fot. mancity.com
Udostępnij:

Premier League – podsumowanie 2. kolejki

Za nami druga kolejka Premier League. W ciągu ostatnich dni na angielskich boiskach nie zabrakło niespodzianek. Byliśmy także świadkami dwóch spotkań derbowych, a niechlubne serie przełamali Harry Kane i ekipa Watfordu. O tych, jak i pozostałych wydarzeniach drugiej serii gier najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii piszemy w naszym tradycyjnym podsumowaniu. Zapraszamy do lektury.

Kolejkę zainaugurowano wczesnym sobotnim popołudniem w Cardiff, gdzie miejscowe City podejmowało Newcastle. O tym spotkaniu wspominamy tak naprawdę jedynie z kronikarskiego obowiązku, gdyż nawet gdybyśmy nic o nim nie napisali, to pewnie wielu z Was nawet by tego nie zauważyło. Mecz, delikatnie mówiąc, nie stał na najwyższym poziomie. Z boiska wiało nudą, a sytuacji bramkowych było jak na lekarstwo. Nieznaczną przewagę mieli goście, którzy pomimo tego, że przez ostatnie niecałe pół godziny grali w osłabieniu po czerwonej kartce dla Isaaca Haydena, w końcówce mieli szansę, aby przechylić szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Neil Etheridge zdołał jednak obronić rzut karny egzekwowany przez Kenedy’ego, który tym sposobem przypieczętował swój fatalny występ. Zanim zmarnował jedenastkę, zdążył nas bowiem uraczyć wieloma nieudanymi zagraniami czy głupimi faulami, a w pierwszej połowie nie zaliczył ani jednego (!) celnego podania. Brawa należą się natomiast golkiperowi walijskiej drużyny. Etheridge obronił drugi rzut karny w swoim drugim meczu w Premier League. Przed tygodniem przeciwko Bournemouth zatrzymał bowiem strzał z jedenastu metrów Calluma Wilsona.

W przeciwieństwie do Etheridge’a, początku nowego sezonu nie zaliczy do udanych polski bramkarz – Łukasz Fabiański. Po blamażu przed tygodniem na Anfield, jego West Ham tym razem uległ przed własną publicznością Bournemouth 1:2. Do przerwy nic nie zapowiadało jednak tragedii. Młoty prowadziły po trafieniu Marko Arnautovicia z rzutu karnego. Fatalna dyspozycja w drugiej odsłonie, zwłaszcza w defensywie, sprawiła, że podopieczni Eddie’ego Howe’a zdołali odwrócić losy meczu i to oni zapisali na swoim koncie kolejne trzy oczka. West Ham pozostaje natomiast bez jakiejkolwiek zdobyczy punktowej i znajduje się niemal na dnie ligowej tabeli. I choć dwa mecze to zbyt mało, by wydawać jakieś pochopne wyroki, to wydaje się, że niemałe pieniądze wydane przez włodarzy stołecznego klubu w letnim oknie transferowym nie idą w parze ze sportową jakością. Zresztą już po raz kolejny.

Znacznie inaczej na starcie sezonu wygląda sytuacja Evertonu. Klub z Goodison Park również nie próżnował w letniej przerwie między sezonami, ale wydaje się, że w przeciwieństwie do West Hamu trafił z transferami. Wprawdzie nie wszyscy spośród nowych zawodników są już gotowi do gry (kontuzje Yerry’ego Miny i André Gomesa, zaległości treningowe Bernarda), ale jeden z nich z miejsca stał się prawdziwym liderem drużyny Marco Silvy. Po dwóch golach przeciwko Wolverhampton w poprzedniej serii gier, tym razem Richarlison, bo o nim mowa, zanotował jedno trafienie w starciu z Southamptonem (bez Jana Bednarka w kadrze meczowej). Jednego gola na swoim koncie zapisał także drugi ze skrzydłowych The Toffies – Theo Walcott. Goście odpowiedzieli natomiast jedynie bramką Danny’ego Ingsa i mecz zakończył się wynikiem 2:1.

Kiedy dochodzi do starcia Lisów z Wilkami możemy być pewni meczu pełnego walki i zaciętości. Nie inaczej było w sobotę na King Power Stadium. Bardziej drapieżni okazali się ci pierwsi. Gracze Leicester pokonali Wolverhampton 2:0 po samobójczym trafieniu Matta Doherty’ego oraz bramce Jamesa Maddisona. Prawdziwym drapieżnikiem, choć w negatywnym tego słowa znaczeniu, okazał się Jamie Vardy, który za brutalny faul na Dohertym zobaczył czerwoną kartkę. Warto natomiast poświęcić kilka słów wspomnianemu Maddisonowi, który wyrasta na lidera watahy z Leicester. Reprezentant angielskiej młodzieżówki, pozyskany latem z Norwich za około 20 milionów funtów, w drugim kolejnym meczu w barwach nowej drużyny był jej najlepszym piłkarzem. Przed tygodniem okazało się to niewystarczające do urwania punktów Manchesterowi United, ale w sobotę Maddison był głównym architektem triumfu nad beniaminkiem. Pomimo tego, że dopiero zaczyna swoją przygodę z Leicester, już teraz nie brakuje głosów mówiących o jego rychłym transferze do jeszcze mocniejszego zespołu.

W sobotę doszło także do podwójnych derbów Londynu. Jako pierwsi na murawę Wembley wybiegli piłkarze Tottenhamu i Fulham. Koguty wygrały pewnie 3:1, a po meczu najwięcej mówi się o przełamaniu sierpniowej klątwy przez Harry’ego Kane’a. Kapitan reprezentacji Anglii, w dotychczasowych czternastu rozegranych przez siebie w ósmym miesiącu roku meczach, ani razu nie potrafił wpisać się na listę strzelców. Wreszcie udało mu się jednak zakończyć tę niemoc. W 77. minucie sobotniego meczu wykorzystał podanie Erika Lameli i skierował piłkę do siatki, ustalając wynik spotkania. To rzecz jasna pierwszy gol Kane’a w tym sezonie, ale należy się chyba spodziewać, że kolejne trafienia są tylko kwestią czasu i snajper Tottenhamu ponownie będzie jednym z kandydatów do korony króla strzelców.

Sobotnie zmagania kończył hit kolejki, czyli drugie derby Londynu, tym razem pomiędzy Chelsea i Arsenalem. Kiedy The Blues po dwudziestu minutach prowadzili pewnie 2:0 po bramkach Pedro i Álvaro Moraty wydawało się, że posiadają pełną kontrolę nad spotkaniem i nic nie będzie w stanie odebrać im zwycięstwa. Nic bardziej mylnego. To spotkanie miało trzy fazy. Po okresie absolutnej dominacji Chelsea w pierwszych dwóch kwadransach, dość niespodziewanie do głosu doszli Kanonierzy, czego efektem były dwa szybkie ciosy zadane przez Henricha Mchitarjana i Alexa Iwobiego. A mogło być ich nawet więcej, gdyż Chelsea tego dnia nie była zbyt dobrze dysponowana w defensywie i pozwalała rywalowi na zbyt wiele. Doskonałe okazje zmarnowali jednak Pierre-Emerick Aubameyang i Mchitarjan. Takie pudła zwyczajnie nie przystoją czołowemu angielskiemu zespołowi (bo zakładam, że Arsenal wciąż do takowych się zalicza) i nie mogą nie zostać skarcone przez inną drużynę z czołówki. Cała druga odsłona to ponownie przewaga gospodarzy, którzy jednak przez długi czas nie potrafili znaleźć drogi do siatki. Warto wspomnieć, że dobrze dysponowany między słupkami Arsenalu był krytykowany ostatnio Petr Čech. Czeski golkiper wreszcie skapitulował w 81. minucie. Gola na wagę triumfu strzelił dla Chelsea kolejny Hiszpan - Marcos Alonso. Tym samym zgoła inaczej zaczęli swoją menedżerską karierę w Anglii Maurizio Sarri oraz Unai Emery. Włoch ma na swoim koncie dwa zwycięstwa, z kolei były szkoleniowiec m.in. Sevilli i PSG – dwie porażki, a wśród fanów Arsenalu już nie brakuje głosów domagających się jego zwolnienia.

W zupełnie odmiennych nastrojach są po minionej kolejce kibice w Manchesterze. Powody do radości mają ci z błękitnej jego części. Piłkarze City potwierdzili aspiracje do obrony mistrzowskiego tytułu i rozbili 6:1 Huddersfield, oddając w tym meczu aż 32 strzały. Błysnęli zwłaszcza Sergio Agüero i Benjamin Mendy. Ten pierwszy trzykrotnie wpisał się na listę strzelców, z kolei Francuz zaliczył trzy asysty. Skoro jesteśmy przy liczbie trzy, pora przejść do drugiej ekipy z Manchesteru. José Mourinho rozpoczął bowiem właśnie trzeci sezon w roli menedżera United, a nie jest tajemnicą, że nie wróży to najlepiej fanom Czerwonych Diabłów. Klątwa trzeciego sezonu ciągnie się za portugalskim szkoleniowcem od dłuższego czasu i zarówno podczas dwóch kadencji w Chelsea, jak i w okresie, gdy prowadził Real Madryt, to właśnie trzeci sezon okazywał się tym najgorszym. Po niedzielnym spotkaniu w Brighton obawy kibiców United prawdopodobnie jeszcze przybrały na sile. Ich ulubieńcy zagrali słabo, razili nieskutecznością i w efekcie przegrali 2:3. Niespodziewanie dobry start rozgrywek zanotował z kolei Watford. Po triumfie nad Brighton przed tygodniem, tym razem podopieczni Javiego Gracii pokonali na wyjeździe Burnley 3:1. Tym samym, po raz pierwszy w swojej historii, klub z Vicarage Road wygrał dwa pierwsze mecze sezonu Premier League. Co ciekawe, bramka Andre Gray’a na 1:0 w niedzielnym spotkaniu była pierwszym ligowym trafieniem Watfordu w delegacji od 2 stycznia (!). Wówczas gola Manchesterowi City strzelił…  Andre Gray.

Na zakończenie drugiej kolejki, w poniedziałkowy wieczór, Crystal Palace zmierzył się na własnym stadionie z Liverpoolem. Za wyjątkiem poprzedniego sezonu, Orły nie były w ostatnich latach wygodnym rywalem dla The Reds. Pomimo tego, podopieczni Jürgena Kloppa byli zdecydowanym faworytem tego starcia. Przemyślane transfery i udany początek sezonu stawiają ekipę z miasta Beatlesów w roli chyba najpoważniejszego rywala Manchesteru City w walce o mistrzowski tytuł. W poniedziałek zespół z Anfield potwierdził swoją klasę i, choć nie zagrał porywająco, zwyciężył 2:0, pozostając tym samym jedyną w tym sezonie drużyną w lidze bez straty gola.

Jako pierwsi golkipera The Reds będą mieli szansę pokonać piłkarze Brighton, którzy przyjadą na Anfield już w najbliższy weekend. Trzecia kolejka przyniesie nam także kolejne derby Londynu, w których o pierwsze punkty w tym sezonie powalczą Arsenal i West Ham. W najciekawiej zapowiadającym się spotkaniu Manchester United podejmie natomiast Tottenham. Emocji i tym razem z pewnością nie zabraknie.


Jedenastka 2. kolejki Premier League wg PilkarskiSwiat.com:

blank


Wyniki 2. kolejki i tabela Premier League:

Cardiff City - Newcastle United 0:0
Everton FC - Southampton FC 2:1
Leicester City - Wolverhampton Wanderers 2:0
Tottenham Hotspur FC - Fulham FC 3:1
West Ham United - AFC Bournemouth 1:2
Chelsea FC - Arsenal FC 3:2
Burnley FC - Watford FC 1:3
Manchester City - Huddersfield Town 6:1
Brighton & Hove Albion - Manchester United 3:2
Crystal Palace FC - Liverpool FC 0:2

[table id=2 /]

Czołówka klasyfikacji strzelców Premier League:

[table id=96 /]


Avatar
Data publikacji: 21 sierpnia 2018, 7:00
Zobacz również

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.