Metamorfoza Legii Warszawa, o niesamowitej przygodzie w Lidze Mistrzów. [Felieton]

Stadion Legii Warszawa

Mikołaj Barbanell (Piłkarski Świat)

Zaczynali z Besnikiem Hasim na ławce. Bardzo stremowani, momentami wręcz przytłoczeni rywalizacją pod szyldem Champions League. Kończą z dużym spokojem, czują radość z gry w Lidze Mistrzów, a przede wszystkim drużyna i trener to jedność. Metamorfoza Legii Warszawa w tym elitarnych rozgrywkach jest niesamowita. Pokazuje, jak wiele zależy od mentalności, jak wiele rozgrywa się w głowach zawodników oraz jak wiele z samych zawodników jest w stanie wydobyć dobry trener.

Dramat, nieprzyjemności i zmiany

Kiedy Legia ograła w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów irlandzki Dundalk, a następnie po losowaniu trafiła na Real Madryt, Borussię Dortmund i Sporting Lizbona zapanowała euforia. Wielki powrót polskiego klubu do Champions League, uznane kluby z triumfatorem poprzedniej edycji na czele. Lepiej być nie może. Niestety zaczęło się dramatycznie. Besnik Hasi to nie był właściwy człowiek na właściwym miejscu. Zdecydowanie nie potrafił zbudować odpowiedniej więzi z zawodnikami Legii, nie było atmosfery. Piłkarze Wojskowych momentami grali tak, jakby nie rozumieli się na boisku. Tylko trzeba spojrzeć na to od strony jedenastki desygnowanej do gry przez trenera Hasiego. Debiut Vako Qazaishviliego, do tego po raz pierwszy środek obrony był zestawiony z duetu Czerwiński, Dąbrowski. W tak ważnym meczu, jak z Borussią Dortmund u siebie nie powinno robić się testów. Od tego są sparingi, a nie mecz Champions League.  Całości dramatu dopełniły pozaboiskowe incydenty, które przyniosły stołecznej drużynie dotkliwe kary finansowe od UEFA, a przede wszystkim zamknięty stadion na kolejne spotkanie – to ze zdobywcami Pucharu Europy z sezonu 2015/16, Królewskimi z Madrytu. Legia wypadła niestety bardzo blado na tle upragnionych rozgrywek. Efektem była bolesna lekcja futbolu i 0:6 z Borussią na starcie fazy grupowej. Nastroje w drużynie były kiepskie, morale podupadały. Taki obrót spraw bardzo szybko przyniósł wyciągnięcie wniosków i zmiany. Tak o to o trenerze z Albanii przy Łazienkowskiej nikt nie chce pamiętać, bo do szatni weszła nowa jakość w postaci Jacka Magiery. Świętował sukcesy z Legią, jako piłkarz i jak pokazała przyszłość ten człowiek w tym klubie jest skazany na sukces.

Era Magiery i Półwysep Iberyjski

Trener Magiera miał za zadanie przede wszystkim poukładać zespół, odbudować morale zawodników po dotkliwej porażce z Borussią i niepowodzeniach na krajowym podwórku. Legia ma dobrą kadrę pod względem piłkarskim, ale grała poniżej swoich możliwości. Kolejne dwa spotkania w Champions League stołeczna drużyna rozgrywała na Półwyspie Iberyjskim. Najpierw wyjazd do Lizbony na mecz ze Sportingiem. Postęp Legionisów był widoczny, aczkolwiek nowy trener pracował wtedy zbyt krótko. Tamto spotkanie gospodarze wygrali 2:0. Legia próbowała grać lepiej, ale to było za mało na Sporting. Mimo zmiany szkoleniowca było widać to stremowanie z pierwszego meczu. Strach przed kolejną dotkliwą porażką. Przecież takie myśli nie mogą paraliżować drużyny tylko dlatego, że jest to Liga Mistrzów. Po kolejnych dwóch tygodniach, w Madrycie zobaczyliśmy odmienne podejście zawodników do meczu. Nie było widać spięcia, pomimo faktu rozgrywania meczu na pełnym Santiago Bernabeu przeciwko Cristiano Ronaldo, Benzemie i całej królewskiej plejady gwiazd. Pierwsze piętnaście minut bardzo dobre, to podopieczni Jacka Magiery mogli, ba nawet powinni objąć prowadzenie. Kiedy przegrywali 2:0, to z rzutu karnego pierwszą bramkę dla Wojskowych w tej edycji Champions League zdobył Miroslav Radovic. Były przebłyski dobrej gry, za to zaangażowanie już widoczne przez całe spotkanie. Ostatecznie skończyło się na wyniku 5:1, ale było to radosne pięć do jednego. Legioniści walczyli, cieszyli się grą w fazie grupowej tych rozgrywek po raz pierwszy. Widać było, że oni potrafią grać w piłkę przeciwko Realowi, a wyjście na boisko w tak ważnym meczu nie musi wywoływać negatywnych emocji. To spotkanie dawało cień szansy na pozytywne akcenty w rywalizacji rewanżowej.

Wiara w siebie, radość i sukces

Po pierwszych trzech spotkaniach bilans Legii był naprawdę słaby. Trzy porażki i jedna zdobyta bramka na aż trzynaście straconych. Do tego kolejny mecz bez udziału publiczności. Tylko, że zaszła istotna zmiana. Trener wierzy w tych zawodników, a oni w niego. Piłkarze mieli coś do udowodnienia sobie, kibicom, całej piłkarskiej Europie. Legia pokazała w Warszawie, że nie jest chłopcem do bicia. Znowu na boisko wyszedł Cristiano Ronaldo, Bale, Benzema, Morata… Więcej graczy ofensywnych Zinedine Zidane  wystawić  w pierwszym składzie już chyba nie mógł.  To miał być pogrom. Efekt? Legia remisuje z obrońcą Pucharu Europy 3:3. Trzy fenomenalne uderzenia. Vadis Odjidja-Ofoe, Miroslav Radović i Thibault Moulin. Strzał tego pierwszego został wybrany najładniejszą bramką czwartej serii Ligi Mistrzów. Gigantyczny sukces drużyny prowadzonej przez Jacka Magierę. To jest właśnie piękno tego sportu. Nazwiska nie grają, tylko robią to ludzie. Ci w białych koszulkach byli niezwykle pozytywnie nastawieni, gotowi do walki, nieustępliwi, zostawili na boisku kawał serca i to zaowocowało. Kto daje z siebie wszystko ten ma szansę na sukces. Legia właśnie to zrobiła, dała z siebie maksimum i z takim samym celem pojechała do Dortmundu. Na Signal Iduna Park odbył się najbardziej spektakularny, radosny i widowiskowy mecz Ligi Mistrzów w historii. Po raz pierwszy padło aż dwanaście bramek! Po raz pierwszy przegrany zespół zdobył aż cztery bramki! W przypadku tego meczu zdania są podzielone. Jedni powiedzą, że Legia i Borussia zrobili show. Drudzy, że obrona to była katastrofa z bramkarzem stołecznego klubu na czele. Owszem Radosław Cierzniak nie wytrzymał ciśnienia związanego z debiutem, ale trener Magiera dając mu szansę chciał pokazać, że na niego liczy i również jest ważną częścią tej drużyny. Oby tylko boiskowe wydarzenia zaprocentowały u rezerwowego bramkarza. W ty meczu na pewno widać było, że obie ekipy zagrały radosny futbol z hasłem cała naprzód. Były bramki, wymiany ciosów i wynik na tablicy świetlnej 8:4. O Legii znów było bardzo głośno, a co najważniejsze w Warszawie nadeszła pełna mobilizacja. Real ograł Sporting i wygrana w  ostatnim meczu ze Sportingiem zapewniała awans do 1/16 Ligi Europy. Po dwóch pierwszych meczach nikt nawet o tym nie myślał. Tymczasem po starciach z Realem i Borussią cztery razy kapitulowali Keylor Navas i Roman Weidenfeller. Właśnie takich aspektów trzeba pamiętać jak najwięcej. O błędach popełnianych w defensywie, jak i w rozgrywaniu akcji z pewnością nie zapomni trener Magiera przy wnikliwych analizach boiskowych poczynań. Kibice zaś powinni doceniać progres, jaki Legia zrobiła. Po pierwszym meczu z Borussią owszem trzeba było powiedzieć, że oglądaliśmy piłkarski dramat. Jednak po spotkaniu rewanżowym trzeba docenić Legię. Owszem gospodarze nie grali w optymalnym składzie, ale trzeba pamiętać, że w warszawskiej drużynie też doszło do kilku roszad. Lepiej wyszli na tym podopieczni Thomasa Tuchela, ale Wojskowi grali z zupełnie innym nastawieniem niż w Warszawie. Przede wszystkim nie przestraszyli się rywala.

Z pewnością nikt nie spodziewał się, że ostatni mecz fazy grupowej będzie dla Legii najważniejszy. Mecz o stawkę, awans do 1/16 Ligi Europy, przygoda z europejskimi pucharami ma szansę trwać na wiosnę, a klub dostanie kolejne zastrzyki finansowe. Legia dopełniła swojej metamorfozy. Mimo, że Sporting dłużej utrzymywał się przy piłce, to gra Legii była rozważna. Podopieczni wybrani przez Jacka Magierę zagrali na wysokim poziomie. Jedyną bramkę zdobył Guilherme po podaniu Aleksandara Prijovicia. Brazylijczyk wprawił cały stadion w euforię, a jak się okazało jego gol wprowadził Legię do Ligi Europy. Przygoda z Champions League skończyła się wielkim sukcesem. Jakby na to nie patrzeć, wniosek jest oczywisty – Legioniści wyszli z grupy, a w Warszawie dali radę Realowi i Sportingowi. Legia Warszawa przeszła niezwykłą metamorfozę, którą przeprowadził Jacek Magiera. Pod jego wodzą wielu zawodników przekonało się, że można grać na wysokim poziomie i wygrywać nawet w Lidze Mistrzów. I choć nie wiadomo co przyniesie przyszłość, to w Warszawie napisano piękne karty polskiej klubowej piłki nożnej.

Na koniec obrazek dla którego warto było zobaczyć to spotkanie na żywo. Momenty, w których cały stadion oszalał z radości. Kilka sekund po bramce Guilherme, radość piłkarzy i kibiców. Warto podkreślić, że było to jedyne trafienie Legii na własnym stadionie w tegorocznej Lidze Mistrzów, które zobaczył komplet publiczności.

Legia-Sporting (do felietonu)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x