90l.tribuna.com
fot. 90l.tribuna.com
Udostępnij:

Premier League – podsumowanie 8. kolejki

Za nami ósma kolejka Premier League. W miniony weekend na angielskich boiskach zobaczyliśmy m.in. wspaniały comeback Manchesteru United, kolejne w tym sezonie derby Londynu oraz bezpośrednie starcie lidera z wiceliderem ligowej tabeli. Prezentujemy podsumowanie wydarzeń ósmej serii gier.

Zaczynamy od… końca. Nie może być bowiem inaczej. Trudno w jakiejkolwiek lidze o wydarzenie ważniejsze niż pojedynek lidera z wiceliderem. Dwóch drużyn z taką samą liczbą punktów na koncie. Dwóch drużyn, które w tym sezonie jeszcze nie zaznały goryczy porażki. I wreszcie dwóch drużyn, uznawanych powszechnie za najlepsze w Anglii i wskazywanych na głównych faworytów w wyścigu o mistrzowski tytuł. Tak się złożyło, że spotkanie Liverpoolu z Manchesterem City kończyło ósmą serię gier. Na jednej tacy otrzymaliśmy więc danie główne oraz deser, które okazały się niestety wyjątkowo mało syte i niesłodkie. Przez długi czas z murawy Anfield wiało nudą, a gra przypominała raczej piłkarskie szachy. Paradoks polegał na tym, że mizerny obraz gry wynikał z… bardzo dobrej postawy zawodników obu drużyn. Jak wiadomo, futbol jest grą błędów. Tych, zwłaszcza w pierwszej połowie, było bardzo mało, w związku z czym żadna z drużyn nie potrafiła stworzyć zagrożenia pod bramką rywala. Ożywienie przyszło dopiero w ostatnich minutach spotkania, kiedy to oba zespoły nieco bardziej się otworzyły. Niewiele zabrakło, a wykorzystaliby to mistrzowie Anglii. W 86. minucie z rzutu karnego spudłował jednak Riyad Mahrez. Swoją drogą, zastanawiające jest, dlaczego to właśnie Algierczyk podszedł do jedenastki. Spośród pięciu poprzednich rzutów karnych egzekwowanych przez Mahreza, na gola zostały zamienione ledwie dwa, a w całej swojej karierze w Premier League były gracz Leicester wykorzystał siedem z dwunastu prób. Dość marny bilans, jak na piłkarza tej klasy. Zmarnowany rzut karny nie przeszkodził jednak podopiecznym Pepa Guardioli w utrzymaniu pozycji lidera Premier League. Mecz na Anfield był  jednym z zaledwie dwóch w tej kolejce spotkań zakończonych podziałem punktów. Remis padł bowiem także na Turf Moor w meczu pomiędzy Burnley a Huddersfield (1:1).

Niewiele zabrakło, a po jednym punkcie zainkasowaliby także piłkarze Manchesteru United oraz Newcastle. Ciekawe, co po wspaniałym comebacku w wykonaniu Czerwonych Diabłów myśleli sobie ich kibice. Z jednej strony, zwycięstwo w takich okolicznościach niewątpliwie jest powodem do radości. Z drugiej zaś, porażka z Newcastle, które w tym sezonie jeszcze nie wygrało, mogłaby się okazać gwoździem do trumny dla José Mourinho, którego jak najszybszego zwolnienia fani United przecież oczekują. Już po dziesięciu minutach meczu na Old Trafford wydawało się, iż gospodarze po raz kolejny w tym sezonie zaznają goryczy porażki. Goście prowadzili bowiem 2:0. Pierwszy raz w erze Premier League zdarzyło się, że Manchester United stracił  na własnym stadionie dwa gole w pierwszych dziesięciu minutach meczu. Nieważne jednak, jak zaczynasz. Ważne, jak kończysz. Ta myśl niewątpliwie przyświecała podopiecznym portugalskiego menedżera w drugiej odsłonie meczu, a zwłaszcza w jej ostatnich dwudziestu minutach. Bramki Juana Maty, Anthony’ego Martiala oraz – już w doliczonym czasie gry – Alexisa Sáncheza odwróciły losy spotkania i trzy punkty pozostały ostatecznie na Old Trafford. Sroki natomiast po raz ósmy w tym sezonie musiały obejść się smakiem i wciąż okupują dolne rejony tabeli.

Po zwycięstwach z Evertonem i Manchesterem United oraz remisie Chelsea zwiastowaliśmy – nie tylko my zresztą – odrodzenie West Hamu. Wydawało się, że w wyjazdowym starciu z Brighton, które w tym sezonie wygrało tylko raz (w dodatku jeszcze w sierpniu), Młoty będą w stanie przedłużyć swoją serię. Piątkowy wieczór nie był jednak udany dla podopiecznych Manuela Pellegriniego (m.in. Łukasza Fabiańskiego, który tradycyjnie rozegrał cały mecz między słupkami). Pomimo ponad 60% czasu posiadania piłki oraz szesnastu oddanych strzałów, West Ham musiał uznać wyższość rywala. Zwycięstwo Brighton to zasługa głównie Lewisa Dunka i Glenna Murraya. Ten pierwszy był filarem defensywy gospodarzy i zupełnie wyłączył z gry snajpera Młotów – Marko Arnautovicia. Murray zaś zdobył jedyną bramkę spotkania. 35-letni napastnik jest prawdziwym talizmanem ekipy z Amex Stadium. W tym sezonie jego drużyna jeszcze nie przegrała meczu, w którym Murray strzelił gola. Wcześniej trafiał bowiem do siatki w wygranym 3:2 meczu z Manchesterem United oraz w zremisowanych 2:2 spotkaniach z Fulham (dwukrotnie) i Southamptonem.

Po jednym golu padało także w sobotnich spotkaniach z udziałem londyńskich zespołów. Zarówno Tottenhamowi, jak i Crystal Palace przyszło zmierzyć się z beniaminkami. Rywalizacja ta zakończyła się połowicznym sukcesem. Tottenham, zgodnie z oczekiwaniami, ograł znajdujące się na dnie Cardiff. Spodziewano się jednak znacznie łatwiejszej przeprawy w wykonaniu Kogutów. Zwłaszcza, że na prowadzenie wyszli już w 8. minucie za sprawą Erica Diera, a przez ponad pół godziny grali w przewadze po czerwonej kartce dla Joe Rallsa. Zwycięzców się jednak nie sądzi. Fakty są takie, że pomimo iż podopieczni Mauricio Pochettino nie zachwycają, zapisali na swoim koncie trzecią wygraną z rzędu i zachowali kontakt z czołówką ligowej tabeli. Trzeci kolejny mecz bez zwycięstwa zanotowali natomiast piłkarze wspomnianego Crystal Palace. Orły nie sprostały Wilkom z Wolverhampton, które w coraz szybszym tempie wspinają się w górę ligowej hierarchii. Triumf na Selhurst Park był ich siódmym kolejnym meczem bez porażki. Podopieczni Nuno Espírito Santo ulegli tylko raz – na inaugurację sezonu z Leicester (0:2).

W przedsezonowych spekulacjach nie brakowało opinii mówiących niejako o podziale ligi na dwie grupy. Zdaniem wielu ekspertów, słynna elita top 6 (oba kluby z Manchesteru, a ponadto Liverpool, Chelsea, Tottenham i Arsenal) miały być poza zasięgiem reszty stawki. Ta natomiast miała bić się jedynie o siódmą lokatę. Jednymi z faworytów w tej batalii są niewątpliwie Leicester i Everton, które w sobotę na King Power Stadium stanęły naprzeciw siebie. Starcie zapowiadało się na bardzo wyrównane i rzeczywiście takie było w pierwszej połowie, po której na tablicy wyników widniał remis 1:1. Sytuację gospodarzy znacznie jednak skomplikowała czerwona kartka dla kapitana Wesa Morgana w 62. minucie, która okazała się być punktem zwrotnym dla losów spotkania. Od tego momentu inicjatywę zyskali goście, którzy kwadrans później, za sprawą pięknego uderzenia Gylfi Sigurðssona, wyszli na prowadzenie, którego nie oddali do końca meczu. Dla Islandczyka było to pięćdziesiąte trafienie w jego karierze w Premier League.

O zaskakująco dobrym początku sezonu w wykonaniu Watfordu i Bournemouth powiedziano i napisano już niemal wszystko. Po świetnym starcie oba zespoły nieco spuściły jednak z tonu. Gdy tylko Szerszeniom przyszło zmierzyć się z zespołami z czołówki – Manchesterem United i Arsenalem – musieli uznać ich wyższość (choć oczywiście nie należy zapominać o zwycięstwie z Tottenhamem). Podopieczni Eddie’ego Howe’a, ulegli natomiast Chelsea i Burnley. O ile porażka z The Blues nie była niczym nadzwyczajnym, o tyle klęska na Turf Moor (0:4) była dla niejednych nie lada szokiem. Bezpośrednie spotkanie Watfordu z Bournemouth miało pokazać, który z tych zespołów (i czy w ogóle) faktycznie nieprzypadkowo zajmuje wysoką lokatę w tabeli, a dla kogo rewelacyjne wejście w nową kampanię to były jedynie miłe złego początki. Mecz na Vicarage Road nie pozostawił żadnych złudzeń. Gospodarze byli tłem dla dobrze dysponowanego zespołu Wisienek, a kluczowa dla losów meczu okazała się 32. minuta. Za drugą żółtą kartkę z boiska wyleciał Christian Kabasele, a po chwili Joshua King wykorzystał rzut karny, podwyższając wynik spotkania na 2:0. King zdołał tego dnia trafić do siatki raz jeszcze, a zespół Bournemouth ostatecznie rozbił Watford 4:0.

W niedzielę, oprócz hitu na Anfield, rozegrano także dwa inne spotkania. W derbach Londynu pomiędzy Fulham a Arsenalem zdecydowanie lepsi okazali się Kanonierzy. Wprawdzie do przerwy gospodarze dzielnie stawiali jeszcze opór, ale w drugiej odsłonie podopieczni Unaia Emery’ego zagrali koncertowo i zwyciężyli pewnie 5:1. Po raz kolejny błysnął Alexandre Lacazette. Francuz w ostatnim czasie jest chyba najlepszym graczem Arsenalu, a w niedzielę dał kolejny argument potwierdzający tę tezę, dwukrotnie wpisując się na listę strzelców. Show 27-letniemu napastnikowi skradli jednak nieco dwaj rezerwowi: Aaron Ramsey oraz Pierre-Emerick Aubameyang. Ten pierwszy trafił do siatki chwilę po zameldowaniu się na boisku, z kolei Gabończyk zdobył dwie bramki zamykające wynik meczu. Co ciekawe, obaj panowie asystowali sobie nawzajem przy swoich trafieniach. Sytuacja, w której dwaj zawodnicy rezerwowi z jednej drużyny, po wejściu na boisko zapisują na swoim koncie gola i asystę, zdarzyła się po raz pierwszy w historii Premier League. Warto zaznaczyć jednak, iż Arsenal to nie tylko indywidualne popisy Lacazette’a, Ramseya czy Aubameyanga. Nie można przejść bowiem obojętnie wobec postawy Kanonierów w ostatnim czasie. Po dwóch porażkach na początku sezonu, zespół z Emirates Stadium błyskawicznie się pozbierał i od tamtego czasu notuje serię zwycięstw, której licznik aktualnie wskazuje szóstkę. Jeśli doliczymy do tego pewne wygrane w Lidze Europy oraz Pucharze Ligi Angielskiej można stwierdzić, iż Arsenal w tym sezonie może być groźniejszy niż powszechnie przypuszczano przed jego startem.

W podobnej sytuacji znajduje się Chelsea. The Blues także chcą zmazać plamę po nieudanym poprzednim sezonie i jak na razie wygląda to obiecująco. Podopieczni Maurizio Sarriego w tym sezonie jeszcze nie przegrali, a w niedzielę na St. Mary’s Stadium nie dali szans piłkarzom Southampton i również odnieśli szóste zwycięstwo w bieżącej kampanii. Po raz kolejny motorem napędowym Chelsea był niezawodny Eden Hazard, choć tym razem miał godnego partnera w osobie Rossa Barkleya. Obaj zaliczyli po golu i asyście, a na listę strzelców wpisał się ponadto Álvaro Morata i londyńczycy wygrali ostatecznie 3:0. W barwach gospodarzy w pierwszym składzie – po raz pierwszy w tym sezonie – wybiegł na boisko Jan Bednarek. Polski obrońca zdołał w pierwszej odsłonie zaliczyć kilka udanych interwencji, ale pomimo tego na drugą część meczu już nie wyszedł. Trudno na ten moment ocenić, jak wygląda sytuacja Bednarka w klubie, co najdobitniej pokazują trzy ostatnie mecze Świętych. Przeciwko Liverpoolowi Polak wszedł na boisko na ostatnie pół godziny, następnie zabrakło go w kadrze meczowej na mecz z Wolverhamtpon, aż wreszcie w niedzielę znalazł się w wyjściowej jedenastce, po to, by opuścić plac gry po 45 minutach. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Markowi Hughesowi powoli zaczyna brakować pomysłów na zestawienie formacji obronnej swojego zespołu, który w czterech ostatnich meczach stracił aż dziesięć bramek. Sytuacja w ataku wcale nie wygląda zresztą lepiej. Mecz z Chelsea był trzecim z rzędu, w którym gracze Southampton nie zdołali strzelić gola, choć nie brakowało im ku temu okazji. Niefrasobliwość w defensywie oraz rażąca nieskuteczność sprawiają, że Święci są coraz bliżej strefy spadkowej.

Przed kibicami Premier League odrobina wytchnienia. Najbliższe dni są bowiem zarezerwowane dla drużyn narodowych na mecze towarzyskie oraz te w ramach Ligi Narodów. Patrząc na dotychczasowy przebieg obecnego sezonu wydaje się jednak, iż mało który fan angielskiej piłki ucieszy się na myśl o niemal dwutygodniowej przerwie. Tęsknotę za ligowymi rozgrywkami potęguje dodatkowo fakt, że już w najbliższej kolejce dojdzie m.in. do starcia Chelsea z Manchesterem United oraz derbów Londynu pomiędzy West Hamem a Tottenhamem. To wszystko dopiero jednak za dwa tygodnie.


Jedenastka 8. kolejki Premier League wg PilkarskiSwiat.com:

blank


Wyniki 8. kolejki i tabela Premier League:

Brighton & Hove Albion - West Ham United 1:0
Burnley FC - Huddersfield Town 1:1
Crystal Palace FC - Wolverhampton Wanderers 0:1
Leicester City - Everton FC 1:2
Tottenham Hotspur FC - Cardiff City 1:0
Watford FC - AFC Bournemouth 0:4
Manchester United - Newcastle United 3:2
Fulham FC - Arsenal FC 1:5
Southampton FC - Chelsea FC 0:3
Liverpool FC - Manchester City 0:0


Czołówka klasyfikacji strzelców Premier League:


Avatar
Data publikacji: 8 października 2018, 7:00
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.