¡Qué partidazo! Real – Barca. Ach, ten Messi!
Nie powiem, że tydzień w tydzień ładuję po kilka spotkań, ale zawsze jakieś wpadnie. Lepszego niż wczoraj dawno jednak nie widziałem (2:3).
"Finał ligi"
Tak właśnie brzmiała przedmeczowa okładka katalońskiego "Sportu". I tak było istocie. - To mecz jak finał, o wszystko; decydujący. Żaden inny wynik niż zwycięstwo nas nie urządza - mówił bez ogródek Luis Enrique, dla którego niedzielne spotkanie było ostatnim El Clasico w roli trenera Barcelony. Wtórował mu Andres Iniesta: - To mecz ostatniej szansy - tłumaczył. Trudno odmówić im racji. W Katalonii panowały niezwykle bojowe nastroje, ale i niepewność. Po odpadnięciu z Ligi Mistrzów w dwumeczu z Juventusem Blaugrana musi bowiem ratować sezon, a jej gra i pozycja w tabeli nie dawały wielu powodów do optymizmu. Na drugim biegunie znajdowała się natomiast ekipa ze stolicy. Madrytczycy to świeżo upieczeni półfinaliści Champions League po epickim boju z Bayernem Monachium, a w lidze nieprzerwanie prowadzą już od października. - Nie czujemy się faworytami - zapewniał mimo wszystko Zinedine Zidane. Real, w odróżnieniu od Barcy, nie przystępował bowiem do Gran Derbi z nożem na gardle.
Diabelski młyn
Po dziesięciu minutach ostrożnego badania rywala oraz wzajemnego wyczekiwania, na kolejne osiemdziesiąt zawodnicy wrzucili nas na prawdziwą karuzelę. Bynajmniej nie na wolnoobrotowe kucyki, wzorem pierwszego El Clasico, a na diabelski młyn z prawdziwego zdarzenia. O ile po grudniowym starciu pisałem, że był to klasyk bez klasy, w niedzielę piłkarze wynagrodzili nam to z nawiązką.
Mecz meczów okazał się bowiem prawdziwym blockbusterem, a nie kolejnym flopem. Zwrotów akcji czy techniki budowania napięcia nie powstydziłby się sam Martin Scorsese. Choć po początkowym impasie Barcelona zdominowała mecz, to Real pierwszy wyszedł na prowadzenie. Gol Casemiro postawił Dumę Katalonii w sytuacji beznadziejnej. Chwilę później (nie pierwszy i nie ostatni raz) zaczarował jednak Leo Messi. 1:1. Po przerwie rakietę odpalił - nomen omen - Ivan Rakitić i to Barca była na swoim. Następnie piłkarze jeden po drugim marnowali stuprocentowe okazje, a bramka w każdą ze stron znów obróciłaby przecież mecz o 180 stopni. Cuda między słupkami wyczyniali jednak Keylor Navas i Marc Andre ter-Stegen. Gdy Sergio Ramos dostał natomiast czerwoną kartkę, wydawało się, że to koniec; że tu już nic nie ma prawa się wydarzyć. Grający w dziesięciu Real wyrównał jednak po golu Jamesa. Bernabeu eksplodowało. "Królewscy" mieli już tylko dowieźć bezpieczny wynik do końca, Barca wyglądała na mocno przygnębioną, zabrakło im... jednego celnego podania. Po przechwycie, po kontrze, w ostatniej akcji meczu, ostatnim kopnięciem piłki losy spotkania odmienił bowiem on...
Ach, ten Messi!
Z heatmapy Messiego jasno wynika, że w niedzielę był ofensywnym pomocnikiem, nie skrzydłowym, jak... Zaraz. Od zawiłości taktycznych, o wiele bardziej fascynująca jest jego meczowa historia. Bo o to przecież w sporcie chodzi, a nie o liczby i statystyki. Zaczęło się w 15. minucie, gdy ośmieszył Casemiro zwodem na samym środku boiska. Chwilę potem swojego rodaka pomścić chciał Marcelo - Brazylijczyk zdzielił Argentyńczyka brutalnym ciosem z łokcia. Messi zalał się krwią, ale szybko wrócił do gry. To tylko go rozdrażniło. Dryblował jeszcze lepiej i szybciej (7 rajdów w spotkaniu), czym przyprawiał defensywę Realu (a zwłaszcza Casemiro) o zawroty głowy. Był najczęściej faulowanym zawodnikiem na boisku (również 7 fauli). Po chwili, może nie z palcem w nosie, ale z chusteczką w ustach, zdobył pierwszego gola - takiego w stylu tych niezapomnianych. Gola ważnego, bo przywracającego Barcę do gry o mistrzostwo; gola przełomowego, bo jego pierwszego w El Clasico od trzech lat. Grę Barcy ciągnął zresztą za uszy do końca spotkania. W dosłownym tego słowa znaczeniu.
To za faul własnie na nim z boiska wyleciał Ramos. Mijała właśnie ostatnia doliczona minuta, a na tablicy wciąż był remis. Sergi Roberto 40-metrowym sprintem napędził kontrę Barcelony - kontrę ostatniej szansy nawiasem mówiąc. Gdy piłka wpadła w pole karne odszukała odpowiedniego człowieka. Messi po raz drugi tego wieczora pokonał Keylora Navasa. Zdobył gola numer 500. w barwach Barcelony. Takiego gola, w takim miejscu i na takim stadionie - co za historia! Na koniec podbiegł do kibiców, zdjął koszulkę, ostentacyjnie pokazał im ją w geście zwycięstwa. Ci mogli sobie tylko zakląć pod nosem: - Ach, ten Messi! - tylko nie wiem czy użyli tych samych słów.
Brzydka strona klasyku
Należy się jednak i łyżka dziegciu w tej beczce miodu, coby nie było kolorowo aż do przesady. Były bowiem i rażące błędy sędziego, nie obeszło się też bez boiskowego bandytyzmu oraz znaczących kryzysów i starych grzechów obu ekip. Na pierwszą pomyłkę arbitra Henrandeza Hernandeza czekać mieliśmy tylko 90 sekund. Samuel Umtiti faulował Cristiano Ronaldo w polu karnym. Karny-widmo. Takie to hiszpańskie...
Następnie w kosiarza zabawę zaczął Casemiro. Na dobrą sprawę po pierwszej połowie faceta nie powinno być już na boisku, a cudem dotrwał do zmiany na 30. minut przed końcem. Sędziemu umknął także wspomniany cios Marcelo rodem z klatki MMA. Po przerwie mózg na moment odłączyło za to Ramosowi. To był barbarzyński faul na Messim. Jeśli Ramos nie zostaje bohaterem (jak w grudniu, gdy główką w doliczonym czasie gry zapewnił Realowi remis), to można być pewnym, że i tak będzie się o nim mówiło. Niekoniecznie jednak same dobre rzeczy. Po meczu od komentarzy nie powstrzymał się oczywiście Gerard Pique. Tym razem nawet nie musieliśmy czekać na tweety, w pomeczowym wywiadzie znów wypalił o faworyzowaniu Realu przez sędziów. Tylko po co? Gdy tylko o słowach reprezentacyjnego kompana dowiedział się Ramos, momentalnie odpowiedział mu, by ten jeszcze raz obejrzał starcie Barcy z PSG na Camp Nou. No nie powiem, Jose Mourinho byłby dumny.
Kilka mankamentów dotyczyło też stricte sportowego aspektu Klasyku. Przede wszystkim rażąca nieskuteczność. Piłkę meczową miał na swojej nodze Pique, Paco Alcacer czy Luis Suarez. Oni mogli, ba!, powinni zamknąć ten mecz jeszcze przed wyrównującym golem Jamesa. Barcelonie ewidentnie zabrakło instynktu zabójcy. Realowi zaś zabrakło spokoju. - Powinniśmy byli zagrać o wiele mądrzej w końcówce - zganił swój zespół Zidane. Brak opanowania i zbytnia brawura kosztowały Real punkt, trzy punkty. A może sześć. A może mistrzostwo?
Barca mówi: sprawdzam! A Real?
Wynik niedzielnego starcia ma niebagatelny wpływ na końcówkę sezonu. Wygrana Realu pozwoliłaby go z miejsca ukoronować, remis wymagałby tylko podpisania koronacyjnych papierów w następnych kolejkach, porażka skazuje go natomiast na ciężką walkę do samego końca. - Teraz cała presja spoczywa na Realu jeszcze bardziej. Muszą wygrywać każdy kolejny mecz w lidze, a grają jeszcze w Lidze Mistrzów - mówi Luis Suarez. Gracze Barcelony znów uwierzyli w zwycięski scenariusz. Los Blancos za to nie mówią już z takim przekonaniem. - Nie ma już faworytów. Musimy iść krok po kroku swoją drogą, myśleć o kolejnych spotkaniach, a wtedy na pewno wszystko pójdzie dobrze - zapewnia z kolei Marcelo.
Wynik na Santiago Bernabeu nie zmienia jednego - to Real ma wciąż w garści wszelkie atuty, by wygrać ligę. Ale ma też sporo problemów. Na czele tabeli jest już Barcelona, która dzięki lepszemu bilansowi spotkań bezpośrednich przy równej liczbie punktów wyprzedza (i ewentualnie wyprzedzi) Real, który wciąż ma jednak jedno zaległe spotkanie w rękawie. To oznacza, ze Los Blancos (przy założeniu, że Barcelona wygra wszystko do końca) mogą pozwolić sobie zaledwie na jeden remis. A tracić punkty mają gdzie: choćby na Balaidos w Vigo czy na Roselada w Maladze. Barca poza "wyjazdem" na mecz z Espanyolem nie ma trudnych wyzwań. Pamiętajmy także, że Real w kolejnych spotkaniach zostanie właściwie bez obrony: Pepe i Varane są kontuzjowani, a Ramos będzie pauzował za czerwoną kartkę (oraz być może dodatkowo za gestykulacje po meczu). Do tego dochodzi gra na dwóch frontach - arcytrudny dwumecz z Atletico w Lidze Mistrzów. Te problemy zgotował sobie jednak sam Real. Nie tylko na Bernabeu, ale i na Mestalla, Sanchez Pizjuan, Gran Canaria i Calderon. A już mogło być przecież po wszystkim.
***
Kto by pomyślał... Wypuszczenie tytułu z rąk przez "Królewskich" na kilka kolejek przed końcem jeszcze do niedawna wydawało się przecież tak - nomen omen - nieREALnym scenariuszem.
Real Madryt - FC Barcelona 2:3 (1:1)
1:0 - Casemiro 28'
1:1 - Lionel Messi 33'
1:2 - Ivan Rakitić 73'
2:2 - James Rodriguez 86'
2:3 - Lionel Messi 90+2'
Składy:
Real Madryt: Keylor Navas - Dani Carvajal, Nacho, Sergio Ramos, Marcelo - Toni Kroos, Casemiro (70' Mateo Kovacić), Luka Modrić - Gareth Bale (39' Marco Asensio), Karim Benzema (82' James Rodriguez), Cristiano Ronaldo
Barcelona: Marc-Andre ter Stegen - Sergi Roberto, Gerard Pique, Samuel Umtiti, Jordi Alba - Ivan Rakitić, Sergio Busquets, Andres Iniesta - Lionel Messi, Paco Alcacer (70' Andre Gomes), Luis Suarez
*wszystkie wypowiedzi pochodzą z oficjalnych stron klubowych
** w ramach serii „¡Qué partidazo!” co miesiąc wybieram najciekawszy mecz La Liga Santander, relację wzbogacając o analityczny komentarz
-
La Liga"Nie potrzebujemy wielu słów" – Lewandowski o relacji z Flickiem
Kamil Gieroba / 22 listopada 2024, 22:05
-
AktualnościRadomiak może stracić ważnego zawodnika
Michał Szewczyk / 21 listopada 2024, 18:13
-
AktualnościLewandowski chciał przejść do Manchesteru United
Michał Szewczyk / 21 listopada 2024, 17:12
-
La LigaRośnie kolejka po Endricka. Trafi do Włoch?
Kamil Gieroba / 20 listopada 2024, 17:50
-
La LigaArsenal monitoruje duży talent Realu Madryt
Kamil Gieroba / 20 listopada 2024, 13:57
-
La LigaBarcelona poczeka dłużej na powrót defensora
Kamil Gieroba / 20 listopada 2024, 6:20