PNA: Kolejny podział punktów i złamane serce

Drugi dzień gry w Pucharze Narodów Afryki przyniósł nam wiele emocji. Ponownie gwiazdy nie błyszczały tak, jak mogły. Choć Riyad Mahrez i Sadio Mane pokazali klasę, strzelając dla swoich reprezentacji. Mimo to na koniec dnia pękało serce. Powód? Trener Kasperczak, który jak co 2 lata wydaje się przegrywać z nie swojej winy.

Dzień rozpoczął się od wielkiego pojedynku. Algieria, znana nadal głównie z tego, że w 2014 roku na mundialu o mało nie powstrzymała Niemiec, zmierzyła się z Zimbabwe. Ta dosyć egzotycznie brzmiąco ekipa od pierwszych minut pokazywała jednak, że nie zamierza być drugą Gwineą Bissau. Walczyli.

Spektakl strzelecki rozpoczął jednak już w 12. minucie Riyad Mahrez. Gwiazdor Leicester znakomicie wykreował sobie indywidualną akcję, a zakończył perfekcyjnym strzałem z dystansu. Na początek wieczoru – palce lizać! Tak jak napisałem wcześniej, Zimbabwe nie zamierzało się jednak poddawać. Świetna, widowiskowa gra, kilka podań. I w końcu ta jedna perfekcyjna centra. Mahachi wyskoczył do piłki, niczym najlepszy czarnoskóry koszykarz z NBA. Przez moment miałem nawet wrażenie, że zaraz zrobi wsad, albo – co najmniej – zaatakuje piłkę, niczym Winfredo Leon w swoich najlepszych czasach. Tymczasem Mahachi szybował nad resztą zawodników, by po chwili głową skierować futbolówkę do bramki, już w 19. minucie gry przynosząc wyrównanie.

Mimo wszystko niespodziewanie stracona bramka miała prawo nieco rozzłościć Algierczyków. Nie przełożyło się to jednak na to, że w kolejnym fragmencie gry to “Lisy Pustynne” zdominowały plac gry. Nie, nie! Wręcz przeciwnie – Algierczykom zaczęły przydarzać się błędy. Za jeden zapłacili szczególnie wysoką cenę. W 29. minucie bardzo nieodpowiedzialnie w polu karnym zachował się Mokhabar Belkhiter, który dopuścił się faulu. Sędzia bez wahania wskazał na 11 metr. Już po chwili Zimbabwe mogło cieszyć się z prowadzenia, uzyskanego po tym, jak “jedenastkę” perfekcyjnie wykorzystał Mushekwi.

Do przerwy prowadzili zatem sensacyjnie piłkarze Zimbabwe. Bardzo mądrze grali również w drugiej połowie. Na tyle, że… byli bliscy dociągnięcia trzech punktów do samego końca spotkania. W odpowiednim momencie pojawił się jednak Ryad Mahrez, który zabłysnął niczym najjaśniejsza gwiazda. Zawodnik będący w czołowej “dziesiątce” Złotej Piłki za rok 2016 nie zawiódł pokładanych w nim nadziei. To właśnie jego druga bramka dała jego drużynie remis i upragniony punkt.

Po tym meczu można było mieć wrażenie, że na tegorocznym Pucharze Narodów Afryki wszystkie mecze, niezależnie od tempa gry i liczby bramek, będą kończyły się remisami. Na (nie)szczęście zmienił to Senegal. Wieczorem moje serce było jednak złamane. Ekipa “Lwów Terrangi”, którą szczerze darzę ogromną sympatią (dodatkowo z Mane w składzie!) zmierzyła się z Tunezją, prowadzoną przez Henryka Kasperczaka, który na kontynencie afrykańskim cieszy się dużym szacunkiem. I szczerze mówiąc bardzo chciałem, aby i tu padł remis, a najlepiej, jakby obie drużyny w ostatecznym rozrachunku wyszły z grupy.

O ile to drugie jest jeszcze możliwe, pierwsze nie wydarzyło się… po bardzo dziwnym spotkaniu. Początkowa nerwowa wymiana ciosów zakończyła się faulem Abdennoura w polu karnym… już w 9 minucie. Chwilę później strzelony rzut karny mógł świętować pomocnik Liverpoolu – Sadio Mane. Mimo fragmentów, w których Senegal rzeczywiście grał dobrą piłkę, to Tunezja jednak przeważała w pierwszej połowie. Podopieczni Kasperczaka pokazali się z bardzo dobrej strony, żeby nie powiedzieć – przejęli inicjatywę.

To Tunezyjczycy posiadali piłkę w większej ilości. Rozgrywali, podawali. Ale nie strzelali. W ciągu pierwszych 45 minut nie byli w stanie przeprowadzić ani jednej takiej akcji, która byłaby w stanie zagrozić bramce Diallo. A Senegal? Wręcz przeciwni – piłki za dużo nie miał, ale co i rusz stwarzał sobie groźne okazje. Jedna z nich została wykorzystana jeszcze przed przerwą. W 30. minucie bramkę zdobył Mbodji, podwyższając prowadzenie “Lwów Terrangi” na 2:0.

Druga połowa należała znowu do drużyny Kasperczaka. Zabrakło jednak skuteczności, czasem szczęścia. W 69. minucie, po doskonale przeprowadzonej akcji indywidualnej wprowadzonego w przerwie Khazri’ego, niezwykle bliski strzelenia bramki… samobójczej, był Mbodji – ten sam, który pół godziny wcześniej radował senegalskich kibiców bramką na 2:0.

Czas jednak mijał, a Tunezyjczycy wciąż nie mogli przełamać fatum. Futbolówka nie chciała jakoś znaleźć drogi do bramki. W końcu znalazła – w 89. minucie. Po bramce Msakni’ego sędzia liniowy podniósł jednak chorągiewkę. Szczęście nie sprzyjało “Orłom Kartaginy”. Ostatecznie Tunezja przegrała ten mecz 0:2. Zwycięstwo Senegalu odbieram jako niezasłużone, choć – przyznaję – cieszę się z niego. A Henrykowi Kasperczakowi życzę, żeby jego podopieczni w kolejnych meczach wykazywali się lepszą skutecznością. Bo to są właśnie te detale, które w ich przypadku decydowały…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x