Mistrzostwa w cieniu polityki

Zanim poznamy wybrańców trenerów 32 najlepszych piłkarskich reprezentacji świata, warto odbyć krótką podróż w czasie i przypomnieć sobie w jakich realiach mundial odbywał się równo 80 lat temu. Gra na murawie była wprawdzie wówczas nieco wolniejsza, ale sama otoczka turnieju – podobnie jak teraz – wzbudzała olbrzymie emocje. A niektórzy zawodnicy do dziś zajmują ważne miejsce w historii futbolu…

Tak jak obecnie pojawiają się głosy nawołujące do wykluczenia reprezentacji Rosji w zbliżającym się mundialu ze względu na sytuację na Ukrainie, tak i osiem dekad temu polityka odgrywała dużą rolę w przebiegu najważniejszej piłkarskiej imprezy świata. Przede wszystkim zabiegi dyplomatyczne zadecydowały o miejscu rozegrania zawodów. Benito Mussolini i jego świta nie szczędzili wysiłków, aby mistrzostwa w 1934 roku odbyły się właśnie we Włoszech – doskonale zdawali sobie bowiem sprawę, że trudno będzie o lepszą demonstrację rosnącej siły faszystowskiego państwa niż udany turniej tej rangi. Dużą chrapkę na goszczenie najlepszych drużyn świata mieli też wówczas Szwedzi, którzy ostatecznie do dziś nie dostąpili podobnego zaszczytu.

Polityka wpłynęła również na końcową listę uczestników mundialu. Po pierwsze, Urusi – obrońcy tytułu – i kilka innych południowoamerykańskich ekip zbojkotowało mistrzostwa w „odwecie” za niewielkie zainteresowanie reprezentacji europejskich turniejem w Urugwaju w 1930 roku (a Brazylijczycy i Argentyńczycy dotarli do Włoch w mocno rezerwowych składach). Tym samym „Los Charruas” pozostają jedyną drużyną narodową w historii, która nie stanęła w obronie zdobytego trofeum. Co ciekawe, po raz kolejny z walki o medale zrezygnowały także niezwykle silne piłkarsko nacje brytyjskie. Do prestiżowej rywalizacji zgłosiła się za to wreszcie reprezentacja Polski, ale i ona w decydującym momencie przegrała z… polityką. W eliminacyjnym dwumeczu biało-czerwonym przyszło zagrać z Czechosłowacją, z władzami której polski rząd pozostawał w stanie konfliktu o Zaolzie.

Pierwsze spotkanie Polacy przegrali na stadionie Legii 1:2, ale ich grę komplementował nawet ówczesny prezes federacji czechosłowackiej. – Postęp polskiego futbolu jest niezaprzeczalny. Ta drużyna potrafi walczyć do ostatniej sekundy, niezrażona niczym i nikim. Nawet w ataku, który tak krytykujecie, widać przebłyski myśli taktycznej, pewnej koncepcji. A to już wiele – mówił. Do rewanżu już jednak nie doszło, bo polskie MSZ oznajmiło, że „wyjazd ekipy sportowej nie służyłby dobrze stosunkom międzynarodowym”.

Zdaniem przedstawicieli ministerstwa, podjęta decyzja była „wyjściem najbardziej honorowym w tym okresie”. Reprezentacja naszych południowych sąsiadów dostała zatem walkower i nie była to wcale jedyna dolegliwość dla Polaków w związku z brakiem meczu. FIFA zmusiła bowiem także PZPN do zapłaty całkiem pokaźnego jak na owe czasy odszkodowania tytułem „realnego zwrotu spodziewanych korzyści, które można było osiągnąć zyskami w spotkaniu z Polską”.

Polityczne naciski dały również o sobie znać już trakcie trwania samego turnieju, który odbył się w dniach 27 maja – 10 czerwca z udziałem 16 reprezentacji. Gospodarzom marzył się bowiem nie tylko wielki sukces ich drużyny, ale także „zaprzyjaźnionego” zespołu niemieckiego. I o ile w pierwszym meczu pupile Mussoliniego bez większego trudu poradzili sobie z USA aż 7:1, o tyle w kolejnych spotkaniach potrzebowali już wsparcia arbitrów, którzy robili, co w ich mocy, aby zadowolenie nie schodziło z twarzy Duce. W ćwierćfinale Włosi mierzyli się z Hiszpanami i ich konfrontacja okazała się tak wyrównana, że… musiała odbyć na raty. Mówiąc dokładnie, po remisie 1:1 w pierwszym meczu, dopiero powtórzone spotkanie dzień później przyniosło rozstrzygnięcie po trafieniu Giuseppe Meazzy, czyli obecnego patrona stadionu San Siro w Mediolanie. Warto przy tym dodać, że jednym z bohaterów pierwszego starcia był hiszpański bramkarz Ricardo Zamora, którego imieniem nagroda przyznawana jest co roku dla najlepszego golkipera w Primera Division. W powtórzonym meczu Zamora już nie wystąpił – podobnie jak i kilku jego kolegów z pola – z powodu odniesionych kontuzji…

W półfinale Włochom przyszło grać z Austrią, barwy której reprezentował m.in. Josef Bican, zwany przez kibiców „maszynką do strzelania goli”. Jego wysiłki na nic się jednak zdawały, bo mecz przebiegał według dobrze już znanego scenariusza – sędzia bowiem albo przerywał ataki rywali Włochów, albo przymykał oczy na ich przewinienia. W kontrowersyjnych okolicznościach do siatki trafił znów Meazza, co zapewniło piłkarzom z Półwyspu Apenińskiego upragniony finał. W nim jednak przeciwnikiem Włochów zostali Czechosłowacy, którzy na przekór planom gospodarzy zwyciężyli Niemców 3:1. Tym samym stało się jasne, że nie dojdzie do meczu, którego propagandowy wydźwięk miał być wyjątkowo jasny i świadczyć o dominacji rasy aryjskiej nad pozostałymi. Niewiele zresztą brakowało, aby Czechosłowacy sprawili niespodziankę i w wielkim finale, bo długo prowadzili 1:0. Jeden z ostatnich ataków pozwolił miejscowym wyrównać, a w dogrywce przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Mussolini miał zatem powody do zadowolenia, bo informacja o sukcesie sportowym poszła w świat za doniesieniami o olbrzymich inwestycjach w jego kraju. Inna rzecz, że przed finałowym meczem Duce powiedział podobno do włoskiego trenera, że w przypadku przegranej szkoleniowca czeka pewna śmierć.

Na szczęście mundial sprzed 80 laty warto zapamiętać nie tylko ze względu na przenikającą do niego politykę. Wrażenie robi choćby liczba zdobywanych wówczas bramek – w eliminacjach padło średnio 5,22 gola na mecz, a w finałach – 4,12. Po raz pierwszy też w większości krajów uczestniczących w mistrzostwach przeprowadzono transmisję radiową. W tym momencie należy przypomnieć, że wszystkie osiem spotkań pierwszej fazy turnieju (we Włoszech zrezygnowano wówczas z fazy grupowej) odbyło się równolegle w ośmiu różnych miastach, co dzisiaj wydaje się czymś niespotykanym. Ten sam manewr zastosowano zresztą później także w ćwierćfinałach… Zaskoczenie może też stanowić niska frekwencja na włoskich stadionach. Dość powiedzieć, że na spotkaniach z udziałem gospodarzy widownia zapełniała się przeciętnie zaledwie w 48 procentach, zaś w meczach bez udziału Włoch trybuny wypełniały się tylko w jednej piątej. Łącznie 17 gier (najmniej w historii mundiali) obejrzało łącznie raptem niewiele ponad 400 tysięcy kibiców.

W Brazylii, mimo wewnętrznych napięć społecznych krytykujących zasadność organizacji mundialu w tym kraju, o poziom wypełnienia trybun możemy być spokojni. Średniej goli na mecz pewnie powtórzyć się nie da, ale i tak wszystko wskazuje na to, że na brak goli w Rio, Sao Paulo i pozostałych miastach nie będziemy narzekać. Jak osiem dekad temu niektórzy ostrzyli sobie zęby na finał Włochy – Niemcy, tak teraz wielu kibiców – na szczęście już bez żadnych dodatkowych ideologii w tle – najchętniej zobaczyłoby w decydującym meczu starcie Brazylijczyków z Argentyńczykami. Taki zestaw finału miałby stanowić dobitne potwierdzenie przewagi piłki latynoskiej nad futbolem z innych stron świata. I trzeba przyznać, że jak wynika z kursów firmy bukmacherskiej Fortuna, jest to bardzo prawdopodobny scenariusz. Obie drużyny należą bowiem do głównych faworytów imprezy – w przypadku wygranej „Canarinhos” za każdą złotówkę można dostać 4 zł, a za ewentualny sukces Leo Messiego i spółki – 5,5 zł. Niżej stoją nawet akcje Niemców (6-1) oraz obrońców tytułu z Hiszpanii (7,5-1)…”

 

Źródło: FourFourTwo

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x