Ulice nigdy nie zapomną #13: Conte po mistrzowsku wita się z Anglią

Antonio Conte

foxsports.com.au

„Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”. W taki sposób swoje triumfalne podboje opisywał Juliusz Cezar. Przytaczam je, bo właściwie tej samej kombinacji słów może użyć Antonio Conte. Szczególnie w kontekście jego debiutanckiego sezonu na najbardziej prestiżowych boiskach w Anglii.

Roman Abramowicz nie jest znany z cierpliwości do zatrudnianych przez siebie trenerów. Przez pierwszą dekadę swojego urzędowania jako car londyńskiej Chelsea, na stanowisku głównego menadżera zatrudnił dziewięciu specjalistów. Jeśli nieco uogólnimy ten bilans, wyjdzie nam około jeden szkoleniowiec na sezon. Cóż, ciężkie życie mieli wybrańcy rosyjskiego oligarchy, szczególnie przez jego wielką ambicję, czy też równie wielkie wymagania wobec pracowników. Przekonał się o tym choćby Carlo Ancelotti. Za czasów, gdy dzierżył ster na Stamford Bridge, Chelsea była prawdziwą siłą w lidze angielskiej. W pierwszym sezonie zdobyła dublet, a jej symbolem stał się zabójczo bramkostrzelny duet Lampard-Drogba. Rok później nie udało nawiązać się do tych sukcesów. The Blues zajęli „boleśnie rozczarowujące”, drugie miejsce w tabeli, no i co.. do widzenia, panie Carletto. Sześć lat później na stanowisku menadżera londyńskiego klubu zatrudniony został kolejny Włoch. Można powiedzieć, że w pewien sposób nawiązał do Ancelottiego, ale po kolei.

Pan Piłkarz i Pan Trener

Przed rozpoczęciem kariery menedżerskiej, Antonio Conte był znakomitym środkowym pomocnikiem. Niech świadczy o tym fakt, iż przez 13 lat reprezentował barwy Juventusu, z którym wygrał praktycznie wszystko. Pięciokrotnie podnosił w górę Mistrzostwo Włoch, a do tego zdobył Puchar i czterokrotnie Superpuchar kraju. Jednak prawdziwy sukces piłkarski definiują sukcesy w rozgrywkach europejskich. Tak się składa, że tam Conte także może pochwalić się nie byle czym. W końcu jest triumfatorem Ligi Mistrzów oraz Pucharu UEFA. W kontekście jego czasów piłkarskich można napisać dwa słowa, które stanowić będą adekwatny opis: kariera kompletna.

Tego typu osiągnięcia stanowią wielki bagaż wiedzy, a przede wszystkim doświadczenia. Zatem aż prosi się, aby rozprzestrzeniać je w kierunku młodych, piłkarskich umysłów. Tą właśnie drogą podążył Conte. Przez kilka lat zajmował się szkoleniem w niższych, włoskich ligach, by w 2011 roku objąć swój Juventus. Nieco ponad trzy lata w klubie wystarczyły na potrójne Mistrzostwo oraz dwa Superpuchary. Wynik całkiem niezły, panie Antonio, trzeba to otwarcie przyznać.

W 2014 roku reprezentacja Włoch zaliczyła katastrofalny wręcz mundial. Napisać te słowa, to jak nie napisać nic – w końcu nawet nie była w stanie wyjść z grupy. Cesare Prandelli ewidentnie się nie popisał podczas tego turnieju. Nic zatem dziwnego w tym, że tuż po jego zakończeniu pożegnał się z posadą selekcjonera. W jego miejsce zatrudniono właśnie Conte. Nie była to żadna niespodzianka, szczególnie patrząc na jego osiągnięcia. Poza tym, Antonio przejawiał cechy, które potrafią szybko przyciągnąć pracodawców. Szybko wyrobił sobie reputację solidnego trenera pełnego charyzmy – w dodatku potrafiącego dostarczyć wyniki. Udowodnił to w pierwszym roku prowadzenia reprezentacji. Włosi przebrnęli eliminacje do Mistrzostw Europy niepokonani i bardzo szybko zameldowali się w finałach turnieju. Na francuskich boiskach szło też nieźle, bo tym razem faza grupowa nie stanowiła przeszkody, a i styl gry był lepszy. Telefon Conte dzwonił częściej, a na wyświetlaczu regularnie pojawiały się angielskie numery.

Witamy w Anglii, panie Antonio

Doprecyzujmy – angielskie numery, których właścicielami byli przedstawiciele Chelsea. Próby ich kontaktu z Antonio można tłumaczyć tym, że Londyńczycy po raz kolejny znaleźli się na swego rodzaju organizacyjnym zakręcie. W grudniu 2015 z klubem pożegnał się Jose Mourinho, a jego miejsce – na stanowisku menadżera tymczasowego – zajął Guus Hiddink. Zarówno Portugalczyk, jak i później Holender nie osiągali satysfakcjonujących wyników. To bardzo eufemistyczne stwierdzenie, bo przecież tamten sezon był dla The Blues najgorszym za kadencji Romana Abramowicza. 10 miejsce w lidze? Dla rosyjskiego potentata to prawie jak obelga. Jedno było wówczas pewne: niebieska część stolicy Anglii nie miała w swoich szeregach mocnego, charyzmatycznego głosu, którego posłuchaliby piłkarze. Z tego względu potrzebowała natychmiastowych zmian na szczeblu szkoleniowym, a idealnym kandydatem był właśnie Antonio Conte.

Mawia się, że to, czego właściciel Chelsea chce, właściciel Chelsea dostaje. Nie inaczej było w tym przypadku. Jeszcze w trakcie swojej przygody z reprezentacją, włoski szkoleniowiec podjął decyzję o kolejnym etapie w swoim życiu. Tym etapem okazała się przeprowadzka do Londynu, konkretnie na Stamford Bridge. Angielska pogoda może nie tak piękna jak w Italii, ale wyzwanie na pewno duże, czego z resztą Conte był świadom.

Jestem niezwykle podekscytowany perspektywą pracy w Chelsea. Oczywiście, jestem dumny z pełnienia funkcji selekcjonera reprezentacji mojego kraju, a tylko atrakcyjna posada pokroju tej w Chelsea może być dla mnie następnym krokiem. Angielska piłka jest oglądana praktycznie wszędzie na świecie, a od kibiców bije niezwykła pasja. Moją ambicją jest podążanie drogą, którą udało mi się zbudować we Włoszech i odniesienie jeszcze większej ilości sukcesów. Cieszę się, że ogłosiliśmy to już teraz, bo wszelkie spekulacje zostaną zakończone. Będę teraz kontynuował swoją pracę z reprezentacją Włoch, a do tematu Chelsea wrócę po zakończeniu Euro 2016.

2 lipca 2016, Włosi przegrali ćwierćfinał o turnieju Puchar Starego Kontynentu z Niemcami. Następnego dnia, myśli Conte skupiały się już wokół The Blues.

Efekt nowej miotły

Czekało go naprawdę spore wyzwanie. Powiedzieć, że klub znajdował się wtedy w kryzysie to trochę za dużo, ale na pewno był to dość kiepski okres dla ekipy z zachodniego Londynu. W dodatku Roman Abramowicz oczekiwał błyskawicznej odmiany atmosfery w klubowej szatni. Z kolei kibice oczywiście równie szybkiego powrotu do angielskiej czołówki. Presja czyhała na Włocha z każdej strony, lecz jako doświadczony menadżer wziął ją na klatę.

Rozpoczęły się przygotowania do sezonu, a co za tym idzie – rozpoczął się gorący okres transferowy. Ze Stamford Bridge odeszło kilka ważnych postaci, m. in. John Obi Mikel, czy Branislav Ivanović, czy też Oscar. Ten ostatni zasilił klubową skarbonkę dość pokaźną sumą, bo zapłacono za niego około 60 milionów euro. Świeżo upieczony trener Chelsea mógł zatem przeznaczyć pewne środki na budowę zespołu według własnej wizji. Dokonał czterech dużych transferów. Do niebieskiej części Londynu zwerbowano N’Golo Kante, Marcosa Alonso oraz Michy’ego Batshuayi’a. W dobrze znane mu strony z kolei powrócił David Luiz. Wystarczyło jeszcze obudzić Edena Hazarda i Chelsea mogła zaczynać sezon pod wodzą nowego dowodzącego z rozsądną dozą nadziei.

Misja o kryptonimie „pobudka Eden” zakończyła się sukcesem, bo to właśnie belgijska gwiazda rozpoczęła strzeleckie popisy swojego zespołu w tamtym sezonie. W ogóle zaczęło się nieźle, bo od trzech zwycięstw z rzędu. W trzech kolejnych meczach jednak coś się zacięło. Remis ze Swansea (2:2), no i porażki – (1:2) z Liverpoolem i ta najbardziej bolesna, (0:3) z Arsenalem. Kanonierzy  w tamtym spotkaniu totalnie obnażyli taktyczny plan Antonio Conte, zamykając wynik spotkania już w 40. minucie. Nie ma tego złego, co by nie wyszło na dobre, prawda? Zdaje się, że tak do sprawy podszedł włoski szkoleniowiec. Czas pokazał, że ta sromotna porażka stanowiła dla niego cenną lekcję z której mógł wyciągnąć wnioski. Zrobił to błyskawicznie, a w kolejnym pojedynku kibice oglądali Chelsea w zupełnie innym ustawieniu na boisku.

Wizjoner

Pozwólcie, że drobnej lekcji futbolu udzieli Antonio Conte. W pierwszych sześciu kolejkach, były selekcjoner reprezentacji Włoch wystawiał swój zespół w czteroosobowym bloku defensywnym, z parą Cahill-Terry na w jej centralnym punkcie. Po feralnej porażce z Arsenalem dokonał zmiany. Na wyjazdowy mecz z Hull City, The Blues wyszli w ustawieniu 3-4-2-1. Tak, tę przełomową różnicę stanowiła ta „trójeczka” symbolizująca linię obrony. Od tamtej pory nie było już pary środkowych defensorów – był tercet środkowych defensorów. W linii pomocy kursowali także boczni obrońcy, tak zwani „wahadłowi”, których zadaniem było wspomaganie kolegów zarówno z tyłu jak i z przodu. Była to idealna rola dla nowego nabytku Chelsea – Marcosa Alonso, a także Victora Mosesa. Szczególnie dobrze spisywał się ten drugi. Nigeryjczyk otrzymywał bardzo mało szans do gry w podstawowej „11”, aż tu nagle zaklepał sobie w niej pewne miejsce. Na Wyspach nawet żartowano, że Conte ponownie nauczył go grać w piłkę.

Jaki był efekt tej zmiany? 13 zwycięstw z rzędu. Efektowne triumfy nad „świeżym” Mistrzem Anglii (3:0 z Leicester) oraz nad wielokrotnym Mistrzem Anglii (4:0 z United). Na deser ten najbardziej widowiskowy, czyli w pojedynku z Evertonem (5:0), gdzie Marcos Alonso pokazał siłę pozycji „wahadłowego”. No ale lecimy dalej: sześć meczów bez straty gola. Łączny bilans bramkowy w trakcie tej serii? 30 goli strzelonych, zaledwie 4 stracone. Piękna passa Conte trwałaby jeszcze dłużej, ale w końcu przerwał ją Tottenham (0:2). Tak, czy inaczej, jesienno-zimowa część sezonu w wykonaniu ekipy ze Stamford Bridge była absolutnym majstersztykiem.

Ile może znaczyć jedna korekta taktyczna? Tyle, że dzięki niej można wygrać Mistrzostwo Anglii. Tak właśnie było w przypadku Conte i jego Chelsea. Czy w jakikolwiek sposób się tego spodziewano? Raczej nie, Niebiescy po traumatycznym sezonie nie byli w gronie murowanych faworytów do tytułu. Tym bardziej smakował on ich kibicom.

 „Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”. Antonio PRZYBYŁ do Anglii, ZOBACZYŁ pewne rozwiązanie, które skutecznie wdrożył, a koniec końców – ZWYCIĘŻYŁ w swoim debiutanckim sezonie, nawiązując przy tym do Carlo Ancelottiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.