Skauting jest, lecz nie tam gdzie trzeba

Polskie kluby chwalą się rozwijaniem swojej sieci skautingu. Faktycznie na papierze wygląda to coraz lepiej, jednak często wyszukiwanie potencjalnych wzmocnień opiera się na graczach zza granicy. Kluby pokroju Legii twierdzą, że w I lidze nie znajdą żadnego wzmocnienia.

Jeszcze kilka lat temu w Polsce pojęcie „skauting” istniało tylko teoretycznie. Nasze kluby opierały się głównie na testach i poleceń menedżerów. Mało który klub mógł sobie wtedy pozwolić na wysyłanie swoich wysłanników na mecze innych drużyn, w celu wyszukiwania wzmocnień.

Większość klubów ma w swoich szeregach obecnie dwóch-trzech skautów, którzy najczęściej dostają dyspozycję, a następnie na podstawie ich raportów zapraszani są zawodnicy na tygodniowe testy. Ledwie kilka najbogatszych i najmądrzej prowadzonych klubów nad Wisłą ma w miarę rozwiniętą sieć skautingu.

Te kluby mają też sieć swoich współpracowników, którzy społecznie, bądź za minimalne gratyfikacje przedstawiają klubom młodych zawodników wyróżniających się w ich regionie. Dlatego często na kilkudniowych testach znajdują się zawodnicy z kilku miast, tych z których pochodzą „skauci”.

Głównie jednak mocniejsze kluby opierają się na wzmocnieniach „na teraz”, toteż często odrzucane jest obserwowanie niższych lig w Polsce. W niedawnym wywiadzie udzielonym serwisowi sportowefakty.pl, właściciel Legii Warszawy, Dariusz Mioduski powiedział jasno, że Legia nie potrzebuje skautów w I lidze, bowiem tamtejsi zawodnicy nie są w stanie realnie wzmocnić drużyny mistrza Polski.

Jest to jednak pewnego rodzaju hipokryzja. Często bowiem najmocniejsze kluby wysyłają młodych zawodników, pukających do drzwi pierwszego zespołu wysyłają na wypożyczenia do I ligi, tak by ograli się w seniorskiej piłce na przyzwoitym poziomie i wrócili jako gracze gotowi do gry w pierwszej drużynie.

Drugim problemem jest to, że marki pokroju Legii Warszawa, czy Lecha Poznań czekają na to aż zawodnika ściągnie słabszy klub z Ekstraklasy, pogra tam sezon, bądź dwa na dobrym poziomie i wtedy według sztabów jest gotowy do gry m.in. w „Wojskowych”. Wtedy jednak dość znacząco winduje jego cena, przez co stają się nieopłacalni.

Zespoły walczące o najwyższe cele potrzebują jednak wzmocnień na ten moment. W związku z tym polegają na ściąganiu „szrotu zza granicy” jak wielokrotnie określają to sfrustrowani kibice. Bolesną prawdą jest to, że Polacy cenią się dużo wyżej niż gracze zza granicy, którzy mogą stać się pożytecznymi zawodnikami. Dlatego skauting mocniejszych klubów opiera się głównie na innych krajach, takich jak państwa bałkańskie, czy skandynawskie.

Ciężko jednak stwierdzić, że poziom I ligi nie znaczni się tak bardzo od Ekstraklasy, co potwierdza przykład Górnika Zabrze, który w niemal niezmienionym składzie po awansie, przewodził w tabeli.

Jednak często nawet te mniejsze kluby rzadko decydują się na zejście niżej niż do I ligi. Choć i na jeszcze niższych poziomach można znaleźć graczy, którym warto dać szansę. Pokazuje to przykład m.in. Adama Frączczaka, który niemal z marszu stał się graczem podstawowego składu I-ligowej Pogoni Szczecin, po transferze z Kotwicy Kołobrzeg, występującej wtedy w III lidze.

Podobnie jest w przypadku juniorów. Wielkie kluby chętnie sprowadziłyby młodych perspektywicznych zawodników, ciężej jednak wygląda sprawa w przypadku znalezienia ich. Skauting młodzieżowy jest bowiem głównie iluzoryczny. Wysłannicy obserwują najczęściej mecze Centralnej Ligi Juniorów, bądź kadr wojewódzkich. A te bardzo często składają się w głównej mierze z podopiecznych trenera, z którymi ma okazję współpracować też w klubach. Dlatego nadal w malutkich klubach tkwią utalentowani chłopcy, którzy bez sporego zainteresowania rodziców, nie mają szans na angaż w poważnym klubie.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x