PNA: Nudy na inaugurację, wieczorny spektakl

Kiedy kibice klubów angielskich i francuskich zaczynają się wściekać, ja przeżywam coś zupełnie przeciwnego. Tak, zaczyna się Puchar Narodów Afryki, czyli turniej znienawidzony przez fanów całej rzeszy klubów, których piłkarze są powoływani na ten czas do swoich reprezentacji. No cóż, sam jako kibic Liverpoolu jutro wieczorem na jednym ekranie śledzić będę bój swojej drużyny z Manchesterem United, a na drugim – walkę Mane i spółki przeciwko Tunezji. Nie przeszkadza mi to jednak jakoś. Dlaczego?

Przypomina mi się dzieciństwo. Czas, kiedy futbol był przede wszystkim dobrą zabawą. Nie interesowały nas zasady czy pieniądze, chodziło o coś zupełnie innego. I tak mogłoby się wydawać jest do dziś w Afryce. Fakt, obraz ten psują liczne kłótnie piłkarzy z federacjami na tle pieniędzy. Ale… to jest chyba nieuniknione. Nie zmienia to jednak faktu, że wkraczamy w świat, w którym gracze nie zwariowali jeszcze na punkcie szeleszczących banknotów. W świat, gdzie gra się za normalne stawki, występ dla reprezentacji to honor, a… z dzieciństwem łączy się nawet ten fakt, że o porządnym treningu, zasadach i taktyce też tu raczej niewiele słyszano – a przynajmniej takie ma się wrażenie, oglądając mecz.

Mimo to mecz otwarcia – przyznajmy szczerze – zawiódł. Choć pocieszam się faktem, że na pewno był to najgorszy pojedynek na tegorocznym PNA. Rozlosowane grupy wyglądają apetycznie, a każdy pojedynek (za wyjątkiem meczów Gwinei Równikowej właśnie) zapowiada się magicznie. Gwinea Równikowa. No cóż… co 2 lata gra nawet kilka takich zespołów. W tym roku cieszę się, że tylko oni jedni będą wybijać piłkę i psuć widowisko.

Dziś napsuli sporo krwi gospodarzom. Gabończycy, którzy przecież mają w składzie Pierre’a Aubameyanga, występującego na co dzień w Bundeslidze, powinni takich delikwentów łyknąć. Tymczasem sam napastnik Borussii Dortmund był na murawie niewidoczny niczym Lewandowski podczas EURO 2016 i szczerze trzeba przyznać, że to Mario Lemina był tym, który ciągnął grę gospodarzy. Aubameyang – podobnie jak Lewandowski – zachował jednak umiejętność bycia akurat w tym miejscu, w którym spada piłka i tylko dzięki temu to on właśnie zdobył (w pełni zasłużoną dla Gabonu, w ogóle nie zasłużoną dla niego) inauguracyjną bramkę.

Chciałbym powiedzieć, że Gabończycy mieli okazję, żeby szybko podwyższyć wynik i rozstrzygnąć kwestię trzech punktów. Chciałbym, bo byli zespołem ewidentnie lepiej grającym w piłkę, niż Gwinejczycy. Chciałbym, ale nie mogę. Bo z zasady w swoich artykułach nie kłamię. Grali lepiej, nie tworząc przy tym jednak żadnej „setki”, czy też nawet „dziewięćdziesiątki”. I to się zemściło. Przyszła kontra, strzał w wykonaniu środkowego obrońcy (!) zespołu rywali i… Gwinea Równikowa wyszarpała sobie remis w ostatniej minucie meczu. Ostatnio gospodarze tak frajersko stracili zwycięstwo w 2010 roku w pamiętnym meczu Angoli z Mali (z 4:0 do 4:4 w 13 minut).

Niesmak po pierwszym, niezbyt barwnym spotkaniu, zmył kolejny pojedynek. Dopisali nie tylko kibice Kamerunu i Burkina Faso, ale również gra piłkarzy. Coś nieprawdopodobnego! Obydwa teamy udowodniły, że grają (przynajmniej na dziś dzień) w piłkę o dwie klasy wyżej, niż zawodnicy z Gabou i Gwinei Równikowej. Pierwsze minuty spotkania to wymiana akcja za akcję, strzał za strzał. I mimo iż było na styku, przekonany byłem, że to Burkina Faso w końcu przełamie defensywę rywali i strzeli. Stało się jednak inaczej. W 35. minucie spotkania fenomenalnym strzałem z rzutu wolnego popisał się Moukandjo. Precyzyjnie (i mocno!) zagrana futbolówka zaskoczyła Kouakou, który nie zdążył interweniować.

Jeszcze przed przerwą Kamerun mógł podwyższyć prowadzenie. Dzięki doskonałemu prostopadłemu podaniu, Bassogog i Siani wyszli we dwójkę na samego bramkarza rywali. Ten pierwszy postawił jednak na indywidualne wykończenie akcji i chć podanie do kolegi oznaczało stuprocentową bramkę na 2:0… poszedł sam o kilka metrów za daleko, a goalkeeper rywali zdołał przerwać jego rajd czystym wślizgiem.

Mimo to, że do przerwy „Nieposkromione Lwy” prowadziły tylko 1:0, na początku drugiej połowy nic nie zapowiadało, że „Ogiery” mogą im to zwycięstwo odebrać. Kilka precyzyjnie rozegranych akcji podopiecznych Hugo Broos’a nie kończyły się jednak celnymi strzałami, a… pudłami z najbliższej odległości na pustą bramkę. W rezultacie – na tablicy wyników zamiast szybkiego 3:0, widniało wciąż tylko 1:0.

A piłkarze z Burkina Faso powoli zaczęli wracać do fenomenalnej dyspozycji i kopania na wysokim poziomie. W końcu jak mawia stare siatkarskie przysłowie: „Kto nie wygrywa 3:0, ten remisuje 1:1” – czy jakoś tak. W każdym razie nieskuteczność zemściła się dziś na reprezentacji Kamerunu. Kolejny raz bramkę przyniósł rzut wolny. Tym razem, po agresywnej wrzutce, fatalny błąd popełnił bramkarz kadry „Nieposkromionych Lwów”, który sparował futbolówkę przed siebie. Zaraz po tym została ona kilkukrotnie podbita głową w powietrzu, aż w końcu Dayo skierował ją do siatki. Była 75. minuta, a Burkina Faso remisowała z Kamerunem 1:1.

Wielkie emocje w końcówce nie zmaterializowały się jednak w postać bramki. Szkoda o tyle, że zwycięzca tego spotkania mógłby być niemal pewny awansu do ¼ finału. A tak… trzeba będzie wygrać również z Gwineą Równikową i Gabonem, a – jak wiemy – pokonanie gospodarza (szczególnie na PNA) łatwe nie jest. Tak czy inaczej Burkina Fazo, z Razackiem Traore i Prezesem Nakoulmą w składzie, zdołała poskromić „Nieposkromione Lwy”.

Oba mecze dnia zakończyły się zatem podziałem punktów. Ba! Oba dokładnie takim samym wynikiem. Mimo to ten drugi oglądało się dużo lepiej. Te akcje – przeprowadzone bez cienia myśli taktycznej! Ta finezja przy strzałach (bo niby kto mówił, że to niemożliwe?!) Te bramki! Tak – za to kocham Puchar Narodów Afryki. I już teraz niecierpliwie czekam na jutrzejsze pojedynki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x