Droga po dawny blask, czyli wielki powrót Stali Mielec

Stal Mielec

fot. stalmielec.com/

Kibice z Podkarpacia czekali na ten moment całe 24 lata. W końcu zostali wynagrodzeni za swoją cierpliwość. Klub piłkarski z tego regionu Polski znowu będzie występował w Ekstraklasie.

„Ekstraklasa jest nasza!” – skandowali w piątkowy wieczór kibice Stali Mielec. I nie ma w tym nic dziwnego, w końcu ich ukochany klub wywalczył awans do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce. Smak tego sukcesu potęguje fakt, iż będzie to wielki powrót na polskie salony. Czekano na to przez ponad dwie dekady. W końcu się doczekano, a klub z Mielca wkroczył na drogę po swój dawny blask.

#PoDawnyBlask

Kiedy już oficjalnie było wiadomo, że Stal zostanie drugim po Podbeskidziu „Ekstraklasowiczem”, w mediach społecznościowych rozpopularyzowano hasztag #PoDawnyBlask. Trzeba przyznać, że w kontekście Stali Mielec został on dopasowany idealnie, ponieważ niegdyś klub z Podkarpacia brylował na polskich boiskach.

W swojej niezwykle bogatej historii, niebiesko-biali sukcesywnie wspinali się po szczeblach rozgrywkowych w krajowych ligach. Od B-klasy w okresie powojennym do I ligi w latach 60. Największe sukcesy w Mielcu odnotowano dekadę później. W latach 70. występowały tam dwie gwiazdy, a z biegiem lat nawet legendy polskiego futbolu – Henryk Kasperczak i Grzegorz Lato. Te dwa, wielkie nazwiska, wspierane przez innego wyśmienitego reprezentanta kraju – Jana Domarskiego – była filarami pierwszego, wielkiego sukcesu mieleckiego klubu. W roku 1973 każdy z nich przyczynił się do zdobycia przez Stal historycznego mistrzostwa kraju. W kontekście tego triumfu szczególnie trzeba podkreślić rolę Grzegorza Laty, który z dorobkiem 13 bramek został wówczas królem strzelców rozgrywek.

Niebieskio-biali kontynuowali swój podbój polskich boisk w kolejnych latach. Co prawda nie udało im się obronić tytułu mistrzowskiego, ale za to zabłysnęli w Europie. Jako wicemistrz kraju, Stal przystąpiła do rozgrywek w Pucharze UEFA, gdzie zaprezentowała się naprawdę z dobrej strony. Zwycięstwa nad duńskim Holbæk B&I, enerdowskim Carl Zeiss Jena i czechosłowackim Interem Bratysławą, zagwarantowały Mielczanom miejsce w ćwierćfinale europejskiego turnieju. Tam ulegli Hamburgowi, jednak mimo porażki pozostawili po sobie zdecydowanie pozytywny ślad.

To jeszcze nie był koniec sukcesów niebiesko-białych w ich złotym okresie. Puchar za wygranie Mistrzostwa Polski trafił do mieleckiej gabloty także w sezonie 75/76. Co prawda nie został zdobyty w cuglach, bo jego losy ważyły się do ostatniej serii gier. Jednak ostatecznie to piłkarze Stali wykazali się największą determinacją w walce o trofeum. Co więcej, w tym sezonie byli bardzo bliscy zdobycia dubletu, lecz w finałowym pojedynku o Puchar Polski lepszy okazał się Śląsk Wrocław. O tym, jaka kultura futbolu panowała niegdyś w Mielcu, niech świadczą pojedynki z wielkim Realem Madryt. Zawodnicy Stali mierzyli się z „Królewskimi” w I rundzie Pucharu Europy i walczyli z nimi jak równy z równym. Ostatecznie Madrytczycy z dwumeczu wyszli zwycięsko, a na mieleckim stadionie oglądało ich około 40 tysięcy kibiców.

Upadły gigant i jego powrót do żywych

Najlepszy okres Stali Mielec w znaczeniu stricte piłkarskim zakończył się w latach 80. Z klubu odeszły największe gwiazdy, Mielczanie osiągali dużo słabsze wyniki, aż koniec końców – zaczęli tułać się między klasami rozgrywkowymi. W sezonie 95/96 po raz ostatni występowali w Ekstraklasie – po raz ostatni, bo w ostatecznym rozrachunku zajęli siedemnaste miejsce w tabeli, co było równoznaczne z relegacją do II ligi. Na ponowny awans potrzebowali ponad dwóch dekad.

Co się działo przez te 24 lata? Po opuszczeniu polskiej elity, nad Stalą pojawiły się czarne chmury zwiastujące srogi deszcz. Klub znalazł się w arcytrudnym położeniu finansowym, piłkarze drużyny seniorskiej opuszczali jej szeregi, aż w końcu klub po prostu przestał istnieć. Dokładnie 12 czerwca 1997 złożono wniosek o jego likwidacji, tym samym wycofując drużynę z rozgrywek w II lidze. Na przestrzeni dwóch lat, Stal Mielec z „Ekstraklasowicza” stała się upadłym gigantem, który musiał zaczynać niemalże od zera – konkretnie od V ligi rzeszowskiej.

Mawia się, że w wieku 18 lat osiąga się dojrzałość. Poniekąd tego typu stwierdzenie można uznać za prawdziwe, a już na pewno w przypadku klubu z Mielca. Właśnie tyle lat zajęło Mielczanom, aby dojrzeć do ponownego starcia z nieco poważniejszym, polskim futbolem. W roku 1998 rozpoczynali swoją przygodę na krajowych „kartofliskach”, a w 2016 świętowali awans na zaplecze Ekstraklasy. W międzyczasie nieco ogarnięto struktury organizacyjne, szkolenie młodzieży, a przede wszystkim zainwestowano w budowę stadionu. Stal Mielec powoli wracała do żywych.

Sezon, na który czekano 24 lata

Tak długa przerwa w futbolu na wysokim szczeblu rozgrywkowym posłużyła niebiesko-białym. Musiało tak być, jeżeli spojrzymy na to, w jaki sposób Mielczanie prezentowali się na pierwszoligowych boiskach. W ich występach widoczna była tendencja zwyżkowa; coraz większe ambicje i coraz to lepsze wyniki. W „debiutanckim” sezonie ekipa z Podkarpacia zajęła dziesiąte miejsce. Jak na beniaminek, wynik – trzeba przyznać – całkiem przyzwoity.

Kolejny sezon oznaczał nieznaczną poprawę tej pozycji i ostatecznie zakończyło się na ósmej lokacie. W kampanii 18/19 kibice Stali powoli zacierali ręce, gdyż jej piłkarze mieli chrapkę na Ekstraklasę. Udowodnili to zwłaszcza w drugiej połowie sezonu, m. in. wygrywając osiem meczów z rzędu i pokazując przy tym efektywny, ofensywny styl gry. Do awansu zabrakło bardzo niewiele, bo tylko pięć punktów, które dzieliło niebiesko-białych od ŁKS-u Łódź. Uplasowanie się na najniższym stopniu pierwszoligowego podium było czymś w rodzaju sygnału, a interpretować można go było jednoznacznie. Mielczanie zaczynali być gotowi na powrót do elity.

W dziesiątej serii gier sezonu 19/20 piłkarze Stali pokonali GKS Bełchatów (1:0). Komplet punktów zdobyty w tym spotkaniu zagwarantował im awans z szóstego na trzecie miejsce w tabeli, a do pozycji lidera brakowało wówczas jednego, skromnego „oczka”. Absolutnie nikt nie skłamałby mówiąc, że drużyna spisywała się całkiem nieźle, zatem to, co wydarzyło się następnego dnia, dość mocno zaskoczyło polskie media, kibiców niebiesko-białych i zapewne wielu obserwatorów zmagań pierwszoligowych zespołów. Ówczesny trener – Artur Skowronek – zakończył współpracę z klubem, a w jego miejsce zatrudniono Dariusza Marca.

Nowy szkoleniowiec Stali swoją przygodę na stadionie przy ulicy Solskiego rozpoczął w kratkę, i to dosłownie. Porażka z Radomiakiem (0:2), zwycięstwo z GKS-em Jastrzębie (3:1), niespodziewana, a zarazem bolesna strata punktów w starciu z ostatnią w tabeli Odrą Opole (0:1), kolejny triumf – tym razem efektownie – przeciwko Sandecji (5:1) i znowu potknięcie z teoretycznie słabszym, przedostatnim Chrobrym (0:1). Dobre, efektowne spotkania przeplatane były porażkami. Po około dwóch tygodniach ta nieco frustrująca forma została ustabilizowana, co więcej – w bardzo dobrym stylu. Podopieczni Marca wygrali pięć spotkań z rzędu, w tym z groźnymi rywalami z górnej części tabeli. Kolejne triumfy nad Wartą (2:0), Podbeskidziem i m. in. Olimpią Grudziądz (5:0) uplasowały Stal na świetnym, drugim miejscu.

Swoją drogą, mecz w Grudziądzu był debiutem Michała Żyry w niebiesko-białych barwach. Były zawodnik Legii na stadion przy ulicy Solskiego trafił na półroczne wypożyczenie z Korony Kielce, tym samym dołączając do swojego brata Mateusza. Ów debiut zdecydowanie można uznać za udany, w końcu eks-Legionista zdobył bramkę i zanotował asystę. Gole strzelał także po wznowieniu rozgrywek w związku z pandemią koronawirusa. Najpierw samodzielnie zapewnił Stali komplet punktów w meczu przeciwko Miedzi (2:1, dwa gole), a później strzelał i asystował podczas zwycięskiego meczu w Tychach (4:2).

Po restarcie pierwszoligowych zmagań, Stal Mielec była jednym z lepiej prezentujących się zespołów. W ciągu jedenastu kolejnych spotkań, sześciokrotnie schodziła z murawy z kompletem punktów, dwukrotnie z jego podziałem, a trzy razy bez żadnej zdobyczy punktowej. Ta umiarkowanie dobra forma pozwoliła jej na zdobycie fotela wicelidera, a co ważniejsze – gwarantowała perspektywę zapewnienia sobie długo oczekiwanego awansu do Ekstraklasy. Koniec końców, ta sztuka udała się w minionym piątek, na boisku Zagłębia Sosnowiec. W roli głównej wystąpił Michał Żyro, biorąc udział przy wszystkich trzech bramkach (dwa gole i asysta).

Na słowa pochwały zasługuje także jego – wcześniej wymieniany – brat Mateusz. Wypożyczony z Legii środkowy obrońca stał się integralną częścią najlepszej defensywy I ligi. Stal Mielec na jeden mecz przed oficjalnym zakończeniem rozgrywek straciła najmniej (30) bramek ze wszystkich drużyn.

Oczywiście wielkie uznanie należy się całemu zespołowi z trenerem Marcem na czele. Piłkarze niebiesko-białych niesamowicie ciężko pracowali na ten awans, a w przyszłym sezonie będą mogli zbierać owoce tej pracy. Ich występy w tej kampanii były nie lada ukłonem w kierunku tych najwierniejszych z kibiców Stali. Wielu z nich – bardziej lub mniej, ale wciąż – pamięta wspaniałe lata 70., a teraz będą mieli przyjemność oglądać swój ukochany klub w starciach z najlepszymi, polskimi ekipami.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.


x