Guernsey FC: Kiedy klub spoza Wielkiej Brytanii tworzy historię angielskiego futbolu

Andy Dovey

Nie ma bardziej brytyjskiego aspektu piłki nożnej od FA Cup, turnieju stworzonego pod koniec XIX wieku by dać niemal wszystkim drużynom znad Tamizy możliwość walki o trofeum wręczane przez przedstawiciela rodziny królewskiej. W swojej 145-letniej historii rozgrywki te stały się swego rodzaju namiastką brytyjskości, nic więc dziwnego, że przez tak wiele lat ten symbol Zjednoczonego Królestwa ani razu nie wyszedł obszarem swoich działań poza tereny państwa Elżbiety II. Poprawka: nie wyszedł do sierpnia bieżącego roku. Do historycznego przełomu, za sprawą swojego meczu pucharowego, doprowadziło Guernsey FC, malutki klubik z Wysp Normandzkich, który jest jedynym zespołem spoza Wielkiej Brytanii, grającym w angielskich strukturach ligowych.

20 sierpnia 2016, na niewielkiej wyspie oddalonej o niecałe 50 kilometrów od wybrzeży Francji, zostały zapisane najnowsze karty w księdze historii brytyjskiej piłki nożnej. To właśnie tego dnia naprzeciw siebie wyszli na murawę zawodnicy miejscowego Guernsey FC oraz angielskiego Thamesmead Town by zmierzyć się w rundzie preeliminacyjnej pucharu Anglii. Kiedy opuszczali oni tunel wyjściowy, meldując się na boisku tuż przed oficjalnym rozpoczęciem spotkania, wzrok każdego z nich chociaż przez chwilę skupił się na wniesionym tuż przed nimi srebrnym pucharze dla zwycięzcy FA Cup. Trofeum, które pierwszy raz w 145-letniej tradycji rozgrywek, pojawiło się na ziemi nienależącej oficjalnie do Wielkiej Brytanii. „Odkąd założyliśmy Guernsey FC marzyliśmy o tym by sprowadzić Puchar Anglii na wyspę Guernsey. Zajęło nam to pięć lat, ale to z naszego powodu FA wysłała jego statuetkę poza teren Zjednoczonego Królestwa. To wielki moment dla nas i całego społeczeństwa Wysp Normandzkich.” – mówił tuż przed spotkaniem trener gospodarzy, Tony Vance – człowiek, który jest jednocześnie jednym z trzech ludzi odpowiedzialnych za swego rodzaju rewolucję dokonaną przez Zielone Lwy z Guernsey. Rewolucję zainspirowaną zwycięstwem w turnieju dla amatorów, a jakiej rezultatem były wspaniałe postawy pojedynczych ludzi, aby marzenie o grze w FA Cup oraz lidze angielskiej stało się faktem. Ale po kolei.

Nim w ogóle zacznie się rozmawiać o wyjątkowości Guernsey FC trzeba w pełni zrozumieć status polityczny Wysp Normandzkich względem Wielkiej Brytanii. Niestety nie ułatwia nam tego język polski, w którym do mowy potocznej Wyspy Brytyjskie [w sensie stricte politycznym] weszły jako synonim właśnie dla Zjednoczonego Królestwa. Otóż nie można tak mówić, gdyż Wielka Brytania jest tylko jedną z części archipelagu Wysp Brytyjskich, do którego należą jeszcze Irlandia, wyspy Jersey oraz Isle of Man, a także omawiany archipelag Guernsey. Politycznie każda z pięciu wymienionych składowych jest oddzielnym bytem, z tymże tradycyjnie przyjmuje się, że pieczę nad trzema mniejszymi wysepkami, zwanymi również brytyjskimi dependencjami, sprawuje królowa. Jej status jest jednak identyczny z tym znanym z Australii czy Kanady:  Elżbieta II niby jest wpisana do protokołów dyplomatycznych, ale nikt się tym specjalnie nie przejmuje. Ważne jest także to, iż nie ma dokumentu potwierdzającego, iż Wyspy Normandzkie są w jakikolwiek sposób fragmentem Wielkiej Brytanii, więc ich mieszkańcy to nie Brytyjczycy w sensie obywatele Zjednoczonego Królestwa. Mimo to ludzie z Guernsey popularnie są nazywani Brytyjczykami, ale tylko i wyłącznie dlatego, że… tak się przyjęło. Prawda jest taka, iż nawet na paszportach z terenów bliskich Francji nie widnieje napis “United Kingdom“, a “European Union, British Islands – Bailwick of Guernsey“, a to ze względu na postanowienia traktatu z Maastricht, który mianował społeczeństwo Guernsey obywatelami Europy. Co prawda Westminster zapewnia brytyjskim dependencjom obronę terytorialną, reprezentację polityczną na arenie międzynarodowej oraz druk paszportów, ale na tym wszelkie udokumentowane powiązania Wysp Normandzkich z Wielką Brytanią się kończą, gdyż nawet funt brytyjski został tam zamieniony na funta Guernsey.

Mimo wszystko powiązania między oboma miejscami są na tyle duże, że brytyjska federacja piłkarska zezwala reprezentacji Guernsey na uczestnictwo w eliminacjach do amatorskiego Pucharu Regionów UEFA [UEFA Regions’ Cup. W 2005 roku turniej finałowy rozgrywek dla amatorów odbywał się w Polsce, a w następnej jego edycji zwyciężyła reprezentacja Dolnego Śląska. – przyp.red.]. W 2010 roku zespół z terenów bliskich Normandii niespodziewanie je wygrał, ogrywając w finale faworyzowaną reprezentację Liverpoolu 5:2. Tym samym przedstawiciele Guernsey, dowodzeni przez trenera Vance’a, wywalczyli bilety na turniej kwalifikacyjny do Chorwacji jako pełnoprawni reprezentanci Anglii. Niestety zespół z Wysp Normandzkich szansę na awans do finałów zaprzepaścił w ostatnim meczu przeciwko drużynie z Turcji co sprawiło, że cały archipelag doznał uczucia ogromnego futbolowego niedosytu. Niedosytu, za sprawą którego jednogłośnie miejscowa federacja piłkarska poparła ideę rozszerzenia piłkarskich horyzontów brytyjskiej dependencji.

Wikipedia

Związek polityczno-geograficzny między Guernsey, a Wielką Brytanią. Na niebiesko aspekty polityczne, na zielono zaś geograficzne.

Chociaż tradycje futbolowe są na Guernsey bardzo długie, to największym ograniczeniem rozwoju sportu na tamtych terenach jest czynnik ludzki – przecież dysponując kilkudziesięcioma tysiącami mieszkańców nie można oczekiwać, że boiska będą przepełnione piłkarskimi talentami. Szczególnie jest to widoczne, gdy spojrzy się na listę nazwisk najzdolniejszych zawodników, których, mówiąc z angielska, „wyprodukowała” lokalna federacja od momentu jej powstania w 1893 roku. Co prawda William „Billy” Spardle [Manchester City], Richard Le Flem [Nottingham Forest], Ron Farmer [Coventry City] czy Len „Reliable Len” Duquemin [Tottenham Hotspur] na przełomie lat 50. i 60. dawali nieco jakości na brytyjskich boiskach, to jedynym prawdziwym talentem klasy światowej pochodzącym z Wysp Normandzkich, jest była legenda Southampton, Matt Le Tissier. Jak na taką personę przystało, Le Tissier wszedł wraz z Tonym Vancem oraz przyszłym dyrektorem Stevem Dewsnipem w skład trio, które wysunęło w 2011 roku pomysł zgłoszenia prośby o dołączenie zespołu z archipelagu do angielskiego systemu ligowego. „Realnie patrząc na Guernsey gra się dla jednej z 7-8 drużyn [Tyle liczy tamtejsza ekstraklasa. – przyp.red.], by liczyć na jakiś tam, powiedzmy przyzwoity poziom. Jeśli więc kopiesz piłkę, dajmy na to od 13 roku życia, to przez cały czas grasz przeciwko tym samym ludziom. W ten sposób nie można w pełni rozwinąć swoich umiejętności. Dlatego, chcąc by futbol na Guernsey rozwijał się w dobrym kierunku postanowiliśmy ruszyć tam, gdzie można grać z najlepszymi.” – zaznacza brat legendy Świętych oraz aktualny prezes klubu, Mark.

Słowa momentalnie przemieniły się w czyny, gdyż niemalże z miejsca ogłoszono powstanie Guernsey FC, czyli zespołu stworzonego do reprezentowania wyspy w lidze angielskiej. Trenerem nowej drużyny nie mógł zostać kto inny jak ówczesny selekcjoner lokalnej kadry, Tony Vance, który stanął przed trudnym zadaniem szybkiego skompletowania składu do ewentualnego uczestnictwa w rozgrywkach DZIESIĄTEJ ligi, gdyż do niej brytyjska dependencja złożyła swój akces. „Powoływanie do życia Guernsey FC było długim i żmudnym procesem.” – mówił Vance w 2013 roku – „W 2011, kiedy to zgłosiliśmy chęć gry w Combined Counties Football League Division One bardzo mało ludzi wiedziało o naszym istnieniu, co przekładało się między innymi na to, że w tamtym momencie mieliśmy zakontraktowanych tylko kilku piłkarzy. Szczerze? Nie wiedzieliśmy czy w ogóle znajdą się chętni do latania do Anglii na prawie 30 gier rocznie”. Wszystko zmieniło się, kiedy 21 czerwca 2011 brytyjska federacja ogłosiła, że w wyniku głosowania Guernsey zostało przyjęte do ligi.

guernseyfc

Kadra Guernsey FC z inauguracyjnego sezonu ligowego. Trener Tony Vance na środku dolnego rzędu po lewej.

Jednak sprawa, która miała być pozornie najprostsza ze wszystkich, czyli najzwyklejsze przystąpienie do rozgrywek okazało się być nie lada wyczynem. Dlaczego? Ponieważ angielska federacja nałożyła na Zielone Lwy, gdyż taki przydomek nosi ekipa Tony’ego Vance’a, szereg reguł prawnych, które muszą być bezwzględnie przestrzegane, aby mogła ona grać w Wielkiej Brytanii. Po pierwsze Guernsey FC muszą w całości z własnych środków pokrywać transporty oraz zakwaterowanie podczas wypraw na mecze wyjazdowe. Normalnie mniejsze kluby są w tej sprawie wspierane przez związek piłkarski, ale nie dotyczy to drużyny z Wysp Normandzkich. Co więcej, nie dość, że zespół z brytyjskiej dependencji musi płacić za siebie, to jeszcze w ramach organizacji meczu na wyspie jest zobowiązany opłacić transport, zakwaterowanie oraz wyżywienie przyjezdnych. FA nieprzychylnie patrzy również na rozgrywanie meczów na Guernsey w środku tygodnia, więc większość meczów na stadionie Guernsey, Footes Lane, musi odbywać się podczas weekendów, ale pod warunkiem, że takie spotkanie rozpocznie się najpóźniej o 13, jeśli goście wylądują na ziemi pośrodku Kanału La Manche w piątek lub o 15, w przypadku gdy zdecydują się oni przybyć na miejsce rozegrania starcia w dniu meczu. Analizując sytuację organizacji starć przez Zielone Lwy to obowiązuje je jeszcze jeden przepis: w przypadku powtórki jakiegoś spotkania w ramach któregokolwiek z pucharów lub przełożonej potyczki ligowej, musi się ono odbyć na terenie Wielkiej Brytanii z zachowaniem wszystkich wcześniej wspomnianych reguł. Dodatkowo, wszelkie wpływy z dnia meczowego, bez względu na to, gdzie samo spotkanie będzie rozgrywane, muszą zostać podzielone po równo między gości i gospodarzy. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze paragraf mówiący o tym, że trener klub nie może zakontraktować zawodnika potencjalnie zainteresowanego grą w jego barwach, jeśli nie jest on mieszkańcem lub osobą na stałe zatrudnioną na Guernsey. To ostatnie wymaganie sprawia, że Zielone Lwy nie mają innego wyjścia, jak szkolić swoich przyszłych zawodników.

Oczywiście, że możemy złapać jednego czy ze dwóch piłkarzy, którzy przeniosą się na Guernsey za pracą. Jednakże jest to działanie krótkofalowe, gdyż w dłuższym czasie ono nie przyniesie nam wymiernych korzyści. W tym kontekście musimy stawiać na chłopaków z lokalnych szkółek piłkarskich, których staramy się uczyć myśli futbolowej w stylu Guernsey.” – oznajmił kiedyś z dumą trener Tony Vance. Facet wie o czym mówi, ponieważ będąc przez lata związanym z seniorską kadrą Guernsey, nie zapominał też o pracy z młodzieżą, z którą spotykał się w ramach zajęć w akademiach futbolowych organizowanych przez miejscową federację piłkarską. Nie ma więc lepszej osoby, potrafiącej wyjaśnić czym tak w ogóle jest wspomniana myśl futbolowa w stylu Guernsey: „Robić rzeczy proste bardzo dobrze. Krótkie podania, ciągły ruch piłki po ziemi – oto nam głównie chodzi w aspekcie technicznym. Nie jestem osobiście zwolennikiem wrzucania futbolówki “na pałę” w pole karne i oczekiwania, że jakimś cudem wpadnie ona do bramki rywali. Staram się więc wpajać dzieciakom bardziej kompleksowe rozwiązania, a nie jestem w tych działaniach osamotniony. Wszyscy wspólnie chcemy by nasi wychowankowie cieszyli się każdym aspektem gry.” – Vance podpiera swoje słowa wspomnieniem związanym z Gianfranco Zolą – „Podczas jednego z wywiadów tuż po tym jak Zola zamienił Serie A na Premier League został on zapytany o największe różnice między futbolem włoskim i brytyjskim. Zola bez wahania przytoczył sytuację z jednego ze swoich ostatnich spotkań wspominając, że kiedy piłka wyleciała na rzut rożny dla jego drużyny, jej kibice wpadli niemalże w ekstazę z tego powodu. We Włoszech takiego rodzaju radość, z tak prozaicznej rzeczy jaką jest przecież rzut rożny, byłaby nie do pomyślenia. Taka mała sprawa, a jak cieszy! Tak ma być u nas!”

Wiedząc, że miejsce w lidze angielskiej jest już zarezerwowane Vance rozpoczął ostatecznie kompletować skład swojej drużyny. Odzew na wysyłane przez niego propozycje do najlepszych piłkarzy z Guernsey był niesamowity. Mówiąc kolokwialnie, piłkarze walili drzwiami i oknami by tylko móc dla niej grać. Taki stan rzeczy nie umknął uwadze lokalnemu oddziałowi firmy Sportingbet, który zobowiązał się pokryć część kosztów związanych z funkcjonowaniem klubu. A trzeba wiedzieć, że uczestnictwo Zielonych Lwów w rozgrywkach ligowych kosztuje ich rocznie ponad czterysta tysięcy funtów. Za piłkarzami oraz biznesami do klubu zaczęli spływać kibice, którzy w całości, a nawet ponad stan zapełnili pięciotysięczny Footes Lane podczas rozgrywania pierwszego meczu towarzyskiego w historii Guernsey FC. Przeciwnik wybrany do tego spotkania był nieprzypadkowy, gdyż rywal jakim był AFC Wimbledon mógł być pewnego rodzaju symbolem dla mieszkańców Wysp Normandzkich. Ekipa z Londynu została stworzona przez ludzi dla ludzi kochających futbol, a przecież analogiczne zadanie postawiono przed Zielonymi Lwami. Całości dopełniał też fakt, że Wimbledon rozpoczynał swoją nową piłkarską historię w… dokładnie tej samej lidze, do której zgłoszona została drużyna z brytyjskiej dependencji.

Po bardzo krótkim okresie przygotowawczym, 8 sierpnia 2011 Zielone Lwy zadebiutowały w 10. lidze meczem z Knaphill FC. Ten dzień był szczególny dla Guernsey, co było widać za sprawą akcji „Paint The Town Green”, dzięki której cała wyspa utonęła w kolorze zielonym. Przed spotkaniem piłkarze rozdawali autografy, pozowali do zdjęć, rozdawali baloniki dzieciom, a starszym kibicom zielone wstążki do przyozdobienia samochodów, nawet miejscowy ratusz wraz z urzędnikami był obwiązany szalikami. Na Footes Lane pojawiła się nawet delegacja sąsiedniej wyspy Jersey, z którą Guernsey od zawsze rywalizuje na każdym polu. Przy takiej atmosferze podopieczni Tony’ego Vansa nie mogli zawieść swoich fanów tak też się stało, gdyż pewnie pokonali zespół przyjezdny. Zwycięskie spotkanie było tylko początkiem fenomenalnego sezonu, w którym Guernsey FC w cuglach wygrało ligę, a także puchar dla drużyn w niej grających.

Pa & Matt Bunn

Matt Le Tissier w Southampton [koszulka w paski] oraz w 2013 roku jako piłkarz Guernsey FC [na zielono].

Rok po historycznym meczu z Knaphill, dependencja brytyjska przystąpiła do rozgrywek już poziom wyżej. Sezon 2012/13 był dla niej niezwykle szalonym, ale jednocześnie pozwolił jej przez to przebić się do świadomości kibiców w całej Wielkiej Brytanii. Wszystko za sprawą niezwykle obfitej w opady angielskiej zimy oraz bardzo dobrych występów Guernsey w pucharze FA Vase. Szczególnie przez ten pierwszy czynnik zespół z Wysp Normandzkich musiał przełożyć na późniejsze terminy znaczną ilość meczów ligowych, co doprowadziło do tego, że pod koniec rozgrywek, Zielone Smoki zobowiązane były do rozegrania 23 spotkań w 43 dni, z czego 17 w kwietniu oraz ostatnich czterech w ciągu czterech następujących po sobie dni. By poradzić sobie z niecodzienną sytuacją, malutki klubik postanowił sięgnąć po niekonwencjonalny środek: sprowadził z ponad 10-letniej piłkarskiej emerytury swojego honorowego prezesa, Matta Le Tissiera. Pomoc legendy Southampton okazała się nieoceniona [Choć może bardziej chodzić o pomoc psychologiczną niż piłkarską, bo Le Tissier zagrał w tylko jednym meczu – red.], gdyż Guernsey nie dość, że wygrali większość starć ze swojego maratonu, uzyskując awans z drugiego miejsca, to jeszcze dotarli do półfinału wspomnianego FA Vase. Z dwumeczem w 1/2 również wiąże się ciekawa historia. Otóż tuż po wylosowaniu przeciwnika do ostatniej rundy przed finałem – Spennymoor Town – współpracującemu ze Sky Sports Le Tissierowi udało się załatwić otoczkę medialną dla tego meczu. Ekipa telewizyjna została zaproszona do nagrania potyczki, a jak wszyscy wiemy ogólnokrajowa relacja telewizyjna z pucharu regionalnego nie jest czymś normalnym. Problem pojawił się jednak raptem na kilkanaście godzin przed planowanym rozegraniem pierwszej części rywalizacji, do której miało dojść na Guernsey. Otóż istne oberwanie chmury nad Wyspami Normandzkimi sprawiło, że murawa na Footes Lane została niemalże całkowicie zalana. Meczu nie można było od tak sobie przenieść na inny obiekt na wyspie, gdyż reguły obowiązujące klub mówiły jasno, że w przypadku przenosin spotkanie musi odbyć się na terenie Wielkiej Brytanii. Do tego wyobraźcie sobie, jak klub z 9. ligi miał powiedzieć Sky Sports, że starcie pucharowe się nie odbędzie? Przecież to byłby swego rodzaju policzek i dla klubu, i dla stacji telewizyjnej. Szefostwo Guernsey FC postanowiło więc zrobić dosłownie wszystkiego co tylko było możliwe by rozegrać pojedynek ze Spennymoor. A tym wszystkim było wynajęcie helikoptera, za pomocą którego osuszono boisko. Jak to było możliwe? Użyto siły powietrza poruszanego przez śmigła maszyny unoszącej się tuż nad powierzchnią murawy. Niestety nawet wobec niecodziennej otoczki, gospodarze nie sprostali przyjezdnym i przegrali 1:3, by już w Anglii do końca zaprzepaścić marzenia o występie na Wembley porażką 0:1.

Natłok meczów do rozegrania w bardzo krótkim odstępie czasu tylko uwypuklił jedną z największych trudności z jaką musi zmagać się ekipa z archipelagu Normandzkiego: organizacją meczów wyjazdowych. „Dużo planowania mamy przed każdym meczem na obcej ziemi.” – mówi dyrektor klubu Steve Dewsnip – „ W dzień takiego spotkania nasi piłkarze są na nogach od godziny piątej rano by złapać poranny samolot do Wielkiej Brytanii. Dodatkowo, gdy gramy w środku tygodnia musimy całym zespołem nocować w hotelach, co kosztuje zarówno nas, jak i zawodników”. „Nie płacimy naszym piłkarzom, gdyż po prostu nie mamy z czego. Co więcej, grając na wyjeździe nasi podopieczni de facto tracą finansowo, gdyż muszą wziąć w pracy dzień wolny w środku tygodnia.” – wtóruje Dewsnipowi trener Vance. Wszelkie rozmowy klubowych włodarzy w sprawie wyjazdów w dni robocze z brytyjską FA zakończyły się fiaskiem. Zasady to zasady, pod takim warunkiem was przyjęliśmy usłyszeli działacze Zielonych w Londynie.

BBC Sport

Przykładowy plan dnia meczu wyjazdowego zawodników Guernsey FC.

To również stamtąd przyszło do klubu w 2013 roku zawiadomienie o warunkach, jakie ekipa musi spełnić by mieć możliwość udziału w Pucharze Anglii. Kryteria były dwa: udział w pomniejszym turnieju FA Trophy oraz pisemne zapewnienie ze strony jednego z banków, że klub będzie posiadał pełne zabezpieczenie finansowe na organizację wyjazdów na teren całego Zjednoczonego Królestwa na ewentualne spotkania FA Cup. Pierwsze z nich załatwiono niemal od ręki, zgłaszając Guernsey FC do kolejnej edycji FA Trophy, ale do spełnienia drugiego trzeba było pomocy ludzi z zewnątrz. Szefostwo klubu ogłosiło więc akcję, która miała na celu zabezpieczenie kwoty wymaganej przez brytyjski związek na pokrycie kosztów związanych z Pucharem Anglii, jednak jej rezultaty przeszły najśmielsze oczekiwania włodarzy. Zielone Smoki poprosiły ludzi o zadeklarowanie wpłaty stu funtów od jednego rozegranego spotkania, więc generalnie o niemałą kwotę, jednakże to nie zahamowało szczodrości mieszkańców Wysp Normandzkich. Ta w połączeniu z pieniędzmi od kilku firm spowodowała, że raptem kilka dni po rozpoczęciu akcji, zespół odtrąbił sukces ogłaszając, że niezbędna kwota będzie dostępna. Datki szły zewsząd: od osób indywidualnych, małych, średnich i dużych przedsiębiorstw z wyspy i zagranicy! „Ta akcja pokazała, że społeczeństwo stoi murem za Guernsey FC. To, iż wspierać nas chcą też ludzie związani z biznesem dowodzi również tego, że robimy tu dobrą robotę, z którą chcą być utożsamiani.” – tłumaczy źródło powodzenia Steve Dewsnip.

Na boisku zawodnicy Tony’ego Vansa po raz kolejny pokazali, że z kibicami za ich plecami są w stanie dokonać niemal wszystkiego. Brawurowo przeszli oni rundę prekwalifikacyjną [Zespoły z Premier League wskakują do FA Cup w trzeciej rundzie, przedtem są jednak dwie rundy pucharowe, cztery eliminacyjne, wspomniana prekwalifikacyjna oraz ekstra prekwalifikacyjna – przyp.red.], pokonując na wyjeździe 3:1 Crawley Down Gatwick, potem wygrali 3:2 z Hastings United by stanąć do walki w drugiej rundzie kwalifikacji pucharu Anglii. Podczas losowania doszło do sytuacji bez precedensu, gdyż Guernsey FC zostali wylosowani jako drużyna gospodarzy w pojedynku przeciwko Dover Athletic. Oznaczało to nie mniej, nie więcej tyle, że mecz FA Cup po raz pierwszy miał zostać rozegrany poza terenem Wielkiej Brytanii. I zostało tak, że miał być rozegrany. Wszystko dlatego, że termin rozegrania spotkania z Dover kolidował z zaplanowanym już wcześniej meczem lokalnej drużyny rugbystów, a który również miał być rozegrany na Footes Lane. Włodarze obu klubów nie doszli do porozumienia i w świetle regulacji nałożonych na Guernsey przez FA, mieszkańcy Wysp Normandzkich musieli szukać stadionu do rozegrania starcia drugiej rundy na terenie Zjednoczonego Królestwa. Zmiana otoczenia źle wpłynęła na Zielone Lwy, gdyż przegrały one swój mecz 2:3.

Guernsey Press

Dom Guernsey FC – stadion Footes Lane.

Wobec dobrej ligowej postawy podopiecznych trenera Vance’a w bojach z Synami Albionu, futbol na malutkiej wysepce zaczął rozwijać się coraz szybciej. Świetnymi występami Guernsey FC wydatnie przyczyniali się do progresu poziomu piłki ligowej na Wyspach Normandzkich, który później przełożył się na kapitalny wynik ich reprezentacji na rozegranych w 2015 roku na sąsiedniej wyspie Jersey Island Games. Island Games to swego rodzaju Igrzyska dla narodów czy po prostu grup mieszkańców wysp i terenów nieuznawanych przez ONZ. I tak, ekipa składająca się w głównej mierze z piłkarzy Zielonych Lwów zostawiła w pokonanym polu zespół z Ynys Mon [Walia], Gotlandię [Szwecja] oraz Gibraltar, by potem pokonać Minorkę [Hiszpania], a w finale Isle Of Man [Wielka Brytania]. Zdobyć złoto w najważniejszych rozgrywkach Island Games na terenie odwiecznych sąsiadów-rywali? Bezcenne. Mimo iż niemal od zawsze Guernsey jest wymieniana w gronie faworytów do zwycięstwa w turnieju, gdyż w końcu to oni mają aktualnie na swoim koncie najwięcej tryumfów w piłkarskich igrzyskach wyspiarskich, to w poprzednim roku zielona drużyna dosłownie zdeklasowała swoich rywali. Trudno się temu dziwić, jeśli w składzie ma się takich piłkarzy Guernsey FC jak byłego bramkarza Bournemouth, Chrisa Tardifa, ponadto Rossa Allena, który w ciągu czterech lat zdobył dla Zielonych Lwów ponad 200 bramek oraz… Zico. Konkretnie Ryan-Zico Blacka [pomocnik GFC], czyli zawodnika, mającego za sobą mecz na brazylijskiej Maracanie. Może spośród nich tylko Allen jest w wieku, pozwalającym mu grać w piłkę jeszcze przez dłuższy czas, ale nie zmienia to faktu, iż młodsi zawodnicy, będący wraz z nimi na turnieju zorganizowanym na wyspie Jersey wiele się dzięki swoim mentorom nauczyli. Czy może to być więc spowodowane czymś innym niż udziałem w angielskich rozgrywkach? Jak twierdzi dyrektor Dewsnip, nie: „Lokalny futbol tylko zyskał na naszych działaniach. Podnieśliśmy standard piłki na naszej wyspie, a przy okazji daliśmy wielu piłkarzom szansę spróbowania swoich sił na wyższym poziomie.” – efekty już widać.

Po zwycięstwie na Jersey, wyspę ogarnęła istna futbolowa gorączka, której kumulacja miała miejsce podczas historycznego, piłkarskiego wydarzenia z sierpnia bieżącego roku. Guernsey FC zostali wylosowani jako gospodarze prekwalifikacyjnego starcia w FA Cup przeciwko Thamesmead Town. Zarówno w siedzibie FA, jak i na Wyspach Normandzkich wiadomo było co to oznacza: spotkanie pucharu Anglii po raz pierwszy odbędzie się poza granicami Wielkiej Brytanii. Włodarze Zielonych Smoków dołożyli wszelkich starań, aby nie zaliczyć podobnej wtopy, do tej z 2013 roku, kiedy trzeba było przenieść mecz na boisko Zjednoczonego Królewstwa i… udało się! 20 sierpnia oba zespoły wyszły na Footes Lane i rozegrały pierwsze, precedensowe spotkanie FA Cup. Szalony wiatr, który tego dnia pojawił się na Guernsey starał się jak tylko mógł utrudnić gospodarzom wywalczenie dobrego wyniku, gdyż to on asystował w 30 minucie przy bramce na 0:2 dla gości. Podopieczni Tony’ego Vansa nie poddawali się w walce przeciwko rywalom oraz aurze i w ciągu drugiej części spotkania udało im się wyrównać za sprawą dwóch trafień Dave’a Rihoya, który znalazł się w składzie tylko dlatego, że nie mógł zagrać wspomniany wcześniej Ross Allen.

FA

Chwila przed rozpoczęciem historycznego meczu na Footes Lane. Z prawej kapitan GFC, Chris Tardif.

Ten mecz nie był jednak „tylko” zwykłym spotkaniem dla całych Wysp Normandzkich mówi trener Tony Vance: „Życie na wyspie, takiej jak nasza, oznacza, że nieczęsto jest się widzem lub uczestnikiem wielkich wydarzeń. Na gruncie piłkarskim postawiliśmy krok by to zmienić w postaci stworzenia Guernsey FC, co nie tylko pozwoliło nam grać w lidze angielskiej, ale również dało nam szansę gry w prawdopodobnie najbardziej znanym klubowym pucharze na świecie. Możliwość zobaczenia na własne oczy historycznego i niemalże ikonicznego trofeum FA Cup, podczas naszego pierwszego meczu u siebie w tych rozgrywkach, jest czymś o czym mieszkańcy Guernsey mogli do tej pory tylko pomarzyć i czego prawdopodobnie już nigdy więcej nie doświadczą”. Trochę ponad tysiąc widzów zgromadzonych tego dnia na Footes Lane po ekscytującym remisie długo oklaskiwało swoich ulubieńców przez długi czas, gdyż dla nich też były to wspaniałe chwile. „Rok temu byliśmy z rodziną na finale FA Cup na Wembley.” – mówi bramkarz Chris Tardif – „Wtedy wszyscy poczuliśmy bliskość wspaniałości tego pucharu. Teraz jednak kiedy wróciłem po meczu do domu usłyszałem, że to co wydarzyło się na Footes Lane było kilkukrotnie cudowniejsze.

Mimo iż Zielone Lwy odpadły z FA Cup po rzutach karnych w powtórzonym meczu z Thamesmead, i aktualnie zajmuje 20. miejsce w 8. lidze to na Wyspach Normandzkich wciąż nie tracą nadziei na wspaniałą przyszłość. „We’re the famous Guernsey FC and we’re going ormering!” słychać w jednej z lokalnych przyśpiewek co w wolnym tłumaczeniu znaczy: Jesteśmy wspaniałym Guernsey FC i zamierzamy dalej działać po swojemu!”[“Ormer” to nazwa angielskiego dialektu rodem z Wysp Normandzkich – przyp.red.]. Idealnie wpisuje się to w słowa trenera Tony’ego Vansa, który widzi przed swoim zespołem prostą drogę na dalsze lata. Jedno jest jednak pewne, co by się dalej nie działo, Guernsey FC spełnili już marzenia wielu piłkarzy z malutkiej wyspy, a także na stałe zapisali się w historii brytyjskiego oraz światowego futbolu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x