Mistrzowie Drugiego Planu #2 – Fernando Llorente

fot. Getty Images

W nowym cyklu na naszej stronie przybliżę sylwetki piłkarzy, trenerów lub też działaczy, którzy są powszechnie znani przez nawet nie takich zagorzałych kibiców piłki nożnej, ale jednocześnie nigdy nie odgrywali lub nie odgrywają w swoich zespołach pierwszoplanowych ról. Takie postaci są mniej pamiętane w kontekście osiągnięć indywidualnych oraz drużynowych, a niejednokrotnie odgrywały ważną, lecz niedocenianą rolę w swojej drużynie.

W drugim tekście mojej serii postanowiłem nieco przełamać pewne schematy. Tuż po napisaniu poprzedniego tekstu pomyślałem, że wkład Materazziego w sukcesy swoich drużyn był niezauważalny, ponieważ po prostu był obrońcą – graczem od brudnej roboty, który nie zachwycał kibiców spektakularnymi golami, asystami czy dryblingami. Wpadłem więc na pomysł, żeby znaleźć gracza takiego gracza z formacji ofensywnej, który był dla swoich drużyn niezwykle ważny, ale mimo to pozostał nieco w cieniu swoich sukcesów. Poszperałem w zakamarkach swojej pamięci i znalazłem – Fernando Llorente. Hiszpan osiągnął w piłce naprawdę sporo, a jednak mało kto wymieniłby go w czołówce najlepszych hiszpańskich napastników ostatnich lat.

Dwa etapy

Karierę Llorente podzieliłbym na dwie części, pierwszą byłaby gra w Bilabo, a drugą wszystko to, co działo się po opuszczeniu przez niego stolicy kraju Basków. Nazwanie go „Mistrzem Drugiego Planu” podczas wieloletniej gry w Bilbao byłoby sporym naciągnięciem. Nie mam żadnych wątpliwości, że Llorente dla kibiców Athleticu jest żywą legendą. Naszego dzisiejszego bohatera możemy określić „złotym chłopcem” baskijskiej piłki – od najmłodszych lat związany z klubem z Bilbao, przeszedł wszystkie kategorie młodzieżowe, grę w rezerwach, a także w trzecioligowym klubie filialnym. Jako 20 letni chłopak zadebiutował w pierwszej drużynie, w której niezwykle się zadomowił. Zbudował zaufanie kolejnych trenerów i ostatecznie w barwach „los Leones”  rozegrał 327 spotkań strzelając 111 bramek. Dzięki swojej imponującej grze stał się liderem „baskijskich lwów”, co poskutkowało stworzeniem przez kibiców jego przydomka – „El Rey Leon”, co w tłumaczeniu z języka hiszpańskiego oznacza „Król Lew”. Po 9 sezonach i kilku lukratywnych ofertach transferowych z wielu europejskich klubów, Fernando mógł sobie przed lustrem zanucić początek znanej polskiej przyśpiewki kibicowskiej odnoszącej się do gdyńskiej Arki – „Coś się kończy, coś zaczyna…”

edition.cnn.com

W poszukiwaniu sukcesów

Athletic czasów Llorente był drużyną przeciętną i bez sukcesów na krajowym podwórku, chyba, że za takie uznamy dwukrotne dojście do finału Copa del Rey. Jako, że w lidze wiodło im się w kratkę, to także w Europie było tak sobie – podczas 9 letniej gry Llorente w Bilbao zaledwie 3 razy zagrali w Lidze Europy. Najlepszy wynik w tych rozgrywkach to sezon 2011-12 i dojście aż do finału, gdzie jednak ulegli 3:0 rywalom z krajowego podwórka – Atletico Madryt, które w tamtym sezonie do sukcesów prowadził niesamowity Radamel Falcao. Można przypuszczać, że Bilbao stało się dla Fernando za małe, potrzebował przełomu w swojej karierze, transferu, który pozwoliłby mu rozwinąć skrzydła i stać się jeszcze lepszym napastnikiem. Jako, że był gwiazdorem Athelticu i zdecydowanie najlepszym ich zawodnikiem, to na brak ofert nie mogli narzekać. Ostatecznie jego drugim klubem w profesjonalnej karierze został Juventus Turyn, do którego trafił w 2013 roku w ramach wolnego transferu, co wyglądało na tzw. „steal” w wykonaniu włodarzy „Starej Damy”. Fernando przychodził do Turynu po doskonałym sezonie w Bilbao, aczkolwiek tuż po jego zakontraktowaniu można było usłyszeć opinie, że to super transfer, ale Juventus potrzebuje jeszcze większego nazwiska.  2 pełne sezony w Juventusie można uznać za naprawdę solidny epizod. Grał dużo i skutecznie, zdarzało mu się strzelać ważne gole i dawał swojej drużynie bez wątpienia przewagę w pojedynkach powietrznych. Zaliczył również krótki występ w finale Ligi Mistrzów przegranym w Berlinie z Barceloną. W 2015 roku opuścił Turyn i wrócił do swojej ojczyzny.

Bezbarwne lata

Po Juventusie Llorente trafił na jeden sezon do Sevilli, lecz nie może uznać tego czasu za bardzo udany. Nie strzelał dużo, ale mimo tego również był mocną stroną swojej drużyny oraz jej wartością dodaną. Po Sevilli ruszył na podbój angielskiej Premier League podpisując kontrakt z walijskim Swansea. W 33 meczach w lidze „ukąsił” rywali 15 razy, co dało mu miejsce w najlepszej 10 strzelców ligi, a także pozwoliło mu doskonale zareklamować się na Wyspach. Pojawiały się pogłoski, że po sezonie odejdzie do lepszego zespołu, przed wszystkim do takiego, który będzie miał większe ambicje – w Swansea walczył o utrzymanie. Po tych dwóch całkiem bezbarwnych w jego karierze latach czekał go kolejny transfer.

Super  zmiennik

W sezonie 2017/18 trafił do ówczesnego wicemistrza Anglii – Tottenhamu. Od początku musiał pogodzić się z rolą rezerwowego, ponieważ pozycja Harry’ego Kane’a w „Kogutach” była nie do podważenia. Llorente wchodził głównie w końcówkach i dawał nowe siły zmęczonej już drużynie. Gdyby nie zeszłoroczna edycja Ligi Mistrzów, to jest szansa, że mało kto zapamiętałby epizod Llorente w Tottenhamie. W ćwierćfinale, w dramatycznych okolicznościach dał swojej drużynie awans w ostatnich sekundach starcia z Manchesterem City. Został niespodziewanym bohaterem „Totków”, a kibice wtedy wręcz nosili go na rękach. Doskonałą postawę pokazał również w rewanżowym spotkaniu półfinałowym z Ajaxem. Tottenham przegrał w finale z Liverpoolem, ale dla wielu kibiców, to właśnie Llorente był jednym z ojców sukcesu, którym było dojście aż do finału. Po dwóch sezonach w Londynie, trafił do Napoli zostając zmiennikiem Arkadiusza Milika. Grając w Serie A wciąż prezentuje się jako „super-zmiennik” i z powodzeniem sprawdza się w tej roli.

http://www.squawka.com

Postawmy sprawę jasno, to nie jest tak, że uważam Fernando Llorente za niedocenianego „Mistrza Drugiego Planu” przez pryzmat jego całej kariery. Podczas występów w kraju Basków zdecydowanie był pierwszoplanową postacią zostając legendą Athleticu. Jednakże, przez ostatnie 7 lat swojej kariery przyzwyczaił nas do atakowania raczej z drugiego szeregu. W każdym klubie po Bilbao był mocnym punktem, lecz tak naprawdę rzadko wymienia się go wśród zasłużonych dla klubów w czasach jego gry. Mało kto również pamięta, że Llorente jest mistrzem świata z 2010 roku i mistrzem Europy z 2012. W obu tych turniejach rozegrał co prawda łącznie tylko jedno spotkanie, ale medale na szyi zawisły – nikt mu tego nie zabierze. Fakt, że w reprezentacji zagrał jedynie 24 razy strzelając 7 goli, pokazuje, że również na tej płaszczyźnie był traktowany jako napastnik jedynie na uzupełnienie składu lub jako „joker”. Jego postawa, styl gry i często pomijany wkład w sukcesy drużyny, według mnie czyni go bardzo dobrym kandydatem do miana „Mistrza Drugiego Planu”.

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x