonu LM. Mówienie o meczu “wielki” czy “fenomenalny” jeszcze przejdzie. Ale porównywanie go ze Stambułem, jest już nieporozumieniem.

Po pierwszym meczu, w którym PSG w Parku Książąt rozgromiło Barcelonę 4:0, nikt nie dawał Blaugranie najmniejszych szans na awans. Chwała Barcelonie za to, że nie poddała się i nawet w momencie, gdy Cavani trafiał na 1:3, nie zwiesiła głów, walczyła do końca. Wczorajsza gra “Dumy Katalonii” – zarówno ta boiskowa, jak i aktorska – stała na wyjątkowo wysokim poziomie. O ile jednak o Złotej Piłce nikt by raczej myśleć nie mógł, o tyle Suarez może żałować, że Oscary zostały już rozdane.

Gdy bardzo szybko na początku drugiej połowy padł gol na 3:0 wiedziałem, że tak grająca Barcelona nie może odpaść. To byłaby wielka strata dla tej edycji Champions League, gdyby tak pięknie walcząca drużyna musiała pożegnać się z rozgrywkami już na poziomie 1/8 finału. Czując to, szczerze zaczął kibicować Barcelonie w tym spotkaniu. Nie spodziewałem się jednak, że ostatecznie awans wywalczy ona w tak haniebny sposób.

Wydaje mi się, że można było to zagrać inaczej. Że spotkanie mogłoby skończyć się 6:1, a może i wyżej (!), bez potrzeby symulacji. Zarówno Suarez, jak i Neymar, dali wczoraj popis, jeśli chodzi o “nurkowanie”. A przegrywali z grawitacją w sytuacjach, które spokojnie zawodnicy, będący na ich poziomie, powinni bezwzględnie wykorzystywać. I w taki sposób trzy albo cztery “setki”, z których mogli zdobywać bramki, zamienili na jeden rzut karny, który wypaczył cały obraz dwumeczu.

Zapewne gdyby wszystko było sprawiedliwie, a przynajmniej nie tak jawnie spreparowane, sam oszalałbym wczoraj i porównywał dany mecz ze Stambułem. Choć wydaje mi się, że nawet i wówczas prędzej przyszedłby mi do głowy pojedynek – nie tak dawny przecież i doskonale pamiętany przez wszystkich – Liverpoolu z Borussią. Teraz trudno mi zestawiać wczorajszy pojedynek z jakimkolwiek meczem “The Reds”. To, co większość określa mianem “wielkiego powrotu”, mi bardziej kojarzy się ze… zwycięstwem w sfałszowanych wyborach. Tak minimalnie sfałszowanych. Ale jednak. To tego typu wybory, w których fałszuje się jeden głos, aby kandydat, który miał przegrać jednym, ostatecznie jednym wygrał. I nawet, jeśli w momencie fałszowania nie było wiadomo, że różnica będzie tak minimalna, niczego to nie zmienia – wybory sfałszowano.

Z tego właśnie względu z pewną dozą irytacji spoglądam na wielkie wpisy wielkich ludzi, którzy zestawiają wczorajszy mecz ze Stambułem. 25 maja 2005 roku nie było wątpliwości, co do słuszności żadnej z bramek. Fakt, fani Milanu mocno kwestionowali o rzucie karnym, z którego dobitki decydującą bramkę zdobył Xabi Alonso. No ale… jak ktoś chce, można zobaczyć powtórki – w internecie jest ich pełno.

Liverpool wrócił z wyniku 0:3 na 3:3, a później wygrał w karnych. Barcelona wczoraj, jak dla mnie, powróciła “tylko” do 5:5. Przedostatnią bramkę, zdobytą przez Neymara z wywalczonego przez Suareza karnego, wolę wymazać z pamięci. Stąd też wczorajszy wieczór traktuję jako wielki pojedynek Blaugrany – wyraz uporu, nadziei, fenomenalnej walki. Ale na pewno nie mecz, który złotymi zgłoskami zapisał się w historii światowego futbolu. Bo podobnych meczów, którym brakuje tylko tego typu karnego do wielkiego wyczynu było wiele…

Jeśli chcecie już koniecznie porównywać Barcelonę i PSG do któregoś z meczów Liverpoolu, proponuję wrócić się do sezonu 1966/1967, kiedy to Anglicy grali w II rundzie Pucharu Mistrzów z Ajaxem Amsterdam. Po dotkliwej porażce 1:5 na wyjeździe, legendarny trener “The Reds” – Bill Shankly – powiedział: “5:1? Taa, to może rzeczywiście pomóc im w grze, gdy przyjadą na Anfield na rewanż”. Pomogło. Dzięki dwóm bramkom nie mniej legendarnego Johana Cruijffa to Ajax wywalczył awans. Liverpool grał jednak do końca, nie zważając na czterobramkową stratę.

W tej samej edycji Pucharu Mistrzów, ba – w tej samej jego rundzie, Górnik Zabrze mierzył się z CSKA Sofia. Po tragicznym pierwszym spotkaniu wyjazdowym, ówcześni Mistrzowie Polski również mieli do odrobienia czterobramkową stratę. I… byli tego bardzo bliscy. Jeszcze przed przerwą do siatki dwukrotnie trafił Ernest Pol, a swoje dołożył również Zygfryd Sołtysik. Druga połowa była pełna emocji. Kolejne bramki jednak nie padły, a Górnik po heroicznej walce musiał pożegnać się z rywalizacją w Pucharze Mistrzów. Pomyślcie jaką mielibyśmy historię, jakby Pol umiał “nurkować”!

Nie chcę umniejszać Barcelonie. Chcę stonować nastroje. Wczoraj rzeczywiście awansowała drużyna, która na to zasłużyła – walczyła do końca, grała fenomenalnie, nie poddała się nawet w sytuacji, w której nikt nie dawał jej najmniejszych szans. I za to chwała. Za karnego Suareza i wspieranie gry piłkarskiej, grą aktorską – hańba.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x