Mecz ostatniej szansy

Nenad Bjelica

Mikołaj Barbanell (Piłkarski Świat)

Ostatnimi czasy gra Lecha Poznań jest tak samo ciekawa jak prognoza pogody dla rybaków na obszar Bałtyku południowo-wschodniego.

Bardzo toporna, mozolna i ciężka gra powodowała, że od samego patrzenia oczy krwawiły, a zęby srogo bolały. Ciężko było dopatrzeć się pozytywnych aspektów. Ale takich pozytywnych, aby kibice Lecha mogli śmiało budować swoje fundamenty pod dalszą nadzieję na zdobycie tytułu. Ostatnie 45 minut w meczu z Legią mogły minimalnie natchnąć pozytywnego ducha w Poznaniu. Ale czy to starczy, aby nadal złudnie wierzyć, że to właśnie w maju piłkarze Nenada Bjelicy zdobędą mistrzostwo?

Napiszę to bez cienia wątpliwości – „Kolejorz” gra najbrzydszą piłkę w Ekstraklasie. Zaraz się pewnie obudzą głosy „a oglądałeś Termalikę?”, „a Sandecja gra większą padakę”. Tak, oglądałem Termalikę i oglądam Sandecję. Oglądam też Piasta, Lechię i Pogoń Szczecin. I być może nie są to wyżyny piłkarskich umiejętności, może ich kreatywność nie rzuca nas na kolana, może to nie jest nawet poziom spadkowiczów 3. Bundesligi, ale z pewnością to ogląda się dużo ciekawiej niż obecnego Lecha. Nie chcę nikomu nic zarzucać, ale w reszcie drużyn widać krztę zaangażowania i takiej małej waleczności. W „Kolejorzu” tego nie widać.

Na pewno jest to spowodowane tym, że od Lecha będę wymagać dużo więcej niż od reszty drużyn. Jest to w końcu zespół, który od wielu lat jest w czołówce naszej mizernej ligi. To klub, który posiada ogromny potencjał sportowy oraz marketingowy, ma za sobą potężne zaplecze w postaci akademii, a przede wszystkim jest to ogromna marka, z którą utożsamia się praktycznie każdy Wielkopolanin. Legia, Jagiellonia, Wisła i Lech to obecnie kluby, od których wszyscy kibice polskiego futbolu powinni wymagać dużo więcej, aniżeli tylko wyników. Od tych drużyn powinniśmy oczekiwać dobrego stylu gry, przyjemnego dla oka widowiska, bo to też od tego zależy czy na stadion przyjdzie 5000 czy 25 000 kibiców.

Ten sezon dla Lecha jest bardzo słaby. Odpadnięcie w lipcu z Ligi Europy i Pucharu Polski szybko nakierowały oczekiwania kibiców na Mistrzostwo Polski. W końcu Lech zrobił masę transferów i mając szeroki skład zapowiadał, że rotacja, rywalizacja na treningach oraz ciągle świeża krew pozwoli, że każdym meczu Kolejorz będzie walczył o trzy punkty. Do październikowego meczu z Legią wszystko wyglądało całkiem przyzwoicie. Właśnie w szczególności ten mecz z „Wojskowymi”, gdzie Poznaniacy mieli wszystko pod kontrolą i wszystko zapowiadało, że to jest ten moment kiedy odpali na dobre. Nic z tych rzeczy. Później przyszła tragiczna gra. Z meczu na mecz było coraz gorzej. I kiedy by mogło się wydawać, że piłkarsko to nie jest tak mierne i złe, tak mentalnie było widać po zawodnikach, że to już jest przegrane na starcie. I nawet jeśli Lech zdobywał komplet punktów, to wszystko rodziło się w ogromnych bólach.

Wiosna miała być zupełnie inna. Niestety na zapowiedziach i przygotowaniach do wielkiego marszu po mistrzostwo tylko się zakończyło. Nowy rok, stary Lech. Gra w kratkę. Na początek remis z Arką, wygrana z Pogonią, w cymbał z Koroną, wymęczona wygrana ze Śląskiem i przegrana z Legią. W tym samym czasie po cichutku Jagiellonia wygrała 5 meczów i śmiało lideruje w tabeli. Do prowadzącej Jagiellonii piłkarze Nenada Bjelicy tracą 8 punktów i to właśnie z nimi spotkają się w niedzielę w Poznaniu. Ten mecz śmiało można określić mianem ostatniej szansy dla Kolejorza. Nadzieją jest fakt, iż stadion przy ulicy Bułgarskiej jest twierdzą. Żadna drużyna, która przyjechała do Poznania w tym sezonie nie zdołała odnieść zwycięstwa. Chociaż z drugiej strony Jagiellonia jest drużyną, która na wyjazdach gra najlepiej. Tym bardziej, że po wygranej z Wisłą i Legią są mocno zmotywowani i z pewnością są głodni kolejnego zwycięstwa. Śmiem nawet stwierdzić, że do Poznania przyjadą jak po swoje.

Dla Lecha natomiast jest to mecz ostatniej szansy by mieć jakiekolwiek nadzieje, aby utrzymać kontakt wzrokowy z czołówką i być podłączonym w walce o Mistrzostwo Polski. Tak, wiem, że do końca sezonu pozostało jeszcze wiele kolejek, ale nie przypominam sobie w ostatnim czasie, by Kolejorz skutecznie ścigał przeciwników. Ostatni raz jaki przychodzi mi na myśl, to prawdopodobnie sezon 2011/2012, kiedy to Mariusz Rumak wyciągnął z dołka Lecha po tragicznej pierwszej części sezonu, którego prowadził Jose Mari Bakero. Od tamtego momentu minęło już 6 lat. W Lechu zmieniło się praktycznie wszystko. Oprócz apetytu kibiców na mistrzostwo, które niezmiennie jest takie samo. A niedzielny mecz da definitywnie odpowiedź czy ten głód może zostać jeszcze w tym roku zaspokojony, czy być może żołądek fanom Kolejorza przyrośnie im do kręgosłupa.

Autor: Bartek Kijeski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x