Prawdopodobnie najwspanialsza historia piłkarskiego tryumfu 731 dni później.
"Wczoraj byliśmy nazywani małym klubem, a teraz jesteśmy najlepsi w Azji!" - mówił na konferencji prasowej po finale Azjatyckiej Ligi Mistrzów 2014, trener zwycięzców Tony Popović. Dokładnie 1 listopada 2014 roku, Western Sydney Wanderers dokonali czegoś, co dla normalnego fana piłki nożnej jest kompletnie nie do pomyślenia. Podczas drugiego sezonu istnienia zdobyli tytuł najlepszej drużyny na kontynencie, jednak to jest tylko i wyłącznie piękny epizod dłuższej historii.
4 kwietnia 2012 roku. Paramatta, zachodnie przedmieścia Sydney. Do tłumnie zebranych dziennikarzy wychodzi ówczesny prezes zarządu Australijskiej Federacji Piłkarskiej (FFA), Ben Buckley. Po poprawieniu krawata, odchrząknięciu flegmy oraz sprawdzeniu czy mikrofon jest włączony, jeden z najważniejszych wtedy ludzi w futbolu na Antypodach zabiera głos, a cały kraj wstrzymuje oddech. "Od przyszłego sezonu, zachód Sydney, serce australijskiej piłki nożnej, będzie miało swojego reprezentanta w A-League. Czekaliśmy na to bardzo długo, ale uważamy, iż najwłaściwszy czas nadszedł." - mówił przedstawiciel centrali, a tysiące ludzi zamieszkujących region zwany przez nich Greater Western Sydney, nie mogło powstrzymać się od ogólnego przekazywania radości.
"Football Comes Home"
By zrozumieć to co wtedy działo się na Paramattcie, trzeba dokładnie pojąć, czym ona w ogóle jest dla jej mieszkańców i dla australijskiej wersji najpopularniejszej dyscypliny sportu na świecie. Zaczynając od tego drugiego elementu, trzeba wiedzieć, iż pierwszy odnotowany mecz futbolowy na Antypodach został rozegrany właśnie w tej okolicy. W 1880 roku lokalna drużyna, znana jako Wanderers FC, pokonała 5:0 zespół wystawiony przez pobliską szkołę rugby. Już wtedy wokół boiska zgromadziło się według zapisków ponad tysiąc osób. To był jednak tylko początek, gdyż z ogólnym rozwojem Australii szedł w parze, także postęp w dziedzinie piłki nożnej. A najlepiej cały proces toczył się na zachodzie Sydney. Właśnie stamtąd pochodzi ponad połowa reprezentantów The Socceroos, którzy kiedykolwiek mieli okazję założyć złoto-zielony trykot. Po drugie, zachodnie Sydney to jedna z najbardziej różnorodnych kulturowo i etnicznie części państwa kangurów. To tam ludzi różni ponad 50 języków oraz więcej niż 35 wyznawanych religii, ale łączy jedna rzecz: piłka nożna.
Powołanie Western Sydney Wanderers było swego rodzaju analogią dla życia emigrantów wymieszanych z miejscową ludnością na Paramattcie. Na samym początku, ekipa nie miała kompletnie nic: boiska do gry, miejsca do treningów, herbu, czy kolorów strojów, a nawet swojego określenia. W ustaleniu wszystkich detali związanych z nowym klubem brali udział jego przyszli kibice. To oni zastrzegli, że w nazwie musi się znaleźć określenie West/Western oraz Wanderers, a także, aby barwy zespołu były w kontraście do kolorów lokalnych rywali. Zespół montowano w pośpiechu z piłkarzy, których nie chciały inne drużyny, więc tu również znalazł się kontekst mieszkańców. Tony Popović postarał się, by w klubie grało kilkunastu piłkarzy o lokalnych korzeniach, a także dokładnie przeszukał rejony Newcastle, Perth czy Brisbane w kontekście pełnego skompletowania składu uchodźcami z innych ekip. Nim to się jednak udało, widać już było pierwsze oznaki tego, iż wokół Red&Black's [przydomek od barw klubowych - przyp.red.] tworzyło się coś wspaniałego. Przykład? Pierwszy historyczny mecz z Neapean FC. Wyobrażacie sobie ponad 3600 osób zgromadzonych na meczu dwóch lokalnych zespołów? No, to dołóżcie do tego jeszcze zalążki tworzenia się jednej z najwspanialszych grup kibicowskich w całej Australii, Red&Black Bloc.
W tamtym czasie, praktycznie każda nowo utworzona drużyna w jakimkolwiek sporcie na terenie państwa kangurów, była kojarzona z mniejszymi, lecz niestety głównie z większymi porażkami. Nieważne czy to organizacyjnymi, czy podczas rywalizacji. Z Wanderersami było jednak zupełnie inaczej, ponieważ nieśli oni za sobą pragnienie wielu tysięcy kibiców, którzy po prostu pragnęli wielkiego futbolu w bliskiej im okolicy. Zawodnicy w stu procentach przenieśli na murawę uczucia fanów i nie chodzi tu tylko o piłkarzy urodzonych w Sydney. Każdy, dosłownie każdy, nawet Japończyk Shinji Ono, dołożył swoją cegiełkę, by sportowo sprawić, ażeby pragnienie kibiców o prawdziwej piłce w Sydney stało się faktem. Zaczęło się od baneru "Football comes home" na inauguracyjnym meczu ligowym WSW, a skończyło niespodziewanym zwycięstwem w rundzie zasadniczej Hyundai A-League w sezonie 2012/13. Potem przyszła co prawda porażka z Central Coast Mariners w tzw. Grand Final, czyli bezpośrednim pojedynku o tytuł mistrzowski, ale to zupełnie nic nie zmieniło w nastawieniu piłkarzy oraz fanów. Wszyscy czekali tego, co podopieczni trenera Popović'a pokażą w Azjatyckiej Lidze Mistrzów.
"Fear None, Conquer All"
Odchodząc na chwilę od sfery typowo sportowej, trzeba wiedzieć jedno. Western Sydney Wanderers dokonali rzeczy wspaniałej. Takiej, której przez wiele lat, a nawet stuleci nie byli w stanie dokonać politycy czy religijni przywódcy. Oni zostali spoiwem społeczeństwa Paramatty. Sprawili, że ludzie wreszcie mieli platformę do wyrażenia tego, co w nich siedziało. Nikogo nie interesowało czy jesteś biały, żółty czy czarny, ale czy wspierasz zespół, a nawet jeśli nie to trudno. Wchodząc na Pirtek Stadium, nie liczyło się nic poza futbolem. Szczególnie, że w drugim sezonie startów Red&Black's ponownie wywalczyli wicemistrzostwo kraju, mimo iż w międzyczasie trwał zażarty bój o tryumf na kontynencie azjatyckim.
"Fear none, conquer all", czyli w wolnym tłumaczeniu "Nie lękaj się niczego, a zdobędziesz wszystko". Oprawa z takim właśnie hasłem przywitała wchodzących na boisko piłkarzy WSW w ich pierwszym meczu Azjatyckiej Ligi Mistrzów. Zawodnicy ponownie podążyli za swoimi kibicami i już od pierwszej minuty historycznego spotkania przeciwko Ulsan Hyundai prowadzili 1:0. Mimo, iż stracili później aż trzy bramki, nie zamierzali się poddawać. Efekt? 12 zgromadzonych punktów i pierwsze miejsce w grupie H. Potem przyszedł dwumecz z Sanfrecce Hiroshima, wygrany golem z 85 minuty w spotkaniu rewanżowym na Pirtek Stadium [1:3 i 2:0 ogółem - przyp.red.], a w ćwierćfinale potyczka z kontynentalnymi hegemonami z Guangzhou Evergrande.
Wanderers wygrali w pierwszym spotkaniu u siebie 1:0, ale to co działo się przed drugim starciem przeszło pojęcie wielu ludzi blisko związanych z futbolem. Oskarżanie o symulacje, czy z kolei o ostrą grę były na porządku dziennym, jednak prawdziwe piekło zgotowali piłkarzom, goszczący ich Chińczycy. Dzwonienie do hotelowych pokojów, nieustanne pukanie do drzwi, bieganie po piętrach, na których spali Australijczycy, trwająca całą noc fiesta pod oknami, czy samochód próbujący zderzyć się z autokarem WSW w drodze na stadion. "Fear none, conquer all". Mimo nocno-dziennych wydarzeń, zespól z Sydney walczył. Walczył do samego końca spotkania za Wielkim Murem. I udało się! Red&Black's wywieźli wynik 1:2 i awansowali do półfinału, dzięki bramkom zdobytym na wyjeździe. W 1/2 Western Sydney odprawili z kwitkiem FC Seul, wygrywając w dwumeczu 2:0 i to, co wielu wydawało się nie do pomyślenia stało się faktem. Ekipa z Antypodów miała stanąć do realnej walki o tytuł najlepszej drużyny w Azji. Przeciwnik? Arabskie Al-Hilal.
"Yesterday we were called a small club. Today we are the biggest in Asia."
Finał ACL wygląda nieco inaczej niż ten znany z europejskiego formatu Ligi Mistrzów. Azjaci rozgrywają mecz i rewanż, by sprawdzić przedstawiciel, której części kontynentu okaże się lepszy. [Rozgrywki przed finałem są podzielone na strefy ze względów geograficznych. - przyp.red.] Pierwsza potyczka rozpoczęła się 25 października 2014, punktualnie o godzinie 19:30 czasu australijskiego. Paramatta, która miała za sobą uczestnictwo w dwóch wielkich finałach ligi, a także tryumf w sezonie zasadniczym, według opinii wielu kibiców unosiła się tego wieczora wysoko nad ziemią. Grający niezwykle twardo Saudyjczycy próbowali wybić miejscowym myśli o jakimkolwiek pozytywnym wyniku, ale bramka Tomi'ego Jurić'a z 64. minuty wprowadziła całe zachodnie Sydney w stan ekstazy. Ci wszyscy ludzie, którzy jeszcze dwa lata wcześniej patrzyli na siebie z ukosa, teraz wpadali sobie w ramiona i cieszyli się wspólnie, wiedząc, że ten gol przybliża ich klub do wpisania się na karty historii piłki nożnej na Antypodach. Mimo usilnych starań, Arabom nie udało się wyrównać. Wiedzieli oni jednak, iż mecz na Bliskim Wschodzie odbędzie się w zupełnie innych okolicznościach.
Równo tydzień później obie jedenastki ponownie stanęły naprzeciw siebie, tym razem na wypełnionym do ostatniego miejsca King Fahid Stadium w Rijadzie. Ponad 63 000 widzów dobitnie domagało się wysokiego zwycięstwa gospodarzy, gdyż powszechnie uważano, iż zły wynik w Australii był tylko dziełem przypadku. Mecz rewanżowy rozpoczął się o 20:30 czasu saudyjskiego, co oznaczało, iż w Sydney zegarki wskazywały wtedy... 4:30 rano. Wczesna pora rozgrywania spotkania nie powstrzymała jednak tysięcy fanów futbolu z Paramatty przed wspólnym oglądaniem spotkania. Zorganizowano nawet wielką strefę kibica przed ratuszem zachodniej części Sydney, gdzie każdy chętny mógł zobaczyć mecz na telebimach. Ludzie byli wszędzie, ramię w ramię, tak, że na pobliskich trawnikach i chodnikach nie znalazł się ani jeden fragment wolnej przestrzeni. I tak jak cudem było to co przez dwa lata od założenia klubu, do finału w Arabii Saudyjskiej, piłkarze i kibice WSW robili dla życia na zachodzie, tak tego dnia życie dokonało cudu w drugą stronę.
Al-Hilal atakowali wściekle bez przerwy. Tworzyli sobie sytuację za sytuacją, ale piłka nie chciała wpaść do siatki. Rzeczy niemożliwych w bramce Wanderersów dokonywał Ante Cović, później uhonorowany tytułem najlepszego zawodnika rozgrywek. Swoje trzy grosze dołożył również arbiter Yuichi Nishimura, ale nawet to nie mogło odebrać Red&Black's tytułu mistrzów. 0:0 na stadionie w Arabii Saudyjskiej oznaczało, iż drużyna, która 731 dni wcześniej dopiero co powstawała, zdobyła dla Australii pierwszy, historyczny puchar Azjatyckiej Ligi Mistrzów. To właśnie po tym meczu trener Popović wypowiedział do dziś powtarzane zdanie: "Wczoraj byliśmy nazywani małym klubem, a dzisiaj jesteśmy najlepsi w Azji!".
Tryumf WSW odmienił postrzeganie piłki nożnej pośród mieszkańców całego kraju. Od tamtego momentu rok rocznie przybywa chętnych do kopania futbolówki, aż niedawno okazało się, iż daleko w tyle zostają takie dyscypliny jak futbol australijski, rugby, krykiet czy koszykówka. Hyundai A-League również cieszy się coraz większą popularnością m.in. dzięki Red&Black Bloc, którzy każdemu spotkaniu dodają wspaniałego kolorytu. Paramatta nadal stoi i ma się na tyle dobrze, że tematem wpływu Wanderers na jej mieszkańców zajęli się profesorowie tamtejszego uniwersytetu. Miesiąc temu powstała publikacja dokładnie opisująca to, co za pośrednictwem klub piłkarskiego zmieniło się nie tylko w zachodniej części Sydney, ale i całej Australii.
Do pełni szczęścia, Western Sydney Wanderers brakuje już tylko dominacji na własnym podwórku, ale czy i bez tego nie jest to prawdopodobnie najpiękniejsza historia piłkarskiego tryumfu?
-
AktualnościLa Liga: Cholo Simeone przełamał klątwę! Atletico wygrywa w Barcelonie (WIDEO)
Michał Szewczyk / 21 grudnia 2024, 23:25
-
AktualnościLKE: Jagiellonia remisuje i wypada z najlepszej ósemki
Michał Szewczyk / 19 grudnia 2024, 23:23
-
AktualnościUrbański jednak zostanie w Bolonii. Właśnie przedłużył kontrakt
Michał Szewczyk / 18 grudnia 2024, 21:08
-
AktualnościKolejna młodość Fabiańskiego. Angielskie media zachwycone
Michał Szewczyk / 17 grudnia 2024, 18:04
-
AktualnościOficjalnie: Ryoya Morishita na dłużej w Legii Warszawa!
Victoria Gierula / 17 grudnia 2024, 15:58
-
AktualnościSerie A: Inter upokorzył Lazio na Stadio Olimpico (WIDEO)
Michał Szewczyk / 16 grudnia 2024, 22:52